To był narodowy mecz, czy też mecz na Narodowym?
Narasta przygnębienie, budzi się lęk, czuję go jak ćmiący bólem ząb. Gdzieś głęboko szukam zapasów determinacji, a może nawet odwagi. Zbliża się dziesiąty dzień miesiąca. Popołudnie
Wolno pakuję aparat, wkładam do małego plecaka butelkę wody, sprawdzam naładowany telefon i zapasową baterię. Domowy azyl opuszczam najpóźniej, jak się da. Co sprawia, że tak ciężko mi się zebrać? Zamykam drzwi, winda, korytarz i furtka. Gdy metalicznie pstryka zatrzaskiwany zamek, nachodzi mnie pierwsze delikatne zdziwienie. Świat poza płotem nie ma tego napięcia, które czuję w sobie. Kot biegnie uliczką, sąsiad idzie z psem.
Stacja metra, a wkoło kilka pompowanych zamków, dzieci skaczą. Na scenie obok wejścia zespół stroi instrumenty. Hey, ten sam, który protestował w Opolu. Ludzie z balonikami, ludzie z piwem, ludzie w koszulkach biało-czerwonych. Skąd tylu patriotów? Dzisiaj mecz na Narodowym. Narodowy mecz o honor, o przyszłość.
Wiem, że wchodząc do wagonu nie zobaczę tłumu z białymi różami w dłoniach. Ale nieustannie, jak niepoprawny optymista lub niezbyt lotny uczeń, który nie uczy się na błędach, rozglądam się, szukam. Jakbym po twarzach, po sylwetkach chciał odkryć, kto swój, a kto obcy.
Dziś cały wagon biało-czerwony, stężenie narodowych barw. Faceci, wielu w przenoszonej ciąży, kobiety nienachalnej urody, dzieci z twarzami malowanymi w narodowe barwy. Jakby plemienny rytuał. Czy woje Mieszka malowali twarze na kolorowo? A może husaria? Nie wszyscy wyglądają na husarzy, to bardziej ciury obozowe.
Odpędzam wstrętne myśli, których się wstydzę. Pogarda, nie wiedziałem, że mam jej tak głębokie pokłady. Za to najbardziej nienawidzę „dobrej zmiany”, postawiła mi lustro i mówi: zobacz. Gospodarkę da się odbudować, prawo naprawić, relacje w świecie nawiązać. Ale jak ukryć to, co wylazło na wierzch, niczym pleśń spod tynku?
Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy do metra wchodzicie. Kibice, kibole, Janusze.
Głupia ta moja pretensja. Ktoś musi przecież wesprzeć Lewandowskiego, wszak świat się dziś nie kończy. Czas byśmy zagrali na mistrzostwach. 57 tys. gardeł. A kto wesprze nas?
Albo niech choć dadzą znak, że są z nami. Niech się uśmiechną, gdy zobaczą różę, niech mrugną okiem. Nie drgnie im nawet mięsień.
Stacja Arsenał. Wysiadam.
Jak nieprzebrany tłum na pogrzebie Popiełuszki wokół kościoła Stanisława Kostki w 84. roku zawsze przypomni mi potężny zastrzyk, nieuzasadnionej wtedy, nadziei. Tak stacja Arsenał już do końca życia kojarzyć mi się będzie ze smutkiem, samotnością, opuszczeniem. Ciekawe, po której stronie stałby dziś ks. Popiełuszko? Czy byłby „ubekiem”, czy oszalałym inkwizytorem?
Ludzie idą. Dlaczego w inną stronę niż ja? Znów wstydzę się myśli. Ta złość nic nie da. Nie każdy na barykady.
Ruchome schody wywożą mnie na poziom zero. I zero ludzi z białymi różami. Za to z knajp wylewają się dziesiątki na uliczne ogródki. Uśmiechnięci, wielu w barwach narodowych. Spokojnie, to nie ci patrioci, którzy chcieliby cię wysłać do Brukseli lub kosmos, bez prawa powrotu. To Janusze, nie kibice wyklęci. Nie niewolno tak, wstrzymaj atak. Ale nam ten Pis namącił w głowach.
Z czarnego, terenowego Porsche, wielkiego niczym ciężarówka, wysypują się Lemingi. Szlachetne twarze, sportowe, markowe ubrania. Hola, hola dokąd? Nie czas na obiad w meksykańskiej knajpie.
Ulica Trębacka. Zaraz wyjdę na Krakowskie. To jak przewinięci przez grań na filarze Koziego Wierchu. Jeden krok nad przepaścią i za rogiem inny widok, inna perspektywa.
Chwilę wcześniej zwalniam. Nasłuchuję. Może chcę choć o sekundy opóźnić rozczarowanie.
Jestem. Kawiarnie pełne. Niektórzy filmują telefonem policjantów, których zatrzęsienie.
Piwo na stołach, czekają w lożach na spektakl. Zależnie, kto wygra, dadzą lajka albo nie. Próbuję żartować gdzieś tam w kąciku mego mózgu.
Telewizory świecą na zielono, odbijając wielką połać soczystej trawy. Oni przyszli celebrować mecz. Dla nich tam są emocje, tu tylko rozgrzewka. Fanatycy futbolowi.
Łapię tę myśl i duszę ją.
Przecież jeszcze dwa lata temu cieszyłbym się. Marzyłem o normalności, o tym, by ludzie siadali na ulicach przed telewizorami i oglądali mecz sącząc rozcieńczane wino. Piłki nie lubię, ale ta sportowa atmosfera! Cenię sport za to właśnie, że buduje wspólnoty, daje emocje i szansę tym, których rodzice nie mogli posłać na studia do Cambridge. Docenia talent, pracowitość, poświęcenie. A jednocześnie jest objawem normalności w najbardziej nienormalnym świecie. Jak ten mecz między liniami frontowych okopów, jak spotkanie piłkarskie w oficerskim obozie. Stop, stop, zwariowałeś. Szukaj swoich.
Są, Paweł z megafonem, jest Kinga, Wojtek, są Rafały, Hania. Jest i Małgosia, jak zawsze – niezależnie czy stoi, czy siedzi – w postawie królewskiej. Jest Tadek, czyli jest spokój. Więcej nas? No, może ciut.
Wyjmuję telefon, aparat, rozglądam się. Zaczynam pracę, myśli się uspokajają. Tłumy. Gapie to, czy nasi?
„Jeśli ktoś decyduje się na najostrzejsza formę….. ‘’. Co ten Paweł gada. „ Ale niech nikt nie ma pretensji do tych, co staną z boku” – skanduje słowa, jakby z trudem próbował odczytać je z kartki.
Balkon koło świętej Anny, a tam tłum. Ci na balkonie to kto? Wesele. Nieźle wybrali.
Zaczyna się. Szybciej niż zawsze. Nie, to ja później przyszedłem.
Siad, SIADAĆ!!!!!– drze się Paweł.
O Boże, Frasyniuk! Siada Frasyniuk!
Policja napiera, wynoszą pierwszego. Krzyk. Mam w ręku telefon, na szyi aparat. Transmisja life. Niech świat widzi.
Hej, człowieku! To policjant, nie człowiek.
Wstydzę się i tej myśli.
A powinienem? To nie ja zburzyłem w rok obraz policjanta. Jeśli odzyskamy kiedyś normalność, może znów trzeba będzie zmienić nazwę. Na jaką?
Siadaj!!! Siad!
Klękam, tuż przez Małgosią.
Szerokim od dołu, tak jak mnie uczył Maciek. To będzie fota.
Skup się.
Dwóch bierze mnie pod ręce i wyprowadza za linę.
Koniec.
Stoję wściekły, filmuję, jak wynoszą kolejnych. Teraz pochód może już iść.
Widzę pierwszą linię. Kaczyński ucieszony. Idą, rozglądają się.
Czy to pogarda w ich oczach, czy strach. Tak wysoko podnoszą różaniec. Ma ich obronić, czy nas egzorcyzmować?
Jeśli był plan, to udało się, nie można sobie wyobrazić bardziej podzielonego narodu. Czy mamy jeszcze choć wspólny język, którym do siebie krzyczymy ponad głowami policjantów, przez symboliczny gruby sznur?
Co dla nich, a co dla nas znaczy kłamstwo, co ubek, co Targowica znaczy.
Trzymam komórkę wysoko, filmuję. Life na świat ogląda 726 osób. Gdy blokowaliśmy ONR było ponad 70 tys.
Idą. Ilu z nich to tchórzliwi, koniunkturalni działacze PZPR, ilu to otumanieni, pogubieni.
„Popierdolona sekta” – słyszę z tyłu.
„I to za nasze pieniądze, tyle tej policji”.
„Opuść Pan te palce” – to nie twój znak piśdzielcu.
Tłum za moimi plecami krzyczy, śmieje się.
Idą, mało ich. To prawda.
Strach, czy pycha w ich oczach, biedacy.
Pewno o mnie myślą to samo.
Mam ich w dupie.
Przeszli.
Rozglądam się. Słyszę: „Uwolnić Frasyniuka” – to jakiś chocholi taniec historii. 50 osób, jak w stanie wojennym. Nie, wtedy było mniej.
Jeeeeest! – No, 1:0, będzie dobrze.
Rzucam okiem na telewizor. Lewandowski, patrzę na ławkę. Ośmiu wytatuowanych, koszulki czarne z flagą. – To ONR – słyszę od Tomka.
Uwolnić Frasyniuka! Kasprzaka, Kasprzaka!
Ko tam jest? Wszyscy. Wojtek, Paweł, Rafał, inni są z drugiej strony, pod świętą Anną ich przyparli. Tam dziewuchy też.
Widziałem jak Cię wynieśli, myślałem, że ty też tam.
Wypuścili.
Wolność, Równość Demokracja.
3:0
Nie, 3:1. Też dobrze. Koniec.
Boli skręcona noga, wracamy z żoną do domu. Jak w slalomie mijamy na chodniku bujające się tyczki nietrzeźwych kibiców. Dużo ich, dotarli już ci ze stadionu.
Stacja Arsenał. Wagon. Stężenie biało-czerwonych barw. Wszyscy ze wzrokiem w telefonach. Nie wierzą, że czytają relacje z narodowego meczu, co najwyżej z meczu na Narodowym.
Furtka, przeciskam się tak, by „za” zostawić cały ten świat, którym oblepił nas PiS.
Otwieram drzwi do mieszkania. Lubię je. Stojąc na placu Zamkowym, naprzeciw ZOMO w 83, 84, 85, nigdy bym nie zamarzył, że mogę mieć takie duże, ładne, własne. Że może nam być tam tak dobrze.
Wchodzimy. Opóźniam odpalenie komputera, choć Dorota czeka na tekst.
5 minut normalności nim znów zanurzę się w ten świat. Tym razem przez wirtualne okno.
Przytulam żonę. Siadamy na kanapie nie zapalając światła.
Wojtek Fusek
Fot. Katarzyna Pierzchała
DZIĘKUJĘ. Czuję, że powinnam tam być, ale … za daleko, „ale za wysoko, ale jak się tego nie bać? „. Każdy pretekst dobry. Przez pierwszy rok byłam prawie na każdym marszu, a teraz zapadałam w letarg. Jestem na odwyku od FB, od mediów, od ludzi, od KODu. Nie mogę wykonać żadnego ruchu. Jeszcze nie. Mam nadzieję, że to minie.
Choć byłam przeciwko zaostrzaniu protestów, jestem Wam wdzięczna, że macie na nie odwagę i siły. Uważam, że to dobrze, że jest Was tam tylu i nie więcej. Więcej to utopia. Ilość protestujących (co pokazały manifestacje KODu) niczego nie zmienia.
Ponieważ jest was niewielu, zostaniecie zlekceważeni. I na tym polega Wasza przewaga. Moc (i prawda) jest po Waszej stronie. Dlatego, parafrazując Hamingwey’a „można Was zniszczyć, ale nie pokonać”.
Tu jestem spokojna. Czytając Wasze wypowiedzi, obserwując przygotowania, widzę głęboką świadomość tego, na co się porywacie i odpowiedzialności jaka na Was w związku z tym spoczywa.
To nie jest „spontan” Mateusza czy Miszka. Obydwaj przepadli, bo tu trzeba panować nad każdym szczegółem. I Wy to potraficie.
Społeczeństwo po pierwszym zrywie wróciło do swoich spraw, ale jeszcze nie wszystko stracone. Wiem, że czuwają. Czekają na zmianę wiatru. Na wszelki wypadek trzeba ich jakoś odkleić od szczujni i kleru. Nie wiem jak.
Uważam, że to nie PiS jest rzeczywistym przeciwnikiem, PiS to tylko narzędzie, jak wszyscy politycy.
Prawdziwym przeciwnikiem jest kler. Już więcej nie mógł dostać od PO, więc postawił na PiS, szantażuje ich odmową aprobaty (to skuteczna taktyka manipulacji), „truje” wiernych w kościołach i w każdym zawłaszczonym przez siebie miejscu, a takich miejsc jest coraz więcej. A ludzie tego nie widzą, są zadowoleni i wdzięczni. Barany i owce, które potrzebują, żeby je „wypasać” i „strzyc”.
Z klerem nie można wygrać w otwartej walce, dlatego im jest Was (wizualnie) mniej, tym lepiej. To pozwoli uśpić ich czujność.
Jesteście moją nadzieją. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, wiem, że pomogę. Dziękuję!