Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje w moim kraju

Ktoś zostaje rzucony twarzą na chodnik, ktoś ma wykręcony nadgarstek, młode dziewczyny płaczą. Policjanci spisują w miarę sprawnie, teraz najwidoczniej im się spieszy – relacja Bartka Sabeli z wydarzeń po 88. miesięcznicy

 
Proszę okazać plecaki do kontroli pirotechnicznej! – mówi stanowczo jeden z policjantów. – Czy mają państwo jakieś niebezpieczne przedmioty? – Tak, ostre spojrzenia i cięty dowcip – słyszą w odpowiedzi.
Jest czwartek, godzina 20.30, Plac Zamkowy. Wraz z kilkoma osobami stoimy pod Kolumną Zygmunta, mamy transparent z napisem „Zdradziłeś Polskę i brata”. Stoimy w ciszy, ręce każdego z nas wzniesione w górę, spięte łańcuchem w geście, który można interpretować na wielu płaszczyznach. Policjanci są natarczywi, zwłaszcza w stosunku do Rafała Suszka. Rewizja jest oczywiście jedynie pretekstem, chodzi o to, by zabrać transparent. Po chwili wokół nas jest mnóstwo dziennikarzy, fotografów, z pomocą śpieszą też ludzie zgromadzeni na placu. Policjanci dają za wygraną, wycofują się parę metrów, ale bacznie obserwują.
 


 
Pół godziny później, gdy wiec partyjny posła K. przemaszerował przed nami z modlitwą na ustach, zwijamy transparent, łańcuchy wrzucamy do plecaków. Rozchodzą się ludzie i szpalery policjantów, my też idziemy do domu. Ale grupa funkcjonariuszy, którym nie udała się interwencja zostaje, przygląda się nam, czeka. Słychać wyraźnie rozmowy z ich krótkofalówek, widać gesty. Podchodzę do nich.
– Panowie będą nas odprowadzać do domu? Nie trzeba, sami trafimy – mówię. W odpowiedzi cisza i groźne spojrzenia.

Idziemy – ja, Rafał, Klementyna Suchanow i jeszcze ze dwie, trzy osoby. Oni ruszają za nami. Po kilkudziesięciu metrach jeden z nich podbiega do Rafała, łapie go za ramię, zatrzymuje, potem staje przed nim w konfrontacyjnej pozycji. – Nie skończyliśmy, teraz będziemy pana rewidować. Proszę pokazać plecak! – rozkazuje.

Policjant odmawia wylegitymowania się, nie podaje również podstawy zatrzymania. Nie odpowiada na żadne nasze pytania. Próbujemy pójść w lewo, w prawo, ale oni otaczają nas. Ewidentnie szukają zaczepki, pretekstu, lekkiej zemsty i satysfakcji. Rafał wyciąga formularz pozwalający zatrzymanemu dochodzić swoich praw, odmawia poddania się rewizji dopóki funkcjonariusz nie dopełni formalności leżących po jego stronie. Czyta punkt po punkcie, zadaje pytania: stopień, imię i nazwisko, podstawa zatrzymania. Bez odpowiedzi. Policjant „prowadzący czynności” patrzy Rafałowi prosto w oczy w sposób jasno oznaczający wyzwanie. Nie wytrzymuje jednak spojrzenia, po chwili chowa oczy pod czapką. Patowa sytuacja trwa dobre piętnaście minut.

Starszy rangą policjant z wąsikiem steruje całą akcją z boku, co chwilę wzywając do siebie któregoś z mu podległych. Nagle policjanci atakują nas, próbują rozdzielić, wyizolować Rafała. Szybko siadamy na chodniku, łapiemy się pod ręce. Próbują nas wynosić, jest ich zbyt mało, ale na pomoc biegną już inni. Sytuacja eskaluje błyskawicznie, nas otacza coraz więcej policjantów, stoją blisko, tak byśmy nie mogli się ruszyć. Za policjantami siadają nasi znajomi oraz zwykli ludzie. Podajemy sobie ręce między nogami funkcjonariuszy. Znów pat. Po chwili pojawia się zespół antykonfliktowy z Wilczej.
– Dlaczego nie pójdą państwo spokojnie do domu?
– Kurwa mać, czy to my nad wami stoimy czy wy nad nami? Jak mam pójść do domu otoczony przez setkę policjantów?!

Negocjacje. My domagamy się jedynie by funkcjonariusz, który nas zatrzymał wylegitymował się i podał podstawę prawną swoich działań. W odpowiedzi słyszymy, że sami musimy zidentyfikować policjanta, bo oni nie wiedzą, który to. W końcu, zmuszony przez antykonfliktowych policjant podchodzi do nas i dopełnia formalności: starszy posterunkowy Sebastian Wereszczuk. Potem Rafał podaje swój dowód, zdejmuje plecak, otwiera go przed policjantami. Ale okazuje się, że to za mało.
– Rewizję będziemy prowadzić w innym miejscu, proszę wstać i udać się z nami, tu nie ma warunków, jest za ciasno.
– No to zróbcie krok do tyłu!
– Chyba pan żartuje? Nigdzie nie idę – mówi Rafał. – Dałem dowód, macie plecak, grzebcie w nim sobie do woli.

Teraz policjanci rzucają się na nas, próbują wynosić. Łapią pod ręce, rozdzielają, ciągną po chodniku. Jest ich już bardzo wielu, mam wrażenie, że przybiegli wszyscy, którzy obstawiali Krakowskie Przedmieście. Wynoszą nas do radiowozów nieszczególnie dbając o delikatność. Ktoś zostaje rzucony twarzą na chodnik, ktoś ma wykręcony nadgarstek, młode dziewczyny płaczą. Spisują w miarę sprawnie, teraz najwidoczniej im się spieszy. Wychodzę z radiowozu po piętnastu minutach, kilka innych osób też, ale nie ma wśród nich Rafała. Ktoś krzyczy, że wywieźli go na Dzielną. Po chwili do radiowozu wrzucają Wojtka Kinasiewicza, auto od razu rusza. Żona Wojtka krzyczy próbując się dowiedzieć, gdzie go wywożą, nikt z policjantów nie odpowiada. Ale teraz na placu Zamkowym są już tłumy ludzi. Siadają przed radiowozami, blokują przejazd. Krzyczą: zdejmij mundur, przeproś matkę! Policjanci biegają wte i wewte bezskutecznie formując kolejne szpalery. Radiowozy są uwięzione między schodami przy Kolumnie Zygmunta a policyjnymi barierkami (sic!) wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia.

Radiowóz kluczy, próbuje wykręcać, cofać, ale ludzie są za każdym razem szybsi, a policjanci bezradni. Ktoś dostaje kopa od policjanta, ktoś zostaje mocno popchnięty, ktoś upada na chodnik. Policjantom puszczają nerwy, niektórzy przechodzą do rękoczynów. Za mną młoda dziewczyna płacze. Pytam co się stało, czy ją pobili. – Nic się nie stało – mówi przez łzy. – Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że to się dzieje w moim kraju.
 
 


 
Rafał został odwieziony na komendę na Dzielną. Pod komendą zbiera się blisko setka ludzi, siadają na chodniku, czekają. Rafał został wypuszczony chwilę po północy. Wojtek był przetrzymywany przez cały czas w radiowozie, został wypuszczony pod komendą na Dzielnej przed północą. Opowiada: – W radiowozie siedziałem z kobietą, której imienia nie pamiętam. Funkcjonariusze nas spisują, a ona mówi:
– A wiecie panowie, że ja dla was szkolenia kiedyś prowadziłam w Legionowie?
– Tak? A z czego?
– Z praw człowieka.

Bartek Sabela
fot. Katarzyna Pierzchała
 

13 komentarzy do “Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje w moim kraju

  • 11 sierpnia, 2017 o 16:03
    Bezpośredni odnośnik

    Jak za dawnych czasów, łapią po rozwiązaniu zgromadzenia, by mieć „winnych” do statystyki swej aktywności i do zastraszania na przyszłość, jeszcze gorzej i bezczelniej dzieje się w Białowieży, ale może tu łatwiej to sfilmować i potem nagłośnić. Czekamy na nagrania ze śledzenia Rafała i od kiedy. Poseł Jarosław K. teraz wymyślił (jak już nie może krzyczeć, że w pałacu prezydenta uzurpator śmiał z nim wygrać latem’2010) , że „miesięcznice” będzie wyprawiał „do 96, bo było 96 ofiar”, a przecież wiele rodzin ofiar wypadku się od tego odcina, z popieraniem kontrmiesięcznic włącznie, to może by ich z tej liczby odjął i zrobił krócej? Byle komuś nie odbiło „zakrąglać” i doliczać kogoś do „apelu smoleńskiego” honoris causa. Po co miesiąc rozstawiać te płoty i zwozić policję, taniej zostawić tam na stałe, będzie atrakcja turystyczna, jak np. „żywe mozaiki” na cześć wodza w Korei Płn., i tak jest co miesiąc „nur für PiS”, jak chodniki w czasie okupacji w getcie. Po co ruszać historyczne pomniki Bolesława Prusa i ks. Józefa Poniatowskiego i zabytkową zabudowę, taniej zmienić nazwy ulicy na Kaczyńskie Przedmieście i Pałacu Namiestnikowskiego na Smoleński, jak Instytut Smolny w Petersburgu, od razu zapamiętane w świecie będzie. A póki nie pomnika brata bliźniaka, to niech Jarosław tam pozuje na drabince non-stop.

    Odpowiedz
  • 11 sierpnia, 2017 o 20:40
    Bezpośredni odnośnik

    Straszne i aż wierzyć się nie chce, że to jest WOLNA POLSKA, moja ojczyzna.Pamiętam rok 1982, pierwszego maja Wrocław, plac Dominikański szpalery milicjantów i czerwonych beretów, w pełnym uzbrojeniu(ostra broń) z przyłbicami, tarczami i pałami, armatka wodna. Przechodziłam z mężem z przystanku tramwajowego do znajomych. którzy mieszkali w pobliżu. Minęło 35 lat a ja pamiętam ten paraliżujący strach i przerażenie.
    Czy to się powtarza?

    Odpowiedz
  • 12 sierpnia, 2017 o 11:16
    Bezpośredni odnośnik

    Mam wrażenie, że to już było. Nie – jestem pewien! W 1981! W Gdańsku, Warszawie, Radomiu, Jastrzębiu… A dziś Ci, którzy postępują dokładnie jak tamten reżim, mamią nas bajkami o walce o prawdę, wolność, sprawiedliwość…

    Odpowiedz
  • 12 sierpnia, 2017 o 17:18
    Bezpośredni odnośnik

    10 sierpnia, podczas miesiecznicy, udalo mi się wejść do katedry i po mszy przemaszerowac w poblizu Kaczyńskiego pod pałac prezydencki.

    To co zobaczylem, było porażające !

    Msza w katedrze z udzilem głównie polityków PiS, duchownych i niewielkiej grupy rodzin katyńskich, robiła wrażenie, ze pod płaszczykiem uroczystości religijnej organizowana jest manifestacja polityczno-koscielna.
    Moje spostrzezenia zostały spotęgowane po wyjsciu z katedry, gdzie zobaczyłem tlum, głównie starszych ludzi w towarzystwie duchownych z krzyżami i różańcami w rekach. Niektorzy robili wrażenie, że zostali zebrani pod kościołami i przywiezieni przez księży autokarami do Warszawy.
    Oprócz tego etatowi działacze PiS i związkowcy w kamizelkach „Solidarnosci”, albo przebrani za stoczniowców i górników.
    Cały pochod idący w korytarzu, odgrodzonym od protestujacych kilometrami metalowych barierek i kordonami policji wyglądał przygnębiająco, ludzie robili wrazenie, jakby należeli do innej, zacofanej Polski rządzonej przez ciemnego, sukienkowego luda.

    Po drugiej stronie metalowych barierek inna, nowoczesna Polska, tysiące Warszawiaków i nie tylko, a wśród nich Obywatele RP i ich sympatycy protestujacy pokojowo z białymi różami w ręku. Ludzi zatroskani o losy Polski, broniacy demokrącji, trójpodziału władzy, wolnych sądów, niezależnych mediów, swobod obywatelskich i innych wartosci europejskich; wystepujacy przeciwko klamstwu smolenskiemu, podziałowi i szczuciu Polaków, próbom wprowadzania w Polsce dyktatury i państwa wyznaniowego.

    Wszystkie to wyglądało na początek wojny religijnej i podziału Polski na dwie części: Polskę europejska i Polske wyznaniowa, rządzona przez ciemnego, sukienkowego luda.

    Niestety moja „misja” została przerwana, przed pałacem prezydenckim zostałem zdemaskowany (zdradziło mnie prawdopodobnie przebranie za górala), wyprowadzony przez tajniaków i wylegitymowany. Przed dalszymi konsekwencjami uratowało mnie prawdopodobnie to, że powiedziałem tajniakom, że protestuje m.in. dlatego, żeby im nigdy w przyszlosci, nikt nie zabrał emerytur, tak jak ich starszym kolegom.

    Senior 90+ (nie ubek ani komunista, ale drugi sort)

    Odpowiedz
  • 12 sierpnia, 2017 o 17:20
    Bezpośredni odnośnik

    ~Przeczytaj to! :
    -kapitan Protasiuk nie miał ważnych uprawnień lotniczych, bo nie przechodził kontroli w wyznaczonym czasie. Z całej załogi TU-154 10 kwietnia 2010 r. tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia do wykonywania lotu. Reszta nie miała prawa polecieć do Smoleńska. Nawigator miał wylatane na TU154 zaledwie 26 godz. -minimum dla TU-154 na lotnisku w Smoleńsku wynosiło 1000 m widoczność pozioma i 100 m widoczność pionowa. Minimum dla kapitana Protasiuka wynosiło 1800 m w poziomie i 120 m w pionie. Na lotnisku było odpowiednio 400 m i 100 m. Według oceny załogi Jak-40 było zaledwie 200 m w poziomie i 50 m w pionie. O 08:37,01 załoga Jak-40 informuje: „Arek, teraz widać 200”. Załoga TU-154 nie miała prawa lądować w tych warunkach.-rosyjscy kontrolerzy w Smoleńsku przy pierwszym połączeniu radiowym z TU154 o 8:24,50 informują: „Usłowij dla posadki niet”. -rozmowy z wieżą prowadził kapitan, bo jedynie on znał rosyjski. Rozmowy powinien prowadzić nawigator;-w kokpicie przez niemal cały czas są osoby postronne, które trzeba uciszać. O 8:15,32 słychać: „Co to jest?”; „Piwko. A ty nie pijesz?”. O 8:21,52 „Cicho tam”; o 8:27,34 „Poszedł kurde stąd”; o 8:32,15 „Dlaczego pasażerowie nie siedzą na swoich miejscach?”; a o 8:33,43: „Wychodzić mi stąd!”. O 8:38,33 „Kur.., przestańcie proszę!”; o 8:38,51 „Ćśś ćśś”;-załoga lądowała na autopilocie, czego nie powinna była robić na słabo wyposażonym lotnisku (brak systemu ILS);-samolot podchodził do lądowania za szybko: ok. 300 km/godz. zamiast 265 km/godz.-samolot zniżał się za szybko: 7 m/s zamiast 4 m/s. O 8:40,13 słychać „Jest 7 metrów” (7 m/s opadania);-załoga odczytywała wysokość z radiowysokościomierza, zamiast wysokościomierza barycznego (pierwszy pokazuje faktyczną odległość od ziemi; drugi – wysokość nad pasem lotniska);-załoga nie reagowała na ostrzeżenia „Terrain ahead; PULL UP!”;-załoga podjęła próbę lądowania bez pozwolenia kontrolera, który dał zezwolenie zejścia jedynie do 100 m. O 8:35,22 kontroler mówi „Ot 100 metrow byt’ gotowym k uchodu na wtoroj krug”. I dalej o 8:39,40 pada: „Posadka dopołnitielno”.-na marginesie: załoga Jaka-40 wylądowała na tym samym lotnisku bez pozwolenia kontrolera, co jest złamaniem podstawowych procedur. Mało tego: załoga zignorowała polecenie kontrolera „Uchodi na wtoroj krug”. Po wylądowaniu Jaka-40 kontroler mówi „mołodcy” (jest zdziwiony, że udało im się wylądować). Pierwszy pilot Jaka-40 por. Artur Wosztyl zachęca do lądowania („Ogólnie to tu piz.. jest, ale wiesz możecie spróbować, nam się udało”);-załoga zdawała sobie sprawę, że nie powinni lądować w tych warunkach. O 8:40,08, po pierwszym ostrzeżeniu „Terrain ahead”, drugi pilot mówi: „Mówisz do widzeniaaa!”; a dowódca dodaje: „Niee, ktoś za to beknie!”. „Po-my-sły!” kwituje gen. Błasik. O 8:40,38 słychać „To się nie uda”;-załoga wyraźnie czekała na decyzję Błasika, Kazany, lub Kaczyńskiego o lądowaniu na lotnisku zapasowym, żeby zdjąć z siebie odpowiedzialność i uniknąć losu kapitana Pietruczuka (vide: lot do Tbilisi i interpelacja posła Karskiego). O 8:26,33 dyr. Kazana mówi: „Będziemy próbować do skutku”; a o 8:30,30: „Na razie nie ma decyzji prezydenta co dalej robimy”;-za plecami załogi stał ich bezpośredni przełożony, który zachęcał do lądowania. O 8:35,49 generał mówi: „Faktem jest, że my musimy to robić do skutku”; o 8:40,22: „Zmieścisz się, śmiało”;-w momencie uderzenia skrzydłem w brzozę samolot znajdował się ok. 8 m nad ziemią i 1 km od progu pasa. Do tego samolot znajdował się poniżej progu pasa (przed pasem było obniżenie terenu). Samolot nie miał prawa być w tym miejscu, dlatego dyskusje n.t. brzozy nie mają żadnego sensu. Samolot i tak by się rozbił

    Opracowanie na podstawie zapisów w „czarnych skrzynkach” !

    Odpowiedz
  • 12 sierpnia, 2017 o 17:22
    Bezpośredni odnośnik

    Pilot, który ODMÓWIŁ Lechowi Kaczyńskiemu lądowania w Gruzji: Było niebezpiecznie, ale prezydent ROZKAZAŁ lot do Tbilisi

    W rękach pilota wojskowego, który w sierpniu 2008 roku siedział za sterami Tu-154M leżał los nie tylko prezydentów Polski, Litwy, Estonii i Ukrainy, ale i pozostałych członków załogi oraz pasażerów. Mjr Grzegorz Pietruczuk odmówił wykonania rozkazu Lecha Kaczyńskiego, aby lądować w ogarniętej walkami Gruzji. Pilot wojskowy wie, że miał rację. Dbał tylko o bezpieczeństwo osób na pokładzie, a mimo to został nazwany TCHÓRZEM, który przynosi wstyd Polsce.
    Mjr Grzegorz Pietruczuk wraca pamięcią do wydarzeń z sierpnia 2008 roku kiedy na pokładzie prezydenckie tupolewa doszło do konfliktu między nim, a prezydentem Lechem Kaczyńskim. Pilot wojskowy dla „Gazety Wyborczej” dokładnie odtwarza całą sekwencję zdarzeń.
    Dowódca załogi siedział za sterami Tu-154M, który z prezydentami Polski, Litwy, Ukrainy i Estonii leciał podczas wojny w Osetii Południowej do Gruzji. Lech Kaczyński chciał wesprzeć prezydenta Michaiła Saakaszwilego.
    Zgodnie z planem samolot miał lądować w Gandżi w Azerbejdżanie. Chociaż w Gruzji trwał konflikt zbrojny to prezydent zdecydował, by lądować właśnie w Tbilisi.
    Lot był niebezpieczny. Nie mieliśmy zgody dyplomatycznej na lot do Gruzji, nie mieliśmy informacji o sytuacji pogodowej na lotnisku, o jego stanie, o systemach nawigacyjnych. Nie wiedziałem, czy będę miał jakąkolwiek łączność radiową. I wreszcie nad terytorium Gruzji operowały rosyjskie samoloty bojowe – tłumaczy mjr Pietruczuk, który nawet z perspektywy czasu wie, że zrobił dobrze odmawiając wykonania rozkazu.
    Pilot wyjaśnia, że Tu-154 nie ma systemów, które umożliwiałyby ostrzeganie o namierzeniu przez radar. Na samoloty bojowe załoga więc była ślepa i w każdej chwili mogło dojść do zderzenia.
    Dowódca Tu-154M wspomina, że wtedy nikt nie chciał słuchać jego argumentów, cały czas naciskano na niego, by lądował. – Była tylko argumentacja polityczna, że musimy wylądować przed prezydentem Sarkozym – mówi Pietruczuk.
    Chociaż po swojej stronie miał resztę załogi, także drugiego pilota kpt. Arkadiusza
    Protasiuka, a nawet dowódcę 36. Specpułku to prezydent Kaczyński wszedł do kokpitu i wydał rozkaz pilotowi.
    – Wtedy padło pytanie, czy wiem, kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Odpowiedziałem: „Tak, wiem, panie prezydencie”. Na co prezydent: „W takim razie polecam wykonać lot do Tbilisi”. Pan prezydent odwrócił się i wyszedł – opowiada major.
    Odmowa wykonania rozkazu pociągnęła za sobą dalsze konsekwencje. Dwa tygodnie później poseł PiS Karol Karski złożył doniesienie do prokuratury, a pilot wojskowy usłyszał ostre słowa krytyki. Zarzucono mu, że jest TCHÓRZEM i przynosi WSTYD Polsce.
    – To zabolało najbardziej. Starałem się wykonywać jak najlepiej moją pracę i zapewnić bezpieczeństwo pasażerom – tłumaczy
    http://m.se.pl/wiadomości/Polska/pilot-ktory-odmowil-lechowi-kacz

    Odpowiedz
  • 12 sierpnia, 2017 o 23:02
    Bezpośredni odnośnik

    Dziękuję za tę relację. Jest w niej mnóstwo szczegółów. WAŻNYCH. Policjanci mają teraz za zadanie PROWOKOWAĆ manifestantów? I to po manifestacji? Wiem o oddzielaniu osób z pośród tłumu przez policjantów w cywilu ( kilku na jednego) w trakcie manifestacji.Znane twarze- Obywateli RP i ich sympatyków. Tu już nie chodzi o BEZPIECZEŃSTWO. Kogo? Ludzie mogą jeszcze chodzić po Warszawie jako wolni? Czy stolica jest dla wszystkich obywateli? Też mi się chce płakać. Faszyzm cicho rośnie i potwornieje.

    Odpowiedz
    • 13 sierpnia, 2017 o 15:49
      Bezpośredni odnośnik

      Ja też nie mogę w to uwierzyć, co dzieje się w mojej Polsce i w moim mieście, Warszawie, gdzie mieszkam od paru pokoleń i przeżyłam wiele transformacji, w tym jedną ustrojową, jako bezpartyjna i nie angażująca się w politykę. Nigdy nie było społecznego przyzwolenia dla faszyzmu, komunizmu ani innych izmów, jakie jest obecnie a jednak nietolerancja rasowa stanowiła nieznaczący margines.
      Nie mogę pojąć skąd bierze pomysły obecny rząd na wydawanie niekonstytucyjnych ustaw, rodem z filmu o Nikodemie Dyzmie? Takiego rządu nigdy nie było; to wyobraźnia pisarza stworzyła tę farsę, co wie każdy uczeń, a którą teraz po blisko wieku tragicznych wydarzeń próbuje się legalizować jako rzeczywistość. Szarpanie protestujących obywateli za wyrażanie swoich poglądów i jednoczesne przyzwolenie na działanie faszystowskich bojówek jest cynicznym szukaniem elektoratu dla potrzymania obecnej władzy rujnującej wolny, demokratyczny kraj. Nie ma nie będzie na to dać zgody.

      Odpowiedz
  • 14 sierpnia, 2017 o 06:15
    Bezpośredni odnośnik

    Trzeba było pokazać zawartość plecaka i nie byłoby sprawy. Skrajna nieodpowiedzialność i bezmyślność. Jeśli by tam była bomba albo pistolet? Policja ma dbać o nasze bezpieczeństwo i robi to wzorowo.

    Odpowiedz
    • 18 sierpnia, 2017 o 12:03
      Bezpośredni odnośnik

      Pan nie zrozumiał. Rafał pokazał i dowód, i zawartość plecaka. Zawleczono go na komendę mimo to. Rafał odmawiał i dowodu, i okazania plecaka, ponieważ policjanci nie stosowali elementarnych procedur: nie przedstawili się, nie pokazali legitymacji, nie podawali powodów przeszukania i legitymowania. Wzorowo? Jeszcze im trochę brakuje.

      Odpowiedz
  • 18 sierpnia, 2017 o 05:05
    Bezpośredni odnośnik

    O to, czym zajmował się Prezydent, marszałkowie sejmu i senatu, dowództwo i kierownictwo MON z biskupami, zamiast nieść pmoc poszkodowanym!!!!

    W dniu 15 sierpnia udało mi się wejść do Katedry Polowej Wojska Polskiego na mszę odprawiana przez biskupów „za ojczyzne” przed defilada wojskowa. Tym razem wszedłem bez problemow (nie musiałem się przebierać za górala, jak przy wejściu do katedry podczas „miesiecznicy” 10 sierpnia), po znajomości, bo mój teść byl przedwojennym generałem.

    To co zobaczyłem w katedrze polowej podczas mszy, było również porazajace, jak w katedrze podczas „miesiecznicy”.

    Panowie biskupi w sukienkach, z koralikami na szyi, pierscionkami na palcach i miotelkami w ręku, odprawiali modły i usilowali godzic z sobą, blogoslawiac i kropiac święconą woda, Prezydenta Dudę z ministrem ON Macierewiczem.

    Biskupi poblogoslawili takze i pokropili święconą woda marszałków Sejmu i Senatu RP oraz wszystkich generalow z dowództwa MON. Myślę, że gdyby któryś z generałów nie stawił się na mszy, to Macierewicz wyrzuciłby go z armii.
    Przypominalo mi to czasy PRL, w których każdy generał musiał należeć do PZPR.

    Wszystko to robiło wrażenie, że biskupi, przedstawiciele państwa Wątykan, zajmuja się głównie polityka, rozdają karty i rządzą Polska i to oni znaleźli Dudę (rozmodlonego i klęczącego na kolanach) oraz Szydło (matke księdza), a jak trzeba bedzie to i następcę Kaczyńskiego znajda.

    Okupanci władzy nie oddadzą, chyba że Polacy zmądrzeją, zerwa konkordat i pozbawia wladzy okupanta z Watykanu.
    J. Piłsudski miał rącje mówiąc, ze „NAJWIĘKSZYM WROGIEM POLSKI W PRZYSZŁOŚCI BĘDZIE KOŚCIÓŁ”.

    Odpowiedz
    • 18 sierpnia, 2017 o 14:27
      Bezpośredni odnośnik

      Od czasów Faraona Prusa i pewnie wcześniej kapłani różnej maści tuczą się na ludzkich duchowych lękach i ignorancji. Zawsze jednak najchętniej trzymają z władzą. Nawet za pierwszej Solidarności hamowali zapędy opozycji. Żeby niby uniknąć rozlewu krwi, ale głównie chodziło o utrzymanie wpływów wśród ludności. No i udało się, spłacamy ten dług cały czas: religia w szkołach, zakaz aborcji(obsesje seksualne), zwolnienia podatkowe, wyjęcie tej kliki spod prawa powszechnego, ostatnio obrót ziemią i ciągłe wspieranie rydzyka. Tak ludzie chcecie, żeby wyglądała Wasza przyszłość?

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *