Ogarniam się po występie Schetyny i połajankach Sikory [POLEMIKA]
Zobligowany wezwaniem pana Henryka Sikory „Ogarnijcie się, panowie”, zawartym w krytyce mojego tekstu Pyrrusowe zwycięstwo PiS, niebezpieczna wygrana PO, odpowiadam
Dziękuję panu Sikorze, że poświęcił mi czas. Niestety bardziej mnie niż memu tekstowi. Bo choć omiótł go wzrokiem, to już zastanowić się, nad nim czasu nie miał. Szybko – używając bokserskiej terminologii – ustawił mnie w narożniku i walił sierpowym jak cepem, nazywając lewicowym, a nawet anarchistycznym, niedowartościowanym, obsesjonatem.
Z szacunku, jaki żywię do jego dokonań za komuny, nie odpowiem z podobną dezynwolturą. Powstrzymam chęć znokautowania, choć adwersarz gardy nie trzyma i trafić go byłoby łatwo. Postaram się wyjaśnić raz jeszcze, o co mi chodziło. I proszę pana Sikorę, by nim znów bić zacznie, doczytał do końca i spróbował zrozumieć oraz uwierzył w me szczere intencje.
Podobne jak 2/3 narodu, zależy mi na odsunięciu PiS od władzy, ale też chciałbym, by Polska postpisowska była lepsza niż ta przed PiS-em (dodam, że mnie w III RP żyło się dobrze). Tylko w rzeczowej dyskusji rodzą się idee, dokonuje się postęp. Spokojna rozmowa ma też tę zaletę, że nie przyciąga tak intensywnie pasjonatów strzykania jadem, którzy inaczej w ratowanie ojczyzny włączyć się nie umieją. Moje słowa kieruję również do znajomych pana Henryka. W komentarzach pod jego wpisem, nie zaglądając do mojego tekstu, nie tylko wyrażają podziw dla autora – co rozumiem – ale wspierają go, kopiąc mnie po kostkach, czego zaakceptować nie umiem. Zacznę więc – choć to krepujące – od siebie.
Każdy, kto mnie zna, gdy przeczyta żem „lewicowy, a w zasadzie anarchistyczny aktywista” pęknie ze śmiechu. Jestem do cna liberałem, co nie znaczy, że nie widzę konieczności przedefiniowania liberalizmu i znalezienia dla niego nowej formy wyrazu, nowego języka i celów. Czekam na liberalizm obywatelski.
Kulą w płot trafia Pan też pisząc, że jestem „ogarnięty antypartyjną obsesją”. Uważam partie za konieczny element demokratycznego systemu, co nie znaczy, że nie widzę ich wynaturzeń i słabości. Bo dziś partie nie mają pomysłu, dokąd chcą dojść. Wiedzą tylko – i to nie zawsze – jak iść po tym co tu i teraz. Mimo to włożyłem wiele energii przez dwa ostatnie lata, by znajdować przestrzeń do rozmów opozycji pozaparlamentarnej i parlamentarnej. Efekt mizerny, to prawda.
Jeśli można u mnie zdiagnozować jakąś obsesję, to ewentualnie na tle Grzegorza Schetyny. Uważam, że byłoby lepiej, gdyby Platforma Obywatelska miała innego lidera, ale rozumiem mechanizm, jaki trzyma go na powierzchni. Nie rozumiem natomiast, dlaczego nie bierze przykładu ze swojego adwersarza, i jako pozbawiony do cna charyzmy oraz mający – to wiadomo z badań – ogromny elektorat negatywny nie tylko po PiSowskiej stronie, nie usunie się na drugi plan i nie odda pola innym.
Oczywiście doceniam to, że utrzymał spójność partii, ale dziś to w dużej mierze za jego przyczyną PO ma sufit na poziomie 27-30 proc. głosów. Sądzę też, że ruchy społeczne, a nie partyjne młodzieżówki są lepszym wstępem do polityki, bo nie demoralizują, uczą prawdziwego świata, a nie poruszania się w politycznej korporacji.
By zakończyć krępujące wywody na własny temat dodam, że faktycznie w czasie wyborów nie siedziałem w komisji, ale – gwoli usprawiedliwienia – odpowiadałem za koordynację współpracy z Fundacją Batorego przy obserwacji wyborów. I zapewniam, że bardzo wiele Obywatelek i Obywateli RP, oraz wielu moich znajomych spoza ruchu, zasiadło w komisjach lub było oficjalnymi obserwatorami. Opisałem to w dwóch tekstach, które można znaleźć na Newsweek.pl i na stronie Obywatelerp.org (to była moja robota w tym dniu, mniej ważna i na pewno mniej męcząca niż Pana).
Teraz o reszcie. Nie o podziękowania w mym tekście chodziło, ale o to, by Grzegorz Schetyna zrozumiał, że bez zmiany strategii więcej nie ugra. Pokazałem, gdzie – moim zdaniem – powinien szukać głosów. Nie oczekuję wdzięczności, tylko nowoczesnej, liberalnej partii, która będzie umiała komunikować się z szerszymi kręgami odbiorców, a pole politycznej gry poszerzy poza parlament. Co do Trzaskowskiego, to trzeba mieć dużo złej woli, by z mojego peanu zapamiętać tylko to, że nie pochwalam lizusostwa. I stawiam dolary przeciwko żołędziom, że nie byłem jedynym zażenowanym tym wywodem pana Rafała.
Gani mnie Pan, że dzień po wyborach już krytykuje i marudzę. A zna Pan lepszy moment do rozpoczęcia dyskusji? Ja nie. Chyba, że mamy nie dyskutować, tylko przyjmować w ciemno, co PO wymyśli. Na razie jednak partia i jej lider nie pokazali nic, co by pozwalało im aż tak szaleńczo zaufać. Wręcz przeciwnie. Już pierwsze zdanie wystąpienia szefa PO w wieczór wyborczy pokazało, że Grzegorz Schetyna nadal nie wie, że czas zmienić taktykę.
Polityka nie ma przeszłości, jest tylko przyszłość. Dlatego definiowanie siebie jako najlepszy anty-PiS, to strzał w stopę z armaty większej niż gdy nazwał siebie „totalną opozycją”. Taki „anty-PiS” sugeruje nostalgię za III RP, a tę trzeba schować głęboko, bo oznacza utratę wielu głosów. W przedrostku „anty” zawiera się też opór, a ten zawsze jest jedynie reaktywny. To sygnał, że nie orientuje się na przyszłość, nie daje perspektywy, nie ma pomysłu.
Strach przed szaleństwem i hunwejbinami „dobrej zmiany” wygonił miastowych z domów, sprawił, że bardzo wiele osób zacisnęło zęby i raz jeszcze zagłosowało na „mniejsze zło”. Ucierpieli na tym Andrzej Rozenek i Jan Śpiewak, którzy dostali mniej niż gdyby w Polsce było normalnie. Ale to wzmożenie było „zasługą” PiS i świetnie się w tej roli „barbarzyńców u bram” sprawdzili.
By zaciskający zęby wyborcy poczuli się lepiej z tą decyzją, nie można im opowiadać odgrzewanych kawałków, ale trzeba pokazać, że się to docenia i że ma się dla nich ofertę inną niż tylko wtopienie się w hufce anty-PiSu. Poza tym mówienie o anty-PiSie odcina samorządowców, którzy lokalnie rehabilitują politykę. Oni – i słusznie – najbardziej boją się duopolu. To stały błąd – orientowanie polityki na perspektywę centrali, nawet gdy mamy lokalne wybory. W nich struktura głosujących różni się od tej w parlamentarnych.
Za sprawą tercetu Ziobro, Jaki, Morawiecki lemingi przestraszyły się i ruszyły tłumnie bronić swoich kredytowanych mieszkań, nart w Dolomitach i codziennego late. Ale strateg nie może opierać planów na takim tercecie. Trzeba prócz strachu szukać pozytywnego dopingu. Bo za rok wielkomiejskich musi pójść jeszcze więcej! Stawiam więc tezę, że tylko we współpracy z opozycją pozaparlamentarną można tego dokonać (pomijam dla jasności wywodu problem lewicy, bo to na osobny opis). A trudno rozmawiać z kimś, kogo się nie docenia, bo się nie chce nawet dowiedzieć, co zrobił i jakie ma pomysły.
Jeśli subtelnej gry z dbałością o każdego potencjalnego sojusznika PO nie przeprowadzi, wciśnie się tam PiS, Kukiz lub dziarscy chłopcy z falangą na ramieniu. Albo znów tłumy zostaną w domu. Co gorsza, w wyborach parlamentarnych nie będziemy głosowali na Trzaskowskiego, którego wielu zgodnie z modą ujeżdżania PO krytykowało, ale prywatnie lubiło, doceniało i ostatecznie mimo niechęci do Schetyny, poszło na niego zagłosować. Jeśli lider PO będzie grał tak, jak gra, mogą tego nie zrobić. Mówię o lewicowcach i tych, którzy politykę omijają łukiem. Mówię o kobietach z radykalnych ruchów feministycznych, które wściekłe za flirt z kościołem, za brak zdecydowanej postawy PO w sprawach dla nich ważnych, nieustannie mówią „PiS i PO to jedno zło”.
Powie Pan, że takie zrównanie to bzdura, że zostanie w domu to samobójcza strategia w stylu „na złość mamie …”, że partia masowa czasem musi stosować uniki i zadowalać odległe skrzydła stając w etycznym rozkroku, że przecież przy wszystkich błędach PO jest 1000 razy lepsza od PiS. Ja się zgadzam. Ale wiem też – z setek rozmów – że w Polsce jest wielu wyborców, dla których jeden nie pasujący punkt w działaniach partii powoduje, że się tę partię porzuca, nie bacząc na konsekwencje. Tacy jesteśmy wczesnodemokratyczni.
W wyborach rządziła bylejakość – nasz rajd po punktach wyborczych
Rozumiem też tych, którzy mówią: „dość wspierania polityków, którzy po każdym zwycięstwie zapominają nawet powiedzieć dziękuję, podzielić się sukcesem z tymi, co nie siedzą w ławach poselskich, a na ulicy”. Szczególnie, że to też dzięki nim PiS nie ma jeszcze wszystkiego.
Gdy PiS ruszył na media, ograniczając dostęp dziennikarzom w parlamencie, to tłum otoczył Sejm. Ludzie w kilkustopniowym mrozie koczowali wiele dni. Gdzie wtedy podróżował jeden z liderów opozycji, szkoda wspominać. Kiedy wszedł projekt zaostrzenia prawa aborcyjnego, ulice zaczerniły się i PiS się cofnął. A kto zablokował mowę nienawiści na Krakowskim Przedmieściu, doprowadzając do absurdu koszty tej imprezy? Gdy dopełnić się miał los sądownictwa, to najpierw zapłonęły światełka dla sądów, a ludzi zagrzewał do wytrwałości prof. Strzembosz. Impuls pisania do TSUE nie wyszedł z parlamentu. Czarną robotę wykonali prawnicy z Wolnych Sądów. Kto wieszał koszulki na pomnikach, kto stał pod SN, podtrzymując prof. Małgorzatę Gersdorf na duchu….
I tak można by mnożyć, zaczynając od wykpiwanych czasem kartoniad, gąsienic czy marszów KOD-u, przez prywatne skargi na TVP, po blokady ONR i krytykowane rzucanie jajkami w limuzyny. Spektrum działań szerokie, jak szeroki jest wachlarz organizacji i cele, jakie sobie stawiają. Mimo to udawało się dogadywać. I choć były wpadki i konflikty – o czym też piszę w moim tekście – to nadal trwa dialog. Wypracowaliśmy mechanizmy koordynacji i współdziałania. Każdego z osobna można zlekceważyć, wszystkich już się nie powinno.
Szukanie głosów to jedno, ale ważniejszy jest potencjał pomysłów i wizji tkwiący w tych grupach. Ja wiem, że Donald Tusk mówił, że jak ktoś ma wizję to niech idzie do psychiatry. Teraz widzimy, jak się to leczenie wizjonerów ciepłą wodą z kranu skończyło. Jedynym, który poszedł za wizją był Tusk i najlepiej na tym wyszedł.
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Pomóż nam walczyć o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam działać! „]
Niech Pan przyjdzie 11 listopada na Marsz Niepodległości, niech Pan popatrzy na tych młodych ze szturmówkami, flagami, znakami polski walczącej na bluzach i bicepsach. Jak idą dynamicznie. Budzą mój strach, ale też przypominają mi, że większość ludzi ma ogromna potrzebę, by w życiu chodziło o coś więcej. I oczekują, że im ktoś to coś więcej podpowie, pokaże. W III RP tego zabrakło, bo nasze „więcej” było dla nich nie osiągalne, mało atrakcyjne albo niezrozumiałe.
Gdy uczciwie wrócimy pamięcią do lat 2005 -2012, to słowo patriotyzm było obciachem, podobnie jak obywatel i flaga biało-czerwona. Jak słusznie pisze Mark Lilla w „Końcu liberalizmu jaki znamy”, liczyła się jedynie tożsamość „posługując się kategorią wewnętrznego homunkulusa, złożonego z części zabarwionych przez rasę, płeć biologiczną, kulturową”. Znaleźli własne „więcej” w kościele, na stadionach albo – co najgorsze – w prawicowych, nacjonalistycznych bojówkach. Dał im to też PiS, promując zakłamaną frazę o „wstawaniu z kolan”. Efekt – dziś flagi wiszą na wielu domach nie tylko w dzień świąteczny.
Nie wystarczy przebić PiS-u w licytacji na „programy Wassermanna” (te wszystkie z plusem). Konieczna jest nowa opowieść, i na razie poza próbami – uciszonej natychmiast pani poseł Joanny Muchy – nic takiego się w PO nie zrodziło i – niestety – nie wierzę, by w głowie pana Schetyny to mogło nastąpić. Co więcej, tu nie chodzi tylko o program i wkład tzw. ulicy w jego tworzenie, tu chodzi też o dogadanie się z tą ulicą. Pod warunkiem, że partia też się zmieni (to tylko będzie uczciwe). Inaczej, tak jak pisze Iwan Krastew w „Demokracja: przepraszam za usterki”, rodząca się na ulicach demokracja jutra będzie demokracją odmowy. To już widać i u nas.
Chyba wystarczy tych argumentów. Demokratyczna opozycja parlamentarna potrzebuje świeżej krwi, potrzebuje inspiracji. Gra toczy się nie o stołki, ale – jak by to nie brzmiało patetycznie – o Polskę, a nawet być może o życie.
Przesadzam, wrzeszczę, łajam?
Wojciech Fusek
fot. Pixabay
Poniżej wyjęty z Facebooka pełny tekst polemiki pana Henryka Sikory z moim tekstem. Zachęcam też, tych o silnych nerwach, do zajrzenia na wall pana Sikory i na dyskusję pod tekstem. Wiele tam jadu, ale są też ciekawe głosy.
Jeszcze wyniki wyborów samorządowych nie zostały ogłoszone, a już lewicowi, a w zasadzie anarchistyczni aktywiści, zagnieżdżeni również w OBYWATELACH RP, wrzeszczą w tytule powyborczego felietonu o „groźnej wygranej PO”. Autor ogarnięty obsesją antypartyjną, ze szczególnymi urojeniami na tle PO, ciągle ten sam Wojciech Fusek, ale nie jedyny w tym ugrupowaniu obywatelskiej opozycji, w swojej najnowszej połajance na portalu „Obywateli RP”, wylewa krokodyle łzy, że nie został z koleżeństwem należycie uhonorowany przez liderów Koalicji Obywatelskiej. Najmocniej Fusek przeżywa, że „odurzony” Grzegorz Schetyna użył frazy „antyPiS”. Podpadł mu również Rafał Trzaskowski, że śmiał wspomnieć na końcu przemówienia wyborczego o wspieraniu go przez lidera Schetynę.
Zadam więc niedowartościowanemu Wojciechowi Fuskowi pytanie, jak on i jego środowisko spędzili dzień wyborczy. Dam przykład z mojego podwórka Pragi Południe, gdzie było 85 komisji obwodowych razy dwa. W każdej komisji zaledwie po 5, sporadycznie 7 osób, bo nie było chętnych. Koalicja Obywatelska była w stanie wystawić zaledwie w połowie komisji obwodowych na Pradze Południe mężów zaufania, bo nie było chętnych. Ciekaw jestem, w której komisji obwodowej Wojciech Fusek siedział od 6 rano w niedzielę do 6 rano w poniedziałek, albo ilu jego kompanów, bezustannie opluwających partyjną opozycję demokratyczną, siedziało w komisjach obwodowych, bądź byli mężami zaufania kandydatów i komitetów niepartyjnych, no bo przecież nie zhańbili by się reprezentować partyjny komitet wyborczy, no chyba, że byłby to komitet marksistowskiej partii „Razem” . W Komisji Obwodowej 477 na Gocławiu, w której siedziałem prawie 24 godziny, nie było innego męża zaufania poza mną z ramienia Koalicji Obywatelskiej, oczywiście poza PiS, bo PiS miał po dwóch mężów zaufania na zmianę, aby się nie zmęczyli, w każdej Komisji Obwodowej. Żaden kandydat komitetów wyborczych niepartyjnych nie miał ani męża zaufania, ani obserwatora społecznego, ani członka komisji obwodowej i było to powszechne.
Natomiast lider Obywateli RP Paweł Kasprzak już po ogłoszeniu wyników wyborów przebierał nogami i w pierwszym poście na FB napisał: „Czy teraz wolno o polityce, politykach, partiach, ich wadach, błędach, zaniechaniach i odpowiedzialności za polski kryzys – czy wolno już o tym mówić otwarcie, czy nadal ruki po szwam, zewrzeć szyki, nie rozbijać jedności, bo mamy wspólny cel i wspólnego wroga?” Paweł był wygłodzony bardzo tej krytyki partii opozycyjnych, bo ze dwa tygodnie przed wyborami nałożył sobie kaganiec autocenzury i nie atakował partyjnej opozycji demokratycznej, jak to czyni zwyczajowo. Ale dzisiaj Paweł jest już w formie, bo w poście sprzed ponad godziny, idąc w sukurs Wojciechowi Fuskowi, wyrokuje: „Demokracja w Warszawie nie wygrała. Wygrała armia w bitwie przeciw PiS. Demokracja zajęła trzecie miejsce, daleko w tyle za Jakim.” Oczywiście, gdyby w tych samych wyborach wygrała marksistowska partia „Razem”, to Paweł napisałby, że zwyciężyła demokracja. Paweł Kasprzak dalej w tekście rozlicza Koalicję Obywatelską i obwinia jak zwykle o wszystko, a to dlaczego nazwała się „obywatelską” bez jego zgody, albo, że nie przedstawiła Koalicja Obywatelska programu naprawy Rzeczpospolitej. Myślałem, że Paweł lubi czytać i że zapoznał się z programem „Samorządna Polska”, no ale tylko mi się wydawało. Kilka minut po tym poście Paweł uzupełnił w następnym rozliczanie opozycyjnych partii demokratycznych pisząc: „Powoli czas na szczerość nadchodzi. Co w sprawie zaangażowania Komisji Europejskiej oraz Trybunału Sprawiedliwości UE zrobili liderzy politycznej opozycji?” Pawłowi się wydaje, że tylko manifestując przed SN można bronić niezależności i niezawisłości sądownictwa. Myli się, jest mnóstwo dyskretnych działań politycznych, bardzo skutecznych. Protesty przed SN mają znaczenie moralne, symboliczne i dobrze, że są, ale znaczenia politycznego nie mają żadnego i czas, aby Paweł Kasprzak to zrozumiał. W przeciwnym przypadku to roszczenie sobie wydumanej wyższości moralnej stają się żenujące.
No i w ten to sposób wrócili Panowie Fusek i Kasprzak do swojej ulubionej retoryki. Gdybym Pawła nie znał, albo nie widywał Wojciecha Fuska na manifestacjach, to bym pomyślał, że to publicyści z propisowskiej prasy, no ale niestety tak nie jest. Ogarnijcie się, Panowie.
Obywatele Rzeczpospolitej, te polemiki ujawniają smutny fakt, że wynik wyborów parlamentarnych w 2015 roku niewiele nas nauczył. Wygląda na to, że nikt nie ma zamiaru zastanowić się nad powodami utraty władzy przez PO w 2015 roku. Przesadny liberalizm PO, który umożliwił faszyzację Polski przez ONR i podobne organizacje oraz w imię źle pojętej liberalnej demokracji tolerował nawet publiczne wzywanie do obalenia legalnego rządu, czyli taki poziom antydemokratycznej propagandy PiS, jaki dawał Parlamentowi możliwość delegalizacji tej partii. Demokracja musi mieć określone prawem granice, które zdecydowanie ograniczają propagowanie szkodliwych społecznie ideologii, stosowanie demagogii i wykorzystywanie politycznej niewiedzy części Polaków. Argumenty liberałów, że w demokracji każdy ma prawo do głoszenia swoich poglądów, są nie tylko błędne ale i sprzeczne z dobrze pojętym interesem naszego państwa. Nawet w najbardziej demokratycznych państwach nie wolno wpajać dzieciom w szkołach nacjonalizmu, ksenofobii, nietolerancji wobec innych religii oraz wobec wszelkich odmienności ludzkich, a u nas przez lata pozwalano na to, zasłaniając się…demokracją. Niektórzy jednak granice demokracji rozumieją jako bezwzględny zakaz jakiejkolwiek krytyki i piętnowania błędów, nazywając osoby usiłujące zidentyfikować błędy w celu zapobieżenia ich powtórzeniu się, anarchistami. Teraz mamy okazję dowiedzieć się jak ważny jest dla Polski demokratyczny ustrój państwa i powinniśmy zrobić co należy aby w przyszłości ograniczyć możliwość obalenia demokracji przez skrajnie konserwatywną, faszyzującą prawicę lub nie tyle przez lewicę, ile przez pozbawione rozsądku bolszewickie lewactwo. Liberalizm dobrze sprawdza się w gospodarce ale w polityce jest niepożądany. Zwolennicy liberalizmu politycznego nie posiadają aż takiej większości, która zgodnie z zasadami demokracji dawałaby im prawo do przekształcenia ustroju demokratycznego w liberalno-demokratyczny. W PO są nie tylko liberałowie i dlatego partia ta powinna przemyśleć ideologiczne podstawy swojej polityki, tym bardziej, że liberalizm polityczny nie był jedynym błędem jaki doprowadził PO do porażki. Historia, nie tylko nasza, pokazuje, że nadmierny liberalizm jest zawsze skrzętnie wykorzystywany przez siły antydemokratyczne. Zastanawianie się nad tym, to żadna anarchia ale dążenie do uniknięcia kolejnej powtórki z historii. Na błędach trzeba się uczyć a nie je przemilczać ze strachu przed utratą paru głosów. Obywatele RP powinni się też zastanowić nad tym czego oczekują po ewentualnej zmianie władzy i zawrzeć z partią, której chcą udzielić poparcia konkretną umowę społeczną na piśmie. Tylko tak w końcu Polacy przestaną głosować przeciw komuś albo wybierać tak zwane mniejsze zło. Musimy wiedzieć nie tylko kogo popieramy i dlaczego ale także co nam da to udzielone poparcie po wygranych wyborach. W tzw starych demokracjach obywatele zawierają takie konkretne umowy społeczne z partiami, na które głosują, dzięki temu działania nowego rządu są dla nich przewidywalne, co sprzyja również poczuciu stabilizacji. Zamiast narzekać, że rząd nie robi tego czy tamtego, trzeba spisać wszystko czego oczekujemy po rządzie i skłonić daną partię do podpisania mowy w zamian za gremialne poparcie.
„Podobne jak 2/3 narodu, zależy mi na odsunięciu PiS od władzy”, pisze autor. Połowie narodu tak zależy, że nawet im się nie chciało pójść na wybory, do tego sporo z tych co poszli zagłosowało na PiS (PiS uzyskał najwyższy w historii wyborów samorządowych w III RP wynik). Ja wiem, że red. Fusek wywodzi się z „Gazety Wyborczej”, ale tak naiwnie i bezczelnie kłamać nawet na Obywatelach RP po prostu się nie da. My pisowcy ten upadek obserwujemy już dawno nie z satysfakcją, a ze współczuciem.
Mam wrażenie, że zarzucanie kłamstwa, gdy ktoś wyraża swoją opinię i gdy już w następnym wpisie to samo zdanie uznaje się za bezpodstawne twierdzenie, jest cokolwiek zaskakujące. Chętnie poznałbym pańską definicję kłamstwa. Można o nią prosić?
PiS rządzi, a intelektualiści wypisują wysoce abstrakcyjne teksty na dziesiątki tysięcy znaków i wklejają je na prywatnej stronce pana Pawła, gdzie zagląda czworo sympatyków opozycji i pięć trolli pisu dla rozrywki. Jest fajnie. Zapłaciliście autorowi wierszówkę? Przecież za taki długi tekst spokojnie należy się parę stówek, a biorąc pod uwagę bogaty dorobek zawodowy autora – dwa razy tyle. Czy też autor do tego stopnia musi rozładować frustracje, że wypisuje te elaboraty za darmo?
Widzę, że autor wierzy, że wzrost frekwencji pomoże odsunąć pis od władzy. Pamiętacie, jak „Gazeta Wyborcza” niemal do ogłoszenia wyników wyborów entuzjazmowała się, że zwiększona frekwencja odsunie Orbana na Węgrzech? Po ogłoszeniu wyników już do tematu nie wracała, bo oczywiście zwiększona frekwencja w niczym Orbanowi nie zaszkodziła. W tych wyborach samorządowych pis dostał o dwa miliony głosów więcej niż w poprzednich – wzrost o 60%. Ciekawe skąd pis nagle wyciągnął dwa miliony sympatyków, skoro zwiększona frekwencja tak pomaga opozycji. Bezpodstawne twierdzenia, że 2/3 narodu chce odsunąć pis, naiwna wiara, że pomoże Wam wzrost frekwencji, absurdalne przekonanie, że niegłosujący to gorący wyznawcy antypisa… Z długiego tekstu bije brak pomysłów i bezradność. Im dłuższy ten tekst, tym bardziej widać, że nic w nim nie ma. Wierzycie już w takie rzeczy, że naprawdę lepiej byłoby się do tego publicznie nie przyznawać. Lecz cóż, intelektualista musi pisać, nawet jak nie ma nic do powiedzenia. Absurdalne mnożenie pustych znaków
Przeczytał Pan ten tekst z uwagą? Czy tylko zobaczył, że jest długi? Może zamiast rozwodzić się nad jego objętością, warto zastanowić się nad treścią.