2017 dał nam w kość. Co zrobi z nami 2018?
Skoro do końca roku zostało już tylko kilka chwil, spróbujmy go podsumować w taki sposób, żeby wynikały z tego wnioski, nadzieje i obawy na 2018
U nas przecież wszystko tkwi w stanie zawieszenia: PiS już prawie wygrał na dobre, ale znajduje się dopiero na ostatnim wirażu, a jeszcze przed nami ostatnia prosta; prezydent Duda skompromitował się do cna w końcówce przepychanek z Piotrowiczem, jednak niezmiennie tkwi w nim dziwaczny gen nieobliczalności, który ujawnił się latem; opozycja nadal jednoczy się głównie poprzez podział, ale wewnętrznie powoli dojrzewa do ogromnego zadania i sprawdzianu, jakim będzie dla niej i dla nas wszystkich maraton wyborczy 2018/19. Nawet w Kościele, po raz pierwszy od przynajmniej dekady, czterech kluczowych hierarchów zaczyna konsekwentnie mówić głosem Franciszka: prymas-senior Muszyński, prymas Polak, kardynał Nycz i abp Gądecki.
A więc po kolei:
PiS i Unia
Kaczyński postawił ostatecznie na Morawieckiego, rezygnując chwilowo z własnych ambicji (ależ czy inaczej postępował często Piłsudski, na którego się konsekwentnie kreuje?), przesądzając kierunek marszu na najbliższe dwa lata. Konsolidacja, zbudowanie własnego układu biznesowo-finansowego na wzór Orbana, a w stosunkach z Unią przewrotna dialektyka, klasyczna już w myśleniu prezesa. Stawia on Brukselę przed prostym wyborem: albo pójdzie ona na rekoncyliację – najważniejsze jest tu przeciągnięcie procedowania artykułu 7 do wyborów parlamentarnych – albo Kaczyński ostatecznie rozprawi się z opozycją. Przedsmak tej operacji poczuli już poseł Gawłowski z senatorem Grubskim, a rykoszetem dostał nielubiany przez kolegów Kogut. To była naturalnie tylko drobna wprawka, możliwości Ziobry i Kamińskiego są w tej chwili niczym nieograniczone.
– Jeżeli pójdziecie z nami na ostro, nie będziemy mieć żadnej litości – zdaje się mówić Kaczyński Brukseli. – Ciąg technologiczny mamy dopięty, możemy aresztować czołówkę opozycji, a nawet doprowadzić do skazania części z nich, rzecz jasna w atmosferze nagonki za zdradę ojczyzny; wszystko już teraz całkowicie w naszych rękach. Wybierajcie więc! Premier Mateusz jest również po to, by ułatwić ewentualne ciche porozumienie, które zablokuje ryzyko sankcji i uzależnienia pomocy strukturalnej od przestrzegania praworządności.
Kaczyński gra ostro, bo hazard to jego żywioł. Z każdego rozwiązania chce wyciągnąć dla siebie strategiczne korzyści, porażki nie przewiduje. Z kolei unijni liderzy mają do czynienia z sytuacją bez precedensu, więc cierpią – najbardziej kanclerz Merkel – na doskwierający szczególnie starym wyjadaczom brak właściwego dla tej sytuacji doświadczenia i gotowych rozwiązań pod ręką. Na Kaczyńskiego znacznie lepszy jest Macron, który nie ma niemieckich kompleksów i strachów z przeszłości, a potrafi być bezwzględny z młodzieńczym uśmiechem na ustach. Nie ulega wątpliwości, że Brukseli może w tej sytuacji pomóc jedynie mądra i politycznie kompetentna polska opozycja: jeśliby wprowadzenie sankcji i obcięcie przyszłego budżetu zostało uzależnione od jej strategii, wreszcie nabrałaby ona właściwego ciężaru gatunkowego.
Prezydenckie nieszczęście
Andrzej Duda po powrocie z Wietnamu zgasł jak świeczka pod ręką kościelnego. Kościelnym niewątpliwie był Kaczyński, który w rozmowach z młodszym kolegą nie tracił czasu: zrezygnował z własnego premierostwa (żeby nie być w żadnym momencie zależnym od woli Pałacu), uwolnił świadomie straszak Szydło w roli prezydenckiej alternatywy, wreszcie pokazał potencjalnego następcę w roli premiera. O straszeniu ewentualnym Trybunałem Stanu już nie wspomnę, bo tych uporczywych przecieków z Nowogrodzkiej nawet chyba Adrian nie brał do końca poważnie.
W grudniu prezydenta było z każdą chwilą mniej, Piotrowicz bezczelnie wprowadzał poprawkę po poprawce, pokazując światu – na twarde polecenie prezesa – kto tu rządzi, a kto tu sprząta. Charakterystyczne było, że Duda nie był w stanie wytargować nic w zamian, nawet przestał próbować i udawać. W grze była głowa Macierewicza – naczelnik powinien ją poświęcić we własnym długofalowym interesie, ale uznał, że jeszcze przyjdzie na to czas – i przyszłoroczne referendum konstytucyjne, które Duda lekkomyślnie ogłosił jako rzecz przesądzoną, robiąc z siebie zakładnika prezesa. Zależy ono od senatu, a więc od kiwnięcia palcem. Wygląda więc na to, że prezydent oddał wszystkie karty za mglistą obietnicę. Przy słabiutkim charakterze Dudy kolejna turbulencja może nastąpić jedynie przy potężnych protestach społecznych i porażce PiS w wyborach samorządowych – wtedy żona i ojciec wrócą do gry, a Adrian będzie miał kolejny kompleks do przełamania. Na razie wydaje się całkowicie rozpokorzony i pogodzony z losem.
Partyjna opozycja – ogniwo słabe, niewyraźne, ale strategicznie kluczowe
Dramatyczny brak kreatywnego przywództwa i dominacja małych kalkulacji nad sensownym planem głównym – tak można podsumować kończący się rok w głównych partiach opozycyjnych. Zgodnie z prognozami mądrych publicystów na scenie nie powstało nic nowego – szczególnie żal ziejącej pustki po lewej stronie – i z pisowskim walcem konfrontować się będziemy z tym, co mamy. A mamy niestety niewiele.
Przez cały rok Grzegorz Schetyna uprawiał smętną grę pozorów, raz na miesiąc ogłaszając zjednoczeniowe negocjacje, których albo w ogóle nie było, albo były markowane. Charakterystyczne i paradoksalne okazało się zaś to, że gdy Petru milczał w tej sprawie bądź opowiadał ogólniki, Lubnauer bezceremonialnie i wprost wypowiedzi Schetyny dementowała. Gdy liderzy PO i N ustalili wreszcie po długich mękach pierwszy konkret w postaci kandydatury duetu Trzaskowski/Rabiej w Warszawie, Ryszard Petru zapłacił za to własnym przywództwem. Jedyna więc istotna zmiana, a więc skuteczny spisek pań w Nowoczesnej, odbyła się de facto przeciwko zjednoczeniu opozycji, a pod hasłem obrony tożsamości partii. Rola Schetyny w tym zamachu jawi się mocno dwuznacznie: kto, jak kto, ale on raczej zdawał sobie doskonale sprawę, co znaczą ustępstwa wobec nielubianego partnera dosłownie w przeddzień wyborczego zjazdu. Petru sobie z tego sprawy nie zdawał, przeciwnie – uważał, że go to wzmocni. Takiego lidera ciężko się ratuje przed samym sobą.
Lubnauer będzie z pewnością lepszym szefem niż gasnący Ryszard, jednak spoczywa na niej odpowiedzialność znacznie większa niż tylko za macierzystą organizację. Wobec kunktatorskiej taktyki PO, musi wykazać zjednoczeniową inicjatywę, impet i polityczną ofensywę; w końcu mniejszych partnerów nie brakuje, można i należy postawić Schetynę przed faktami dokonanymi, na zasadzie – wchodzisz, nie wchodzisz, a my się i tak jednoczymy.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
On sam wydaje się niestety przyjmować cichą ofertę Kaczyńskiego, która wyraźnie wynika z manipulacji ordynacją: PiS wygra wyraźnie na wschodzie i w centrum, za to ty Grzegorzu weźmiesz zachód i wielkie miasta, a przy okazji pozbędziesz się konkurencji, która pójdzie pod realny – mniej więcej 20-procentowy – próg. – Wtedy – zdaje się podpowiadać Kaczyński – zostaniemy na placu sami, ty i ja. Ty jako szef opozycji, ja wiadomo. Niejeden by zadrżał na takie dictum, ale Grzegorz najwyraźniej się podobnej perspektywy nie boi. Jeden na jeden z prezesem? Wynik nietrudno odgadnąć.
Skoro Schetynę kusi taka wizja, to zjednoczenie widzi wyłącznie na własnych warunkach, niezwykle trudnych do przyjęcia dla słabszych partnerów, szczególnie dla Nowoczesnej, z nową przewodniczącą walczącą o akceptację dotychczasowych zwolenników Petru. Sytuacja to iście diabelska, bo czas niemiłosiernie ucieka, a Grzegorz wie, że szanse N, SLD, Razem, czy PSL na samodzielne zdobycie mandatów w sejmikach są żadne bądź prawie żadne, więc liczy na ich prostą kapitulację w ostatniej chwili. Jasne jest, że prawdziwy i rasowy lider opozycji powinien grać grę zupełnie odwrotną – grę o wyraźne pokonanie PiSu w skali kraju, nawet za cenę wyraźnych ustępstw wobec koalicjantów; po to, by w 2019 ostatecznie pokonać Kaczyńskiego. Droga, którą wybierze Schetyna, będzie kluczowa dla losów kraju na dłużej, bo trudno przypuszczać, żeby dał się – po niejednoznacznych wynikach w samorządach – tak łatwo odsunąć od władzy jak Petru. Jeżeli lider PO wybierze źle, niech Bóg ma nas w swojej opiece. Już obecna gra na czas i marnowanie kolejnych miesięcy bardzo źle wróży. Mocnych sojuszy nie buduje się w parę tygodni – ostatnio boleśnie przekonali się o tym Miller z Palikotem. Po prostu darli koty o kwartał za długo.
Gra idzie przecież o wielką koalicję demokratyczną partii i ruchów społecznych, prawdziwą Zjednoczoną Opozycję, posiadającej dla wyborców walor nowości, programowej i personalnej. Dlatego tak ważne byłyby prawybory, które zaangażowałyby ludzi na dole i wyłoniły chociaż w części nowych liderów. Uniknęlibyśmy w ten sposób zakulisowych przetargów, awantur i ryzyka rozpadu koalicji w ostatniej chwili. W wyborach samorządowych koalicja demokratyczna może w wielu miejscach powstać samoistnie, w 2019 musi za jej powstaniem i stabilnością stać obiektywny mechanizm, czytelny i zrozumiały dla wyborców.
Chociaż trochę Franciszka w Polsce
Jeżeli by katolickość – po grecku powszechność – oceniać po poziomie uznania autorytetu Watykanu i posłuszeństwa wobec niego, to polski Kościół popadł w znacznej większości w ciężką schizmę, nieco skrywaną, za to powszechną właśnie. Franciszka chcą zwyczajnie przeczekać, jego ewangeliczne zapędy zignorować, w końcu dłużej klasztora niźli przeora. W kwestii uchodźców, stosunku do obcych i nacjonalizmu, rozjazd jest dramatyczny. Większość biskupów uważa postępowanie papieża za nieroztropne, by nie użyć mocniejszego słowa i unikając oficjalnego sprzeciwu, kontestuje je po cichu, ale za to konsekwentnie. Twardogłowi, jak arcybiskupi Głódź i Jędraszewski w ogóle się do nauki papieskiej nie odnoszą, za to zadają jej kłam prawie w każdym kazaniu, popierając antyuchodźczą politykę PiS i wychwalając narodowców. Wierni pozostają w stanie głębokiego podziału: część czuje się znakomicie w ksenofobiczno-nacjonalistycznym sosie, część – i to niemała – wydaje się ograbiona z własnego miejsca na ziemi, jeżeli nie z wiary w ogóle.
Na tym tle uderza zachowanie czterech hierarchów, którzy do Franciszka i jego nauki odnoszą się z autentycznym szacunkiem i przekonaniem, próbując zaszczepiać ją u nas, szczególnie wśród młodych księży. Czynią to od dłuższego czasu obydwaj prymasi – Wojciech Polak i senior Henryk Muszyński oraz arcybiskupi Nycz i Gądecki. Jest to rzecz ważna dla przyszłości – idzie o to, by wyspy liberalnego, otwartego katolicyzmu nie były traktowane jako relikty przeszłości, które za chwilę utoną w nacjonalistycznym morzu. Żeby młodzi księża nie uważali za oczywistość, że karierę zrobić można wyłącznie płynąc z głównym nurtem, a jedyną alternatywą pozostaje los księdza Lemańskiego. Przeczy temu codzienne zachowanie biskupa Rysia w Łodzi, przeczy też na szczęście długofalowa polityka młodego prymasa. Franciszek znajduje więc w Polsce wrażliwych słuchaczy, na razie niewielu, ale za to znaczących.
Jan Paweł patrzy na to z góry i zapewne bije się z myślami: w końcu wielu kościelnych konserwatystów zawdzięczało awans właśnie jemu, niektórzy to wręcz jego wychowankowie. Polskiemu papieżowi, tak wyczulonemu przecież na zagrożenie nacjonalistyczne, zabrakło chyba już siły, żeby mierzyć się z zupełnie nowym zagrożeniem – sojuszem tronu i ołtarza we wsobnym, ksenofobicznym i w gruncie rzeczy okrutnym sosie.
fot. Pixabay
Polska demokracja jest ukierunkowana nie na reprezentatywność władz i ciał ustawodawczych (oraz debatę), lecz na skuteczność władzy wykonawczej. Ideałem do którego systemowo dąży jest właściwie monopartyjność i stalinizm.
W tym sensie nierządy PiS-u są wielkim sukcesem systemu polskiej demokracji a stan z 2017 jest w zasadzie stanem optymalnym. W końcu jest władza, która nie tonie w odmętach „imposibilizmu”.
Dążenie do zjednoczenia „opozycji” na chama pod wodzą wodza Schetyny i eliminacja płotek i śmieci reprezentujących mniejszości, to kontynuacja tego procesu i logiczna konsekwencja panującego systemu. System z założenia nie ma być reprezentatywny i kooperacyjny, lecz ma być skuteczny w działaniu i zamordystyczny. Stąd dążenie do dwóch tylko zarządzanych poprzez trzymanie za mordę partyjnych list. „Dwóch wodzów. Dwie Listy Partyjne. Dwa Narody” można ten system w tej fazie symbolicznie określić.
W sumie można by postąpić efektywniej i ten proces skrócić rezygnując z tego etapu pośredniego. Skoro system do tego dąży, to trzeba się pogodzić z zasadą „Jeden Wódz. Jedna Lista Partyjna. Jeden Naród” oraz z faktem, że osobą najbardziej kompetentną do roli wodza jest Führer Jarosław Kaczor. Oznacza to wejście w negocjacje dążące do zjednoczenia całej „opozycji” z PiSem (wzorem Gowina i Ziobry) w celu stworzenia jednej prawdziwie polskiej i zjednoczonej listy oraz ostatecznego zakończenia ohydnej „wojny polsko-polskiej”.
Proszę rozważyć tę propozycję złożoną w imieniu „Szopki Noworocznej”.
Warto sięgnąć po książkę „Wojujący marketing”. Każda z partii musi posłużyć się inną strategią, ORP i my wszyscy jeszcze inną.
Moim zdaniem: PiS – strategia defensywna, opozycja parlamentarna – strategia ofensywna, obywatele – strategia partyzancka.
http://www.structum.pl/czytelnia-pdf-op/Wojujacy_marketing_Zwycieskie_strategie_i_kampanie_wojmar.pdf
https://www.corazlepszyportalbiznesowy.pl/szukaj/trout
Niech Was nie zmyli słowo „marketing” – tu chodzi o bitwę, którą musimy wygrać. Trout i Reis pokazują i analizują narzędzia.
No i koniecznie SWOT
Pozwodzenia w NR-2018
A to mówią gwiazdy 😉
http://strefatajemnic.onet.pl/przepowiednie/rok-2018-bedzie-trudny-prognozuje-znany-polski-astrolog/jq7chb
Rozumiem żart, rozumiem też polemiczne szyderstwo, ale przecież autor wyraźnie określa, dlaczego jedna lista antypisowska jest niezbędna. Po prostu w każdej innej konfiguracji Kaczyński dorżnie jakąkolwiek opozycje, nawet tak wyszukaną jak bisnetus. Autor pisze też o prawyborach powszechnych w obozie demokratycznym, o których dyskutujemy od dłuższego czasu. Są one dokładnie po to, by nie było wodza i Schetyny i wszystkich towarzyszących temu partyjniackich zjawisk. Trochę szkoda, ze bisnetus kolejny raz dyskutuje z jakimś widmem, a nie z Obywatelami.
A co ja zrobię, że dla mnie Kaczyński i Schetyna (czy Tusk) to żadna różnica? Dla mnie odsunięcie jednego kurdupla od władzy i wstawienie innego to żadna propozycja. Dla mnie jedynie obalenie dyktatury partyjnych kurdupli i dopuszczenie zwykłych obywateli do procedur demokratycznych to jest atrakcyjna i godna wsparcia i poparcia propozycja.
Horoskop Aanny piękny, warto go przeczytać dwa razy, bo jest bardzo bogaty w treści, szczególnie w sprawie przyszłości Morawieckiego. Autor w większości ma rację, z jednym istotnym wyjątkiem. Nic, dosłownie nic nie zależy od Schetyny i całe szczęście, bo ten człowiek to nieszczęście opozycji, własnej partii zresztą też
Zgadzam się w całej rozciągłości, że horoskop jest wspaniały. Bisnetusie, w polskiej polityce mamy przed sobą dwa ważne zadania: skutecznie odsunięcie PiSu i niedopuszczenie do pełnej kontroli Schetyny i schetynopodobnych nad sytuacją dzień po. Oczywiście rok po i pięć lat po w jeszcze większym stopniu! Choćby po to, by PiS nie powrócił za chwilę do władzy z większością konstytucyjną. Więc ostrze satyry trafia w próżnię, ale może wolisz walkę z cieniem, bytem wyabstrahowanym.
Obiecanki cacanki. Odsunąć dyktaturę Kaczyńskiego – cacy. Z dyktaturą Schetyny jakoś to będzie i się zobaczy.
A co z obywatelami, którzy nie uznają żadnej formy partyjnej dyktatury? Ci niech zostaną w domu i nie idą na jakieś fałszywe wybory.
Polityków typu „il grande capitane Gregorio Schettino” przed wyborami samorządowymi trzeba schować daleko w odbycie jak najdalej przy jelicie grubym. Przede wszystkim wszystko co PO i „Schettino” na prawo od Wisły należy przekształcić w rozmaite ruchy obywatelskie czy społeczne. „Schettino” powinien mieć szlaban na Wiśle i jej nie przekraczać. Co do horoskopu, interesujący – jednakże mam swój 1 kwietnia prima aprilis a zarazem Wielkanoc – przewiduje potężne turbulencje, burzę śnieżną nad warszawskim Żoliborzem, zapadnie się pod ziemię, kilka domów jednorodzinnych. Co do uchodźców czy emigrantów, każda polska parafia a jest ich tysiące powinna miłosiernie przyjąć jedną rodzinę ze światowych konfliktów wojennych i wypełnimy z nawiązką normę unijną. Następca Benedykta XVI życzy mimo rządów pisowskich życzy wszystkiego dobrego w Anno Domini 2018.
Polityków typu „il grande capitane Gregorio Schettino” przed wyborami samorządowymi trzeba schować daleko w odbycie jak najdalej przy jelicie grubym. Przede wszystkim wszystko co PO i „Schettino” na prawo od Wisły należy przekształcić w rozmaite ruchy obywatelskie czy społeczne. „Schettino” powinien mieć szlaban na Wiśle i jej nie przekraczać. Co do horoskopu, interesujący – jednakże mam swój 1 kwietnia prima aprilis a zarazem Wielkanoc – przewiduje potężne turbulencje, burzę śnieżną nad warszawskim Żoliborzem, zapadnie się pod ziemię, kilka domów jednorodzinnych. Co do uchodźców czy emigrantów, każda polska parafia a jest ich tysiące powinna miłosiernie przyjąć jedną rodzinę ze światowych konfliktów wojennych i wypełnimy z nawiązką normę unijną. Następca Benedykta XVI mimo rządów pisowskich życzy wszystkiego dobrego w Anno Domini 2018.
Bądźmy realistami i to twardymi. Partie nie znikną na życzenie pięknoduchów, a już na pewno nie ta najsilniejsza w antyPiSie. Skoro tak jest i tak pozostanie, musimy budować koalicję wokół najsilniejszego podmiotu, to oczywiste – nie przeciwko niemu, bo to się źle skończy. Pragmatyzm zawsze popłaca. Czy się uda przekonać PO do prawyborów? Jest na to jeszcze sporo czasu, na razie nikt tego nawet nie zaczął.
To nie chodzi o zniknięcie partii politycznych. Błąd polega na zniknięciu w polskim ustroju „centralizmu demokratycznego” obywateli niezależnych od partii politycznych. Partii mamy aż za dużo, a obywateli w ogóle. Dokładnie jak w PRL-u.
Więc proszę nie odwracać kota ogonem.
Ceterum censeo Carthaginam delendam esse. Trochę szkoda, że zawsze o jednym wątku w wielowątkowej rzeczywistości.
To że blisko 80% społeczeństwa jest nastawiona proeuropejsko, a jadnocześnie absolutną większość w Sejmie ma najbardziej antyeuropejska i proazjatycka partia w Polsce świadczy tylko o tym, że ustrój polityczny w Polsce nie ma nic wspólnego z reprezentatywną demokracją a ta cała waaadza pochodząca z mediów nie ma nic wspólnego z polskim społeczeństwem.
To pokazuje również bezsensowność fasadowych wyborów do Sejmu. Jak byś nie głosował, to będzie rządziła banda oprychów nie wiadomo skąd.
Pełna zgoda, ale sedno polega na tym, jak to zmienić, jaką obrać w tej mierze praktyczną drogę. Samo konstatowanie godnej pożałowania sytuacji to zdecydowanie za mało, zresztą na dłuższą metę bywa kontrproduktywne.
Kontestacja jest czasem jedynym dostępnym środkiem wyrażania sprzeciwu i oporu. Poza tym ja nie tylko kontestuję, lecz proponuję czy postuluję zmiany usuwające rzeczywiste źródła polskich problemów ustrojowych. Są to w zasadzie trzy pola newralgiczne:
a) prawdziwie demokratyczne i reprezentatywne wybory do Sejmu w oparciu o powszechne, równe i wolne prawo wyborcze z pełnym respektowaniem zapisów konstytucji w tym zakresie oraz zaleceń Komisji Weneckiej ujętej w dokumencie „KODEKS DOBREJ PRAKTYKI
W SPRAWACH WYBORCZYCH”
b) ściślejsze uregulowanie ustroju partii politycznych w Polsce w celu ich ucywilizowania, uobywatelnienia, zdemokratyzowania i odkryminalizowania. Tutaj idealnym wzorcem do naśladowania jest ustawodawstwo Niemiec opisane przykładowo w „Porównanie ustroju partii politycznych w Polsce i w Niemczech”. Według takiego prawa partia np. nie ma prawa wystawiania list kandydatów i kandydatów na posłów bez przeprowadzenia oddolnych demokratycznych prawyborów z całkowitym zakazem wtrącania się w te wybory nadrzędnych instancji.
c) Za niezbędne uważam również ucywilizowanie, radykalne odpartyjnienie i uspołecznienie mediów publicznych z dokładnym zdefiniowaniem ram misji publicznej oraz instrumentarium prawne ich egzekwowania.
To są trzy punkty, bez których elementarne procesy demokratyczne nie ruszą w Polsce nigdy i nie powstaną nigdy warunki dla prowadzenia racjonalnej debaty publicznej. Dopiero jak machina procesów demokratycznych ruszy z miejsca niejako od zera to otworzą się możliwości pracy przez następne dekady nad tysiącami innych istotnych problemów. Lecz te procesy muszą się odbywać w warunkach oddolnie kontrolowanych demokratycznych procesów decyzyjnych przy rzeczywistej społecznej reprezentacji i rzeczywiście publicznych niezależnych mediach. Wszystko inne to rozpaczliwe środki zastępcze z góry skazane na niepowodzenie w błędnym zaklętym kole niedemokratycznej i antyobywatelskiej gry. Idea „zjednoczonej opozycji” jest również obarczona tą zasadniczą wadą.
„Zjednoczona opozycja od Biedronia do Giertycha” (jak postuluje Andrzej Celiński) nie będzie reprezentowała w zasadzie nikogo (podobnie jak PiS) i żadnego polskiego problemu nie rozwiąże. Zresztą, nie sądzę aby takie monstrum polityczne oparte jedynie na nienawiści do PiS zyskało szerokie społeczne poparcie. Pokłady nienawiści i akceptacji dla polityki szantażu są w Polsce też wyczerpane i nie wystarczą na stworzenia spoiwa politycznego dla czegoś wartościowego.
Takie jest moje zdanie. Nawet jak się próbuje stworzyć koalicję demokratyczną, to pierwsze na liście muszą być co najmniej te trzy programowo-ustrojowe punkty, a każdy koalicjant i sojusznik powinien wobec nich określić w formie aktu jasnej deklaracji celów i intencji.
Siedze i czytam coraz to bardziej wymyslne dywagacje co zrobi lub zrobil PIS, a co Schetyna,Petru itp.ale nikt nie obserwuje Polakow, co Oni w swojej masie mysla robia.Mam takie poczucie,ze nastapilo cofniecie czasu,PIS to lata 20te i 30te XX wieku a wszyscy ci co protestuja przeciwko polityce PIS u to wszystkie Powstania Narodowe. To co dzis mamy to spadek po komunie, zaniedbalismy organizowanie Spoleczenstwa Obywatelsiego zaraz 1989 roku kiedy to istniala realna mozliwosc .Ci najbardziej operatywni ichwala im wzieli sie do podnoszenia gospodarki z ruiny nastapilo przyspieszenie na ktore ogromna czesc Polakow nie zalapala sie a to z braku mozliwosci.,Mozliwosci ,ktora byla uwarunkowana miejsce zamieszkania czy wyksztalcenia jak rowniez strach .ze jak wroci komuna to wszystko zabieze. Politycy tamtego czasu liczyli sie tylko z bisnesem i duzym, pomimo,ze to sredni imaly bisnes otworzyl rynki wschodnie na towary Polskie i coraz wiecej osob zatrudnialNikt z politykow nie tlumaczyl scianie wschodniej ,polnocnej ze jest to okres przejciowy nikt praktycznie na poczatku transformacji nie pomogl ludzio sie przekwalifikowac szczgolnie ludnosci po PGRach ,wielkie rodrobnienie gospodarstw rolnych gdzie poswstala nowa grupa zawodowa w PRL u chloporobotnicy. Ci ludzie i ich rodziny zostali zepchnieci na margines ekonomiczny i spoleczny,do nich to PIS owska propaganda kiruje swoje slowatak jak i kosciol.Ale teraz jest problem co z tym zrobic.Hasla ratujmy Sady ,Trybunaly ,ktore glosimy nic im nie mowia hasla PIS u ,ze to cobylo jest zle a teraz bedzie dobrze.Nic nam nie pozostaje tylko w trybie przyspieszonym edukowac spoleczenstwo i uczyc jak wybierac radnych a potem poslow.Ostatni gwizdek organizowac Spoleczenstwo Obywatelskie to jest jedyna nasza szansa na demokracje dzis i na przyszlosc.Wszystkie dzialajace organizacje poza rzadowe powinny siasc do prostokatnego stolu i skoordynowac swoje dzialania, przelozyc jezyk prawniczy na zrozumialy przez ludzi i dzialac. Wszelkie akademickie dyskusje ludziom z ulicy nic nie dadza , bo ludzie zajmuja sie dniem codziennym proza zycia.Praca jest bardzo potrzebna nie tylko na scianie wchodniej ale w cale Polsce. Licze. ze wszyscy Wodzowie organizacji pozarzadowych wezma sie do pracy i zaczna dzialac.Chetnych jak narazie coraz wiecej, nie zmarnowac zapalu ludzi.
Warto przeczytać tekst Żakowskiego w noworocznej Polityce, który precyzyjnie definiuje sytuację makro, w jakiej się znaleźliśmy, nie sami przecież, tylko poddani światowej rewolucji (kontrrewolucji) populistów i magików internetowej postprawdy. Żyjemy w epoce przejściowej, liberalnej demokracji starego typu nie zdołamy odbudować 1 do 1, zresztą nie miałoby to sensu, bo obecne wyzwania wymagają nowych odpowiedzi i zupełnie nowego modelu. Opozycja na razie nie jest w stanie sformułować podobnego programu – ten, który to zrobi pierwszy, wygra przyszłość.
Prosta matematyka i zasady ordynacji wymuszają jeśli nie powszechne prawybory (co postulują Obywatele) to przynajmniej tworzenie szerokich koalicji po stronie demokratycznej. Zwyczajnie nie stać nas na luksus marnowania głosów oddanych na ugrupowania, które nie mają szansy przekroczyć wyborczych progów. Tak samo jak nie stać nas na oddawanie PIS’owi bonusu dodatkowych mandatów dla zwycięzcy. Zjednoczona opozycja jako twór, który miałby przetrwać dłużej niż do wyborów to oczywiście mrzonka ale szeroka koalicja partii i ruchów obywatelskich, których siła zostałaby zmierzona w prawyborach, których indywidualna tożsamość byłaby zachowania to jest jedyna szansa w starciu z przeciwnikiem, który jedyny argument jaki przyjmuje to argument siły. Chyba każdy zna na pamięć ten (podwójny) rysunek o rekinie , który goni bezładną ławicę ale sam ucieka kiedy ławica formuje zwarty szyk. Sformujmy ten szyk na czas wyborów i dajmy ludziom uwierzyć, że taki taktyczny sojusz pozwoli na jakiejś nowe otwarcie. Bez żadnej gwarancji ale przynajmniej z nadzieją. A tym, którzy wypatrują jakiegoś nowego obywatelskiego antypartyjnego pospolitego ruszenia to przypominam, że już jedno takie w sejmie mamy. Jako podnóżek Prezesa…
Problem jest w tym, że musi to na Rusi a nie w demokracji. Demokracja to system oddolnego i wolnego wyboru własnych przedstawicieli do ciał przedstawicielskich, a jeśli matematyka i zasady ordynacji wymuszają wybieranie jakiś odgórnie narzuconych nomenklatur, nie swoich przedstawicieli, a przedstawicieli jakiegoś mitycznego mniejszego zła, to znaczy, że nie mamy do czynienia z systemem i wyborem demokratycznym. To nie ma nic wspólnego z wolnym wyborem. A parlament nie jest ani trochę reprezentatywny.
Jeśli tego nie zrozumiemy, to poruszamy się w błędnym kole i spirali śmierci, w której ideę demokracji do reszty niszczymy i kompromitujemy. I proszę się nie dziwić, że jest tak mało chętnych, by bronić takiej „demokracji”. Taka „demokracja” jest ludziom równie przydatna i cenna jak faszyzm. Znaczy ludzie nie widzą między nimi większej różnicy. Tu i tu nie mają nic do powiedzenia i nie mają swojego reprezentanta.
Bezwzględnie należy robić jedno i drugie. Dążyć do prawyborów w obozie demokratycznym, uruchamiając medialną i społeczną presję na liderów (politycznych i samorządowych) z użyciem przekonanych do sprawy autorytetów oraz forsować na takiej samej zasadzie trzy punkty wymienione przez bisnetusa jako sine qua non poparcia wspólnej listy przez ruchy społeczne, NGOSy i zwykłych obywateli. Te trzy punkty można rozbudować, ale ostrożnie, żeby sprawy nie rozmyć. Chodzi tu o demokratyczne minimum programowe, klarowne i zrozumiałe dla każdego.
Z takim postawieniem sprawy się zgodzę. Te prawy mogą przebiegać wielotorowo, choć w rezultacie muszą dawać wyniki łączne. Osobiście chętnie bym się włączył do grup roboczych w sprawie dwóch pierwszych punktów. Ja nie jestem wprawdzie specjalistą, ale w tych sprawach siedzę od 10 lat. Trochę gorzej z mediami, bo tutaj nie mam większych kompetencji. Ale w sieci jest doskonały dokument wyjściowy w postaci gotowego projektu ustawy o uspołecznieniu mediów stworzony z inicjatywy Kongresu Kultury Polskiej i pod patronatem tak wielkich osobistości jak Krzysztof Penderecki i Andrzej Wajda. Ten projekt był prawie doskonały, chociaż w paru punktach moim zdaniem wymagał jeszcze paru wyjaśnień i dyskusji. Dodam, że ten projekt został w wyjątkowo bezczelny i chamski sposób „udupiony” dzisiejszych „opozycjonistów”, a wówczas waadzę z PO.
Jeśli chodzi o projekt ustawy o prawdziwych, obywatelskich i misyjnych mediach publicznych, to dokument Kongresu Kultury jest doskonałym punktem wyjścia. Tym bardziej, że zyskamy w naturalny sposób poparcie autorytetów.
Zjednoczona opozycja powinna pójść do wyborów parlamentarnych z minimum programowym, które umożliwi obalenie PiSu i powołanie konstytuanty, czyli sejmu i senatu powołanego do czterech zadań, zmieniających w sposób istotny reguły gry w kraju: przywrócenia praworządności, zmiany ordynacji, stworzenia prawdziwych uspołecznionych mediów publicznych i głębokiej ustawowej reformy partii politycznych. To jest fundament, który jednoczy demokratyczne ruchy i partie. Cała reszta potem.
Nareszcie mądre słowa, może poza „uspołecznionymi mediami publicznymi”, bo to jakby był kolejny byt niedookreślony. Jeszcze jedna rzecz chyba wymaga ideowego dopucowania. Otóż, gdy my mówimy o praworządności, i jest to dla nas oczywiste i bezdyskusyjne minimum, to wielu ludzi z tej prowincji (geograficznej czy społecznej) rozumie to jako „zbudujmy im kapitalizm, z którego oni będą korzystać. Niedawno tak to odczytałem gdy jakaś osoba się mocno żachnęła na moją wypowiedź o praworządności. Na pewno często całkiem niewinnym ludziom funduje się sporą porcję darwinizmu społecznego, ale też mało kto z dzisiaj pamięta o rzeczywistej równości w kolejce po ocet, czy równie znikomych perspektywach na przyszłość dla każdego. Minimum programowe opozycji musi zawierać jakiś wiarygodny odnośnik do empatii czy solidaryzmu społecznego. Jeżeli duża część społeczeństwa widzi w nas tylko przyszłych właścicieli kamieniołomów, gdzie ewentualnie mogliby popracować, to przerżniemy te wybory z kretesem i na własne życzenie.
Oj chyba to trochę źle wybrzmiało. Chodzi mi nie o upolitycznienie szerokiej opozycji przed wyborami, tylko o zablokowanie pewnego niebezpiecznego trendu. Wielu ludzi, na co dzień nie widzi w pojęciu „praworządność” ogólnej idei, absolutnie podstawowej dla demokracji. Często ograniczają się do dość ludzkiego oczekiwania jakiejś doraźnej sprawiedliwości czy chcą odreagowania rzeczywistych czy urojonych krzywd. To często kończy się właśnie takim samookaleczeniem społeczeństwa jak obserwujemy to w Polsce. Trzeba cały czas powtarzać, że praworządność to równość praw ale też proporcjonalność obowiązków – w zależności od zarobków i/lub pełnionych funkcji w społeczeństwie (w tym także pracodawców, sędziów, parlamentarzystów… wiem, wiem, ale przecież też powinni). Czyli praworządność to przede wszystkim równość szans. Nawet zwolennicy PiS tego też chcą, jak tylko im dać chwilę do namysłu.
Dokładnie tak to powinno wyglądać. Koalicja powinna iść pod sztandarem kilku zasadniczych postulatów i propozycji rozwiązań o charakterze ustrojowym, w jasno określonym celu i kierunku.
Co do przywrócenia praworządności, to jest to punkt słuszny i oczywisty. Ma tylko tę wadę, że jest zbyt ogólny a dotyczy obszaru nadzwyczaj złożonego. Konkretne rozwiązania muszą być opracowane i zaproponowane w bardzo rzetelnym i długotrwałym procesie z szerokim udziałem specjalistów. Natomiast trzy pozostałe kwestie wymagają również rzetelnego przygotowania najlepiej ze wsparciem odpowiednich specjalistów, ale dotyczą one bardzo ograniczonych obszarów w których w miarę szybko i sprawnie można uzyskać wyniki w postaci konkretnych propozycji, wizji czy wręcz konkretnych projektów ustaw. Jak już wspomniałem, w przypadku mediów są już nawet gotowe propozycje ustaw, które można przejąć jako gotowe lub jako dobry punkt wyjścia.
I jeszcze jedno. Praworządność to m. in ścisłe przestrzeganie prawa, w tym zwłaszcza konstytucyjnego. Konstytucja, nawet gdyby przydało się jej kilka zmian, to wbrew propagandzie i dzisiejszym klimatom nie jest wcale taka zła, a problemy z praworządnością, ordynacją wyborczą, partiami politycznymi, czy nawet mediami wynikają z bezczelnego deptania postanowień tejże konstytucji, i podkreślę tutaj z naciskiem, nie od dwóch ostatnich lat, tylko od samego początku, czyli od 20 lat. To że wybory do Sejmu mają być powszechne, równe i że każdy obywatel ma indywidualne prawo kandydowania i bycia wybranym w wyborach stoi w Konstytucji jak byk. Jak byk stoi tam również, że partie są dobrowolnymi organizacjami równych sobie obywateli, które metodami demokratycznymi wywierają wpływ na życie publiczne. O roli mediów publicznych też chyba tam coś pisze.
Co drugi zapis konstytucji nie zgadza się z rzeczywistością. Czego brakuje to szacunku do niej zwłaszcza w „klasie politycznej” oraz skutecznych mechanizmów również w rękach obywateli do ich bezwzględnego egzekwowania.
Ja często wyrażam pogląd „Po co zmieniać Konstytucję, jak i tak Konstytucji nikt nie przestrzega i nie szanuje?”. Osobiście optowałbym za stworzeniem lepszych mechanizmów kontroli konstytucyjnej, takich jak dla przykładu zniesienie idiotycznej zasady „domniemania konstytucyjności ustaw”, czyli zniesienia monopolu Trybunału Konstytucyjnego i wprowadzenia zdecentralizowanej kontroli konstytucyjnej będącej w gestii każdego sądu. Podoba mi się również rozwiązanie z Niemiec, gdzie 2.000 obywateli może wnieść skargę konstytucyjną i to abstrakcyjną, czyli na konkretne ustawy. Sądy i trybunały powinny również uzyskać kompetencje represyjno-egzekucyjne. Na przykład ostatnia afera z nieogłoszeniem wyroków TK przez rząd w państwie prawa powinna się skończyć po 5 dniach, najpierw postawieniem ultimatum rządowi, a w razie oporu wysłaniem na rozkaz TK oddziału policji nawet z obstawą kilku komand antyterrorystycznych, którzy zagwarantują opublikowanie wyroku oraz aresztowanie wszystkich odpowiedzialnych za łamanie prawa urzędników. Jak trzeba to również z procedurą inpitchmentu całego rządu.
No to do roboty!
Obecny! Jeszcze jedno, czy sprawę mediów publicznych można ująć jako prawo obywatela do bezstronnej i rzetelnej informacji? Tych wywodów Kongresu Kultury przynajmniej ja nie potrafię podpiąć pod praworządność, równość szans itd.
Ja już od tygodnia próbuję na swoim laptopie sklecić wprowadzenie do dokumentu pod tytułem „PROPOZYCJA ZMIAN USTROJU PARTII POLITYCZNYCH W POLSCE”. Idzie mi jak po grudzie, bo jestem trochę grafomanem, ale idzie do przodu. Jak części konceptu będą gotowe, to będę je publikował na moim blogu, nawet w stanie surowym, jako ewentualną bazę do dyskusji. Wprowadzenie może opublikuję już pod koniec następnego tygodnia.
Problem polski jest taki, że pomysły i koncepcje powstają w wysiłku indywidualnym, a więc są skrajnie nieefektywne, długotrwałe, niedoskonałe, w rezultacie nieskuteczne, czy wręcz nieobecne. Takie sprawy dużo efektywniej rozwiązuje się we współpracy w grupach roboczych, gdzie zbiera się grupa ludzi dobrej woli dla jasno wyznaczonego podzielanego celu scalająca konkretne umiejętności i kompetencje. Chodzi tu o umiejętności i kompetencje zarówno merytoryczne (prawno-ustrojowe, znajomość demokratycznych systemów) jak i czysto techniczne (redakcja tekstów, podstawy legislacji, organizacja, marketing idei). Tylko w takich zespołach można uzyskać szybkie i dające się sprzedać rezultaty.
Ja nie znam zupełnie zaplecza kadrowego Obywateli RP. Nie wiem, czy takowe w ogóle istnieje. Ciekawiłby mnie potencjał tworzenia takich roboczych grup do konkretnych tematów. Pewne ślady takich kompetencji są. Obiło mi się o uszy powstawanie grupy do „kontroli wyborów”, która stawia sobie wymagania systematyczności i profesjonalizmu.
Tak — Marcin Skubiszewski pracuje nad obserwatorium wyborczym (http://ow.org.pl/) i umawiamy się na współpracę w tym zakresie. To niezwykle profesjonalne podejście do kontroli prawidłowości wszystkich elementów. Wyłanianie i zgłaszanie kandydatów, rejestracja komitetów, kampania itd. — nie tylko sam akt głosowania i liczenie głosów.
Dokument wypracowany na Kongresie Kultury w 2013 i olany kompletnie przez Tuska stanowić może doskonały materiał bazowy. Sedno sprawy jest kompletnie gdzie indziej: w praktycznym wyegzekwowaniu pięknych zapisów na wzór BBC. Na tym musimy się skupić i stworzyć w projekcie najprostsze z możliwych instrumentów – np. jeżeli szef nowego odpowiednika KRRiT sfauluje, to w trybie natychmiastowym traci stanowisko i odwrotnie – wszelkie próby sterowania czy narzucania z zewnątrz zagrożone wysokim wyrokiem.
O konkretach w sprawie mediów trudno mi się wypowiadać merytorycznie i wiążąco, ale w mojej ogólnej koncepcji prawdziwie publicznych mediów widzę:
a) dużo precyzyjniejszą definicję publiczności mediów razem z kodeksami norm, zasad, zakazów ich dotyczących
b) Tak jak Szanowny Kolega jasno określone drogi zaskarżania, kontroli i egzekwowania ustalonych zasad łącznie z procedurami i kontrolą sądów a nawet prokuratorów (po ucywilizowaniu i uniezależnieniu prokuratury).
c) Uważam również, że w mediach publicznych powinna obowiązywać zasada jawności w radykalnej formie. Wszystkie decyzje personalne i programowe powinny być z jawne i natychmiast upublicznione. Nawet każdemu wydanie „Wiadomości” powinien towarzyszyć natychmiastowy report dostępny w sieci z jakich źródeł korzystano i dlaczego wybrano te informacje a nie inne.
d) Jako szczecinianinowi jest mi bliska idea silnej regionalizacji mediów. Dominującym i działającym bardzo autonomicznie podmiotem powinny być regionalne ośrodki radiowe i telewizyjne. Natomiast ośrodek centralny obok kilku centralnych usług (jak np. informacja zagraniczna i krajowa, edukacja ustrojowo-obywatelska itp. ) powinien selekcjonować i prezentować najlepsze z najlepszych produkcji z regionów.