Zdrada pryncypiów w warszawskim samorządzie?

Polityka to trudna rzecz… Jeśli ktoś jest zainteresowany tymi trudnościami, musi się na chwilę skupić. Emocje i hałas wywołać łatwo, ale prawda wymaga jednak trudu. Próbka polityki na poziomie gminy. Dużej, mającej znaczenie większe niż typowa gmina, bo warszawskiej. Skomplikowanej ze względu na unikalną strukturę Warszawy z jej kilkunastoma dzielnicami, z których każda jest „gminą w gminie”

Jak Rada Warszawy manipuluje okręgami wyborczymi

Na Facebooku pisze Jan Mencwel, szef stowarzyszenia Miasto Jest Nasze:

Chciałbym, żeby to, co się właśnie dzieje, zapamiętali sobie wszyscy, którzy (tak jak ja) baliście się, że PiS posunie się do fałszowania wyborów i majstrowania przy ordynacji, chodziliście na demokratyczne manifestacje w jednym rzędzie z politykami PO i myśleliście lub nadal myślicie, że Rafał Trzaskowski zaprowadzi tu jakieś europejskie standardy.

Na 8 miesięcy przed wyborami warszawska PO zmienia granice okręgów wyborczych do rad dzielnic. Zmiany są tak zaprojektowane żeby wyciąć małe komitety – gdzie się tylko da po 5 mandatów w okręgu, mimo, że ustawa dopuszcza nawet 8 (a większa liczba mandatów = więcej ugrupowań w radzie). Pragę Południe rozbito na 5 okręgów – pewnie po to żeby obronić burmistrza który urządza antylokatorskie prowokacje. Gocław podzielono na pół, na Wilanowie wycięto kawałek miasteczka do innego okręgu żeby rozbić tamtejsze głosy. I prawdziwy HIT: stworzono okręg wyborczy z dzielnic, które nawet ze sobą nie graniczą.

Takich rzeczy jest więcej. To nic innego jak desperacka próba obronienia władzy lokalnej przez skompromitowanych, umoczonych w afery działaczy PO. Firmują i będą kolanem przepychać to radni, na czele z Jarosław Szostakowski, który lansuje się na obrońcę demokracji.

Proszę, zapamiętajcie to i nie dajcie im się więcej oszukać.

Mencwel wrzuca zdjęcie z listy uchwał, które Rada Miasta Warszawy ma przyjąć w tej sprawie 22 marca. Zdjęcie ma być oczywistym dowodem prawdy. Poruszony wpisem, sprawdziłem treść proponowanych uchwał. Gdyby bowiem Mencwel pisał prawdę i miał rację, mielibyśmy do czynienia z niewiarygodnym skandalem. Pamiętamy sejmowe prace nad kodeksem wyborczym.

Jak okręgami wyborczymi chciał manipulować PiS

To pisowscy komisarze – a nie samorządy – mieli według początkowych projektów wytyczać granice okręgów wyborczych i przydzielać w nich ilości mandatów. I to właśnie ta czynność – a nie fałszerstwa przy urnach – miały zapewnić PiS zwycięstwo. To plus metoda d’Hondta. W okręgach bowiem, gdzie tradycyjnie wygrywa PO – przedstawiając rzecz w uproszczeniu – należy, jeśli się jest pisowskim komisarzem, wyznaczyć parzystą ilość mandatów. Przewaga PO nad PiS musiałaby być bardzo znaczna, żeby się przełożyła na rozkład mandatów inny niż równy. Podział 4 do 2 wymagałby bowiem przewagi – tu wszystko zależy od szczegółowych rozkładów, a one silnie zależą od tych małych ugrupowań, które „idą pod próg wyborczy” – rzędu właśnie 2 do 1 w głosach, choć d’Hondt preferuje silniejszych i aż tak wielka przewaga nie jest konieczna. Nie wchodząc w skomplikowaną arytmetykę – przewagi tego rzędu nie zdarzają się w realnie osiągalnych wynikach. W okręgach „parzystych” przewaga PO w procentach głosów doprowadziłaby co najwyżej do remisu w mandatach. Z kolei nieparzysta ilość mandatów upewnia, że zwycięzca zgarnie większość nawet przy niewielkiej przewadze procentowej – zatem nieparzystą ilość mandatów należało dać tym okręgom, w których PiS tradycyjnie wygrywa. Taki był cel tej operacji i projektowanych przez PiS zmian.

Ubocznym – choć zamierzonym – skutkiem proponowanych zmian byłoby efektywne wycięcie w wyborach wszystkich mniejszych ugrupowań. W wyborach przeszedłby zatem PiS oraz PO, a pozostali zniknęliby niemal bez śladu. Politycznie więc Kaczyński dawał Schetynie wyraźną ofertę: będziesz co prawda drugi, ale będziesz jedynym opozycjonistą, twoja konkurencja zniknie pod wyborczym progiem. I oczywiście to z tego powodu Schetyna podjął rozmowy o Zjednoczonej Opozycji w charakterystyczny sposób – z pozycji podwójnie gwarantowanej przewagi.

