Moje kontrmiesięcznice. #Wygraliśmy

Niczego specjalnego nie wiedziałam o miesięcznicach smoleńskich mniej więcej do listopada czy grudnia 2015 r. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że jest to w dużej mierze polityczna manifestacja PiS-u, ale oparta na realnym żalu i szczerym niedowierzaniu Platformie Obywatelskiej
 
PO, jak zwykle z resztą, poruszało się w materii relacji międzyludzkich, jak słoń w składzie porcelany. Ale o uczestnikach miesięcznic myślałam – ot, chodzą sobie, niech sobie chodzą. Wiedziałam, że nie wszystkie rodziny ofiar katastrofy bywają na Krakowskim Przedmieściu, a nawet nie są tam mile widziane.

Nie zwróciłam uwagi na to, że Jarosław Kaczyński zaczął się tam pojawiać dopiero po jakimś czasie, słusznie diagnozując, że to łatwe miejsce do zbudowania nowej religii, wręcz wiernej sekty, że za pomocą klubów Gazety Polskiej i innych „niepokornych” mediów można rozsiewać tę zarazę po całym kraju. Do końca 2015 roku właściwie nie wiedziałam, co tam robił. A gdy po zwycięskich wyborach usłyszałam jego transmitowane przez media przemówienia z drabinki, zmroził mnie poziom plugastwa, które płynęło z jego ust i świadomość, ile już lat to robił.

Kiedy więc gdzieś przeczytałam o pomyśle Pawła Kasprzaka, żeby stanąć naprzeciwko Kaczyńskiego z cytatem z jego brata o Trybunale Konstytucyjnym, 10 marca 2016 roku poszłam na Krakowskie Przedmieście. Było nas kilkanaście osób, niektórzy stali od rana, ja przyszłam dopiero wieczorem.
 

 
Było spokojnie. Ta kilkunastoosobowa gromadka zagadywana była przez niektórych dociekliwych zwolenników PiS i prowadziła nawet całkiem merytoryczne dyskusje, ale gdy nadszedł smoleński tłum nie było już mowy o dyskusjach. Zza kordonu dobiegały nas tylko bluzgi. Wśród straży miesięcznicy spostrzegłam mojego kolegę z liceum. Był waltornistą, całkiem niezłym.

Miesiąc później nie było mnie na miesięcznicy, gdy nasi zostali przegonieni ze „swoim” Kaczyńskim pod Uniwersytet Warszawski i gdzie agresja tłumu była realnie powstrzymywana. Smoleńscy nie czytali, co było na banerze, a jeśli czytali to pewnie uznawali to za kłamstwo i szarganie świętej pamięci, nie mając pojęcia, że za ich aplauzem właśnie ta pamięć jest szargana.

W kolejnych miesiącach pojawiałam się w trakcie dyżurów pikietników w ciągu dnia lub wieczorem. Zawsze zastawałam te same osoby, od czasu do czasu pojawiały się nowe, aż uzbierało się nas z 50. To z nich z czasem wyłonili się Obywatele RP OSA.

Przez te wszystkie miesiące trwała całkowita blokada na nas w mediach, pogarda ze strony KOD, a zwłaszcza przywódcy, który w pewnym momencie niemal każdy swój tekst powierzał dezawuowaniu nieodpowiedzialnych „radykałów”, którzy naruszają religijne uroczystości żałobne i śmiesznie protestują w parę osób na dziedzińcu Sejmu, gdy Senat dorzynał Trybunał.
 

 
Z Krakowskiego Przedmieścia szczególnie utkwił mi w pamięci 10 września 2016 roku, gdy przemawiałam przez użyczony mi przez Pawła Kasprzaka mikrofon o zagrożeniu kobiet przez ustawę Ordo Iuris. Chyba jedyny raz mówiłam nie do swoich, a do tych po drugiej stronie kordonu, a przede wszystkim do Kaczyńskiego, mimo że już czmychnął.

Dokładnie w rocznicę pierwszej kontrmiesięcznicy pod Pałacem Prezydenckim byliśmy z niebieską linią, którą dwa dni wcześniej kobiety przyniosły w spontanicznym przemarszu z pl. Konstytucji pod urząd, którego lokator dziarsko zawyrokował, że konwencji antyprzemocowej wystarczy nie stosować. Prawnik po Uniwersytecie Jagiellońskim publicznie i bezwstydnie namawiał do nieprzestrzegania prawa.

Wedy było nas już znacznie więcej, KOD już nie grzmiał na „radykałów” tylko się przyłączał, a raczej przychodził robić po swojemu. Właśnie tego 10 marca 2017 ostatni raz nie było barierek. I właśnie wtedy policja ciągała po asfalcie Bogdana, zdusiła Hanię i Ewę, połamała Monice szczekaczkę, napierała kilkudziesięcioosobowymi ekipami na tłum stojący za niebieską linią. Wtedy też po raz pierwszy parę osób usiadło na drodze przemarszu smoleńskiego.
 


 
Od kwietnia 2017 barierki i tysiące policjantów stały się normą. Wcześniej z powodu tych kilkunastu-kilkudziesięciu osób stających wytrwale co miesiąc w mrozie, deszczu i upale zmieniono ustawę o zgromadzeniach.

Od tego momentu policja nękała nas na wiele sposobów: legitymowanie tylko z powodu trzymania białej róży, przetrzymywała zatrzymanych pod pretekstem legitymowania, wlepiała mandaty za domniemane wykroczenia, wbrew wyrokom sądów blokowała dostęp do miejsc legalnie zgłoszonych zgromadzeń itp. W oczy rzucały się tysiące policjantów i kilometry barierek blokujących miasto już dobę przed prywatnym, bo zamkniętym (jak określił to sąd) przemarszem smoleńskiego pochodu. Koszty finansowe rosły, wizerunkowe również, bo nie dało się powstrzymać obrazu oblężonego miasta. Trzeba było szybko wymyślić dobry pretekst by tę farsę zakończyć. 96. miesięcznica, symbolizująca liczbę ofiar, dobrze się do tego nadała.

Niestety, nie powstrzymaliśmy barbarzyńców przed ekshumacjami ofiar katastrofy, ale zapowiedź zejścia Kaczyńskiego z Krakowskiego Przedmieścia, to z pewnością nasza wygrana. #WYGRALIŚMY.

CZYTAJ TEŻ: Agnieszka Holland zaprasza na ostatnią kontrmiesięcznicę

Realizacja małych celów – to stoi u podstaw działania ludzi, którzy stanęli 10 marca 2016 roku naprzeciw Kaczyńskiego i konsekwentnie robili to przez 24 miesiące. Ja nie byłam tak wytrwała. Wiele razy mnie z nimi nie było, choć zawsze byłam z nimi sercem.

Ewa Borguńska

Zdjęcia: JohnBoB & Sophie Art, Katarzyna Pierzchała

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *