Prawo sumy elektoratów
Kiedy Barbara Nowacka przystępowała przed wyborami samorządowymi do Koalicji Obywatelskiej, poważne pytanie brzmiało, czy wraz z nią poparcia dla tej listy udzielił w głosowaniu ktokolwiek z jej wyborców. Dane z wyników wyborów na nic takiego nie wskazywały
Istnieje całe mnóstwo powodów, by do wyborczego boju przeciw PiS wystawić jedną listę demokratów – nie tylko algorytm d’Hondta. Problem w tym, że elektorat koalicyjnej sumy partii nie jest równy sumie ich elektoratów. W źle skleconej koalicji jest mniejszy – a potrafi być nawet mniejszy niż elektorat najsłabszej z partii. Pośród wielu problemów, z którymi mamy do czynienia w obliczu wyborczego starcia z populistami, ten jeden ma charakter zasadniczej logicznej sprzeczności: z jednej strony stoimy wobec oczywistej konieczności wspólnej listy, z drugiej zaś sojusz partii o różnych programach uniemożliwiają prawa arytmetyki elektoratów, zgodnie z którymi elektorat sumy jest zawsze mniejszy od sumy elektoratów. Jak wyjść z tej sprzeczności? Nasze, Obywateli RP postulaty w tej sprawie – od międzypartyjnych prawyborów poczynając, a na umiarkowanym żądaniu publicznych wysłuchań kończąc – są przede wszystkim próbą logicznej odpowiedzi na ten logiczny problem. Nie znam żadnej innej propozycji, którą ktokolwiek położyłby na stole.
Kłopot z sumą
Jeśli na koalicyjnej liście znalazłby Grzegorz Schetyna i Robert Biedroń, to efektem byłaby katastrofa. Świeżo pozbierani zwolennicy Biedronia powitaliby tę koalicję okrzykiem „zdrada!” i na taką listę nie zagłosowaliby nawet przypiekani żelazem. Podobnie zareagowałaby znaczna część wyborców PO, którzy „lewackie” lub „populistyczne” postulaty Wiosny uznaliby za niedopuszczalne. W efekcie koalicja nie tylko nie uzyskałaby sumy głosów wyborców Wiosny i PO – prawdopodobnie uzyskałaby znacznie mniej niż sama PO i być może mniej niż sama Wiosna. Skutek dołączenia Barbary Nowackiej do „liberałów” z Koalicji Obywatelskiej trudno dostrzec w wynikach – był jednak przypuszczalnie podobny: w tym sojuszu Nowacka raczej straciła własne zaplecze społeczne zamiast je poprowadzić do boju w wojnie z PiS.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Do sygnatariuszy apelu „Koalicja Europejska dla Polski”
Liberałowie być może na tym nie stracili – w każdym razie stratom we własnych szeregach próbowali zapobiec i temu właśnie służyły wygłoszone natychmiast po ujawnieniu porozumienia deklaracje Lubnauer i Schetyny, że program Inicjatywy Polskiej i specyficznie kobiece postulaty Nowackiej nie będą w Koalicji Obywatelskiej nawet rozważane. To na wypadek, gdyby jakiś konserwatysta spośród wyborców PO obawiał się „skrętu w lewo”. Uspokojono te obawy wyjaśniając, że żadnego skrętu nie będzie, będzie tylko parę oddanych miejsc na listach.
Opisuję nie żaden cynizm koalicyjnych kalkulacji – opisuję stojącą za nimi racjonalność, którą brać pod uwagę trzeba. Niestety w logice dotychczasowych prób konstrukcji „demokratycznego frontu” istnieją jak widać bardzo zasadnicze braki. Tych wad dotąd nie usunięto – opozycja brnie po staremu.
Utopić marzannę
Oceniany na 10% Robert Biedroń i jego Wiosna notująca przypuszczalnie wciąż wzrostową dynamikę, nie chce i nie może powtórzyć decyzji Nowackiej. Ani w wyborach europejskich, ani w jesiennych, parlamentarnych. Straciłby wszystko, co może zbudować i wie o tym aż nadto dobrze. Biedroń powinien wiedzieć jednak również, jakie są ryzyka odwrotnej decyzji. Na przykład startujący osobno i kandydujący w Warszawskich wyborach prezydenckich z poparcia SLD Andrzej Rozenek notował w sondażach podobne, około 10% poparcie – a w wyborach dostał niespełna 1,5% głosów. Wiele wskazuje na to, że Biedroń o tym pamięta. Im ostrzej krytykuje więc dzisiaj „zgranych polityków” z KO i ich „plemienną wojnę”, tym bardziej zapobiega „efektowi Rozenka”, którego wyborcy z rozsądku zagłosowali na Trzaskowskiego. Wyborcy Wiosny będą prawdopodobnie mniej skłonni do takich poświęceń i Robert Biedroń na to właśnie gra, nieporównanie ostrzej niż Andrzej Rozenek dystansując się od „starych partii” i na tym dystansie budując własną tożsamość – co widzi każdy, kto nie dał się zmylić „pozytywnemu przesłaniu” o Wiośnie. Liberalna marzanna i jej rytualne topienie jest nieodłącznym elementem lewicowej opowieści o końcu złowrogiej zimy.
Trudno powiedzieć, czy i na ile świadomi opisywanych zjawisk są z kolei liderzy partii „liberalnych”. Fakty są w każdym razie takie, że nadal twardo grają na własne przywództwo w postulowanym „wspólnym froncie”, twierdząc, że wszystko inne jest niepoważnym i niebezpiecznym pięknoduchostwem. Nie tworzą przy tym żadnej innej oferty dla potencjalnych koalicjantów i twierdzą, że żadna nie może istnieć. Skutek jest jednak taki, że wciągając do koalicji np. lewicę Nowackiej nie tyle pozyskują jej głosy, co nie dopuszczają, żeby one zostały w ogóle oddane. Demobilizują wszystkich poza własnym twardym elektoratem. Nowych głosów dla siebie nie zdobywają. Może to robią świadomie, może nie – tak to w każdym razie działa. Liberałowie może i nie muszą topić żadnych marzann – niemniej topią je wszystkie po kolei i Robert Biedroń wie, że spotka go ten sam los, jeśli się tylko zbliży do Grzegorza Schetyny na odległość umożliwiającą żelazny uchwyt narzuconej koalicji.
To fatalna gra. Dla wszystkich po demokratycznej stronie. Czy istnieje wyjście? Owszem.
Protokół rozbieżności zamiast fałszywie brzmiącej deklaracji zgody
Konstrukcja alternatywy opiera się na prostej obserwacji przyczyn, dla których elektoraty nie dodają się w koalicjach. Chodzi dokładnie o to, co dzieli zawierające koalicję partie – to okazuje się ważniejsze od wszystkiego, co je łączy. Dlatego, że dla wyborców jednak ważne są deklarowane przez polityków wartości. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, z jaką mamy w Polsce do czynienia, w której jedna z partii tworzonej koalicji wyraźnie dominuje i jest równocześnie w opinii wyborców obarczana odpowiedzialnością za zaniechania w sferach, których dotyczą postulaty pozostałych koalicjantów. Rezygnacja z konfliktowych postulatów lub decyzja o ich odsunięciu na plan dalszy rodzi uzasadnione w tej sytuacji podejrzenia o zdradę ideałów dla obiecanych przez koalicjanta stołków, a przynajmniej rozczarowuje – oto po raz kolejny wielkie i gromko obwieszczane hasła ulegają zapomnieniu, a wyborcy jak zawsze zostają z niczym. Źródła społecznej niewiary w wyborcze obietnice są w Polsce i wszędzie na świecie rozległe – ale opisany sposób paktowania między partiami znacznie tę niewiarę umacnia. To przy okazji jedna z przyczyn – prawie na pewno najpoważniejsza – słabej frekwencji wyborczej, niezainteresowania sprawami publicznymi i narastającego kryzysu demokracji jaką znamy. Po co głosować i po co w ogóle zawracać sobie głowę politycznymi programami, skoro żaden z nich nie ma najmniejszego znaczenia i szans realizacji? Po co słuchać obietnic, skoro nikt ich nie dotrzymuje i nikt w nie nie wierzy.
PRZECZYTAJ o naszym projekcie Obywatele Mają Głos
Z własnych postulatów zatem rezygnować politykom nie wolno – zwłaszcza zaś z tych, które są powodem niezgody. Wbrew rozpowszechnionej opinii programowe spory po stronie demokratów nie zaszkodzą im w kampanii wyborczej, a przeciwnie – będą dowodem wiarygodności głoszonych haseł. Wartość programowej podstawy koalicji jest zaś zdecydowanie przeceniana. W istocie partie demokratyczne łączy bardzo niewiele wspólnych przekonań. To nawet nie jest konstytucja – tę bowiem wiele partii chciałoby zmieniać na różne sposoby. Podstawą jest wyłącznie parlamentaryzm jako sposób prowadzenia politycznych sporów i rozwiązywania konfliktów – po to, by programy konkurujących ze sobą partii mogły być realizowane w walce, debacie, poszukiwaniu konsensusu lub w decyzji większości wyborców. Protokół rozbieżności jest w poszukiwanym dzisiaj porozumieniu cenniejszy niż deklaracje wspólnoty.
Prawdziwy wybór da szeroką listę
W sytuacji toczącej się w Polsce wojny wybory nie są wyborami. Zwolennicy SLD i Rozenka w Warszawie oddali głos na Trzaskowskiego, żeby nie wygrał PiS. Barbara Nowacka zrezygnowała z definiujących ją postulatów sama. W efekcie lewica, która wśród dzisiejszych Polaków powinna móc liczyć przypuszczalnie na 20% poparcia, wciąż nie jest w polityce reprezentowana wcale. Głos na lewicę i inne możliwe programy nie jest dzisiaj wolny – tłumi go presja wojny domowej, każącej nam wspierać najsilniejszego, z czego skwapliwie korzysta Platforma Obywatelska dla zabetonowania swojej wiodącej pozycji.
Opowiadamy się więc za realnym wyborem dla tych obywateli, którzy stają po stronie demokracji w starciu z populistami. Niech wspólną listę wyłonią ich głosy. Chcemy zagłosować na wybraną przez siebie partię i jej program przedstawiony w sporze, niechby i nawet w konflikcie z innymi partiami. Niech wspólna lista będzie po prostu jak parlament.
[sc name=”newsletter” naglowek=” Bądź dobrze poinformowany!” tresc=” Najnowsze informacje o nas, analizy i diagnozy sytuacji w kraju trafią prosto na Twoją skrzynkę!”]
Z tego powodu opowiadaliśmy się zawsze i będziemy się opowiadać za międzypartyjnymi, otwartymi na wszystkie partie demokratyczne i na wszystkich wyborców tych partii prawyborami poprzedzającymi utworzenie wspólnej listy. W wyborach do Parlamentu Europejskiego chcemy w okręgach wyborczych stworzyć komitety reprezentujące wyborców – chcemy przeprowadzenia otwartych wysłuchań publicznych kandydatów zgłaszanych przez partie, po których komitety udzielą lub odmówią im swojego poparcia. To sposób umożliwiający konkurencję i nawet walkę o głosy, dający równocześnie możliwość startu ze wspólnej listy bez ryzyka utraty wiarygodności.
To równocześnie sposób na uwiarygodnienie oferty przedstawianej wyborcom przez partie – zatem na przełamanie marazmu społecznej niewiary i niezaangażowania i podniesienie frekwencji w wyborach na miarę wyzwań, jakie przed nami stoją. Przede wszystkim da się w ten sposób przełamać rozważaną tu sprzeczność i sprawić, by elektorat sumy był równy sumie elektoratów, a może nawet przekroczyłby ją, przekonując niegłosującą zwykle większość obywateli, że tym razem polityka dzieje się naprawdę i oni sami w niej decydują.
Rozbieżności w wyborach europejskich
Nie chcę być złym prorokiem, ale kampania wyborcza, w której wszyscy kandydaci będą opowiadać, jak bardzo są przywiązani do europejskich wartości i jak wiele zawdzięczamy Unii, zmobilizuje wyłącznie już zmobilizowanych. Usłyszymy ogólniki – te same u wszystkich, niezależnie od tego, czy znajdą się na jednej, czy na wielu listach. Frekwencja przekroczy być może zawstydzający próg 25%, którego nie udawało się dotychczas pokonać, ale mobilizacji po naszej stronie nie będzie. Po stronie PiS natomiast – jakkolwiek to trudne – wykluczyć jej się nie da.
Jeśli list będzie wiele, pytaniem, które natychmiast rodzi się w głowach wyborców, będzie po prostu: dlaczego? Co dokładnie różni kandydata PO od tego np. z PSL, skoro mówią to samo, a startują osobno? Czy naprawdę o wartości europejskie chodzi, czy może chodzi o biorącą „jedynkę” i owe 10 tys. euro uposażenia, które ona daje? Tyle o eurowyborach mówi popularna wieść gminna i trzeba powiedzieć, że nie jest pogląd wzięty z powietrza – zwłaszcza w tej sytuacji. Jeśli lista będzie jedna (nie będzie), problemem będzie po prostu wiarygodność opowiadanych nam sloganów.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Jaka będzie Europa po wyborach do PE?
Mamy dziś 28 europarlamentarzystów związanych z partiami opozycji. 19 należy do PO. Zaledwie sześcioro z nich (wszyscy z PO, nikt z PSL i SLD) głosowało za rezolucją w sprawie sankcji za naruszenie przez Polskę standardów praworządności. Ponad proeuropejskie i prodemokratyczne ogólniki da się więc podnieść chociażby szereg tego rodzaju spraw, by odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy większej, czy mniejszej obecności Unii, jej instytucji i jej prawa w Polsce. To nie tylko praworządność – należy zresztą przypomnieć, że również w sprawie zatrzymania demolki Sądu Najwyższego protesty i nacisk na instytucje Unii zakończony decyzją europejskiego Trybunału Sprawiedliwości prowadziły środowiska obywatelskie, a nie partie i ich europejscy politycy. To również np. klimat i energetyka węglowa – w tych sprawach Unia Europejska dysponuje podobnymi instrumentami wpływu na polskie władze. Czy zatem polscy politycy chcą i wesprą odpowiednie działania, czy może znów wspólnie z PiS zagłosują za dopłatami do cen energii, które są w istocie sabotażem unijnych dyrektyw, by karać za emisję CO2? Albo antykoncepcja – da się użyć europejskiej Karty Praw Podstawowych i europejskich sądów, by zapewnić dostępność tabletek „dzień po” i załatwić wiele innych polskich problemów – że przypomnę konwencję antyprzemocową, zasady polityki antydyskryminacyjnej oraz dramatycznie w Polsce naruszane prawa kobiet, prawa socjalne i pracownicze.
Na tego rodzaju pytania postawione twardo i konkretnie nie da się odpowiadać okrągłymi ogólnikami. Kampania wyborcza może się w ten sposób stać konkretem i konkurencją między różnymi programami. Wydaje się, że tylko wtedy zaangażuje wyborców. Czy to się stanie? Niewielu tak sądzi.
PiS zaplącze się we własne nogi
Organizacja realnego społecznego nacisku na partie opozycji nie wydaje się dzisiaj realna niemal nikomu. Niewielu też – poza Obywatelami RP – dostrzega nagłość tej potrzeby. Dynamika społecznych sondaży pozwala przypuszczać, że do jesiennych wyborów parlamentarnych doczołgamy się nie zmieniając w ofercie opozycji niczego i nadal bazując po prostu na rosnącej niechęci do PiS. Prawdopodobnie niewiele będzie tu w stanie zmienić Robert Biedroń, ale i tak trwanie „liberałów” na dotychczasowych pozycjach wystarczy, by PiS od władzy odsunąć. Nie zakończy to wojny z populistami i nie rozwiąże żadnego z polskich problemów. To jest zatem prosta droga do kolejnej katastrofy, kiedy populiści powrócą. Ale to już inna rozmowa.
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Buduj z nami patriotyzm obywatelski” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
W Republice Weimarskiej też lewica kłóciła się z chrześcijańską demokracją. Grali jeden na drugiego. Potem przyszedł Hitler i wszystko pozamiatał. Autor nadal nie rozumie, co to za sytuacja. Wobec autorytarnego reżymu, który buduje ologarchię i represyjny system można sobie schować te opowieści o elektoratach. Tak robili Wegrzy i mają despotę, który wszystko zagarnął i już nie ma żadnej opozycji. Schetyna ma rację i wie co robi. Mylicie się, jak cholera, oni napieprzają bejzbolami, a wy im nucicie romantyczną poezję. Najpierw trzeba pokonać śmiertelnie groźnego wroga, a potem sobie można dzielić, cudować. Eletrorat chce zjednoczonej opozycji. Taka jest prawda. Dlatego 30 lat temu wygrała Solidarność. Kiedy do cholery dotrze do was ta świadomość? Może po tym, jak już Kaczyński was wszystkich pozamyka w obozach i zlikwiduje demokrację?
Proszę przyjąć do wiadomości, że opowiadamy się za jedną listą. Proszę również zauważyć, że do jej uzgodnienia politycy dotąd nie są zdolni. To my, nie oni, pokazujemy, jak tę jedną lustę zbudować. Wziąwszy to pod uwagę zechce Pan swoje weimarskie napomnienia zachować raczej dla Schetyny i Biedronia — a nam ich oszczędzić.
Tu nie chodzi o to, jak rozumiem, żeby iść osobo. Tylko o sposób ustalenia wspólnej listy.
Ja – szczerze mówiąc – liczę na Biedronia. Cała reszta powinna zakończyć już swoją polityczną karierę.
Elektorat to jest coś co ma wolny wybór. Więc mowa o sumach elektoratu w Polsce jest bez sensu. Sumy bezwolnych sfor kiboli – to byłoby właściwsze określenie.
Wyborca w demokracji to obywatel dysponujący pełnią biernych i czynnych praw wyborczych. Samo chodzenie na wybory ma tyle wspólnego z demokracją, co chodzenie do burdelu z życiem rodzinnym.
Co Pan proponuje zatem?
Wolne wybory. Z prawem każdego obywatela do kandydowania i wolnego wybierania wolno zgłoszonych kandydatów. Czyli normalną demokrację a nie postkomunistyczną farsę.
Cięgle o tym mówię, ale skoro nie dochodzi, to po raz setny przypominam.
Koalicja od początku budzi wiele wątpliwości. Wyborcy mają wrażenie, że chodzi o zamaskowanie tego, że PO, partia reprezentująca wyłącznie interesy niewielkiej klasy średniej oraz Kościoła, dąży do przywrócenia status quo sprzed 2016 roku. Być może PO spodziewając się odrzucenia przez wyborców chce się wślizgnąć do rządu za pomocą stworzenia tego bloku koalicyjnego. Żadna z partii wchodzących w skład koalicji nie reprezentuje interesów większości obywateli, którym jeszcze daleko do klasy średniej, nawet SLD, która bez mrugnięcia okiem zaakceptowała deklarację PO, wyraźnie wrogą wobec potrzeb większości Polaków, w tym wobec kobiet. Jakoś zapomniano w tej koalicji, że demokracja oznacza uszanowanie woli większości wyborców. Tymczasem większość Polaków życzy sobie świeckiego państwa, zdecydowanego złagodzenia ustaw antyaborcyjnych, zapewnienia większości polskich dzieci zasiłków rodzinnych w wysokości co najmniej czterystu złotych na każde dziecko, zapewnienia rencistom, emerytom oraz opiekunom osób niepełnosprawnych i niezdolnych do samodzielnej egzystencji, warunków do godnego życia. Polacy życzą sobie także takich zmian w systemie emerytalnym, które zapewnią wszystkim socjalne bezpieczeństwo. Czas też najwyższy aby zaprzestać wydawania ogromnych pieniędzy na zbrojenia, czyli głównie na zakup amerykańskiej broni z demobilu, w sytuacji gdy inne kraje NATO oferują nam uzbrojenie znacznie nowocześniejsze i tańsze. W obecnej sytuacji każda partia powinna stawać do wyborów samodzielnie aby wyborcy mieli okazję poprzez swoje głosy wskazać kierunek w jakim ich zdaniem powinna iść Polska. Nie uważam aby zapewnienie godnego życia najsłabszym, lepszych warunków dzieciom i działanie na rzecz zapewnienia Polakom socjalnego bezpieczeństwa na starość było tak wielkim skrętem na lewo, że aż niedopuszczalnym. W demokratycznym ustroju państwa i typowo kapitalistycznej gospodarce nie ma problemu z wyborem kierunku bardziej na lewo. To tylko przeniesienie uwagi państwa z uprzywilejowanych elit na większość obywateli Rzeczpospolitej, tych obywateli, którzy przez osiem lat rządów PO byli traktowani po macoszemu do tego stopnia, że postanowili zaryzykować wybierając PiS. Jeśli partie prodemokratyczne nie zaproponują wyborcom zmian, których większość Polaków oczekuje, to nie mają szans na wygranie wyborów. W końcu głównymi graczami o władzę będzie partia Biedronia i PiS a partie koalicji przestaną się liczyć. Brak doświadczenia ludzi nowej partii może jednak sprawić, że nie uda się jej odsunąć PiS-u od władzy, a żadna z partii obecnie deklarujących swoje przywiązanie do demokracji nie zechce ich wesprzeć. Ataki koalicji na partię Biedronia świadczą wyraźnie o tym, że nie chodzi im o demokrację ale o władzę, gdyż inaczej przynajmniej część koalicjantów zadeklarowałaby chęć współpracy z Wiosną Biedronia. Polacy nie chcą już więcej wybierać między mniejszym złem /PO/ i większym złem /PiS/. Pora aby to dotarło w końcu do polityków starszej generacji.
Wątpię czy nasza demokracja jest już na tyle doświadczona i mądra. Masz taką wiarę w zbiorową mądrość ludu i uważasz, że większość wybierze kierunek najlepszy dla większości? Bardzo wątpię. To jakby pytać dzieci czy wolą na obiad zdrowe brokuły, czy słodycze. Co to znaczy „Polacy życzą sobie takich zmian w systemie emerytalnym, które zapewnią wszystkim socjalne bezpieczeństwo”. Weź kalkulator i policz. Podniesienie wieku emerytalnego zapewnia socjalne bezpieczeństwo na emeryturze, a tymczasem ludzie zagłosowali za obniżeniem, czyli jednak nie chcą bezpieczeństwa, albo tego nie rozumieją. Chcą słodyczy, a nie zdrowej żywności. Dlatego odpowiedzialni politycy powinni oszukiwać wyborców, że będą same słodycze, a potem jednak rządzić mądrze i nie spełniać obietnic w kwestiach gospodarczych i socjalnych, bo to „większości” zaszkodzi. Natomiast dojrzała demokracja jak w Szwajcarii jest zdolna do mądrych większościowych decyzji. Gdy zapytali wyborców czy chcą co miesiąc po 8 tys. zł w przeliczeniu za free, czy się stoi czy się leży, to jednak zagłosowali na nie. W Polsce by zagłosowali na tak, bo to by dało bezpieczeństwo socjalne i godne życie.
Na marginesie – Pawła postulat bardzo słuszny, ale po komentarzach widać, że nikt nie rozumie o co chodzi. Zwłaszcza owa większość. Oby przywódcy ugrupowań zrozumieli.
Co byś nie wybierała to i tak wyjdzie POPiS. Czyli kiła, mogiła, syf, malaria. Jak w komunie.
Dlatego przyzwoity obywatel i rozumny człowiek nie chodzi na sfingowane wybory, w których obywatele nie mają szans zgłaszania i wybierania własnych kandydatów.