Kaczyński nadal gra na Dudach – PiS as usual
Dowiadujemy się, że Duda skarży PiS-owską nowelę ustawy o zgromadzeniach do Trybunału… Słychać komentarze, że PiS się cofa, albo może Duda wybija się na niezależność… Komentarze te są równie niekompetentne, jak dotychczasowe oceny tej PiS-owskiej legislacyjnej próby. Sam jej do końca nie rozumiałem, ale kilka obiegowych nieprawd umiałem zawsze wskazać z pewnością. W kilku miejscach ogłosiłem w całym tym zamieszaniu, że Kaczyński oszalał i stracił elementarną zdolność oceny skutków własnych działań. Z żalem muszę dzisiaj przyznać, że się pomyliłem. To jeszcze nie ten moment
Oryginalny projekt zawierał trzy rozwiązania ograniczające prawo do kontrmanifestacji. Po pierwsze uprzywilejowany status uzyskiwały imprezy państwowe, po drugie kościelne, po trzecie cykliczne, przy czym definicję cyklicznych demonstracji wyczerpywały wyłącznie smoleńskie miesięcznice oraz marsz narodowców w Święto Niepodległości. No, w rzeczywistości również nasze kontrmanifestacje spełniały te kryteria i o tym być może autorzy nowelizacji zapomnieli, choć być może za gwarancję bezpieczeństwa starczało im, że decyzję w tej sprawie podejmuje wojewoda. Ale wszystko to miało i nadal ma znaczenie marginalne, bo przede wszystkim żadna z tych zmian w przepisach nigdy do niczego rządzącej partii potrzebna nie była i ludzie PiS dobrze o tym wiedzieli – nawet jeśli nie są zbyt lotni.
To dlatego kiedy ten projekt ogłoszono, pomyślałem z nadzieją, że Kaczyński zwariował i wykonuje ruchy bezcelowe lub wręcz dla niego samego szkodliwe. Dziennikarze, publicyści i politycy mówili ostro o ograniczeniu praw, które PiS zamierza osiągnąć nową ustawą. Potem pojawiły się poprawki, w których rezygnowano z uprzywilejowania imprez państwowych i kościelnych, co komentowano jako ustępstwo PiS. Teraz mówi się o kolejnych ustępstwach lub nawet o pęknięciu na linii Duda – Kaczyński. Cóż, w swobodzie fantazjowania istnieją jednak granice…
Uprzywilejowanie imprez państwowych i kościelnych jest faktem również bez żadnej nowelizacji prawa – wystarczy wykorzystać istniejące, co zresztą PiS już wielokrotnie wobec nas robił. Członkom rządu, biorącym udział w miesięcznicach oraz oficjalnych imprezach państwowych przysługuje ochrona BOR, a uprawnienia tej formacji są niemal nieograniczone. BOR może z dowolnego miejsca w dowolnym momencie usunąć wszystkich i wszystko – próbowano tego wobec nas 10 grudnia. To, że próbowano dość nieśmiało i nie do końca skutecznie, wynikało z oceny politycznych skutków, a żadną miarą nie z przepisów prawa. Dowolna państwowa instytucja może też na wiele sposobów zająć każde miejsce publiczne, wyłączając je z przestrzeni publicznej, jak ją definiuje ustawa o zgromadzeniach, uniemożliwiając przeprowadzenie zgromadzenia w tym miejscu. Również to wobec nas zastosowano – 10 sierpnia z kolei. Po tym fakcie (towarzyszyły mu również innego rodzaju akty agresji i naruszenia naszych praw) postawiliśmy Kaczyńskiemu pierwsze ultimatum, grożąc zajęciem ołtarza miesięcznic – i on wtedy uległ, zawierając z nami porozumienie gwarantujące nasze prawo do demonstracji. Niemniej – tak czy owak – władza ma bardzo wiele sposobów legalnego uniemożliwienia dowolnej demonstracji i nowelizacja prawa do niczego potrzebna tu nie jest. To z politycznych, a nie prawnych powodów kontrmanifestacje bywają tolerowane lub pada rozkaz ich zlikwidowania.
Z religijnymi uroczystościami w miejscach publicznych jest podobnie. To zresztą w ogóle nie są zgromadzenia w ustawowym sensie. Wobec tego odbywają się poza trybem zgłoszeń demonstracji i żadne pierwszeństwo zgłoszenia nie ma tu i nigdy nie miało znaczenia. Zakłócanie obrzędów religijnych, ograniczanie wolności wyznania i obraza uczuć religijnych natomiast – to wszystko są rzeczy karane zdecydowanie ostrzej niż zakłócenie czyjegoś legalnego zgromadzenia. W świetle obecnych przepisów facet z różańcem może równie skutecznie rozwalić polityczną demonstrację, jak oddział BOR ochraniający pełny skład Rady Ministrów. Znowu – fakt, że to się nie dzieje, wynika nie z przepisów prawa, a z politycznych względów.
Wszystkich tych możliwości PiS na nas próbowało. Z ich istnienia oni sobie dobrze zdają sprawę. Wiedzą świetnie i prawdopodobnie zawsze wiedzieli, że wycofane poprawką rozwiązania nie były im do niczego potrzebne. Były ściemą, na którą wszyscy się nabrali, co dość boleśnie mnie martwi – bo nie lubię patrzeć, jak dość intelektualnie ograniczony Kaczyński okazuje się jednak mądrzejszy od liberalnych elit kraju.
Z uprzywilejowaniem miesięcznic sprawa mogłaby wyglądać inaczej – choć opisane wyżej już istniejące możliwości da się wobec nich zastosować również bez większych prawnych przeszkód – gdyby nie fakt, że miesięcznice „zakłócamy” akurat my, a Kaczyński wie dobrze, że jawnie sformułowany zakaz niczego mu w naszym przypadku nie da, ponieważ po prostu mu się nie podporządkujemy. W świat pójdą za to obrazy policji interweniującej przemocą w stosunku do pokojowo protestujących obywateli, a koszt będzie o niebo wyższy dla władzy niż dla nas. To się zwyczajnie Kaczyńskiemu nie opłaca i niestety on o tym wie, choć przez moment miałem nadzieję, że furia, jaką w nim budzimy, zabrała mu elementarną jasność widzenia rzeczy.
To, co mu się opłaca, to wisząca w powietrzu groźba zakazu i niepewność co do możliwości drakońskiego, antydemokratycznego zaostrzenia przepisów w tym zakresie. Nie bez racji liczył na korzyści z tego zamieszania. Wmawiał więc wszystkim wkoło – dziennikarzom, posłom opozycji, środowiskom opiniotwórczym – że zagrożenie jest realne, a straty w obywatelskich prawach mogą być znaczne.
Wypada więc przypomnieć: ta nowelizacja była wyłącznie rozgrywką pomiędzy Kaczyńskim, a nami – żadną miarą nie ograniczała ona prawa rozmaitych modnych w ostatnim czasie i bardzo liczebnych marszy „niekonfrontacyjnych” odbywających się na antypodach miasta. Nikt poza nami na tej nowelizacji nie tracił – wymierzona była wyłącznie w „prowokatorów”, którzy chcieliby „nieodpowiedzialnie” i „konfrontacyjnie” stawać w swych protestach oko w oko z władzą, a dokładniej mówiąc – z samym Kaczyńskim. Ta rozgrywka miała przy tym – i nadal ma – wyłącznie propagandowy charakter. Obliczona jest m.in. na to, że w umysłach komentatorów i w opinii publicznej zamazaniu ulegnie ów cudzysłów przy słowie „prowokatorzy”. Mógł liczyć Kaczyński, najwyraźniej liczył i niestety niewiele się w tych rachubach pomylił, że się wszyscy na tę ordynarną ściemę nabiorą.
Prawdopodobnie liczył również na to, że nabierzemy się i my. Było więc na przykład dość jasne, że wbrew doniesieniom z Sejmu, gdzie wszyscy uważali, że ustawa przejdzie i będzie obowiązywała już 10 grudnia, w rzeczywistości Kaczyńskiemu bardziej się opłaca trzymać w nas w szachu i w przekonaniu, że nasza blokada posłuży PiS za pretekst do nowelizacji. Ów szach jednak byłby możliwy wyłącznie wtedy, kiedy zakaz kontrmiesięcznic miał jakiekolwiek realne znaczenie. Rzecz w tym, że nigdy go nie miał.
To, że ustawy nadal nie ma i jeszcze długo nie będzie, niczego nie zmienia. Nie jest to więc ze strony PiS żadne ustępstwo, a ów akt domniemanej nielojalności Dudy jest kolejną ściemą w PiS-owskim cyrku. Być może chodzi o to, żeby rzekomą samodzielność Dudy rozreklamować, pewnie też wizerunek „zreformowanego” Trybunału Konstytucyjnego będzie z tej okazji jakoś pudrowany. Nabiorą się na to ci, którym nie chce się niczego sprawdzać, ani przemyśleć porządnie – zatem niestety ogromna większość.
Być może liczył też Kaczyński, że w całym tym zamieszaniu zniknie cel blokad miesięcznic. Nie o prawo do zgromadzeń tu chodzi. Gdyby chodziło, niczego byśmy nie blokowali, bo żadne nasze prawa nie mogą naruszać praw cudzych, a respekt dla tej zasady okazywaliśmy konsekwentnie przez wiele miesięcy wbrew regularnym gwałtom na naszych prawach. Tu chodzi o polityczne żądanie, którego spełnienie upieramy się wymusić. Drań ma zostawić w spokoju groby ludzi, których bliscy protestują przeciw niszczeniu im spokoju. Drań nie będzie miał swoich miesięcznic, jeśli ekshumacji – tych konkretnych – nie powstrzyma. Jeśli zaś to zrobi – staniemy grzecznie pod fasadą Kordegardy, naprzeciw drania, a nie na jego miejscu, jak to robiliśmy do tej pory przez dziewięć kolejnych miesięcy. Wtedy do rozmów o prawie do manifestacji i kontrmanifestacji możemy powrócić. Póki co natomiast – ręce precz od grobów, łajdaku!
Pozostaje robić swoje. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Paweł Kasprzak, 30 grudnia 2016
W ramach akcji szerzenia „kagańca oświaty” oraz, przynajmniej chwilowego, odejścia od tematów politycznych, chciałbym zacząć projekt krótkich komentarzy z dziedziny szeroko rozumianej techniki kolejowej. Oczywiście, przed rozpoczęciem całego przedsięwzięcia chciałbym zapytać administrację, co o tym sądzi, ponieważ to nie mój portal i nie lubię być oskarżany o trolling. Tak czy siak, chętnie coś napiszę 😉 Wszystkiego dobrego na Sylwestra!
No, to nie jest ta tematyka 😉