Klęska publicystów

Pisanie o tym jest sprawą dość beznadziejną. Pozornym prawdom obwieszczanym równoważnikami zdań przeciwstawić trzeba rozumowanie, argumenty i fakty – szanse w takim zderzeniu są zawsze nikłe. Działa to szczególnie silnie, kiedy zaakceptować rzeczywistość znaczy usłyszeć coś, czego słyszeć nie chcemy

Wynik wyborów europejskich wróży sukces PiS w jesiennych wyborach parlamentarnych. Nieprzyjemny błękit dominuje na mapie politycznego podziału Polski, na której liberalny Zachód skurczył się już do pomarańczowych wysepek na niebieskiej płyciźnie i straszą obszary granatowej głębi na Wschodzie. Ten ponury obraz wywołuje rozmaite komentarze i – jeśli mam być szczery, a tak postanowiłem – one rozczarowują nawet bardziej niż wyborcza porażka i demonstrowana nią indolencja polityków naszej strony. Od czterech lat bowiem i od czterech wyborów: prezydenckich, parlamentarnych, samorządowych i europejskich, nie umiemy się zmierzyć z sytuacją przede wszystkim intelektualnie. Uzbrojeni w dobre samopoczucie ludzi cywilizowanych i myślących dostajemy jednakże srogi łomot od tych, których prostactwo i prymitywne niedouczenie wyśmiewamy na co dzień. Kaczyński staje się w oczach wielu genialnym strategiem, dyskretnie i poza zasięgiem gawiedzi zatrudniającym w dodatku speców najpewniej amerykańskich i dysponujących technikami rodem z NASA. Zawstydzająca rzeczywistość jest jednak taka, ile warte są nasze nadęte miny – łomot dają nam ci sami nieokrzesańcy, których każdy z nas widzi i słyszy codziennie.

Przyjrzeć wypada się bliżej dwóm konkurującym ze sobą pomysłom na jesienne wybory: dalszej integracji wokół jednej listy i tworzenia dwóch bloków, które razem miałyby szansę przynieść więcej głosów demokratom. Sam bardzo zdecydowanie opowiadam się za jedną listą, jednak dające się przeczytać publicystyczne argumenty na jej rzecz uważam za aberrację, a oceny realne i dające nadzieje na obecność w polskiej polityce jakiegokolwiek rzeczywistego myślenia, widzę wyłącznie po stronie tych, którzy uważają, że dwie listy będą lepsze – choć oni się niebezpiecznie mylą. Podobnie, jakkolwiek nie jestem fanem Grzegorza Schetyny, nawoływanie do „królobójstwa” w PO na cztery miesiące przed wyborami uważam nie tylko za strategiczny idiotyzm, ale także za obnażenie kompletnej intelektualnej impotencji „królobójców” niezdolnych już pomyśleć o samym istnieniu rzeczywistego politycznego programu, o jego możliwej treści nie wspominając.

Uważam wobec tego, że nieuchronna, jak mi się niestety wydaje, wyborcza porażka tej jesieni będzie przede wszystkim klęską komentatorów, a polityków dopiero w dalszej kolejności i niejako w rezultacie.

Recenzje klęski wyborczej

Negacjoniści

Publicystyczne oceny europejskich wyników naprawdę potrafią zdumieć. Najpierw idą więc negacjoniści, uznający rezultat głosowania za sukces. O jakiej porażce mowa, skoro, KE uzyskała wynik bliski 40%, co jest jednym z lepszych rezultatów w Europie? – pytają. Istotnie, poza PiS lepszy rezultat w Europie uzyskał tylko węgierski Fidesz i maltańska Partia Pracy. KE miała czwarty wynik w Europie! To szokująca wiadomość. Co jednak dziwne, sprawdzić to musiałem sam. Żaden z negacjonistów nie przejrzał wyników. Albo przejrzawszy, nie ogłosił ich w charakterze argumentu. Dlaczego?

Na wynik KE na europejskim tle rzeczywiście warto zwrócić uwagę, ale to jest równocześnie powód do co najmniej niepokoju o polski los. Ów charakterystyczny dla naszej polityki podział głosów – jeśli się przyjrzeć doświadczeniu i sytuacji innych krajów – delikatnie mówiąc, nie lokuje nas bowiem gdziekolwiek w pobliżu demokracji. To osobny temat, choć ważny.

PRZECZYTAJ TAKŻE: W interesie wyborców mniej istotne jest to, kto wygra, a bardziej – w jaki sposób to zrobi

Ów wynik KE pokazuje jednakże jeszcze inne zjawisko obserwowane w Polsce od dawna i widoczne także w wyborach samorządowych – te z grubsza 40% to najwyraźniej górna i niemożliwa do przekroczenia granica mobilizacji twardych wyborców opozycji, motywowanych zwłaszcza kulturową niechęcią do PiS i uważających z oczywistych powodów, że PiS odsunąć trzeba na pewno i że trzeba to zrobić najpierw, a co do reszty można i nawet należy poczekać. Wynik KE jest rzeczywiście tak świetny, że już samo to każe pomyśleć, czy w ogóle da się osiągnąć więcej. Czwarty wynik w Europie przecież jednak nie wystarczy, by w Polsce wygrać kulturową wojnę.

Chcieć najpierw odsunąć PiS, by potem uporać się z „resztą problemów” byłoby więc być może opcją do rozważenia, a właśnie tego chcą negacjoniści – rzecz jednak w tym, że tego prawdopodobnie nie doczekamy się nigdy. Z dokładnością do specyficznej maltańskiej sytuacji, wyniki porównywalne z PiS uzyskują jedynie autokraci w krajach osuwających się w objęcia brunatniejącej dyktatury! PO zrobiła co prawda bardzo wiele, by prześcignąć PiS zarówno w populizmie, jak i w ideowej, bezbarwnej jednolitości – ale bardzo wyraźnie widzimy już, że nie zdało się to na wiele, a nie da się robić takich rzeczy bezkarnie, strojąc się równocześnie w piórka obrońców demokracji.

Pewną odmianą negacjonizmu jest dodanie do wyników KE wyborców Wiosny – co ma zmniejszać przewagę PiS do 1%. Błąd polega tu jednak na tym, że przy takim podejściu po stronie PiS policzyć należałoby głosy również oddane na Kukiza i Konfederację. Jeśliby zaś podsumować obozy, zbierając w nich cały plankton, to rezultaty wyglądają dla nas jeszcze gorzej, bo po naszej stronie pod próg wpadła wyłącznie Lewica Razem z bardzo kiepskim wynikiem. Do tego dochodzi oczywiście – o czym pamiętać trzeba stale – arytmetyka D’Hondta bezwzględnie premiująca duże listy przeciw sumie małych. Nie miała ona znaczenia w wyborach europejskich, ale będzie decydowała w krajowych.

[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Buduj z nami patriotyzm obywatelski” tresc=” Tylko Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]

Ciekawa jest natomiast owa nagła łaskawość tej odmiany negacjonistów, którzy w desperacji uznali wreszcie, że głosy Wiosny dodają się do wyniku demokratów – choć w trakcie kampanii krzyczeli albo o populizmie, albo o rozbijaniu głosów, najchętniej o jednym i drugim jednocześnie – Wiośnie odmawiając w ogóle prawa przynależności do obozu demokratów. Z tak kalkulującymi negacjonistami warto byłoby jednak pogadać przez chwilę, bo dodawanie wyborców Wiosny jest przykładem czegoś, w czym da się dostrzec jedyną szansę na jesień – o ile jakaś szansa jeszcze istnieje.

Królobójcy

Zaraz po negacjonistach idą antyschetynowcy. Uważają oni, że problemem koalicji jest jej antypatyczny, pozbawiony charyzmy i wizji lider.

W tych komentarzach osób nierzadko przecież dobrze poinformowanych darmo jednak szukać opisu jakiegoś ciśnienia idei buzujących w PO lub innych partiach KE, które pozbawiony wizji Schetyna miałby tłumić, jakiegoś programu, który by porwał lud lub chociaż go uwiódł, a który nie może się przebić. Nie widać cienia nawet alternatywnej strategii. Nawet gdyby Schetyna miał z kim przegrać w PO – zupełnie nie widać, z czym miałaby przegrać jego „Realpolitik” zademonstrowana w arcytrudnej przecież misji tworzenia wspólnych list KE i cięcia skrzydeł – nierzadko bolesnego, jak w przypadku Jażdżewskiego i tych, których poglądy wyrażał w obozie liberalnej opozycji.

Niezadowolenie w PO i KE, o którym wiemy w ogóle cokolwiek, dotyczy przecież nie tonu, a już zupełnie nie treści politycznej opowieści opozycji – tylko tego, jak kiepskie miejsca przypadły komuś na listach. I nawet jeśli na serio brać tego rodzaju rachuby w koalicyjnych układankach, nie ma dokładnie nikogo, kto by się dziś odważył stanąć naprzeciw Schetynie, by pozbawić go władzy. Wszelkich możliwych pretendentów Schetyna zresztą skutecznie odstawił – jednych do samorządów, drugich, o wiele skuteczniej, do Brukseli. Dawno temu, kiedy z PO wyrzucano Huskowskiego, Protasiewicza i Kamińskiego, w obronie wyrzucanych miała stanąć „frakcja” wówczas świeżo odsuniętej od przywództwa Ewy Kopacz. W głosowaniu „frakcja” ujawniła całą swoją siłę – przeciw głosowała mianowicie… wyłącznie sama Ewa Kopacz. Gdyby ją ktoś chciał brać poważnie za alternatywę – jest już poza grą, w Brukseli.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Pull up! Mamy za sobą cztery wybory przegrane przez opozycję

Możemy wymieniać nazwiska Kopacz, Łukacijewskiej, Trzaskowskiego, Zdanowskiej, Arłukowicza, Dulkiewicz. Co da się powiedzieć o alternatywie programowej? To są ludzie bardziej otwarci – słyszymy i intuicyjnie wyczuwamy sami – ale poza przymiotnikowymi ogólnikami trudno byłoby wskazać cokolwiek bliskiego „wizji Polski”. Wśród królobójców są także oczekujący na powrót króla prawowitego, mając na myśli oczywiście Tuska. Nie baczą, że charyzmatyczny, inteligentny i oczytany Tusk póki co z kretesem przegrywa w sondażach z ćwierć-inteligentnym Dudą. Ten rys w dociekaniach publicystów przeraża bodaj najbardziej. Jeśli z myśleniem o programie i programową debatą polityczni publicyści rozstali się do tego stopnia i tak bardzo zajęci są dziś zaganianiem nas pod właściwy totem w plemiennej wojnie, szukając do niej wyłącznie właściwych wodzów, to na folwarczną politykę skazani jesteśmy już być może na amen.

Cynizm Schetyny nie przeszkadza mi w najmniejszym stopniu. Cynik – o ile tylko jest przynajmniej umiarkowanie rozsądny, a Grzegorz Schetyna to człowiek rozsądny niezwykle i dowiódł tego po wielokroć – zrobi to, co mu się opłaca. Nie ma żadnego powodu wymieniać lidera – zwłaszcza na 4 miesiące przed wyborami – bez programowego celu. „Zmiana wizerunku” – jeśli tak pojmować polityczne zapotrzebowanie po stronie opozycji, a obawiam się bardzo, że nikt tego już inaczej pojąć nie umie – od samego królobójstwa nie nastąpi.

Marketingowcy i programiści

Są więc wreszcie wśród komentatorów „wizerunkowcy”, którzy zauważają, czego nie dało się nie zauważyć – kampanii wyborczej KE nie było. Poza kilkoma wyjątkami, jak Arłukowicz i Łukacijewska, rzadko który z kandydatów komunikował się z wyborcami inaczej niż za pośrednictwem konferencji prasowych, co nie wystarczało nigdy – a na pewno nie w czasach, kiedy odbiorcy mediów są tak podzieleni na izolowane grupy, jak to się dzieje obecnie.

Hasła o „zakasywaniu rękawów” są być może konieczne, ale nic nie wskazuje na to, by miały szansę okazać się wystarczające. Łukacijewska zdobyła mandat w bastionie PiS, ale kandydaci PiS zdobyli mandaty we wszystkich bastionach PO. Łukacijewska zdobyła sześciokrotnie mniej głosów niż jej zwycięski kontrkandydat z PiS, a cała KE przegrała tam stosunkiem 1:3. Arłukowicz zebrał w swoim okręgu najwięcej głosów – żadną miarą nie da się jednak jego przewagi porównać z wynikiem na Podkarpaciu, podobnie jak przewagi KE nad PiS. W mandatach natomiast mamy w tym okręgu remis.

Na listach będą społeczni działacze, m.in. z KOD. Kandydujący politycy mają się pokazywać – używając tym razem jak najmniej pudru. My zaś, działacze ruchów obywatelskich mamy biegać z ulotkami. Wszystko bardzo dobrze, ale jedno z pytań głównych wciąż pozostaje tak samo krępujące, jak było zawsze – co ma być na ulotkach?

Wiadomo, czego ma na nich nie być. Zakazane są więc „radykalizmy”. Prawa kobiet dzielą wyborców i wobec tego mogą podzielić głosy. Kościół też. Pedofilia – już zupełnie. W sprawie 500+ wiemy tyle, że opozycja niczego nie odbierze. A w sprawie wieku emerytalnego? Wiemy, że także o tym lepiej nie mówić w kampanii. Wiemy już, że jednym z jej głównych celów będzie „odkłamywanie” propagandy PiS – jak widać z dotychczasowych zapowiedzi, będzie to głównie opowieść o tym, że opozycja nie jest wcale tak zła, jak ją TVP maluje.

Porywająco to nie wygląda. Mamy do tego również opowieść, jak wiele zła wyrządza PiS: kradnie, mataczy, niszczy, osłabia nas na świecie, rujnuje ustrój w Polsce. Cóż, nie zaśpiewaliśmy jeszcze w kampanii starej, sprawdzonej w boju Bogurodzicy – może to dlatego przegrywaliśmy?

Dwie listy i prawo sumy elektoratów

W rozpacz nieporównanie większą niż jałowość poczynań polityków potrafią wpędzić właśnie powyższe publicystyczne analizy i wynikające z nich recepty. Radzą więc niektórzy królobójstwo, inni większą mobilizację; krytyka i wieczne połajanki spadają na Biedronia idącego osobno oraz przebąkującego o osobnym starcie Kosiniaka-Kamysza. Temu ostatniemu przyznaje się jakiekolwiek racje wyłącznie wtedy, kiedy w separatystycznych sygnałach widzi się blef, mający zwiększyć negocjacyjną siłę PSL w targach o miejsca na listach. Z przeproszeniem wszystkich za naiwność pytań zakazanych w „dorosłej polityce” – gdzie jest w tej logice miejsce na myślenie o Polsce?

Chwali się więc rozsądek i lojalność SLD, a tu Włodzimierz Czarzasty z satysfakcją podliczał głosy oddane na lewicowych kandydatów na listach KE. SLD miało uzyskać te same 6% głosów, które uzyskała Wiosna, dostając jednak pięć mandatów zamiast nędznych trzech, co ma świadczyć o strategicznej przewadze „koalicyjnego myślenia”. Znowu: jaki jest cel tej strategii, jaki ma związek z przyszłością Polski, albo chociaż samego SLD? Bo „dorosłą” strategię zdobywania posad widać aż nadto dobrze – zupełnie zaś nie widać lewicowych wyborców przyniesionych w wianie koalicji i oddanych wspólnej sprawie walki o demokrację. PSL być może więc nie dlatego przebąkuje o koalicji pozwalającej zachować tożsamość, że liczy na więcej niż trzy mandaty uzyskane ostatnio, ale dlatego, że podobnie jak Wiosna chce po prostu utrzymać własnych wyborców, a nie miejsca darowane przez rozgrywającą PO za cenę ideowego samobójstwa.

Rozsądny i porządny Adam Szostkiewicz gani Polityce PSL za nielojalność i ze zgrozą wspomina o kuszeniu PSL przez Gowina. Do głowy nie przyszedł mu – co ciekawe – odwrotny kierunek kuszenia i myśl, że cywilizowana chadecja byłaby w Polsce równie bezcenną szansą normalizacji jak silna socjaldemokracja. Mądry i porządny Ernest Skalski z kolei słusznie straszy w Wyborczej D’Hondtem, po raz kolejny odkrywając jednak przed czytelnikami jedynie znany im już na pamięć bezmiar nieszczęścia, które niesie ze sobą PiS. Wszyscy ci ludzie mądrzy wiedzą, jak marne są szanse mobilizacji, ale stać ich wyłącznie na narzekanie, że z jakichś powodów, zupełnie przecież nieistotnych wobec pisowskiego zagrożenia, ludzie „nie chcą chcieć” i nie chcą uznać, że polska wojna także ich dotyczy.

Na tym tle pojawiają się wśród publicystów tacy, którzy opowiadają się za dwiema listami zamiast jednej. Zasługują na uwagę, choć nie mają racji. Mówią bowiem – i tu akurat rację mają – że Koalicja Europejska nie zsumowała głosów demokratów, a przeciwnie – wyciszyła je. I że tak samo zadziała każda następna koalicja sklecona w ten sposób. „Ten sposób” to jest przy tym ich zdaniem – znowu racja – oderwanie od wszelkiej programowej, czy ideowej identyfikacji. „Dwulistowcy” widzą, że Biedroń wpisując się na listy Schetyny nie przyciągnąłby ze sobą żadnych głosów – jak tego odeń oczekuje w Wyborczej Wojciech Maziarski, powtarzając skądinąd słusznie i z tą samą swadą co Skalski, że pod rządami PiS żadnej lewicy nie będzie. „Dwulistowcy” wiedzą, że elektorat Wiosny to ludzie, którzy na PO i co za tym idzie również na KE po prostu głosować nie chcą i wolą raczej – jakkolwiek to bezsensowne – zostać w domu. Ich głos na Wiosnę dodał się zatem do wyniku demokratów. Bez Wiosny idącej osobno tych głosów demokraci mieć nie będą.

Zwolennicy dwu list wiedzą więc to, o czym uparli się zapomnieć zwolennicy jednej listy – lub co chcą zagadać D’Hondtem oraz napominaniem bez końca o tym, że ta wojna jest nasza i bardzo ważna – że elektoraty w koalicji nie chcą się w żaden prosty sposób dodać na skutek zaklęć Skalskiego, Maziarskiego i całej rzeszy innych. W skrajnym przypadku Biedroń z Zandbergiem na listach ze Schetyną stracą wszystkich swoich wyborców, którzy nie wybaczą im „zdrady ideałów”, a i wyborcy PO – choć twardzi w wybaczaniu swej partii wszystkiego – „komunistów” mogą jednakże nie przełknąć. To sytuacja, w której elektorat koalicji jest nie tylko mniejszy niż suma elektoratów, ale może być nawet mniejszy niż elektorat pojedynczej partii.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Proponujemy deklarację obozu reformy państwa

Jest to obserwacja prawdziwa zwłaszcza wtedy, kiedy udział „komunistów” z pewnością (widzieliśmy to właśnie) eliminuje komplet wyborców konserwatywnego koalicjanta, jakim jest PSL. W logicznej teorii dwie listy ten problem znoszą. Poza niechęcią do PiS i przywiązaniem do elementarnej konstytucyjnej przyzwoitości dzieli te dwa opozycyjne obozy niemal wszystko: Kościół i sprawa aborcji, polityka socjalna, węgiel i klimat, prawdopodobnie nawet sądy. Chodzi o większość spraw, które rozpalały emocje Polaków. Każda z nich może gromadzić wyborców, których dodać do siebie we wspólnym bloku się nie da – tak się w każdym razie wydaje zwolennikom dwóch list. „Jednolistowcy” odpowiadają na to wciąż tymi samymi pohukiwaniami o powadze sytuacji, próbując zagadać rzeczywistość prawa sumy elektoratów. Nie wpadają na nic innego, jak tylko powtarzanie wciąż tych samych argumentów, choć one ni cholery nie działają na co bardziej upartych wyborców, powodując niemożność przekroczenia zaklętego progu 40%.

D’Hondt, emocje i potęga kulturowej wojny

Stracić tych 40% jednak nie wolno. Igranie z D’Hondtem jest niebezpieczne bardziej niż zwolennicy dwóch list chcieliby przyznać. Dwie listy są bezpieczne, jeśli obie uzyskują przyzwoity wynik. To znaczy poparcie dwucyfrowe. I jeśli żadna znacząca ilość głosów nie idzie pod próg wyborczy. Zawsze jednak dwie listy przeciw jednej dużej są ryzykiem. D’Hondt drastycznie różnie dzieli wyniki w okręgach o ilości mandatów podzielnych przez dwa, trzy, pięć… Próba pisowskiego gerrymanderingu sprzed wyborów samorządowych, która na szczęście okazała się blefem, właśnie na tym miała polegać – w okręgach z tradycyjną przewagą PiS ilość mandatów miała być nieparzysta, więc nawet niewielka przewaga dzieliła mandaty w stosunku np. 2:1 na korzyść władzy. Tam zaś, gdzie tradycyjnie wygrywała PO, parzysta ilość mandatów miała zapewnić remisowy podział 2:2, bo przewaga 3:1 w przyrodzie nie zdarza się niemal nigdy.

To jednak wszystko nic w stosunku do „efektu Rozenka” dającego się obserwować w wyborach samorządowych, a umykającego uwadze komentatorów, bezrefleksyjnie notujących nikłe poparcie dla kandydatów spoza politycznego mainstreamu. Zwłaszcza Wiośnie, idącej po dwucyfrowy wynik i jej przeciwnikom, ogłaszającym jej klęskę z powodu 6%, należy przypomnieć, na czym polega owa irytująca mądrość Grzegorza Schetyny, który na „radykalne hasła” reaguje wzruszeniem ramion – można do nich zmobilizować kilka procent wyborców, ale władzy przejąć się w ten sposób nie da. Większość, której do tego trzeba, wyklucza skrajności. Schetyna ma rację – i jak widać nie zmienia tego dwudziestomilionowa widownia filmu Sekielskich, cała siła Czarnego Protestu i frekwencja na Paradach Równości. Mylące są również sondaże poparcia dla liberalizacji aborcji, bo jakimś cudem te grupy wyborców znikają, kiedy przychodzi do głosowania. Co się z nimi dzieje?

Startujący poza Koalicją w Warszawie Andrzej Rozenek notował w niektórych sondażach ponad 10% poparcia. W wyborach dostał 1,5. Dlatego, że ponad 85% warszawskich wyborców poszło właśnie na tę wojnę, o której Robert Biedroń twierdził, że „nie jest nasza”. Tyle głosów zebrali w Warszawie dwaj główni, zwalczający się zaciekle kandydaci. To ich bój rozpalił emocje uczestników i widzów wyborczego starcia – na pozostałą dwunastkę kandydatów zwróciło uwagę niespełna 15% wyborców. Wszelkie inne emocje – choć potrafią przyciągnąć dwadzieścia milionów widzów przed ekrany – schodzą na plan dalszy i w wyborach nie mają znaczenia przekraczającego 15% głosów Rozenka i pozostałych.

Ta wojna toczy się o czysto symboliczne totemy i to kolejny powód, by rację przyznać Schetynie. Tu żaden program się nie liczy. Chodzi po prostu o to, że my jesteśmy „cywilizowani”, a oni są „ciemnogrodem”. Swoją tożsamość znamy i rozumiemy, co ona znaczy, choć właściwie nie powinniśmy tego rozumieć kompletnie, skoro „cywilizowani nasi” głosują w kluczowych sprawach nierzadko identycznie, jak PiS-owski „ciemnogród”. Na zachowania wyborcze ma to jednak wpływ marginalny i kalkulujący rozsądnie Grzegorz Schetyna dobrze o tym wie. Miałby nawet rację, gdyby nie fakt, że dający się w ten sposób osiągnąć wynik nie wystarcza do zwycięstwa i każdy „niszowy” margines wyborców okazuje się jednak bezcenny. Dramat polega na tym, że nikt – ani Schetyna i jego polityczni kumple, ani życzący im dobrze polityczni publicyści – nie jest w stanie wymyślić, jak go przyciągnąć, nie zabijając go równocześnie w śmiertelnym uścisku lidera koalicji.

Wiosna nie podzieliła losu Rozenka, ponieważ w odróżnieniu od niego nie cofała się przed krytyką KE. Otrzymując zresztą odpowiedź tyleż stosowną, co jednak głupią pomimo trzeźwych ocen Schetyny. Mówiono bowiem o dzieleniu głosów i grze na korzyść PiS – co akurat w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego nie miało żadnego znaczenia. Poza otwarcie prowadzoną kampanią wyborczą sieć zalały także wyborcze instrukcje, w których głosowanie na Wiosnę opisywano jako „pożyteczny idiotyzm”. Była to gra szalenie niebezpieczna, bo groziła pójściem Wiosny pod próg, co skończyłoby się nieszczęściem jeszcze większym – choć niektórzy z niechętnych Wiośnie zwolenników KE mogliby się ucieszyć jej zniknięciem, które zresztą dzisiaj próbują również obwieścić. W tej sytuacji 6% Wiosny należy uznać za wynik znaczący. Te 6% wyborców Wiosny, których KE raczej jednak nie zdobędzie nigdy, skoro tym razem się nie udało odebrać ich Biedroniowi mimo wszystkich wysiłków, to dla opozycji kwestia być, albo nie być. O ile oczywiście naprawdę zwycięstwo jest stawką w tej grze.

Czy chcemy wygrać?

Coraz częściej słyszymy, że niekoniecznie chcemy. Nie tylko dlatego, że szanse nie wydają się wielkie, ale również z tego powodu, że branie odpowiedzialności za skutki demontażu państwa i gospodarki w trudnych czasach, które nadchodzą, dla niektórych wydaje się pomysłem złym. Wtedy zaś opozycyjnemu mainstreamowi wyborcy Wiosny raczej przeszkadzają, rozsadzając tę dynamikę wojny, która daje Platformie pewną i stosunkowo wygodną pozycję pozbawionego konkurencji lidera po opozycyjnej stronie. Jak spacyfikować Wiosnę? Najwygodniej właśnie szantażem jednej listy. Koalicję Europejską stworzyły poza PO partie, z których każda – startując osobno – wpadłaby pod pięcioprocentowy próg wyborczy. Ta marginalizacja to właśnie wynik skupiającej emocje Polaków wojny i skutek „pocałunku śmierci” Grzegorza Schetyny. W ostatnich wyborach z całą mocą przekonał się o tym PSL. Po przeciwnej stronie sytuacja jest zresztą mniej więcej symetryczna. Lubimy tę symetrię, bo ją znamy, umiemy się w niej z łatwością odnaleźć i… – czujemy się w niej bezpiecznie.

Jeśli stawką w grze jest wyłącznie utrzymanie przez PO dominującej pozycji „po naszej stronie”, wynik wyborów europejskich jest w porządku. Jeśli jednak naprawdę szukamy wygranej – ten sam wynik wymaga zupełnie innego spojrzenia. Zarówno utrzymanie się Wiosny ponad progiem, jak fatalny odpływ wyborców PSL pokazuje, że wciąż istnieje dla opozycji margines zapasu, którego wykorzystanie może przesądzić o wyniku, a który w Koalicji Europejskiej zmarnowano. To są właśnie te pogardzane przez Schetynę „radykalne nisze”. Dwie listy to niestety pomysł zły. D’Hondt da wtedy zwycięstwo PiS, bo wynik drugiego bloku będzie po prostu słaby. Problem jednak w tym, jak zrobić jedną listę, w której „pocałunek śmierci” nie przesądzi o porażce. Taki pomysł istnieje, choć nie jest to Koalicja Grzegorza Schetyny i wymaga zupełnie innego spojrzenia na polską politykę.

Kluczowe płycizny i białe plamy na mapie

Z tym proponowanym przez Obywateli RP nowatorstwem niczego wspólnego nie ma jednak tradycyjna twarda wiedza o wyborczych strategiach – a nawet ona jest zastraszająco nieobecna w publicystyce. Poza „wyspami” i „głębiami” na politycznej mapie Polski istnieją obszary „płycizn” o bledszych kolorach. Również tam dominuje błękit, co jest jedną z wielu miar klęski. W dodatku rozmieszczenie „płycizn” jest niesymetryczne. To głównie Zachód, gdzie jeszcze niedawno żadnej przewagi PiS nie obserwowaliśmy. Potwierdzonych danych wciąż brakuje – sami nad nimi wciąż pracujemy – ale wygląda na to, że są to również obszary o relatywnie niższej frekwencji. A przy tym takie, w których wojenny typ mobilizacji nie dominuje w tak wielkim stopniu, co da się zmierzyć procentem tych wyborców, którzy zagłosowali na jedną z dwóch stron konfliktu.

PRZECZYTAJ TAKŻE: II Kongres Obywateli RP. Co postanowiliśmy

Da się założyć – i zweryfikujemy tę hipotezę – że właśnie w tych miejscach relatywnie więcej głosów dostaje Wiosna z jednej strony (raczej na Zachodzie i oczywiście w miastach), a PSL z drugiej (na Wschodzie i w gminach wiejskich).

Twarda wiedza o strategiach wyborczych jest zaś taka, że przy najbardziej nawet zażartej walce wyborczej np. w USA nie jest prawdą, że toczy się ona o „każdą piędź ziemi” we wszystkich stanach jednakowo. Tradycyjnymi „matecznikami” Republikanów i Demokratów nikt w kampanii wyborczej nie zawraca sobie głowy – liczą się te głosy, które można zdobyć lub stracić. W Polsce tymi miejscami są właśnie „płycizny” i wygląda na to, że na nich bardzo duże znaczenie mają właśnie owe „radykalne skrzydła”, których zupełnie nie ceni Grzegorz Schetyna, albo które mu wręcz przeszkadzają.

Byłby to zatem kolejny z argumentów na rzecz „dwulistowców”, gdyby nie ryzyka D’Hondta oraz przede wszystkim fakt, że mówimy o przewadze osiągalnej w granicach najwyżej kilkunastoprocentowego marginesu wyborców i że nie wolno tracić z oczu tej niezbędnej do utrzymania przeważającej grupy, która w wyborach idzie i chce iść na wojnę przeciw PiS.

Jednakże, jak w każdej „sytuacji dwupartyjnej”, również w Polsce o wyniku przesądzają właśnie tego rodzaju marginesy. I właśnie to, a nie nic innego, decyduje o tym, że argumenty „dwulistowców” nabierają znaczenia bardzo zasadniczego, choć wymagają równie zasadniczej korekty.

W Polsce trzeba też wciąż pamiętać o niegłosującej połowie obywateli, z których jakaś bliżej nieznana, ale z pewnością licząca się grupa po prostu polityce nie ufa – i to tym bardziej, im intensywniejsza jest polityczna wojna. Jeśli ktoś w Polsce twierdzi – jak Biedroń – że ta wojna „nie jest nasza”, to z pewnością właśnie oni.