Samorządowcy, z którymi rozmawiałem o prawyborach, uznawali je wtedy za jedyne wyjście w sytuacji tamtych projektowanych zmian. Bez prawyborów – dobrze wiedzieli – nie zdobędą żadnych mandatów i wszyscy pójdą pod wyborczy próg.

Jak pamiętamy, PiS z tamtych projektów się wycofał. Samorządowcy uspokoili się nieco i na ogół wrócili do charakterystycznego dla siebie pragmatyzmu w myśleniu o nadchodzących wyborach. Jeśli jednak Jan Mencwel pisze prawdę i ma rację, to okazuje się, że rządząca w Warszawie PO, spodziewając się dobrego wyniku, robi mniej więcej to samo, czego nie odważył się zrobić PiS: manipuluje okręgami tak, by własną przewagę zwiększyć, pozbywając się równocześnie „drobnicy” – tej, która bywa groźna nie ilością mandatów, ale kłopotliwym hałasem. Właśnie jak warszawskie Miasto Jest Nasze.

Naiwność realistów twardego elektoratu

Mencwel pisze prawdę tylko w części. O tym za chwilę. Bo nawet niewielka część tej prawdy potrafi przestraszyć. Platforma ma twardy elektorat. Aktywny i liczny zwłaszcza w Warszawie. Ten elektorat wie, że PiS trzeba pokonać za wszelką cenę. Myślenie o demokracji, samorządności i innych luksusach tego rodzaju można i trzeba odłożyć na zaś – najpierw trzeba pogonić PiS. Apelowanie do tego elektoratu w imię demokratycznych pryncypiów mija się z celem, mniej więcej tak samo, jak jawnym absurdem byłoby odwoływanie się do pryncypiów w apelach do partyjnego aparatu. Tu nikt nie przejmuje się, czy obietnice PO są, czy nie są wiarygodne – jawne nadużycia w tym zakresie będą interpretowane jako „taktyczny spryt” i z tego powodu chwalone. Nikomu z twardego elektoratu nie przeszkadzały niedawne negocjacje z SLD w Warszawie – kiedy nikt nawet nie udawał, że chodzi o cokolwiek innego, jak o stołek wiceprezydenta przy Rafale Trzaskowskim dla SLD. Ważne było 7% poparcia, które SLD przynosił – twardy elektorat to właśnie cenił i w związku z tym „wielką koalicję” witał z radością, bez cienia zażenowania. Cóż – twardy elektorat jest spory, ale sam w sobie większości nie zapewnia. To należy powiedzieć wyraźnie, skoro apelowanie do pryncypiów jest daremne. Zakiwacie się w tego rodzaju taktyce – zostaniecie sami i jednak przegrać możecie – nawet w Warszawie. Numery tego rodzaju przypominają rozpaczliwe referendum Komorowskiego w sprawie JOW-ów. To miał być podobnie sprytny zabieg obliczony na przejęcie elektoratu Kukiza, pamiętacie?

Rzeczywistość spoza gniewnych haseł

No dobra – ale jak naprawdę wyglądają manipulacje PO w warszawskich okręgach wyborczych? Trzeba sobie zadać trud, sprawdzić źródła, czyli proponowane uchwały, zobaczyć w nich wszystkie z ponad 400 mandatów w radach warszawskich dzielnic (bo w radzie miasta Warszawy nie zmieniło się nic), sprawdzić, co się zmienia rzeczywiście i w jakiej skali.

Mencwel ma rację – ilość okręgów wyborczych wzrosła. O trzy. Z 75 w wyborach z 2014 do 78 teraz, co nie jest wzrostem znaczącym. To jedna z miar przesady w oburzeniu Mencwela. Ale w wyborach z 2010 roku było tych okręgów 70. Więc trend nie jest nowością, trwa od dawna i nie narasta. Nie mam pojęcia, z czego dokładnie wynikają zmiany, ale trwają dłużej, niż Mencwel to opisuje i co do skali nie są na pewno manipulacją wielką, o ile są jakąkolwiek. Na pewno w tych zmianach nie bierze się pod uwagę takich drogiazgów, jak pluralistyczna reprezentacja małych komitetów. Ale jednoznaczne to nie jest wcale. Owszem – mamy mieć w Warszawie raptem 21 okręgów wyborczych o więcej niż 5 mandatach. Tylko w tych okręgach – pełna zgoda – małe komitety miejskie będą miały szansę. Jednak zmiana w stosunku do poprzednich wyborów wygląda zupełnie nie tak, jak to Mencwel opisuje. Okręgów jest rzeczywiście o trzy mniej, ale w roku 2010 mieliśmy tylko 17 okręgów z ilością mandatów większą niż 5. Wbrew temu, co nam Mencwel gniewnie obwieszcza, zmiana nie jest wyjątkowa — jest mniejsza co do skali niż poprzednia. W 2010 roku wybieraliśmy 122 radnych w okręgach o więcej niż 5 mandatach, dając w nich szansę mniejszym komitetom. Teraz będziemy ich wybierali 140. Więc jak to jest? Rośnie reprezentacja małych ruchów miejskich, czy maleje?

