Wszystko stracimy, nic nie zyskamy
Zgrabna i wpadająca w ucho fraza o „katolickiej Białorusi”, w jaką przeobrażamy się w tempie ekspresowym, świetnie się nadaje do zwięzłego podsumowania ostatniej wojny dobrej zmiany ze spiskiem żydowsko-amerykańskim, i to z kilku przynajmniej powodów
Całkowita mentalna i polityczna izolacja kraju, wreszcie nieuchronne wpadanie w objęcia Władimira Władimirowicza – wszystkie te zjawiska zrównują Warszawę z Mińskiem w sposób zdumiewający, jeśli zważyć, że ciągle jeszcze – niejako siłą rozpędu – jesteśmy ważnym członkiem Unii Europejskiej. Co prawda mentalnie już dawno nie, ale to przecież szczegół drugorzędny.
Nowogrodzka twórczo też czerpie z dorobku ukraińskiego, bo to przecież Juszczenko pierwszy wyniósł Banderę na ołtarze, a Poroszenko rzecz dokończył, penalizując krytykę jego osoby i organizacji: Reduta Dobrego Imienia – naszego rzecz jasna – przepisała żywcem odnośne zapisy z ustawy ukraińskiej. Kaczyński nakazał nowelizację wprowadzić bez poprawek i teraz na trzy lata pójdą siedzieć nierozważni badacze skomplikowanych losów Brygady Świętokrzyskiej, Ognia, Burego, Ponurego i setki z okładem Jedwabnych w Łomżyńskiem i na Podlasiu. Co charakterystyczne, Polacy kupili kult watażków z krwią niewinnych na rękach jeszcze chętniej niż Ukraińcy ze swoją zerową tradycją państwową i dramatycznym deficytem historycznych autorytetów w narodowym panteonie.
Wątpliwej pikanterii dodaje sprawie fakt, że referentem nowelizacji w senacie okazał się gowinowiec Jarosław Obremski, polityk jak na pisowskie standardy nader liberalny, żaden przedstawiciel „ciemnego ludu”, których przecież w izbie wyższej nie brakuje. I teraz nie wiemy zgoła, czy to Nowogrodzka się w ten sposób zabawiła kosztem Gowina, czy też sam Obremski uznał, że wypada i trzeba się zasłużyć w obliczu rychłej decyzji naczelnika w kwestii kandydatury na prezydenta Wrocławia: prezes bowiem jeszcze nie rozstrzygnął, kogo wyśle w bój o niegdysiejszą twierdzę Schetyny: „miękkiego” Obremskiego z nielubianego przez siebie Porozumienia (d. Polska Razem) czy „twardą” Stachowiak-Różecką z właściwego PiS. Sam Obremski – notabene wychowanek ojca Ludwika Wiśniewskiego – powinien połknąć język przynajmniej ze dwa razy, albowiem wśród najbliższych przyjaciół ma autorów prac o tematyce polsko-żydowskiej, pięknie podpadających pod paragraf o „przypisywaniu zbrodni holokaustu Narodowi Polskiemu”. Naczelnik bywa perwersyjny w tym raczej wąskim zakresie, dlatego uwielbia takie sytuacje.
Po co Kaczyński to zrobił, narażając się z błahej przyczyny (naturalnie w wymiarze geopolitycznym) Żydom i Amerykanom? Powstały, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, dwie szkoły: falenicka i otwocka. Falenicka powiada, że wódz się zgapił – o to nietrudno, zważywszy poziom jego międzynarodowego obycia – i zgapiwszy się, poczuł się zmuszony pójść za ciosem, aby nie stracić twarzy wobec prawdziwych Polaków. To niewykluczone, bo co jak co, ale ścisłą więź z Waszyngtonem prezes zawsze cenił sobie niezwykle wysoko, w przeciwieństwie do związków z lewacką Brukselą.
Szkoła otwocka, przypisując Kaczyńskiemu dary nadprzyrodzone, uważa, że nawet Amerykanów i ich nomen omen Patrioty ma on już głęboko w nosie, a gra wyłącznie na skonsolidowanie wokół siebie wszystkich naszych „patriotów”, których przecież mamy rzesze niezliczone. Podobny zamysł naczelnika – przecież potem załagodzimy sprawę i tak do końca jednak Waszyngtonu nie stracimy – potwierdzałyby niewątpliwie najnowsze sondaże, dające PiSowi większość bezwzględną, niemalże konstytucyjną. Gdyby tak teraz, na fali narodowego wzmożenia, zdecydował się na przedterminowe wybory, pewnie by ją łatwo uzyskał i zamknął usta Brukseli, tak jak wcześniej uczynił to Orban.
A że zrażając sobie Amerykanów, wpadamy chcący-niechcący do saka Moskwy? No cóż, idziemy tą drogą już dwa i pół roku. Najwyższy więc czas przywyknąć do myśli, że naczelnik – przy słabiutkiej i wciąż charakterystycznie słabnącej retoryce antyrosyjskiej – nie widzi w tym niczego złego. Zgoła przeciwnie: uważa, że mocni ludzie, silni przywódcy i wielcy patrioci (a przy tym przeciwnicy rozlazłego i zdemoralizowanego Zachodu) zawsze się dogadają i dobrze politycznie oraz psychologicznie zrozumieją. Wprawdzie nagłe wyrzucenie Antoniego odczytać mógł Putin jako akt wrogi (w końcu nikt od trzystu lat nie wykonywał roboty rosyjskiej w Polsce zgrabniej od niego), ale przecież to był ruch czysto taktyczny: Antoni zawsze może powrócić w należnej glorii i chwale.
Wracamy tym samym, zatoczywszy niewielkie koło, do katolickiej Białorusi Narodu Polskiego. Co było do okazania, jak pisaliśmy w podstawówce na szkolnej tablicy. I co szczególnie, z głębi serca, dedykuję senatorowi Jarosławowi Obremskiemu.
fot. Pixabay
Obydwie szkoły (falenicka i otwocka) powinny tak naprawdę połączyć się w jedną – uniwersalną poniekąd. Naczelnikowi bardzo zależy na „konsolidowaniu wokół siebie patriotów” i nieustającym wstawaniu z kolan, a na Amerykanach znacznie mniej, tylko trochę. Dlatego kompletnie nie przyłożył się do prac nad nowelizacją, za to potem bardzo ucieszył z godnościowej reakcji elektoratu. Amerykanom jego zdaniem z czasem przejdzie.
Kluczowe jest chyba to, że prezesowi w najmniejszym stopniu nie zależy na kraju, w którym żyjemy. Jemu zależy wyłącznie na bycie wirtualnym, projekcie ideowym, który sobie wymyślił i z dużą konsekwencją wprowadza w życie. Wychowanie nowego człowieka-Polaka, całkowite zniszczenie obecnych elit i zastąpienie ich nowymi, budowa nowej wspólnoty – to go zajmuje bez reszty i dobre – według niego – jest to, co temu służy, reszta jest tylko niewyraźnym tłem.
Sto procent pewności, że mu nie zależy. Już zdążył zakomunikować publiczności jesienią 2016, że chętnie odda jeden albo i dwa procenty wzrostu PKB za gruntowne przeoranie kraju. On ma takie priorytety, a my za chwilę zobaczymy, jak z bliżej nieokreślonych powodów inwestorzy się wycofują, naszych obligacji nikt poważny nie kupuje, a kredyt drożeje. To rzeczywiście będzie spisek, o którym Kaczyński marzy.
Kaczyński lepi nowego Polaka na własne podobieństwo, buduje nową narodową wspólnotę osobników dumnych, choć wodzowi posłusznych do granic możliwości, a my mu w tym zbożnym dziele kibicujemy, wykonując mocno już zrytualizowane gesty oporu. Budując to wszystko, prezes nie jest ani trochę oryginalny, natomiast straty ponoszone niejako przy okazji (które dotkną jeszcze starego, a nie nowego Polaka), będą nie do odrobienia. Gdy skończy się hossa nadmuchana tanim pieniądzem, cały projekt się pięknie zawali i przysypie nas gruzami. Prezes sięgnie wtedy do bogatego arsenału represyjnego, który skrzętnie przygotował właśnie na taką okazję. I rzeczywiście – jak pisze Grzegorz – wtedy zobaczymy znikających inwestorów, obligacje, których nikt nie chce kupić, olbrzymi dług i gwałtownie drożejący kredyt. Oraz całkowity brak sojuszników, za to wrogów co niemiara.
Senator Obremski nie ma niestety sumienia, jak każdy dyżurny i powierzchowny katolik – pisowska machina wciągnęła go, teraz przemieli i po chwili wypluje. Nie ma ona z założenia litości dla ludzi słabych i impotentów. Pogardza nimi – tak jak pokrewnym Obremskiemu Dutkiewiczem – a potem miażdży i kieruje na najbliższy śmietnik.
Karłowatemu geniuszowi z Żoliborza zwisa kalafiorycznie już na wszystko. Przecież liberałowie na czele z Tuskiem zabili w zamachu mu brata bliźniaka. Więc trzeba się mścić do siódmego pokolenia. Najlepiej poprzez totalną zadymę ze wszystkimi na całym świecie. Demiurg cel już osiągnął skłóceni wewnątrz jesteśmy na dobre pół wieku. Teraz będziemy się napierdalać na obczyźnie, już widzę ustawki prawacy kontra lewacy pod bramą Brandenburską, wieżą Eiffla czy Big Benem. Pośmiewisko na cały świat. Pan senator Obremski nie wie co ma ze sobą zrobić. Biedaczysko stanęło przed arcytrudnym dylematem: czy uprawiać seks klasyczny, bądź oralny a może analny lub poprzestać na delikatnym felatio. Głupia wojna z Izraelem oraz ich amerykańskimi przyjaciółmi logicznie wpycha nas z powrotem do Putinowsko-Łukaszenkowego kraju rad. Na chwilę dumny rodak jest wielki nie można go obrażać, ale jak przyjdzie mu zapłacić rachunek za to szaleństwo, skończy się to licznymi samobójstwami lub okaleczeniami.
Z putinowsko-łukaszenowego kraju rad nigdy nie wyszliśmy, choćby w kwestii podmiotowości obywatelskiej i prawa wyborczego. Ta nasza przygoda ze światem zachodnim była powierzchowna jak przyklejenie nosa do szyby w Pewexie. Do środka nigdy nie weszliśmy. Tym łatwiejszy i bezproblemowy jest powrót do wschodniej macierzy. W sumie pozbywamy się tylko ułudy bycia klientem Pewexu z nosem przystawionym do szyby. Tak naprawdę byliśmy zawsze w tym samym miejscu. Nigdy nie wprowadziliśmy prawdziwej demokracji i nie daliśmy najmniejszej szansy obywatelom stać się prawdziwymi obywatelami.
Z peweksem zgoda, aczkolwiek być sposób pełnoprawny w Unii, a nie być, czy też być w niej zmarginalizowanym chłopcem do bicia, to ciągle ogromna, a jeszcze na nasze szczęście nie do końca rozstrzygnięta różnica. Ta różnica dotyczy również szansy wejścia do środka, którą dumny i godnościowy polexit zamorduje raz na zawsze. Co do senatora Obremskiego: Gdy się wchodzi do polityki, szczególnie w brutalnej i bezwzględnej wersji pisowskiej, człowiek przestaje być panem samego siebie – staje się użytecznym narzędziem dla wodza i jego sztabowców, względnie kompletnie bezużytecznym zawalidrogą. Na przykład taki Gowin zrobi wszystko, aby pokazać swoją użyteczność, chociażby organizując czyściec dla nawróconych na wiarę prezesa. Obremski podążył jego drogą.
Porównanie z Peweksem niezwykle trafne i boleśnie prawdziwe. Zachodni towar na półkach bardzo nam się podoba, za to wartości nie przejęliśmy żadnych, mimo wieloletnich pozorów i zręcznego udawania. A nie przejęliśmy, bo mamy własne knajacko-szmalcownicze, przykrywane kołderką jaskiniowego katolicyzmu narodowego. Kaczyński zniszczył poprawność polityczną, teraz już wolno walić szczerze i naród z tego z zachwytem korzysta.
Naród nasz znamy aż za dobrze, jednak zanim go słownie sponiewieramy, zawsze należy dać mu szansę. Przekonującą alternatywę po prostu. W sprawie IPNowskiej nowelizacji nikt z PO i N nie był do dyskusji przygotowany zawczasu, nikt też – choćby na wyprzedzającej głosowanie konferencji prasowej – nie uprzedził o zagrożeniu. PO w sejmie wstrzymała się od głosu, mądrzejsza dopiero była w senacie, gdy mleko już się rozlało, a skandal nabrał pełnej krasy. Taki jest stan umysłowy opozycyjnej elity, cóż tu mówić o narodzie.
Święte słowa! Też mnie to uderzyło, że stan umysłów i poziom wyobraźni za pięć dwunasta był identyczny, czyli na poziomie zera absolutnego, zarówno w PiSie – co od biedy zrozumiałe, to nie są ich klimaty – jak i w PO, N i PSL. Nikomu nie chciało się uważnie przeczytać projektu („rzeczywiści sprawcy”, „współodpowiedzialność” i tym podobne słowa-wytrychy), a w konsekwencji przewidzieć piorunujących skutków tego bubla, przepychanego kolanem w przeddzień Dnia Holokaustu. Jak zwykle winimy PiS, bo to nieszczęście wymodzili Ziobro z Jakim pospołu z Redutą Dobrego Imienia, jednak druga strona jak zwykle sprawę przespała. Schetyna nie ma wokół siebie nikogo, kto by to intelektualnie ogarniał.
„Rzeczywiści sprawcy” – ten zapis nowelizacji jest kluczowy, bo zdaniem prokuratora, a za chwilę już spacyfikowanego sędziego, zawsze będą to Niemcy: przecież i w GG i na terenach wcielonych do Rzeszy to oni stanowili prawo, stworzyli getta i system obozów. Rolę Polaków, nawet najbardziej haniebną, zawsze można przedstawić jako pomocniczą i wykonywaną pod przymusem. W kwestii wyłączenia badań naukowych i działalności artystycznej, to prokurator będzie określał, co nią jest, a co nią nie jest. Zaraz usłyszymy, że J.T. Gross to tylko publicysta, żaden z niego naukowiec. A co z działalnością wydawniczą, publicznymi dyskusjami, szeroko pojętą edukacją?
Tak jak w każdym innym elemencie pracowicie budowanego represyjnego instrumentarium, Kaczyński każe Ziobrze przygotować zapisy nieostre, z których skorzysta w razie potrzeby albo i wielkodusznie nie skorzysta. Wszystko będzie zależało od bieżącej potrzeby politycznej.
Zdolność do odczuwania wstydu i winy jest jedynym wymiarem i sprawdzianem człowieczeństwa. I jeszcze szczerego pragnienia wybaczenia przez skrzywdzonych.
Tak jest. Zdecydowanie jest sedno i istota sprawy.