Dwie w jednej

Prawybory, za którymi Obywatele RP optują od niemal dwóch lat, są w całym obszernie tu omówionym kontekście po prostu próbą połączenia obu logik. Z jednej strony zachowują jedną listę – bo to właśnie wspólna lista wszystkich partii demokratycznych, z PSL i Wiosną włącznie byłaby w nich wyłaniana – a z drugiej otwierają, właśnie w prawyborczej kampanii i głosowaniu, pole do artykułowania różnych programów w sporze pomiędzy partiami.

Jeśli więc istnieją w Polsce regiony i środowiska, w których w wyborach do Senatu należałoby wskazać konserwatywnego kandydata związanego z PSL, „centrowego” z PO lub progresywnego z Wiosny, niech o tym zadecydują nie kuluarowe negocjacje liderów, a po prostu głos wyborców w prawyborach. Zapewnia to przy okazji kandydatom wiarygodność, której partie nie mają – co jest kolejnym ważnym i tutaj nieomówionym wątkiem.

PRZECZYTAJ TAKŻE: In varietate concordia i trochę innej łaciny

Startujący w prawyborach sejmowych Biedroń będzie mógł głosić swój „antyklerykalny radykalizm” i „socjalny populizm”, krytykując równocześnie kunktatorstwo „zużytych polityków” PO i SLD bez posądzenia o grę na korzyść PiS, bo same prawybory są już „anty-PiS-owskie”. Dostanie więcej głosów niż ich dostał w wyborach europejskich właśnie z tego powodu. Ilu wyborców Wiosny zechce potem swój głos podtrzymać w wyborach właściwych – tego oczywiście z góry powiedzieć się nie da, ale doświadczenia kilkunastu lat międzypartyjnych prawyborów włoskich, odbywających się w podobnej sytuacji, pokazują, że powinna to być ogromna większość, powiększona w dodatku o efekt mobilizacyjny, który we Włoszech sięgał nawet 10% dodatkowej frekwencji w okręgach, w których prawybory przeprowadzono.

Poza samym tym mechanizmem proponujemy również, by w prawyborach debatować o reformie państwa koniecznej dla usunięcia zniszczeń po PiS oraz usunięcia tych wad polskiej demokracji, które doprowadziły do kryzysu z 2015 roku. W każdej z kluczowych spraw partie opozycji mają różne zdanie. Nie wiedzą, co począć z 500+, prawem o aborcji, wiekiem emerytalnym, węglem. Wszystkie wiedzą już, że polską konstytucję trzeba będzie zmienić lub co najmniej poprawić – jednak każda z nich ma na to prawdopodobnie inny pomysł. W prawyborach to nie jest wada. Przeciwnie: to ogromna zaleta. Lista spraw do załatwienia w Polsce – a nie tezy o ich rozstrzygnięciu – byłyby treścią wyborczych ulotek koalicji, a propozycje rozstrzygnięć znalazłyby się na wyborczych ulotkach partii opozycji. Nieocenzurowane, zbierające poparcie i dodające do wyniku demokratycznego bloku. 

Rozsądny i sprawny Grzegorz Schetyna nie będzie musiał podejmować beznadziejnych prób gaszenia wszelkich możliwych „radykalnych ekscesów” w postaci wystąpienia Leszka Jażdżewskiego, filmu Sekielskich, czy waginy w Gdańsku. Tu akurat sprawności zabrakło mu całkowicie – i trudno się dziwić, bo na to, by być „za, a nawet przeciw” stać było wyłącznie Wałęsę, a i to nie na długo. Rozsądek powinien zresztą powiedzieć Schetynie, że „ekscesy” ma jak w banku. Jeśli nie wyskoczy z nimi nikt z „naszych”, to na Kaję Godek da się liczyć w tej sprawie na pewno.

[sc name=”newsletter” naglowek=” Bądź dobrze poinformowany!” tresc=” Najnowsze informacje o nas, analizy i diagnozy sytuacji w kraju trafią prosto na Twoją skrzynkę!”]

Sprawny w partyjnych negocjacjach lider dominującej PO może być również spokojny o wynik. Nie on narazi się własnemu aparatowi oddając miejsca koalicjantom. Jak pokazuje doświadczenie włoskie, odda partnerom być może więcej procentowo na listach, ale w wyborach osiągnie więcej. Nie ma przecież żadnego ryzyka, że w wyniku prawyborów PO straci pozycję lidera. Schetyna straci jedynie – jak każdy z partyjnych bossów – tę absolutną wszechwładzę nad politykami własnej partii, którym to on daje miejsce na listach. Warto to jednak zrobić. O ile dzisiaj byłbym skłonny bronić Schetyny przed „królobójcami”, to po przegranych wyborach będę żądał jego głowy. I oczywiście mną Schetyna żadną miarą przejmować się nie musi – problem jednak w tym, że nie będę jedynym wściekłym.

Pytania i odpowiedzi

P:        Kto to przeprowadzi i kto sfinansuje?

O:        Uczestniczące partie. Jeśli twierdzą, że potrafią zrobić kampanię wyborczą, zapewniającą obecność w każdym okręgu i np. w każdej gminie, to oczywiście zdołają również wystawić w Polsce kilka tysięcy punktów, do których będzie można przyjść i oddać głos. Partie mają na to nasze, publiczne pieniądze.

P:        Jak zabezpieczyć się przed dywersją PiS i ich ingerencją w prawybory? Przecież mogą przyjść i zmanipulować wynik, głosując na jakąś egzotycznie skrajną kandydaturę.

O:        Zabezpieczeniem jest między innymi minimalny próg frekwencyjny. Prawybory są ważne, jeśli pójdzie do nich np. 5% uprawnionych. Dodatkowym zabezpieczeniem są deklaracje podpisywane przy rejestracji. W skrajnej postaci mogą to być np. podpisy pod żądaniem Trybunały Stanu dla Andrzeja Dudy – jeśli wyborcy PiS chcą, niech je podpisują.

P:        Jaka może być realna frekwencja? Jakie jest zainteresowanie obywateli udziałem w prawyborach?

O:        Żadne zauważalne. Temat nie istnieje w publicznym obiegu. Musiałby stać się głównym składnikiem programu i strategii opozycji, żeby cokolwiek dało się tu powiedzieć. Przy tym frekwencja w prawyborach nigdzie na świecie nie jest duża. W USA – to inny typ prawyborów – frekwencja sięga kilkunastu procent przy podobnej do naszej frekwencji w wyborach właściwych. We Włoszech w pierwszy ogólnonarodowych prawyborach, dzięki którym Romano Prodi zdołał pokonać Silvio Berlusconiego, wyniosła ona 10%. W Polsce należałoby próbować osiągnąć podobny wynik.

P:        Mrzonka. To wbrew interesom partii Dlaczego miałyby się na to zgodzić? Rozwalacie jedność na cztery miesiące przed wyborami.

O:        Z przeproszeniem wszystkich – dla Polski. Czym jest interes partii w takim razie? Jeśli pyta o to komentator i publicysta, niech spyta najpierw siebie, czy kiedykolwiek jakąkolwiek tego rodzaju myśl o przełamaniu zaklętego kręgu D’Hondta i prawa sumy elektoratów sam pomógł dopuścić do publicznej debaty. Grzegorz Schetyna jest rozsądnym cynikiem. Wie, że publicznie nie wolno mu przyznać, że woli dogadać się sam na sam z Czarzastym, Kosiniakiem-Kamyszem i nawet Biedroniem, niż pozwolić decydować wyborcom. Zgodzi się na prawybory, jeśli będzie musiał. A będzie, jeśli media pomogą organizować opinię publiczną, zamiast uprawiać partyjną propagandę. Klucz – czy będą nim prawybory, czy jakiekolwiek inne realne rozwiązanie wyborczego pata – leży w rękach mediów. I niestety, kiedy się patrzy na stan polskiej debaty, to właśnie ta wiadomość jest dla Polski najgorsza.

