W wyborach rządziła bylejakość – nasz rajd po punktach wyborczych
W zakończonych w niedzielę wyborach padły dwa rekordy: frekwencji i chaosu. Nic natomiast nie wskazuje, by partia władzy zmanipulowała proces głosowania, choć z twardymi wnioskami trzeba poczekać na raporty. Paradoksalnie, te dwa fakty – chaos i wyniki – oznaczają, że opozycja nie może spać spokojnie
Z punktu widzenia obywatela te wybory należały do najtrudniejszych. W rzeczywistości odbywało się jednocześnie kilka głosowań: do rad gmin, a w stolicy również i do rad dzielnic, do sejmików. Głosowano na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. – Do tego różne aspekty tych wyborów były dla obywateli w różnym stopniu ważne. Dla jednych liczyła się wygrana partii, dla drugich konkretnego człowieka, którego znają i któremu ufają – mówił w rozmowie z Rafałem Szymczakiem prof. Mikołaj Cześnik z UW (Newsweek).
Prof. Cześnik dodaje, że są tacy, dla których wybory samorządowe są najważniejsze i tylko w nich głosują. – To kilkanaście procent uprawnionych. Mogą to być zarówno osoby, które interesuje to, co najbliżej, albo takie, które są skutecznie mobilizowane do udziału tylko w nich – opowiada.
Mimo studzenia nastrojów przez specjalistów, lęk o to, że PiS może fałszować wybory narastał w miarę zbliżania się ich terminu. Szczególnie w idealnym dla spiskowych teorii Internecie roiło się od rad, jak i czym zakreślać kratki i do czego stosować świecę. Wiele osób zabrało z domu kolorowe długopisy, by zabezpieczyć się przed unieważnieniem głosu. Znów opinia publiczna poszła tropem najprostszym, nie zwracając uwagi na poważniejsze zagrożenia.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Pyrrusowe zwycięstwo PiS i groźna wygrana PO
Zacznijmy od tego, że – w pewnym sensie – wybory zostały sfałszowane długo przed ich rozpoczęciem. Z założenia neutralna machina państwowa, finansowana z pieniędzy wszystkich obywateli, została wykorzystana do wspierania jednej partii w stopniu wcześniej niespotykanym.
O kanałach TVP nie ma sensu pisać, bo poziom propagandy przekroczył tam wszelkie standardy państw mieniących się demokratycznymi. Potwierdził to wieczór wyborczy, gdy dziennikarze mówili tylko o wielkim zwycięstwie PiS, nie wspominając przez godzinę o sensacji w Warszawie i Łodzi. Podobną rolę, jak TVP, pełnił kościół katolicki, który – mimo teoretycznej neutralności – niemal jawnie opowiedział się po jednej stronie.
Niezawoalowane nawet sugestie najważniejszych działaczy PiS, z premierem i prezesem na czele, że subwencje i dotacje państwo będzie rozdzielało zależnie od wyników wyborów, wywołało delikatne tylko oburzenie wolnej prasy i jeszcze delikatniejszą reakcję społeczeństwa. A już faktu, że premier kraju ostatnie tygodnie poświęcił wyłącznie na rzecz kampanii PiS prawie nikt komentował.
Dominował lęk, że PiS będzie próbował fałszować sam proces głosownia i liczenia. Nic na to nie wskazuje, choć oczywiście pewność będziemy mieli, gdy Państwowa Komisja Wyborcza przygotuje raport informujący o skali nieprawidłowości, liczbie głosów nieważnych itd., a Fundacja im. Stefana Batorego upubliczni w środę wyniki swojego badania z akcji „Obserwujemy wybory”. Metodologię przygotował prof. Jacek Haman (UW). Całość organizowały, prócz Fundacji Batorego, Akcja Demokracja, KOD, Sieć Obywatelską Watchdog Polska, a wspierali Obywatele RP. Swoje opinie zapewne przekażą też inni społeczni obserwatorzy, np. z Obserwatorium Wyborczego Marcina Skubiszewskiego.
Dziś można tylko powiedzieć, że nic nie wskazuje na grube fałszerstwo, natomiast bardzo wiele na to, że doświadczyliśmy organizacyjnego bałaganu. Potwierdza to refleksja Wojciecha Konopackiego z Torunia: „Nie dostrzegłem szwindlu, ale bylejakość tak. A to nie zaciągnięta plomba na urnie, a to komisja zdająca poszła samowolnie wydrukować protokół zdawczo-odbiorczy (co się skończyło utarczką między mną i członkiem mojej komisji), a to brak pieczęci dziennej komisji na dwóch kartach wyborczych. Sąsiednia komisja wywiesiła protokół tak, że kartki zachodziły na siebie i zasłaniały treść” – opisuje.
Czy ten bałagan był tylko trochę większy, czy też zdecydowanie większy niż w ubiegłych latach, dowiemy się z raportów, protestów wyborczych i relacji dziennikarskich w kolejnych dniach. Dziś, korzystając z Internetu, pierwszych tekstów w sieci i informacji nadsyłanych przez działaczy opozycji pozaparlamentarnej, którzy masowo zaangażowali się w prace jako obserwatorzy i członkowie komisji, możemy powiedzieć jedynie tyle, że liczba raportowanych uchybień wskazuje na chaos ponad dotychczasową normę. I to tym, a nie ciut większą frekwencją, tłumaczyć można kolejki do wielu komisjach wyborczych.
Chaos to wynik wprowadzonych w ostatniej chwili, i bez przemyślenia – co w działaniach legislacyjnych PiS-u staje się standardem – zmiany ordynacji oraz pojawienie się dużej liczby nowych członków komisji (potrzeba ich było dwa razy więcej).
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Dorzuć swoją cegiełkę do walki o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
Formułując więc na szybko wstępny wniosek trzeba powiedzieć, że w brew zapowiedziom PiS, zmiany w ordynacji nie usprawniły procesu wyborczego. Co gorsza, w połączeniu z wytworzoną atmosferą podejrzliwości zwiększyły nieufność do samego aktu wyborczego i procedur z nimi związanych. W kolejnym więc obszarze życia społecznego PiS osiągnął ten sam skutek, niszcząc delikatną tkankę kapitału społecznego, wytworzonego wokół demokratycznej instytucji wyborów. Podobnie jest z sądami, mediami, policją, parlamentem.
Pierwszy i podstawowy problem, zgłaszany przez wielu obserwatorów, choćby z ramienia Obywateli RP, stanowili dopisujący się do rejestru drogą elektroniczną (przez ePUPAP), którzy nie odnajdywali się na listach w punktach wyborczych. Dotyczyło to szczególnie osób, które – jak donosiła zasiadająca w jednej z warszawskich komisji Monika Dąbrowska z ORP – rejestrację zostawiły na ostatnią chwilę. W dniu wyborów takich sygnałów z Polski przyszło wiele, a prasa szacowała, że może to dotyczyć wielu tysięcy osób.
W Warszawie na Bielanach, w komisji przy Klaudyny (róg Mickiewicza) sam widziałem jak jeden z głosujących odszedł z kwitkiem, bo nie odnalazł się na liście. W tej samej komisji konsternację głosujących wywoływało też wydawania kart. Najpierw obywatel podpisywał listę, a potem szedł do oddalonego o kilka metrów stolika, odprowadzany jedynie wzrokiem przez panią sprawdzająca dowody, by tam odebrać komplet płacht od kogoś innego. Przy tłoku (3 obwody w jednej sali) nie trudno sobie wyobrazić przejęcie kart przez nieuprawnionego.
O takim kłopocie informował nas przedstawiciel warszawskiej komisji z centrum miasta, która około 22.30 borykał się nie tylko z problemem innej liczby wydanych kart, a innej podpisów, ale też z tym, że komisja przedpołudniowa rozeszła się przed podpisaniem protokołu i popołudniowa nie mogła otworzyć urny i liczyć głosów.
Skromne kadry powodowały, że czasem za stołami zasiadało mniej niż 2/3 składu komisji – to najczęściej raportowane uchybienie. O szczupłości obecnych na posterunku w komisji raportowano też np. z Pragi Płd. czy ze Starej Ochoty.
Katarzyna Turska z ORP, która jako obserwator odwiedziła dwie komisje, pisała, że w jednej brakowało strażnika urny i osób z komisji (wyszły na papierosa). Do tego wielu głosujących, by zakreślić kandydatów opuszczało lokal, bo w pomieszczeniu nie było miejsca na rozłożenie płacht. Komisji, gdzie brakowało stołów do skreśleń, czy zasłon było wiele, szczególnie w Warszawie.
Jak relacjonuje Monika Dąbrowska, w jej komisji przy Leszczynowej, głosowanie odbywało się bez przeszkód, ale lokal okazał się za mały na potrzeby gwałtownie rozrastającego się osiedla. Głosowano więc na podłodze, na ścianach, na kolanie. Głosujący nie chcieli czekać na to, by zwolniło się jedno z dwóch przygotowanych zgodnie z instrukcjami miejsc, gwarantujących niejawność. Atmosfera zgęstniała po godz. 12 i w okolicach godz. 18, gdy nawet krzyczano na członków komisji, obarczając ich odpowiedzialnością za trudne warunki. Fakt, kolejka stała od otwarcia aż do 20.35, kiedy w lokalu zostały pojedyncze osoby. Raz interweniowali policjanci, gdy pojawił się nietrzeźwy.
Jak w każdej niemal komisji kilka osób odeszło z kwitkiem z powodu nieudanej rejestracji internetowej, a jedna z nich kazała sobie wypisać dokument, że odmówiono jej praw wyborczych z powodu „wydumanych problemów i na siłę szukania powodów”. Po sprawdzeniu zgłoszenia okazało się, że głosujący nie dosłał skanu drugiej strony dowodu oraz potwierdzenia praw do lokalu. Nie przyjął tego do wiadomości. – Nie było osób głosujących korespondencyjnie, nie było pełnomocników, nie było też niepełnosprawnych – kończy Monika Dąbrowska. I niestety nie wiemy, czy powodem był przypadek i brak takich osób, czy fakt, że pod względem wsparcia/pomocy dla tych grup jesteśmy jeszcze daleko od serca Europy.
Na Ogrodowej, w studium Stenotypii, o godz. 12 w południe urna nie miała żadnych plomb (na dowód obserwatorka zrobiła zdjęcie). Nałożono je dopiero po interwencji. Informowano również o braku pieczęci na kartach, a przecież większość osób skoncentrowana na wyborze kandydatów nawet nie sprawdza, czy to, co dostali od komisji, jest odpowiednio opieczętowane. Tymczasem karta bez tego jest nieważna. Ten problem miała na przykład komisja pod Iłowem, gdzie zapomniano podstemplować 17 z 350 wydanych kart i komisja zliczająca stanęła przed problemem, co z tym zrobić.
Już nie w kategoriach bałaganu, czy łamania przepisów ordynacji, ale z pewnością równie oburzająca była sytuacja opisana przez Katarzynę Turską, gdzie jedna z komisji mieściła się w klasie do religii. Głosów ludzi oburzonych symbolami religijnymi w miejscu głosowania znalazłem w Internecie więcej.
A tu symptomatyczny dialog spisany przez Ewę Ciesielską w Poznaniu, w lokalu wyborczym w szkole podstawowej nr 58, ul. Ławica 3.
– Dzień dobry. Czy pan jest przewodniczącym komisji?
– Tak.
– Obok godła nad stołem komisji wisi krzyż. Uważam, że to niewłaściwe. Proszę o zdjęcie go, ponieważ jest symbolem religijnym.
– Proszę pani, ja tu jestem przewodniczącym i to ja decyduję, a nie pani. Krzyż będzie wisiał, bo ja tak zadecydowałem.
Cierpliwie i grzecznie tłumaczę dalej. – Ja proszę pana na co dzień noszę znaczek Unii Europejskiej, który zdjęłam wchodząc do lokalu wyborczego ze względu na szacunek dla neutralności tego miejsca. Proszę o to samo (próbuje mi przerwać, ale dociągam do końca zdania)
Pan przewodniczący zniecierpliwionym tonem. – A co pani przeszkadza krzyż? To jest sala lekcyjna i on tu zawsze wisi.
– To jest w tej chwili lokal wyborczy, a dzisiaj jest dzień wyborów.
– Ja nie będę dla pani demontował sali lekcyjnej – podnosi ton.
– Zdjęcie krzyża to nie demontaż sali.
– Lokal został tak przygotowany i nam nie wolno nic w nim zmieniać.
– Przecież przed chwilą powiedział pan, że to pana decyzja, jako przewodniczącego komisji.
Pan przewodniczący, mocno już poirytowany, bardzo głośno, żeby wszyscy słyszeli:
– Jest pani jedyną osobą, której przeszkadza krzyż. Co on pani tak przeszkadza? Będzie tu wisiał i nikt go dla pani nie będzie zdejmował, bo się pani krzyż nie podoba!
W sali obecnych jest ok. 30 wyborców. Nikt się nie odzywa.
Rano chaos przeniósł się do centralnych komisji wyborczych, gdzie kolejki zdających worki z głosami stały po kilka godzin. Tak było np. W Toruniu, czy Szczecinie. Tak również opisuje to Wojciech Konopacki, w południe dnia po wyborach: „Dalej, w urzędzie bezpańskie worki w od samego wejścia (ktokolwiek wejdzie z ulicy może wziąć cokolwiek i bałaganu narobić), podarte zaplombowane worki, ktoś w korytarzu zgubił plombę ścisłego zarachowania. Bylejakość”.
Wyborczy chaos zobaczyli wszyscy. Na prawicowych portalach i na twitterze opisów jest tyle samo, co głosów rozczarowanych wynikami. Co oczywiście natychmiast zaowocowało postulatem powtórzenia wyborów.
Pytanie, co zrobi PiS? Niezależnie, ile by prezes nie mówił o zwycięstwie, na Nowogrodzkiej z pewnością analizują różne warianty.
Wojciech Fusek
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Pomóż nam walczyć o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam działać! „]
Z dialogu w Poznaniu w lokalu wyborczym w szkole podstawowej nr 58, ul. Ławica 3: „[…] na co dzień noszę znaczek Unii Europejskiej, który zdjęłam wchodząc do lokalu wyborczego ze względu na szacunek dla neutralności tego miejsca.” Nie bardzo rozumiem, czym się kierowała ta osoba tak mówiąc o znaczku UE. Ja głosowałem w koszulce z napisem kONsTYtucJA, do której przypiąłem 2 przypinki: z takim samym napisem oraz symbolami Unii Europejskiej. Nigdy bym nie pomyślał, że któryś z tych napisów/symboli ma cokolwiek wspólnego z „neutralnością” lokalu wyborczego, który leży w UE. Swoje zdjęcie tak uroczyście wystrojonego opublikowałem w wielu grupach FB, a wiele osób pogratulowało mi „odwagi”. Napisałem, że nie wiem, dlaczego mianują mnie „odważnym”. To już chyba jakaś paranoja wkradła się do tego kraju…
Bałagan i chaos? Czyli jak zawsze :).
W niedzielnych wyborach padł jeszcze jeden rekord. PiS uzyskał najlepszy wynik w historii wyborów samorządowych (34%, a może nawet 35), pobijając 33,32% AWS z 1998. Macie świadomość, jak to się przekłada na przyszłoroczne parlamentarne?
Takiego rekordu nie zauważyć? Jak to się stało, obywatele RP i miłośnicy wolnych mediów?
To bardzo dobry przykład z tym AWSem z 1998. To na prawdę świetny prognostyk, obawiałem się, że „dobra zmiana” może dłużej potrwać.
Na razie udało nam się przesunąć żelazną kurtynę do granic dawnego zaboru pruskiego i zeuropeizować klika dużych miast na wschód od Wisły, to niezły wynik przy tak dużych zapóźnieniach cywilizacyjnych.