Zestawienie pokazuje raczej to, że w warszawskim samorządzie – w innych polskich samorządach jest podobnie – dominuje specyficzny pragmatyzm i zgoda co do tego przede wszystkim, że wybory odtwarzają stary układ w samorządowych władzach. Istotnie przewaga okręgów o najmniejszej możliwej ilości mandatów jest bardzo znaczna i właśnie to po pierwsze petryfikuje samorządy, a po drugie wymusza polityczny podział pomiędzy „dużych”, zupełnie wykluczając „proporcjonalność”, która przy modelu d’Hondta zastosowanym do tak krótkich list jest kompletną fikcją. To jest prawdziwy problem, a nie jakiś „spisek PO”… Cóż, najwyżej da się powiedzieć, że „spiskują” w ten sposób wszyscy i że to jest naturalny, dość łatwo zrozumiały trend. Co do swojej natury, raczej po prostu biurokratyczny.

Problem – jeśli mu się przyjrzeć uczciwie — okazuje się poważny i ma bardzo zasadnicze znaczenie dla fundamentów demokracji i samorządności. Ale oczywiście jest trudny. Wybór między ordynacją JOW, a proporcjonalną, nie jest łatwy, a argumenty na rzecz JOW — przy całym dystansie do tego, co o tym wygadywał Kukiz — nie są puste. Rozwiązanie w ordynacji samorządowej jest karykaturą. Proporcjonalność w pięciomandatowych okręgach jest fikcją. Zaledwie jedna z ostatnich zmian w warszawskich okręgach została wymuszona pisowską zmianą wyborczego prawa — zlikwidowano okręg dziewięciomandatowy. Wszystkie zmiany zmniejszają ilość mandatów w okręgach. Żadna jej nie zwiększa, a choć da się tworzyć okręgi ośmiomandatowe, nie widać takiej woli w samorządach.

Polityczne korzyści z populistów

Przy całym tym grzebaniu się w niuansach – w rzeczywistości trzeba by było wejść w nie o wiele głębiej, żeby naprawdę zrozumieć opisywane procesy – niech nam jednak nie umyka ich naprawdę fundamentalne znaczenie. A akurat awantura, którą Miasto Jest Nasze robi w Warszawie, jest dobrym przykładem.

Twardy warszawski elektorat PO często uważa stowarzyszenie Miasto Jest Nasze za „pożytecznych idiotów” w służbie PiS. Bo to przecież na korzyść PiS działa rozpętana z udziałem działaczy MJN afera reprywatyzacyjna. Bo przecież również PiS był w tej aferze „umoczony” itd. To jednakże małe ruchy miejskich aktywistów, a nie duże aparaty samorządowców z partyjnym zapleczem, mają wrażliwość tego rodzaju, by takie afery ujawniać i piętnować. To dzięki tym ruchom rady pełnią kontrolne funkcje im przypisane. Przed aferami zabezpieczeni nie będziemy nigdy. I albo ustrój samorządów umożliwi ich rozwiązywanie – a do tego przydaje się obecność MJN w radzie Warszawy i radach dzielnic, a nie nieobecność – albo problem będzie się stawał polityczny i będzie narzędziem w politycznej konfrontacji PiS z PO. I trzeba go będzie rozwiązywać poza radą.

Prawybory

Proponowane przez nas prawybory nie rozwiążą problemu. Ale mogą być ruchem w pożądanym kierunku – o bardzo dużym znaczeniu. Służą powstaniu wielkiej listy, która w Warszawie być może niezbędna nie jest wobec znacznej przewagi PO, ale która ma szanse bardzo powiększyć stan posiadania sprzeciwiającej się PiS opozycji. Poza tym, że wielkiej, to równocześnie pluralistycznej. Takiej, na której nawet kandydaci PO – niechby i ci sami, których wyznaczy zarząd tej partii – będą samodzielni, bo ich miejsce na liście zależeć będzie od wyborców, a nie decyzji partyjnego szefa. I takiej, na której obok partyjnych kandydatów znajdzie się „na miejscach biorących” spora ilość przedstawicieli małych miejskich komitetów. Miasto Jest Nasze i afera reprywatyzacyjna powinna nam uświadomić, że nawet w obliczy obecnego ostrego konfliktu politycznego, to pluralizm, a nie tępa dyscyplina jest po naszej stronie wartością – również z taktycznych, nie tylko pragmatycznych powodów.

20 komentarzy do “Zdrada pryncypiów w warszawskim samorządzie?

  • 19 marca, 2018 o 07:29
    Bezpośredni odnośnik

    We Wrocławiu jest akurat odwrotnie: okręgów mieliśmy dziewięć, a teraz mamy siedem. Jednak i tak średni realny próg wyborczy waha się między 10 a 13%. Tyle, że my mamy Bezpartyjnych Samorządowców (jedyną na świecie zarejestrowaną partię o tak zgrabnej nazwie), Dolnośląski Ruch Samorządowy itd. Nie zmienia to istoty rzeczy: choćby względnie silne u nas SLD ma szansę na jeden/dwa mandaty w 37-osobowej radzie. Doraźnie mogą to zmienić prawybory, w których nie będzie przecież „kosy D’Hondta”, docelowo gruntowna zmiana ordynacji.

    Odpowiedz
    • 19 marca, 2018 o 07:54
      Bezpośredni odnośnik

      Ciekawe, dlaczego te zmiany we Wrocławiu. Wiesz coś? Jak to uzasadniano? Bo ja myślę, że po tej dyskusji i oburzeniu pisowskimi projektami, naturalnym ruchem samorządów powinno być — przy „pryncypialnej naiwności” — zmniejszenie ilości okręgów i zwiększenie do maksymalnej wielkości 8 ilości mandatów w każdym z nich. Oczywiście to nie „pryncypialna naiwność” obowiązuje w realnym myśleniu realnych samorządowców, a raczej kalkulacje zmierzające do odtworzenia stanu posiadania.

      Tym bardziej, kurczę, prawybory. A o ordynacji trzeba będzie pomyśleć poważnie… To cholernie trudne, a w dodatku trzeba się trochę wysilić, żeby zrozumieć arytmetykę. Tu już katastrofa. Cytat klasyczny:

      – (…) Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy piątej dostaje gorączki, a przy siódmej zabija go apopleksja… Cóż u ciebie słychać?
      – Mam pojedynek – odparł Wokulski.

      Prus był absolutnym geniuszem. Sądziłem zawsze, że włożony tu w usta dra Szumana portret urazowej niechęci do wszystkiego, co kojarzy się z matematyką, zawdzięczamy szkole – ten cytat z Lalki sugeruje jednak, że ów specyficzny defekt jest częścią polskiej tradycji szlacheckiej starszej niż obowiązkowa szkoła powszechna i że ma on w dodatku jakiś niezdefiniowany tu bliżej, ale silny związek z nierozumną skłonnością do pojedynków. No, niedobrze – nasze wezwania do „anty-PiS-owskiej rewolucji” są przecież w jakiejś mierze adresowane do spadkobierców tej samej tradycji. Skłonnych do pojedynków, a jakże… Chodzi w końcu o wzmożenie na rzecz narodowej sprawy. Kiedy się okazuje, że spora część tego wzmożenia wymaga jednak arytmetycznych kalkulacji — Prus pokazuje, że mamy przechlapane 😉

      Odpowiedz
  • 19 marca, 2018 o 08:02
    Bezpośredni odnośnik

    Zmiana (z 9 na 7) jest stara, pochodzi sprzed pięciu lat i nic nie ma wspólnego z promowaniem bądź niszczeniem reprezentatywności i obywatelskości rady. To znaczy nie do końca: inicjator zmniejszenia liczby okręgów był ideowcem, natomiast Dutkiewicz to klepnął bez zastanowienia, bo i tak wszystko – do czasu – wygrywał w cuglach. Sam w JOWie i klubem swego imienia w radzie.
    Co do Prusa: tak, zdecydowanie to największy polski pisarz-realista.

    Odpowiedz
    • 19 marca, 2018 o 09:13
      Bezpośredni odnośnik

      W Warszawie też trzeba było zlikwidować 9 mandatów w jednym okręgu — to akurat jest wymuszone pisowską zmianą kodeksu wyborczego. Całość zmian wygląda, jak opisałem. Gniewna teza Jana Mencwela nie jest prawdziwa. Spadła ilość okręgów o trzy, ilość mandatów wzrosła o dwa. Więc ilość mandatów na okręg nieznacznie drgnęła w dół. Ale ilość okręgów, w których „mali mają szansę” (czyli tych z więcej niż 5 mandatami) wzrosła, a nie spadła. Ilość radnych w nich wybieranych wzrosła, a nie spadła. Co raczej tezę Mencwela obala.