Paweł Kasprzak

19 komentarzy do “Klęska publicystów

  • 13 czerwca, 2019 o 16:02
    Bezpośredni odnośnik

    Ogromne dzięki dla Pawła Kasprzaka​ i Obywateli RP​ za jasne podsumowanie obecnie krążących opinii publikowanych w prasie, internecie, oraz przedstawianych w różnorodnych debatach, po ostatnich wyborach do parlamentu europejskiego. Fajnie, że pod artykułem jest lista kilku ważnych pytań i odpowiedzi, pytań które często są zadawane po usłyszeniu o tej wizji Obywateli RP.
    Sugeruję przeczytać i zabrać głos w tej dyskusji. Sam z chęcia porozmawiam na ten temat 16 czerwca, w gronie kolegów i koleżanek z koła PO w Olsztynie, do którego należę.
    Ostateczna decyzja o tym jaki los wybiorą wyborcy zostanie nam przekazana już po wyborach jesiennych. Stosując ideę prawyborów, sondaże przedwyborcze jak i wiarygdność już wybranych posłów do Sejmu, bedzie reprezentować lokalne poglądy i opinie w każdym z lokalnych środowisk w jakich żyjemy. Wielki Sejm odzwierciedli głosy naszego społeczeństwa, i ich mandat pomoże stworzyć ramy takiego państwa w jakim chcemy żyć.
    P.S. Mam prośbę do was wszystkich, przezytajcie caly tekst i zabierzcie głos w dyskusji pod tym artykułem na stronie Obywateli RP.

    Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 18:39
      Bezpośredni odnośnik

      Jak ktoś 2 miesiące przed ostatecznym zarejestrowaniem partyjnych list postuluje przeprowadzenie prawyborów, i to z udziałem 5% uprawnionych, to znaczy, że stracił definitywnie kontakt z rzeczywistością i odleciał gdzieś w okolice galaktyki Andromedy. Wysiłek publicystyczny Autora jest imponujący, ale wartość tego jest taka, jak wartość przeciętnej polskiej publicystyki, którą Autor sam na wstępie za jałowość i oderwanie od rzeczywistości krytykuje.

      Odpowiedz
  • 13 czerwca, 2019 o 18:30
    Bezpośredni odnośnik

    Wy, partyjniacy macie z tymi waszymi partyjkami i wojenkami na górze problemy. Ja na szczęście jestem bezpartyjny i bojkotuję wybory partyjnej dyktatury. I jestem na luziku nie przejmując się waszymi wewnętrznymi wojenkami. Jam jeden z tych 50%, którzy olewają te wasze „wybory”. Walcie się sami z tym waszym Kaczyńskim i PiS-em.

    Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 19:11
      Bezpośredni odnośnik

      Tak, to niewątpliwie bardzo chwalebna postawa. I, rozumiem, walcie się z tą swoją Polską?

      Odpowiedz
      • 13 czerwca, 2019 o 21:07
        Bezpośredni odnośnik

        Nie wiem czy chwalebna. Raczej przymusowa, Legalne i demokratyczna narzędzia wpływu na polskie państwo zostały obywatelom polskim odebrane. Wiec, fakt. Walcie się z tą waszą Polską. Nie dla psa kiełbasa, nie Polska dla Polaka. Polska tylko dla partyjniaka z koncesją na występy w reżimowej telewizji.

        Odpowiedz
  • 13 czerwca, 2019 o 19:36
    Bezpośredni odnośnik

    Reforma państwa jest konieczna dla usunięcia zniszczeń, zwłaszcza w mentalności Polaków, po rządach lewicy postsolidarnościowej pozostającej w ścisłym sojuszu z pozostałościami postkomunistycznymi.
    Nie można w żaden sposób pozwolić na powrót do władzy ludzi którzy doprowadzili do tego, o czym mówi prezydent Duda.
    Może zapamiętajcie bardzo ważną wypowiedź prezydenta:

    „W polskim Sądzie Najwyższym była cała grupa sędziów, którzy orzekali jako sędziowie należący do komunistycznej partii, którzy orzekali nawet w czasie stanu wojennego. (…). Powiedziałem, że jeżeli Polska ma być demokratyczna, wolna i suwerenna (…) to na litość boską, ci ludzie muszą odejść w stan spoczynku i tak zrobiliśmy. Ale jak widać, mimo upływu 30 lat, ich wpływy budowane po 1989 roku, kiedy przefarbowali się jako elita nowego państwa, wciąż są duże.”

    Podobna sytuacja miała miejsce nie tylko w SN, także i w polityce wpływy tych którzy jeszcze nie tak dawno bronili „demokracji socjalistycznej ” jak niepodległości a dzisiaj jak za dotknięciem różdżki stali się zwolennikami demokracji liberalnej, wciąż są duże.
    Mam nadzieję, że po jesiennych wyborach PIS zdobędzie większość konstytucyjną i przyjdzie w końcu pora na sprzątanie tej stajni Augiasza.

    Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 21:30
      Bezpośredni odnośnik

      Wy tam LK26 to na rympał odprawiacie agitpropkę ZMP i już Wam się miesza pic z nieprawdą. Kto to słyszał w XXI wieku by o jednym przywódcy narodu pisać jak o Maożedongu? Ta „cała grupa sędziów”, to „zimnowojenni podżegacze”, z poprzedniej bajki. Jak odszedł Gomułka, to ani jednego nie znaleźli.
      Ze stajnią Augiasza do niedawna łączono syjonistów, chociaż to publiczne kalanie własnego gniazda ma już swoja przebogatą historię, a to zaledwie trochę ponad trzy lata. Gnój trzeba oczywiscie uprzątać, to nakaz higieny, a w przenośni higieny postępowania, czyli moralności. Bo ścisłe związki z… w sojuszu z czymś tam, czymś tam socjalizmu to nie tylko bardzo prymitywna kalka z ZMP, to Wasz stan umysłu… a może tam już nic poza zgraną propagandą już nie ma?
      Priwiet, LK26

      Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 21:49
      Bezpośredni odnośnik

      elka26
      Ty tak poważnie? Nie przyszło Ci do głowy, że większość dziś orzekających sędziów za czasów komuny szczało w pieluchy? Że ci starzy, którzy dziś jeszcze orzekają byli weryfikowani dziesiątki razy w wolnej Polsce a jedyni, którzy mają ręce ubabrane komuną dziś wysługują się PiSowi? Dziewczyno ogarnij się i zacznij weryfikować wiadomości , które wtłacza Ci do głowy TVP i ksiądz proboszcz. Może jakaś książka do poduszki dla odmiany?

      Odpowiedz
  • 13 czerwca, 2019 o 22:28
    Bezpośredni odnośnik

    Szanownemu obywatelowi coś się zapewne pomyliło. To może warto przypomnieć kilka nazwisk wybitnych obecnie „obrońców demokracji” i ich funkcje w przeszłości?
    Chociażby tych którzy z ramienia KE kandydowali miesiąc temu w wyborach:
    Cimoszewicz – sekretarz KU PZPR UW
    Belka – sekretarz KU PZPR-UŁ
    Miller – członek KC PZPR
    Zemke – sekretarz KW PZPR
    Mańkut – sekretarz KW PZPR
    Rosati – sekretarz KU PZPR SGPiS

    Piękne kadry czyż nie tak? Czy ktoś z podobnymi referencjami znajduje się w PIS? Poza tym, wiek nie ma nic do rzeczy, jak zapewne doskonale wszystkim wiadomo myśli klasyków marksizmu-leninizmu są wiecznie żywe i ciągle znajdują swoich gorliwych wyznawców.
    Proponuję także do poduszki lekturę takiej chociażby ciekawej książki – J. Goldberg „Lewicowy faszyzm” z przedmową – uwaga! – L. Balcerowicza. Pouczająca lektura.

    Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 22:42
      Bezpośredni odnośnik

      Jeszcze raz, bo upał, który z tych panów jest z tej grupy sędziów z poprzedniej bajeczki? „Jak zapewne wszystkim wiadomo…” To z Moczara.

      Odpowiedz
  • 14 czerwca, 2019 o 09:58
    Bezpośredni odnośnik

    Obawiam się Pawle, że to jednak wołanie na puszczy, bo wychodzi mi, że pojęcie „o Polskę tu chodzi” przez większość jest pojmowana, nawet nieświadomie, jako „o partię tu chodzi”, o konkretny zbiór interesów, jak to na wojnie. „Debaty” nie będzie, bo kto miałby ją prowadzić, moderować?
    Wczoraj PiS ogłosił kto i dlaczego będzie kierował kampanią wyborczą. Po „naszej” stronie nawet nie wiadomo kto i jak będzie kandydować, i po co przede wszystkim.
    Nie jestem „królobójcą”, ale uważam Twoją ocenę Schetyny za trafioną jedynie wtedy gdy tą Polską jest partia i jego w niej przewodnia rola. Gdyby miał choćby nikłą świadomość i skłonność propaństwową już dawno zmieniłby taktykę, no chyba, że po prostu jest mało inteligentny. Dla mnie niech będzie sobie dalej szefem partii, jeśli sprawę wygrania (jeśli tego chce, w co już na serio wątpię) wyborów odda w ręce, nazwijmy to, sztabu kryzysowego. Obawiam się jednak, że na wszelkie ruchy inne niż prymitywna, ciągnięta od 4 lat, wojenka, w której większość aktywnych politycznie ludzi się lubuje, jest po prostu za późno. Musiałby sie stać cud oświecenia kilku, kilkunastu osób z GS na czele, a ja w cuda nie wierzę.

    Przeczytaj jeszcze raz swoje ostatnie zdanie. Gdybyś od niego zaczął dalszego ciągu mógłbyś już nie pisać, bo po co. Bo jest dużo racji w tym co gdzieniegdzie już słychać, że zarówno wyniki wyborów 2015 jak i te beznadziejne 4 lata zawdzięczamy mainstreamowym mediom, które w Polsce w żadnej, ale to w żadnej mierze nie spełniają swojej roli jaka jest im przypisana w demokracji. One są na tej samej głupiej wojnie, bo ona je żywi. Póki co, bo cuś mi się wydaje, że ich szeregi dramatycznie topnieją.

    Odpowiedz
  • 14 czerwca, 2019 o 23:41
    Bezpośredni odnośnik

    Celna analiza, korzystnie potraktowany Grzegorz Schetyna. Zapewne jednak inercja machiny partyjnej, mimo tego potraktowania, uniemożliwi wdrożenie projektu prawyborów. No, ale autor będzie miał przynajmniej spokojne sumienie, że apelował.

    Odpowiedz
    • 15 czerwca, 2019 o 12:38
      Bezpośredni odnośnik

      Spokój mojego sumienia zmieniłby niewiele, gdyby nawet był możliwy. U mnie akurat wyklucza go odpowiedzielność za to, do czego namawiałem ludzi. W ten sam sposób nie byłem się w stanie pogodzić z uwierającą mnie rzeczywistością owych pierwszych wielkich demonstracji KOD, które — taka była moja ocena wówczas — nawet nie stawiały sobie żadnych bezpośrednich celów i choć na nich krzyczano, że „obronimy demokrację”, albo np. Trybunał Konstytucyjny, chodziło w nich wyłącznie o wyrażenie sprzeciwu, policzenie się itd. Te rzeczy są oczywiście bezcenne, ale miałem wrażenie, że ludzie, którzy na te demonstracje przychodzili, naprawdę chcieli obronić Trybunał. Próbowałem wtedy tłumaczyć, że tym dziesiątkom tysięcy ludzi na ulicy koniecznie trzeba dać poczucie, że realnie zmienią cokolwiek, inaczej osuną się w apatię z jednej strony, a w radykalizm z drugiej. Jedno i drugie się stało.

      Wtedy — jeszcze jesienią 2015 — proponowałem „drobny”, bezpośredni postulat, jakim byłoby utrącenie świeżo mianowanego i cudownie ułaskawionego Kamińskiego. Nie odsunięcie PiS, ale wymuszenie takiej „drobnej” zmiany, za którą pisowska większość nie zechce przecież umierać. Zgodnie z później sformułowanymi zaleceniami Snydera — żeby się dyktatura nie rozpędziła zachęcana naszą zgodą. Z powodu proponowanej wtedy akcji nieposłuszeństwa, wyleciałem wtedy z kanałów kominikacji KOD, więc de facto z KOD-u w ogóle. Niedługo potem udało nam się — takie mieliśmy ogromne i naiwne nadzieje — dostarczyć dowodu na to, że na tej władzy da się wymusić ustępstwa nie za pomocą rachunku sił (i frekwencji na demonstracjach), a rachunku kosztów. Doprowadziliśmy w kilkadziesiąt osób do tego, że rządząca w Polsce partia — skutecznie rozwalająca właśnie Trybunał Konstytucyjny — podpisała z nami porozumienie gwarantujące nam prawo do demonstracji naprzeciw wściekłego Kaczyńskiego. Do dziś uważam to za jeden z naszych największych sukcesów. Ale oczywiście nikt się o nim nawet nie dowiedział i choć mieliśmy takie nadzieje — strategia konsekwentnego oporu i ofensywy w sprawach najpierw drobnych a potem poważniejszych do nikogo nie trafiła.

      Dzisiaj w każdym razie nie po to uprawiam „wołanie na puszczy”, żeby mieć spokojne sumienie, ale po to, by w drugiej kadencji PiS budować silny, świadomy celów ruch obywatelski z dobrze określoną strategią i środkami realnego nacisku. Mam nadal nadzieję, że ktokolwiek przynajmniej zapamięta, że ostrzegaliśmy przed tą klęską od lat, od lat proponując konsekwentnie zwalczane rozwiązania. Uważam niestety, że to nie miałkość intelektualna opozycyjnych polityków jest naszym problemem głównym, ale kompletny upadek myślenia w szerzej rozumianych elitach i zwłaszcza w mediach. To jest problem kluczowy i tego doświadczaliśmy w Obywatelach RP po wielokroć bardzo boleśnie.

      Wracając do owego sukcesu, o którym nikt się nie dowiedział. Osiągnęłiśmy go szantażem. Klasyczna sytuacja mniejszość przeciw większości uzbrojonej w dodatku we wszystkie możliwości władzy. Zapowiedzieliśmy po prostu, że jeśli nie dadzą nam pisemnych gwarancji, tym razem nie cofniemy się z miejsca, na którym Kaczyński ustawiał swoją drabinkę i będzie nas musiał stamtąd usunąć przemocą — „na oczach kamer i opinii publicznej”, jak napisaliśmy. Pisemne gwarancje dostaliśmy — na wyrost. „Opinia publiczna” bowiem — choć ją oczywiście informowaliśmy na wszystkie możliwe sposoby — solidarnie milczała i gdyby nas wtedy z Krakowskiego Przedmieścia wynieśli, pies z kulawą nogą w ogóle by tego nie zauważył… Podkładaliśmy wielokrotnie głowy w takich sytuacjach i wielokrotnie zostawiano nas z tym samym sobie. Tak to szło z tymi naszymi protestami — właściwie przez całą naszą historię.

      Zafascynowany patrzyłem niedawno na londyńskie akcje Extinction Rebellion, obserwując zwłaszcza relacje mainstreamowych mediów. Obejrzałem wszystko, co się dało i nie mogłem wyjść z zadziwienia. Strategia nieposłuszeństwa omawiana rzetelnie i rzeczowo we wszystkich telewizjach. „Radykałowie” mówiący o otwartym powstaniu przeciw władzy establishmentu niezdolnego podjąć wyzwania tworzonego przez katastrofę — rzeczowo to wszystko przedstawiane ze skutkiem niemal natychmiastowym: decyzja o stanie wyjątkowym dla klimatu. W Polsce żadna z takich rzeczy jeszcze bardzo długo nie będzie możliwa. I nie z powodu propagandy TVP, ale dlatego, że publicyści niezależnych mediów o tym, co jest rozsądne i ważne, dowiadują się od politycznych przywódców opozycyunych partii i vice versa.

      Odpowiedz
    • 15 czerwca, 2019 o 14:56
      Bezpośredni odnośnik

      To nie inercja machiny partyjnej jest przeszkodą. Taka jest istota i właściwość machiny nomenklatury partyjnej. Dla „opozycji” wrogiem nie jest PiS. To raczej bliski wspólnik. Wrogiem PiS-u i „opozycji” jest jakakolwiek demokracja i społeczeństwo obywatelskie. Dzisiaj PiS jest dla „opozycji” ideałem do naśladowania, który trzeba będzie „godnie” zastąpić przesuwając PiS czasowo do „opozycji”.

      Odpowiedz
      • 15 czerwca, 2019 o 15:43
        Bezpośredni odnośnik

        Symetryzm o tyle jest prześmiewczy, że można stosować różne podziałki po obu stronach fulcrum (punktu zawieszenia wagi). Drogi Bisnetusie, czy Ty się nigdy nie zmienisz?
        Inercja machiny partyjnej PO jest największym zagrożeniem przede wszystkim dla PO, bo oni w dużym stopniu tylko udają, że są politykami. Przede wszystkim ich tempo reakcji na bieżące wydarzenia powoduje, że nawet najbardziej ospałe żółwie z wściekłości wyskakują ze swych skorup. Natomiast stosunek PO-KE do państwa i praworządności jest „oświeceniawy”, więc przynajmniej quasieuropejski i nawiązuje do antycznej racjonalności. Problemem PO, oprócz genetycznej ospałosci, jest madal duża płycizna przekazu. Pare lat mantry: Europa Europa, Europa …. i jeszcze raz Europa, chociaż to bardzo ważne, to traktowanie wyborcy jak krowy – jakby ci wyborcy mieli po dwa żołądki i mogli tę samą strawę trawić jeszcze raz. W Kraju powstawały problemy specyficzne dla epoki postkolonialnej tego regionu oraz narastało rozwarstwienie społeczne, a „trawa” się mało co zmieniała.
        Wolę jednak treściwą paszę trawiastą od czarnej polewki czy apartheidu, bo poznałem również tamte specjały.
        Nie stawiamy znaku równości, nawet wtedy, gdy ten bardziej cywilizowany ruch jawi się trochę fajtłapą, bo to inne podziałki.

        Odpowiedz
        • 15 czerwca, 2019 o 16:33
          Bezpośredni odnośnik

          Moim zdaniem symetryzm wobec nierządów PiS-u i „opozycji” jest jak najbardziej uprawniony, gdy się skupi na sprawach istotnych. Np. do wewnętrznej demokracji, wodzostwa a jeszcze bardziej demokracji w państwie (wykluczenie społeczeństwa z procesów wyborczych i nie chodzi to o chodzenie na wybory, bo chodzić na wybory to każdy może nawet w Korei Północnej).

          Natomiast na propagandę nie zważam. Zresztą, gdybym brał propagandę na poważnie, to z ostatniej „kampanii wyborczej” zapamiętałbym bardziej, że to PiS powtarzał jak mantrę „Europa, Europa, Europa …” a ze strony „opozycji” zapamiętam bardziej mantrę „Katolicy do gazu. Heil Hitler”, co raczej utwierdziło mój i tak już utwierdzony symetryzm wobec oby stron tej kibolskiej ustawki.

          I jeszcze raz powtórzę. Nie mamy tutaj do czynienia z „inercją strony demokratycznej” lecz z organiczną właściwością grup nomenklaturowych, które nigdy nie dopuszczą dobrowolnie jakiś tam rzeczywistych prawyborów w swoich strukturach, a tym bardziej normalnych demokratycznych wyborów w państwie. Bo to oznaczałoby samolikwidację układów nomenklaturowych w państwie.

          Mówienie tu o inercji jest absurdem. To tak jakby mówił, że tylko inercja partii komunistycznej w komunie spowodowała, że sama partia nie założyła Solidarności, nie wprowadziła kapitalizmu i demokracji i nie obaliła komuny. Nie, to nie inercja. To organiczna właściwość.

          Odpowiedz
          • 16 czerwca, 2019 o 01:28
            Bezpośredni odnośnik

            W logice istnieje termin REDUCTIO AD ABSURDUM. Oczywiście chodzi o dowód nie wprost, ale genezę tego pokazujesz tutaj Bisnetusie z porażającą jasnością.
            Mam uwierzyć, że Ty na prawdę sądzisz, że PiS to szczerze wołało Europa, Europa, a PO-KE z całą odpowiedzialnoscią: katolicy do gazu. Heil Hitler?
            Tutaj jest przykład, jak to koniunkcja zaprzeczenia tezy i założeń Ciebie doprowadziła do absurdu. Przecież to intencjonalny korkociąg logiczny, a nie argumentacja.
            Czy chcesz nam udowodnić, że jak PiS wygra, to Twoja zasadnicza teza się sprawdzi, a jakby się zanosiło na jego porażkę, to przeszkodzisz PO-KE? Aż tyle chcesz zrobić, żeby Twoje było na wierzchu?

          • 16 czerwca, 2019 o 06:24
            Bezpośredni odnośnik

            Jak PiS wygra następne wybory, to wasze będzie na wierzchu, nie moje. Jak wygra PO-KE, to zresztą też. Będzie po prostu dyktatura syfiastych, nikogo nie reprezentujących sprywatyzowanych partii. Mnie proszę do tego nie mieszać, bo ja jestem zasadniczo przeciw nierządom partyjnych mafiozów. Ja optuję za prawami wyborczymi dla każdego obywatela (bierne i czynne prawo wyborcze).

            Ja w propagandę zasadniczo nie wierzę. Mówię tylko co z propagandy wynikało. Nie wiem dlaczego to do Ciebie, Jurku, nie dotarło. Przecież pisałem.

            Jak uważasz Jurku, że ja i inni Polacy nie są godni brania udziału w sposób wolny w procesie wyborów (poprzez kandydowania i wolność wyboru), to dlaczego się upierasz, że tacy jak ja niegodni powinni należeć do wszej bandy partyjnych kiboli. Pieprz mnie, jak i ja wasz POPiS pieprzę.

            PS.
            REDUCTIO AD ABSURDUM jest dozwolonym i uprawnionym argumentem logicznym. Na przykład, gdy ktoś mówi, że wszystkie Wojtki na świecie to kurduple, wystarczy pokazać jednego Wojtka koszykarza, który ma ponad 2 metry, by obalić głupią i nieprawdziwą tezę. To jest właśnie REDUCTIO AD ABSURDUM.

            Podobnie jest za Wami „demokratami”, „konstytucjonalistami” i „antyPisowcami”. Wystarczy pokazać jaki jest wasz stosunek do powszechności i wolności wyborów (art. 96 Konstytucji), czy prawa wybieralności do Sejmu każdego obywatela (art. 99 Konstytucji), by wykazać, że w sprawie szacunku do demokracji i konstytucji niczym się od PiS-u nie różnicie. Co zresztą kampania w duchu „Katole do gazu, Heil Hitler” dodatkowo potwierdziła.

Skomentuj Jerzy Dramowicz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *