In dubio pro reo. Obywatel RP uniewinniony
To kolejna rozprawa Obywateli RP, w której z ust sędziego usłyszeliśmy „uznany za niewinnego”. Tym razem sędzia Łukasz Biliński skierował te słowa do stojącego w ławie oskarżonych Wojciecha Kinasiewicza, jednego z liderów Obywateli RP
Nim przejdę do opisu samej sprawy podzielę się refleksją, która po każdej wizycie w sądzie (a było ich już kilkadziesiąt) nachodzi mnie coraz bardziej natarczywie. Ktoś kiedyś powinien zapłacić za to marnotrawstwo sił i środków. Od ponad dwóch lat policja z zapałem godnym lepszej sprawy zajmuje się kierowaniem wniosków o ukaranie obywateli. Narazić się można, nie tylko stosując bierny opór i siadając na ulicy, ale wznosząc okrzyki, trzymając transparent lub – to ostatnio – zadając na spotkaniach z posłami PiS niewygodne pytania. Czyli mówiąc w skrócie korzystając z praw obywatelskich, czy też broniąc demokracji.
Nie umiem odpowiedzieć, czy ta ślepa na fakty szarża to wynik polecenia z góry, ogólnego klimatu panującego w policji, czy może indywidualnych preferencji politycznych konkretnych funkcjonariuszy. Fakty są takie, że mimo absurdalności części wniosków i przegrywania kolejnych rozpraw policja nie zmienia postępowania. Co więcej, uniewinniające wyroki pierwszej instancji są zaskarżane, choć uzasadnienia są czytelne i logiczne.
Wyróżnia się tu pani aspirant Judyta Prokopowicz, szczególnie konsekwentna w pozywaniu protestujących obywateli.
Co mnie w tym tak oburza, prócz jawnej niesprawiedliwości? Kilkudziesięciu policjantów zaangażowanych w przygotowywanie wniosków traci czas w sądach, jako oskarżyciele, czy świadkowie (którzy najczęściej – tak było w przypadku Wojtka – przychodzą by zeznać, że nic nie pamiętają). Do tego dochodzi zaangażowanie sędziów i oskarżanych obywateli, którzy w godzinach pracy muszą chodzić na rozprawy. Trudne do policzenia koszty, do których trzeba dodać to, co ci wszyscy zaprzęgnięci w absurdalne procesy mogliby zrobić pożytecznego.
Proces Wojciecha Kinasiewicz był o tyle ciekawy, że mieliśmy słowo przeciw słowu. Sąd nie musiał rozstrzygać, co jest przestrzenią wspólną, co wolno obywatelowi, co jest niezbywalnym prawem. Tu kwestia dotyczyła tego, czy Wojtek wylegitymował się lub podał dane – jak sam twierdził – czy nie. Obwiniony przyznawał, że zrobił to dopiero w radiowozie, gdyż wcześniej policjant Grzegorz Śliwa nie chciał podać podstawy prawnej spisania. Policjant natomiast twierdził, że dopiero po przeszukaniu znalazł u Wojtka dowód osobisty i mógł go spisać, czyli, że Wojtek popełnił wykroczenie, jakim jest odmowa wylegitymowania się policjantowi.
Słowo przeciw słowu. Dwaj wezwani przez policjanta koledzy nie pamiętali prawie nic z tamtej miesięcznicy. Oskarżyciel natomiast fotograficznie odtwarzał sytuację, co prawda opis z sądu różnił się w szczegółach od tego sporządzonego zaraz po zdarzeniu, ale nie zbijało to policjanta z pantałyku.
Sędzia po wysłuchaniu i przepytaniu wszystkich uznał, że nie ma szans ustalić, jak było w rzeczywistości, szczególnie, że od zdarzenia minął rok. Nie pozostało mu więc nic innego, jak zastosować starą zasadę „in dubio pro reo”. Jasno jest ona wyrażona w artykule 5 par. 2 kpk i ściśle powiązana z domniemaniem niewinności. Jej istotą jest założenie, że nie dające się usunąć na drodze procesowej wątpliwości trzeba rozstrzygać na korzyść oskarżonego. Ta zasada ma też umocowanie w art. 42 ust. 3 konstytucji i w prawie międzynarodowym.
Kosztami procesu został obciążony skarb państwa.
Póki mamy wolne sądy, jest szansa, że sędziowie będą bez wahania sięgać po tak fundamentalne zasady. Tak zrobił to sędzia Łukasz Biliński, wcześniej próbując usilnie dojść prawdy. Co będzie, gdy wszyscy niezależni sędziowie odejdą, zostaną zwolnieni lub skutecznie zastraszeni, Ziobro raczy wiedzieć.
Wojciech Fusek
fot. Katarzyna Pierzachała
Ps. Policja ma 7 dni na złożenie odwołania.
Brawo sąd!