      Prawdą jest co innego — samorządowcy nie dbają o pluralizm w radach i na listach. Bój z PiS interesuje ich umiarkowanie — chyba, że broniąc się przed PiS, bronią również stanu posiadania, albo walczą, jak na Wschodzie Polski. Tam jednak kontakt z samorządowcami słabo działa — oni są jakoś z PiS poukładani i kiedy PiS odstąpił od najpoważniejszych zmian w ordynacji, nic im nie każe „iść w bój”. Jedną z wielu miar zjawiska — przydałoby się je zmierzyć — byłby przegląd właśnie ilości mandatów w okręgach. Warto byłoby taki zrobić w Polsce i prześledzić zmiany. Osobną sprawą — ale ilustrującą podobne zjawisko — jest upartyjnienie sejmików. Tego mierzyć nie trzeba, sytuacja jest bardzo jasna.

      Cóż — np. sędziowie okazali się imponująco pryncypialnymi sojusznikami w walce o demokrację. Samorządowcy — nie. Co samo w sobie nie jest zarzutem. Trudno oczekiwać idealizmu od pragmatyków — przecież ich pragmatyzm cenimy, zwłaszcza w samorządach, które są od konkretów, a nie szczytnych idei. Kluczem jest opinia publiczna i media. To one mają szansę — tylko one — spowodować, by w bilansie zysków i strat kalkulowanym przez pragmatyków, istotną zmienną stały się demokratyczne pryncypia i mrzonki takie jak pluralizm. W mojej ocenie natomiast — media zawodzą bodaj najbardziej.

      Odpowiedz
  • 19 marca, 2018 o 15:14
    Bezpośredni odnośnik

    Fragment z https://bisnetus.wordpress.com/portfolio/wybory-w-pl-vs-gb/ o reprezentatywności i proporcjonalności w wyborach JOW i proporcjonalnych (Polska i WB wybory 2015, 2014 ) :
    ++++++++++++++++++++++
    W Wielkiej Brytanii (klasyczny system JOW) Partia Konserwatywna otrzymała w wyborach 11,334,576 głosów na 46,420,413 uprawnionych do głosowania przy 66% frekwencji wyborczej.
    Oznacza to, że zwycięska partia otrzymała:

    36.9 % ważnie oddanych głosów wyborców
    24.4 % głosów wszystkich Brytyjczyków uprawnionych do głosowania
    331 mandatów na 650 mandatów w parlamencie, czyli absolutną większość 51%.

    W Polsce partia PiS otrzymała 5,711,687 głosów na 30,146,694 uprawnionych do głosowania przy 51% frekwencji wyborczej.
    Oznacza to, że zwycięzca otrzymał:

    37.6 % ważnie oddanych głosów wyborców
    18.9 % głosów wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania
    235 mandatów na 460 mandatów w Sejmie, czyli absolutną większość 51%.

    Dodajmy, że w Wielkiej Brytanii 185 tys. wyborców (0.6%) oddało swój głos nie uzyskując żadnej reprezentacji w parlamencie, czyli oddało głosy „zmarnowane”. Gdyby doliczyć do tego głosy oddane na kandydatów niezależnych to ten wskaźnik wzrósłby nieco wyżej niż 1%.

    W Polsce 2,525,641 ważnie oddanych głosów wyborców (16.6%) poszło do kosza i nie zostało uwzględnione w podziale mandatów. Co więcej, głosy te oddane w dużej mierze na Zjednoczoną Lewicę i Partię Razem przypadły głównie PiS-owi.

    Systemów większościowych i proporcjonalnych nie zawsze można i nie w każdym aspekcie da się bezpośrednio porównywać, ale już tych kilka liczb wskazuje, że systemy większościowe nie koniecznie ustępują, a mogą nawet przewyższać systemy proporcjonalne w parametrach takich jak reprezentatywność i demokratyczna legitymizacja władzy.
    ++++++++++++++++ Koniec cytatu

    Odpowiedz
  • 19 marca, 2018 o 15:15
    Bezpośredni odnośnik

    (Test HTML)
    W Wielkiej Brytanii (klasyczny system JOW) Partia Konserwatywna otrzymała w wyborach 11,334,576 głosów na 46,420,413 uprawnionych do głosowania przy 66% frekwencji wyborczej.
    Oznacza to, że zwycięska partia otrzymała:

    • 36.9 % ważnie oddanych głosów wyborców
    • 24.4 % głosów wszystkich Brytyjczyków uprawnionych do głosowania
    • 331 mandatów na 650 mandatów w parlamencie, czyli absolutną większość 51%.

    W Polsce partia PiS otrzymała 5,711,687 głosów na 30,146,694 uprawnionych do głosowania przy 51% frekwencji wyborczej.
    Oznacza to, że zwycięzca otrzymał:

    • 37.6 % ważnie oddanych głosów wyborców
    • 18.9 % głosów wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania
    • 235 mandatów na 460 mandatów w Sejmie, czyli absolutną większość 51%.

    Dodajmy, że w Wielkiej Brytanii 185 tys. wyborców (0.6%) oddało swój głos nie uzyskując żadnej reprezentacji w parlamencie, czyli oddało głosy „zmarnowane”. Gdyby doliczyć do tego głosy oddane na kandydatów niezależnych to ten wskaźnik wzrósłby nieco wyżej niż 1%.

    W Polsce 2,525,641 ważnie oddanych głosów wyborców (16.6%) poszło do kosza i nie zostało uwzględnione w podziale mandatów. Co więcej, głosy te oddane w dużej mierze na Zjednoczoną Lewicę i Partię Razem przypadły głównie PiS-owi.

    Systemów większościowych i proporcjonalnych nie zawsze można i nie w każdym aspekcie da się bezpośrednio porównywać, ale już tych kilka liczb wskazuje, że systemy większościowe nie koniecznie ustępują, a mogą nawet przewyższać systemy proporcjonalne w parametrach takich jak reprezentatywność i demokratyczna legitymizacja władzy.

    Odpowiedz
          • 20 marca, 2018 o 11:25
            Bezpośredni odnośnik

            Nie wiem, jak to zrobić — ja wszedłem w edycję komentarza, która chyba normalnie nie jest dostępna. Jakiś plugin by się przydał, bo niemożność formatowania komentarzy jest w ogóle wkurzająca. Pogadam z adminami. Moje uprawnienia pochodzą z uzurpacji, nie z fachowości.

          • 20 marca, 2018 o 14:09
            Bezpośredni odnośnik

            Edycja komentarzy jest „nice to have”, ale z tym trzeba też trochę ostrożnie. Zbytnia wolność w tym względzie jest często przez użytkowników nadużywana, kosztem treści merytorycznych, ergonomii i czytelności tekstów. Jednak parę elementów formatujących by się naprawdę przydało, jak właśnie listy, śródtytuły, linki i parę innych. Mnie osobiście wystarczyłaby akceptacja kilku tagów HTML, albo jakaś forma prostych mark-upów, jak w Wikipedii. Ale inni użytkownicy mogliby woleć łatwiejsze metody edycji.

  • 19 marca, 2018 o 18:34
    Bezpośredni odnośnik

    Obaj Panowie Pawłowie mówią słuszne rzeczy o metodach d’Hondta, naturalnych progach wyborczych wynikających głównie z liczby mandatów rozdzielanych w okręgach wyborczych, ale obaj też nie wspomnieli o prawdziwej siekierze masakrującej te wszystkie dywagacje i stawiające oba wymienione aspekty w cieniu, a mianowicie o 5-% progu wyborczym w skali podmiotu samorządowego – tutaj w skali miasta, dzielnicy miasta, inaczej gminy. To ten próg dławi w największym stopniu partycypację obywatelską i oddolność i reprezentatywność wyborów. Metoda d’Honda sama w sobie nie jest krytycznym problemem, o ile jest wyliczana w skali okręgu wyborczego. Liczba mandatów w jednym okręgu jest już problemem większym, bo na przykład okręg 3-mandatowy ma rzeczywiście nie wiele wspólnego z proporcjonalnością a naturalny próg wyborczy staje się monstrualny. Ale jeśli dzieje się to w granicach normy przedstawicielskiej, to jest to wszystko zgodne z naturą demokracji. Ktoś kto w ramach tej normy uzyska odpowiednią ilość głosów (reprezentatywną ilość głosów), to otrzymuje mandat i sobą tych wyborców reprezentuje.

    Jednak wspomniany sztuczny próg wyborczy niweczy to wszystko. Nagle traci znaczenie kto kandyduje i kto jak głosuje w okręgu wyborczym. Nawet 50% głosów wyborców oddanych na swojego kandydata w swoim okręgu wyborczym nie gwarantuje kandydatowi otrzymania mandatu. Bo to zależy od listy z której startuje i od potraktowania tej listy przez innych wyborców w innych okręgach wyborczych.

    Próg wyborczy nie ma nic wspólnego z metodą d’Honda, chociaż z tą metodą daje czasem efekty szczególnie absurdalnie. Nie ma też nic wspólnego z większościowym czy mniejszościowym trybem wyborów. To jest raczej gangsterski chwyt gangów partyjnych użyty dla zapewnienia im hegemonii oraz obezwładnienia obywateli w ich decyzjach wyborczych. Źle i perfidnie używany próg wyborczy, zwłaszcza w dużych krajach, jest podstawą oligarchicznych, nomenklaturowych i quasi mafijnych systemów politycznych, a przykładem takich systemów są Rosja, Polska, a na Zachodzie w dużym stopniu Włochy. W samorządach, a więc w dużo mniejszych okręgach wyborczych, ma to może mniej krytyczne znaczenie, ale w sumie ma ten sam cel: cementowanie hegemonii układów nomenklaturowych. Nie przypadkiem „od zawsze” jest on stosowany właśnie w większych jednostkach samorządowych. Kiedyś były to miasta na prawach powiatu (kilkadziesiąt miast od 50 tys mieszkańców w górę). Teraz rozszerzono to na wszystkie gminy powyżej 20 tysięcy mieszkańców.

    Odpowiedz
  • 20 marca, 2018 o 13:00
    Bezpośredni odnośnik

    Bisnetusie i Kasprzaku, nie skupiajmy się proszę w naszej ponurej refleksji na przykładach polskim i brytyjskim. Albowiem pierwszy stanowi ewidentne wynaturzenie i głęboką patologię systemu proporcjonalnego (którym już od dawna naturalnie nie jest), a drugi jest kolejnym – po brexicie – przejawem totalnego zdebilenia brytoli po utracie imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodziło. Nie wiem, z jakiego powodu bisnetus – jak pijany płota – trzyma się żałosnej dwójki debili z dwóch stron barykady. W takiej Francji chociażby – mamy w JOWach drugą turę i już, z marszu, kretynizmy pierdolonych brytyjskich brytoli skierowane są tam, gdzie ich miejsce – do kibla mianowicie.

    Odpowiedz
    • 20 marca, 2018 o 13:55
      Bezpośredni odnośnik

      Nie rozumiem tak radykalnej reakcji. Podałem tylko na chłodno przykład oparty na liczbach zadający kłam pewnym twierdzeniom o wyższości systemów proporcjonalnych pod względem reprezentatywności i legitymizacji władzy. Nie było moim zamiarem lansowanie systemu brytyjskiego w Polsce, ani trzymanie się czegokolwiek jak pijany płota.

      Z drugiej strony, nie rozumiem też tak negatywnej oceny systemu brytyjskiego. Jest to klasyczny system większościowy, można powiedzieć w najczystszej formie i moim zdaniem służy Brytyjczykom całkiem dobrze, a kultury demokratycznej to moglibyśmy się od Brytyjczyków uczyć. Cóż takiego strasznego jest w systemie brytyjskim, w porównaniu z francuskim, to musiałby Kolega nieco jaśniej wytłumaczyć.

      Odpowiedz
  • 20 marca, 2018 o 15:53
    Bezpośredni odnośnik

    Bardzo chętnie bisnetusie. Otóż dwadzieścia z okładem lat temu (przedtem i potem podobnie) Partia Liberalna, czyli ten trzeci – przez jaskiniowcami Farage’a, kremlowskiej kurwy za rubelki – miała nieodmiennie wynik dwucyfrowy, a mandaty zdobywała jedynie w Kornwalii i na szkockim pograniczu. Sześć do dziesięciu w porywach na diaboliczne 666 w brytolskim skretyniałym parlamencie. Brexit jest tej sytuacji nieodrodnym bękartem, a Ty – przyjacielu – nie wkuwaj na pamięć bzdur Komisji Weneckiej, tylko zainteresuj się żywą polityką, do czego Cię zachęcam od dłuższego już czasu. Kolego.

    Odpowiedz
    • 20 marca, 2018 o 17:42
      Bezpośredni odnośnik

      Żywą politykę, to ja zostawiam naziolom, bolszewi i POPiS-owi, a jako demokrata pozostanę raczej przy Komisji Weneckiej, Konstytucji, państwie prawa i zasadach. Bez zasad i prawa nie ma demokracji, bez ich zrozumienia też. Wiem, że czasy są inne, sprzyjające bardziej PiS-owi i żywej polityce depczącej wszelkie zasady i prawa, ale ja nie mam najmniejszego zamiaru tego akceptować i się z tym zgadzać.

      Co do Partii Liberalnej i jaskiniowców Farage’a, to jest tak, że w systemie większościowym nie są reprezentowane jakieś medialne wytwory, pupile, czy lansowane przez nie poglądy, lecz są reprezentowane mikroregiony, zwane okręgami wyborczymi poprzez najlepszych z najlepszych, którzy są w tych mikroregionach cholernie mocno osadzeni. To ma wady i zalety, ale główną zaletą jest to, że właśnie jaskiniowcom i pupilkom mediów, czy jakimś abstrakcyjnym poglądom jest się bardzo trudno do tego „pieprzonego” parlamentu przebić, co nota bene wywołuje wściekłość wszelkich korporacji medialnych. Bo nie ci się liczą, co mają wejście do mediów w Londynie, lecz siedzą w 666 pieprzonych Pacanowach i pipidówach, i tam ryją latami walcząc o zaufanie wyborców i o ich głosy. Ja to akurat uważam za zaletę tego systemu.

      W przeciwieństwie do referendów, które również w WB są polem do popisu dla wszelkich demagogów, jaskiniowców, hochstaplerów, pupilków mediów i najbzdurniejszych nawet poglądów i w których nie decydują klasyczni wyborcy w terenie, lecz hordy nabuzowanych propagandą i piwskiem Kiepskich – kiboli uwiązanych przed telewizorem zalewanych potokiem astronomicznych bzdur. Jaskiniowcy są wtedy górą. Mogą przepchnąć nawet Brexit. Nawet wtedy, gdy są w stanie realnie przepchnąć tylko jednego swojego jaskiniowca do tego „pieprzonego” 666- osobowego parlamentu.

      PS. Nie chcę tu wchodzić w zupełnie bezproduktywne dyskusje na temat różnych systemów wyborczych. W Polsce już z przyczyn konstytucyjnych nie ma to większego sensu, przynajmniej odnośnie Sejmu. W Polsce jest temat, co uczynić, by wybory proporcjonalne spełniały podstawowe (znaczy „pieprzone”) zasady demokratycznych wyborów, do których należą te „pieprzone” zasady powszechności, równości i wolności wyborów. Tak jak to wykłada ta „pieprzona” Komisja Wenecka i ta „pieprzona” polska Konstytucja. A żywą politykę, jak już mówiłem, zostawiam innym. W tej na szczęście nie ma tych „pieprzonych”, ani jakichkolwiek zasad.

      Odpowiedz
  • 21 marca, 2018 o 08:00
    Bezpośredni odnośnik

    Tytułem oczywistego uzupełnienia: brytyjski system 666 okręgów szanuję, choć bez większego entuzjazmu. Natomiast nie mogę pojąć tępego konserwatyzmu tudzież splendid isolation, które nie pozwalają Angolom wprowadzić systemu dwuturowego. W efekcie John ma 29 procent, Bill 28, a Ken 27. Do parlamentu wchodzi John, zaś wyborcy Billa i Kena mogą się cmoknąć w pompę. I czym tu się zachwycać?

    Odpowiedz
    • 21 marca, 2018 o 15:46
      Bezpośredni odnośnik

      Ja od początku chciałem tu uniknąć wybuchów katastrofizmu czy entuzjazmu, ale trudno mi pozostawać obojętnym wobec oczywistych fałszywych stereotypów i bajek bezrefleksyjnie powtarzanych.

      Systemy wyborcze są pełne niuansów i paradoksów. Na przykład podany tutaj przykład względnej równowagi poparcia kandydatów jest w systemach większościowych … wręcz idealny z punktu widzenia wyborców. Dużo lepszy w każdym bądź razie niż w tak zwanych „pewnych okręgach”, gdzie wskutek struktury społecznej, czy tradycji lokalnej zwycięzca jest niemal z góry ustalony. Można być pewnym, że właśnie w wymienionym przypadku John będzie przez następne 4 lata siedział w okręgu i codziennie „rył” aby po pierwsze nie stracił tych swoich 29% wyborców, a po drugie by jak najlepiej obsłużyć wyborców Billa i Kena, by przeciągnąć choć część z nich na swoją stronę przy następnych wyborach. To właśnie w takich okręgach wyborca najbardziej się liczy i tam się niemal o każdego wyborcę walczy. Tam partie wysyłają swoich najlepszych ludzi i wydają najwięcej pieniędzy – i to nie tylko na czas kampanii wyborczej.

      I znowu, coś co miało być wadą, okazuje się dużą zaletą. W systemie większościowym poseł reprezentuje, przynajmniej w duchu tego systemu, wszystkich wyborców z okręgu wyborczego i cały okręg wyborczy. Jak prezydent państwa, czy gospodarz klasy. Paradoksem tego systemu jest właśnie to, że wyborców Billa i Kena nikt nie będzie miał „w d….”, a wręcz przeciwnie, w pewnych konstelacjach właśnie mniejszości są szczególnie szanowane i respektowane, bo mniejszości mogą mieć głos decydujący przechylając szale zwycięstwa.

      Odpowiedz
  • 21 marca, 2018 o 16:12
    Bezpośredni odnośnik

    Mała off-topikowa ciekawostka z obszaru otwartych prawyborów.

    W Illinois, USA otwarte prawybory w partii republikańskiej wygrał, zresztą jako jedyny kandydat, jakiś znany amerykański naziol, kwestionujący m. in. Holokaust, o nazwisku Arthur Jones. Ponieważ wybory w USA są otwarte, wygrał jest wbrew woli partii republikańskiej, która ten wybór oprotestowała i oświadczyła, że w wyborach do Kongresu poprze całymi siłami kandydata niezależnego, natomiast będzie zwalczała kandydata „swojego”.

    Sprawa jest trochę brzydko pachnąca, ale mimo tego bardzo podoba mi się ten system. Warto śledzić takie przypadki, gdy samemu się wspiera ideę otwartych prawyborów. Taki przypadek nie powinien być argumentem przeciwko idei otwartych prawyborów, ale warto uwzględniać i takie możliwości. Tutaj pewnie partia republikańska coś przespała i zaniedbała, choćby przez to, że nie przedstawiła dobrego alternatywnego kandydata.

    Link: https://www.nytimes.com/2018/02/07/us/nazi-congress-illinois.html

    Odpowiedz

Skomentuj Paweł Kocięba-Żabski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *