Untergang Bednarska, albo ciemna strona nie-mocy

Mało nas, więc krzyczymy coraz głośniej, w coraz wyższych rejestrach – lekceważymy to, że niskie dudnienie kroków i bębnów, pomruk gromu niosą się dalej, wzbudzają zmysły i trwogę skuteczniej. Zapominamy, że pomiędzy wysokotonową rozpaczą i niskotonową obietnicą jest milczenie
 
Zamknięci w nieznośnym potrzasku pierwszej planszy tej gry, w której zgraliśmy się już ze wszystkich figur, żądamy prawa do godnościowej roszady przy użyciu ostatniej pary pionów obdrapanych przez gorliwych, acz niedelikatnych adwersarzy, pionów obitych przez notoryczne przewracanie szachownicy. Gramy w szachy, bo szachy to gra strategiczna, gra wyrafinowana, pełna godności, estetyczna i mądra. Ale za fasadą wyrafinowania, godności, estetyki i mądrości jest przecież ten sam imperatyw operacyjny: zdziesiątkować szeregi pionów przeciwnika, zburzyć jego wieże, podciąć pęciny jego skoczkom, osaczyć lub zabić jego króla – ciała lub dusze. W partii rozgrywanej na kilku planszach są też osobne zasady przejścia pomiędzy planszami, a w istocie – Zejścia na planszę niższą, bo taki właśnie jest naturalny zwrot wektora zjawisk w tej grze. Te zasady są bardziej jeszcze surowe i barbarzyńskie, i całkowicie cielesne. Dlatego upieramy się przy roszadach pionów, byle ustać na planszy pierwszej. Świadomość empirycznej zasady: ,,ta gra nigdy nie kończy się na pierwszej planszy” uciska nas – część z nas – nie mniej boleśnie niż płoty, kordony, stłoczone torsy, spiętrzone kolana, chwyty transportowe za barki i dźwignie na nadgarstek, które nie miały odwagi przesunąć się dalej wbrew rozkazom i schwycić dłoń w bratnim uścisku.
 

 
I wtedy pojawiają się Oni – fałszywi emisariusze, ślepi przewodnicy gotowi sprowadzić nas niżej już teraz, bez dodatkowych pytań i klauzul innych niż ta jedna: klauzula zawieszonego sumienia. Spotykam ich często, jest ich z każdym zwarciem coraz więcej i stają się coraz bardziej zuchwali. Podchodzą blisko i chcą, próbują patrzeć głęboko w oczy, łomocą we wrota mojego gniewu, przynosząc w pustych oczodołach pokusę chwilowego wyzwolenia z tej matni odsączonej z mocy i idei. W puste i milczące twarze mają wdrukowaną mapę tajnego Zejścia na następną planszę. Są słabi w dwójnasób: nie wytrzymują tych spojrzeń, w których czysty płynny gniew zastyga w wyniosły bazaltowy upór, więc pęka na pustych obliczach miraż wyzwolenia i odpadają od bazaltowej ściany – bez fantazji i dramatyzmu, bezgłośnie tak, jak pod nią przypełzli; nie odgadują też, że znam – i wielu z nas zna – ciasny przesmyk wiodący na drugą planszę, że moment Zejścia jest teraz wyłącznie rzeczą autonomicznego wyboru współdefiniującego moją – i naszą – jednostkową wolność, a określenie sposobu Zejścia – miarą jednostkowej godności.

,,Ta gra nigdy nie kończy się na pierwszej planszy” – cyniczny lub niemądry to prorok, który obiecuje więcej, roszady pionów nie mogą trwać w nieskończoność, bo z nieskończonością radzą sobie tylko dzieci, jak mój Wojciech W.S., a dorośli zatracają tę cenną umiejętność. Obecność fałszywych emisariuszy Zejścia jest wyrazistym sygnałem jego bliskości, podobnie jak obecność – na przeciwległym biegunie bezwładnej jeszcze, ale już spolaryzowanej masy – zrozpaczonych i zawstydzonych dziewcząt i chłopców wyściełających granatowe kotły i kordony, coraz bardziej neurotycznie i coraz częściej w sposób zupełnie niesprowokowany przyznających nam rację w naszych szczekliwych ulicznych wymianach myśli.
 

 
Ale moment Zejścia jest rzeczą autonomicznego wyboru współdefiniującego jednostkową wolność, a określenie sposobu Zejścia – miarą jednostkowej godności. Kiedy stajemy w szczycie ulicy Bednarskiej z postulatem Zejścia, musimy być gotowi zejść na sam dół. Nie przeniesie nas tam krzyk, złość, racja. Nie przeprowadzą Oni. Tą cholerną Bednarską trzeba Zejść na własnych nogach, o własnym kręgosłupie, w następstwie aktu woli, którego potrafimy bronić. Ta świadomość dotknęła mnie w niedzielę wieczorem w sposób bardziej bezpośredni niż kiedykolwiek dotąd, niemal fizyczny. Może dlatego milczałem więcej niż zazwyczaj. I postanowiłem zejść, tak zwyczajnie i po prostu, bez przemocy, choć poprzez ludzi, których nie łączyło nic prócz rozkazu, zwartych ramion oraz braku krytycznej miary wstydu i odwagi. Zszedłem do pierwszej czwartej części ulicy – z Nimi, bo takie właśnie są zasady gry. Będę próbował dalej w większym niż dotąd milczeniu i uporze, bo tą cholerną Bednarską trzeba wreszcie Zejść – nie godzi się inaczej, inaczej zwyczajnie się nie da. Nie jestem sam.
 

 
Na załączonym obrazie Piotr Łapiński [zdjęcie na górze – red.] uchwycił akt Kuszenia – pełnometrażowej konfrontacji wzrokowej z fałszywym emisariuszem (doświadczyłem go już byłem podczas poprzedniej miesięcznicy, tym razem Kuszeniu poddano także Bartka) – oraz moment odpadnięcia od ściany: ,,Nie wolno Ci tego robić w majestacie prawa, którego bronisz, Człowieku, jeśli jednak ważysz się na taki czyn, miej chociaż tę pewność, że wytrzymasz, że Twoja własna słabość nie obnaży przedwcześnie podłej intencji.”

P.S. Ostatniej niedzieli pojawił się po raz pierwszy fałszywy emisariusz, którego celem było podciągnięcie zagonów policyjnych bliżej ku ścieżce Zejścia. Na ul. Brzozowej głośno i uparcie antycypował nasze radykalne działania: skok na jezdnię przed kolumnę samochodową VIP-ów, obraźliwy protest, kłamliwie pouczał kolegów o rzekomej obecności ,,niebezpiecznych przedmiotów” w moim plecaku podczas ostatniej miesięcznicy. Również on nie dał rady, choć przemoc wisiała w powietrzu. Pokazują to dobrze zdjęcia Marty Bogdanowicz.

Szeroką emocjonalną relację z linii zwarć spisał Bartek Sabela – TUTAJ. Polecam!
 
fot. Piotr Łapiński, Marta Bogdanowicz
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *