Dagmara i Paweł Drozd zaskarżają decyzję komendanta Straży Marszałkowskiej
To opowieść piękna i budująca, choć ubrana w język legislacji i zawiłości zwane kruczkami prawnymi. Smutna, bo chyba nikt z bohaterów nie myślał, że o tak podstawowe prawa toczyć bój musiał będzie. Postaram się ją prosto streścić, prosząc prawników o wybaczenie
Był czerwcowy dzień, dokładnie 22 czerwca, gdy obywatelka Dagmara Drozd postanowiła zwiedzić okolicę Sejmu. Szybko się okazało, że nie jest to proste, a wręcz zabronione. Jako, że swoich praw oddać nie chciała, została siłą wyprowadzona, a komendant Straży Marszałkowskiej zdecydował o czasowym zawieszeniu jej prawa do wstępu do budynków parlamentu na… rok!
Biedak nie wiedział z kim zadarł. Obywatelka Dagmara, gdy tylko 31 lipca dowiedziała się o zakazie, postanowiła zaskarżyć do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego decyzję komendanta. Uznała ją za absolutnie krzywdzącą, zarzucając komendantowi, że wydając ją złamał prawa konstytucyjnie Dagmarze należne.
Po pierwsze, podstawą jego decyzji było prawo wewnętrzne – jakim jest zarządzenie nr 1 marszałka Sejmu w sprawie wstępu do budynków – a nie prawo powszechnie obowiązujące.
Po drugie, zabraniając jej wstępu do Sejmu ograniczył radykalnie prawo skarżącej Dagmary do informacji publicznej, a elementem tego jest prawo wstępu na posiedzenia organów kolegialnych.
Skarżąca zwróciła też uwagę na to, że w zarządzeniu nr. 1 nie ma podanego okresu na jaki można zawiesić te prawa, co – i to już moja interpretacja – daje nieuzasadnioną dowolność komendantowi, z której bez opamiętania korzysta nakładając kilkadziesiąt zakazów, w tym kilka na 3 lata! Poza tym w rozporządzeniu brak określenia zachowania, jakie może uzasadniać wydanie takiej decyzji. Teoretycznie więc – tu znów domorośle sięgnę po wykładnię logiczną – można sobie wyobrazić, że już za samo ubranie się w niestosowny strój (krótkie spodnie?) można kogoś nie tylko z okolic Sejmu wyprosić – co bym jeszcze rozumiał – ale powiedzieć mu: do zobaczenia, nie jak spodnie długie założysz, ale najwcześniej za rok, niezależnie od tego, co by się działo.
W oparciu o te trzy, wydaje się sensowne, zarzuty skarżąca Dagmara oczekuje uchylenia decyzji i zwrotu kosztów, w tym kosztów zastępstwa procesowego. I tu jest radosna wiadomość – zastępstwa procesowego podjęła się jedna z najbardziej znanych i najlepszych kancelarii prawniczych Pietrzak, Sidor& Wspólnicy. Więc szanse są duże.
Co prawda ja bym wolał sięgnąć do kieszeni marszałka, bo komendant był tylko jego bezwolnym narzędziem, co oczywiście z dorosłego, w pełni władz umysłowych mężczyzny nie zdejmuje odpowiedzialności, ale jednak pozostawanie poza karą głównego sprawcy troszkę osłabia radość. Dalej w tym piśmie – liczącym 14 stron – jest długie i niezwykle ciekawe uzasadnienie, które nieudolnie spróbuję skondensować do najważniejszych stwierdzeń.
Czytaj też: Dostęp do Sejmu. Tych klientów nie obsługujemy
W uzasadnieniu przypomina się, że rola obywatela nie kończy się z chwilą oddania głosu w wyborach. I jest to dla mnie zdanie kluczowe – niczym stempel na mym sumieniu. Bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że wiele z tego zła, którego dziś doświadczamy, wzięło się z zapomnienia prawdy, że obywatelem nie jest się jedynie raz na cztery lata. Dziś odpracowujemy to zaniedbanie.
Wracając do teraźniejszości – regulamin Sejmu może jedynie określić tryb udzielania informacji, a w świetle postanowień art. 61 ust.$ Konstytucji RP regulamin nie może ustanawiać dodatkowych ograniczeń w dostępie do informacji. Dalej w uzasadnieniu skargi przypomina się o jawności posiedzeń Sejmu. Kolejnym punktem, w dość oczywistym dla każdego prawnika i biegłego w prawie obywatela, wywodzie jest przypomnienie, że regulamin nie może być źródłem prawa powszechnie obowiązującego, a tym samym być podstawą decyzji wobec podmiotów indywidualnych, a tym bardziej ograniczać konstytucyjne prawa i wolności (w tym art. 61 Konstytucji o dostępie do informacji).
Dalej przypomina się dobitnie o naruszaniu zakazu wydawania decyzji wpływających bezpośrednio na sytuację prawną skarżącej na podstawie wewnętrznych zarządzeń.
Powodów takiej wadliwości wydawania decyzji na podstawie regulaminu wewnętrznego jest wiele, ale przede wszystkim regulamin nie musi być nigdzie publikowany obowiązkowo, a więc obywatel jest de facto zobowiązany do przestrzegania regulacji, której treść jest mu nieznana i nie ma możliwości zapoznać się z nią.
Na koniec skargi mamy passus o obowiązku formułowania przepisów w sposób jasny, poprawny i precyzyjny – a to już wychodzi bezpośrednio naprzeciw zgłaszanym potrzebom usprawnienia sądownictwa. Co więcej, w dniu usunięcia z terenu Sejmu skarżąca nie została powiadomiona o podstawie prawnej, a późniejsze odwołanie się do przepisów bezpieczeństwa jest mgliste i zostawia komendantowi straży marszałkowskiej dużą dowolność.
Całość tego finezyjnego uzasadnienia ma 11 stron i już dziś wiadomo, że przejdzie do historii polskiej kazuistyki. Ciekawą koincydencją jest to, że bardzo podobna skargę złożył Paweł Drozd reprezentowany – co ciekawe – przez tą samą kancelarię.
Zbieżność nazwisk skarżących i tożsamość kancelarii pozwala nam – portalowi Obywatelerp.org – śledzić tę sprawę łącznie, czekając na orzeczenie sądu administracyjnego.
Czytaj też: Kolejne przesłuchania na Wilczej
Absurdalność zakazu, a jeszcze bardziej kar, jest tym bardziej widoczna, że państwo Drozd, jak wielu wcześniej i później, nie mieli najmniejszego zamiaru wchodzić do budynku, ani w inny sposób zakłócać pracy parlamentarzystów czy samego Marka Kuchcińskiego. Bo czy osoba stojąca z niewielkim transparentem lub – co już kompletnie kuriozalne – z biało czerwona flagą może komuś szkodzić?
Cokolwiek rozwiniesz na terenie sejmowych skwerków, strażnicy rzucą się na ciebie po kilku sekundach. A po chwili masz już karę – bez sądu, bez rozprawy ktoś własną decyzją odbiera ci prawo podstawowe. Ten ktoś okazuje się być ważniejszym od posła, tego posła, którego wybiera – tak ukochany przez PiS – suweren. Skąd twierdzenie, że ważniejszy? Bo jak sprawdziliśmy, żaden poseł, żaden szef zespołu czy komisji nie może na własną odpowiedzialność nikogo wprowadzić. I to już nie brzmi jak żart.
Timothy Snyder przed czymś takim właśnie przestrzega. Jeśli pozwalamy władzy, by odbierała nam po kawałku prawa, nie zorientujemy się, kiedy zamieszkamy w tyranii.
O zabieraniu praw po kawałku jest piękny wiersz Kornela Filipowicza „Niewola”:
W państwie totalitarnym
Wolność
Nie będzie nam odebrana
Nagle
Z dnia na dzień
Z wtorku na środę
Będą nam jej skąpić powoli
Zabierać po kawałku
(Czasem nawet oddawać
Ale zawsze mniej, niż zabrano)
Codziennie po trochę
W ilościach niezauważalnych
Aż pewnego dnia
Po kilku lub kilkunastu latach
Zbudzimy się w niewoli
Ale nie będziemy o tym wiedzieli
Będziemy przekonani
Że tak być powinno
Bo tak było zawsze.