Uratować nas może tylko ktoś formatu Jacka Kuronia
Ta biografia jest bolesną lekcją dla obecnej opozycji. Bo choć czasy z komunistycznymi są nieporównywalne, to nasze małości, kłótnie i spory już tak
Danka Kuroń, koordynatorka oddziałów Gazety Wyborczej, Andrzej Saramonowicz – sekretarz redakcji i ja – kierownik działu sportowego dostaliśmy od Jacka Rakowieckiego zadanie skontrolowania redakcji rzeszowskiej Gazety Wyborczej. Wyjazd opóźniał się, gdyż w salonie fiata opornie szło wydanie kupionego przez Danę auta. Nie pomagały prośby i groźby, zadziałał znany wtedy wszystkim, schrypnięty głos ministra. Jeden telefon, właściciel salonu wybiegł z kwiatami oraz kluczykami do Tipo. Była wigilia Wigilii roku 1992.
Pamiętam, jak mnie to oburzyło. Ta prywata nie pasowała mi do legendy KOR-u, do Kuronia, o jakim słyszałem od jego przyjaciół, do ministra wolnej Polski. Przesadziłbym, gdybym napisał, że świat mi się zawalił, ale z pewnością chybotał się mocno. Dziś, recenzję biografii Kuronia, pióra Anny Bikont i Heleny Łuczywo, zaczynam od upublicznienia tej historyjki. Robię to z zawstydzeniem, że w swej pysze i głupocie uważałem skrywanie opowiastki za mój wkład w ochronę dobrego imienia ikony opozycji.
W biografii napisanej przez przyjaciółki Kuronia dostałem lekcję, jak utrwalać pamięć o wybitnych. Autorki receptę dają prostą i jednocześnie nieosiągalną. Talent, pasja i tytaniczna praca w archiwach przynoszą wspaniałe efekty, tylko wtedy, gdy żywią się prawdą. Nawet, gdy jest bolesna. Odkrycie tej oczywistości zajęło mi trzy noce.
Dla mnie to książka wyjątkowa z wielu powodów. Jacka spotkałem bodaj tylko trzy razy, ale z wieloma osobami, pojawiającymi się na łamach książki, łączy mnie intensywna znajomość z pracy, a czasem i przyjaźń. Wiele – jak choćby Helena Łuczywo – uczyło mnie zawodu dziennikarza i dało szansę spełnić się w nim na wielu stanowiskach.
Traumatyczne przeżycie, jakim była dla Jacka nieudana kampania prezydencka, oglądałem od kuchni uczestnicząc w kolegiach redakcyjnych Wyborczej, która wsparła Kuronia, stawiając na szali dziennikarskie standardy, jakimi zawsze się szczyciliśmy.
Pamiętam gotowość do nachalnego promowania Jacka, choć w jego zwycięstwo nie wierzył prawie nikt w redakcji. Pamiętam okropną okładkę z Kuroniem wbitym w garnitur, cierpiącym w tej „zbroi”. Dlatego – przyznam ze wstydem – że i po książce spodziewałem się cukierkowej laurki, opowieści o krystalicznym człowieku.
[sc name=”newsletter” naglowek=” Bądź dobrze poinformowany!” tresc=” Najnowsze informacje o nas, analizy i diagnozy sytuacji w kraju trafią prosto na Twoją skrzynkę!”]
Tymczasem po przebiciu się przez pierwsze kilkanaście strony (dziś wiem, że inaczej zacząć nie było wolno), wciągnął mnie wir błyskotliwej, historycznej, monumentalnej opowieści literackiej, gdzie każdy fakt oświetlany jest z wielu stron, a zdania cyzelowane są nie tylko pod kątem językowej urody, ale i współgrania z tym, co przed i po. Raz jeszcze mogłem uświadomić sobie, że – kompletnie niezasłużenie – miałem i mam to szczęście, być nieustannie bliskim świadkiem stawania się historii.
Nie wiem, czy jakakolwiek inna książka trafiła tak w czas. Wielkość tego dzieła polega i na tym, że pojawiając się teraz wbija się jak sztylet pod tromtadracko-patriotyczną ciasną zbroję, nakładaną przez PiS najnowszej historii.
Niejako en passant autorki przeciwstawiają biografię człowieka, którego wielkość i na tym polega, że wygrzebywał się z podłości, pokracznemu, pozłacanemu pomnikowi stawianemu wbrew prawdzie Lechowi Kaczyńskiemu. Książka najlepiej pokazuje toporność obecnej propagandy, prymitywizm polityki historycznej. Nie mam nadziei, by po stronie „narodowej” pojawił się choć jeden sprawiedliwy, który umiałby tak opisać bohatera i czy jest tam choć jeden bohater wart takiego opisania.
Ta biografia jest też bolesną lekcją dla obecnej opozycji. Bo choć czasy z komunistycznymi są nieporównywalne, to nasze małości, kłótnie i spory już tak. A co gorsze, jakbym z sympatią nie patrzył, nie umiem znaleźć dziś postaci na miarę Kuronia, Mazowieckiego Michnika czy Geremka, by wymienić tylko czterech.
Jest też w tej na wskroś politycznej biografii wspaniały, niepolityczny wątek, przydający jej magicznego blasku. To opowieść o miłości Gajki i Jacka. Miłości, do której autorki podchodzą z wielką delikatnością. Czytelnik jest pewien, że ujawniają tylko wybrane fragmenty, ale godzi się na to, doceniając trudną decyzję autorek o autocenzurze. Być może za kilkanaście lat, ta miłość doczeka się opracowania, operowego libretta, powieści. Warta jest bowiem utrwalenia i umieszczenia wśród legendarnych miłości Rzeczypospolitej.
Z końcem książki, prócz smutku, że to już, uświadomiłem sobie, że nie mamy nikogo, kto tak bezkompromisowo jak Kuroń rzuciłby się całym sobą w politykę, rozumianą jako walka o wspólne dobro. W zasypaniu wytworzonych przez Kaczyńskiego głębokich podziałów nie pomoże nam Schetyna, Biedroń, czy tym bardziej Petru. Uratować nas może tylko ktoś formatu Jacka Kuronia.
Stąd mój pesymizm, co do przyszłości Polski.
Wojciech Fusek
• JACEK, Anna Bikont, Helena Łuczywo, Agora/Czarne 2018.
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Dorzuć swoją cegiełkę do walki o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
Mniej patosu, więcej pracy u podstaw, panie redaktorze. Skoro spełnił się Pan na wielu stanowiskach, w tym opiniotwórczych, jaki był Pana pomysł i wpływ na politykę społeczną? Co zrobił Pan osobiście zamiast szukać ratownika, którego być może nie ma?
Czy Pana temat nie jest kryptoreklamą książki?
Były artykuły o kontrowersyjnym zachowaniu J. Kuronia wobec kobiet i cierpieniu Gajki z tym związanym.
Wolałbym na tych łamach brak oper mydlanych i hagiografii. Wolę pomiar stężenia dwutlenku węgla we krwi P. Kasprzaka i W. Kinasiewicza pod koniec pobytu w bagażniku, a także rozsądek i osadzenie w realiach. Historia dzieje się tu i teraz.
Dla mnie tek tekst jest zachętą, by książkę przeczytać. Autorowi dziękuję, że mnie zachęcił. Jacek Kuroń był postacią wielką, nie ma teraz takich. Temu nie można zaprzeczyć.
Brakuje nam nie tylko Kuronia ale również Mazowieckiego i Geremka, którzy dla większości Polaków byli głównymi filarami wolnej i demokratycznej Rzeczpospolitej. To oni tak naprawdę kierowali antykomunistyczną opozycją w PRL i doprowadzili ją do zwycięstwa. Im także zawdzięczamy to, że Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Podobnie jak oni wierzyliśmy, że cywilizowane i bezkrwawe przejście od bolszewickiej dyktatury do państwa o ustroju demokratycznym cieszy wszystkich Polaków. Uwierzyliśmy też, że zasiadający przy okrągłym stole przedstawiciele PZPR reprezentowali całą partię i w imieniu wszystkich jej członków przekazali w sposób pokojowy władzę przedstawicielom antykomunistycznej, solidarnościowej opozycji, będącymi w zdecydowanej większości zwolennikami demokracji. Niestety, przedstawiciele PZPR reprezentowali właściwie tylko jedną frakcję tej partii, określaną mianem socjaldemokratycznej, a większość przedstawicieli opozycji antykomunistycznej reprezentowała zarówno zdecydowanych zwolenników demokracji i dążenia do unowocześnienia Polski, jak i ludzi, którzy choć byli przeciwnikami władzy PZPR i dominacji Moskwy nie bardzo wiedzieli czym jest demokracja i na czym będzie polegać przejście na tak zwany kapitalizm. Co gorsza ci ostatni byli przekonani, że demokracja i kapitalizm oznaczają, ni mniej ni więcej, tylko ich znaczne wzbogacenie się, ponieważ od lat słyszeli, że ludzie w krajach demokratycznych i kapitalistycznych są znacznie bogatsi a ich standard życia jest o wiele wyższy od standardu życia w Polsce. Tak więc okrągły stół nie brał pod uwagę wrogości dużej grupy członków PZPR, stanowiącej blisko połowę partii, którzy kategorycznie sprzeciwiali się oddaniu władzy. Byli to członkowie tzw frakcji nacjonalistycznej PZPR, pozbawionej władzy w partii i kraju w 1970 roku, w skład której wchodziła pewna liczba fanatycznych komunistów i znaczna liczba polskich faszystów z ONR, którzy w 1948 roku wstąpili do PZPR wraz ze swoim przywódcą, Bolesławem Piaseckim, znanym z aktywnej współpracy z hitlerowskim okupantem, z obawy przed odpowiedzialnością za popełnione w okresie okupacji zbrodnie. Warto wspomnieć, że ojciec braci Kaczyńskich był członkiem biura politycznego komitetu centralnego PZPR z ramienia, frakcji nacjonalistycznej, czyli tej, która była odpowiedzialna za zbrodniczy atak czołgów na protestujących mieszkańców Szczecina. Ta część przeciwnych oddaniu władzy członków PZPR miała po stronie opozycyjno-solidarnościowej tylko jednego swojego przedstawiciela, a był nim… Jarosław Kaczyński. Zaraz po ukonstytuowaniu się zmian politycznych i zarazem gospodarczych w Polsce byli członkowie frakcji nacjonalistycznej PZPR rozpoczęli kampanię przeciwko III Rzeczpospolitej, zwracając się m.in. do tych Polaków, którzy nie mieli pojęcia czym jest demokracja. Wszelkie problemy wynikające z pospiesznego przechodzenia na kapitalistyczny system gospodarki byli PZPR-owcy przypisywali właśnie demokracji, oskarżając przywódców III Rzeczpospolitej o działanie na rzecz międzynarodowej finansjery a także oskarżali Mazowieckiego i Geremka o celowe oszustwo, rzekomo zorganizowane przez Żydów z zemsty za polski antysemityzm. Pojawiały się w lokalnej prasie zdominowanej przez wrogów wolnej i demokratycznej Polski tytuły w rodzaju: „Mazowiecki, Geremek i reszta żydostwa – oszukali nas”, adresowane do zdezorientowanej i słabo wykształconej części społeczeństwa. Tymczasem bracia Kaczyńscy po rozwiązaniu się PZPR założyli partię pod nazwą Porozumienie Centrum, której większość członków było członkami frakcji nacjonalistycznej PZPR. Dzięki temu PC jako spadkobierca PZPR uzyskało blisko połowę ogromnego majątku jaki pozostał po PZPR. Jednak Kaczyńscy nie chcieli być postrzegani przez społeczeństwo jako spadkobiercy PZPR, więc sprytnie zaraz po otrzymaniu części majątku PZPR rozwiązali PC i założyli kolejną partię, PiS, stanowiącą już jawnie polityczną reprezentację faszystów z reaktywowanego ONR i nowo powstałych ugrupowań faszystowskich w rodzaju Młodzież Wszechpolska. Nikt im nie przeszkadzał w ich bardzo aktywnej antydemokratycznej działalności przez długie lata. Liberałowie wierzyli, że nacjonaliści, faszyści i byli komuniści stanowią w Polsce margines, coś w rodzaju folkloru, więc mimo antypaństwowej działalności PiS, wyraźnego nawoływania do obalenia demokratycznie wybranej władzy, mimo ogromu oszczerstw i pomówień wobec PO, nie zdobyli się na w pełni uzasadnioną delegalizację zarówno PiS jak i organizacji, które ta partia reprezentuje. Tymczasem PiS, skrzętnie ukrywając swoje związki z PZPR za pomocą pokazowych ataków IPN na byłych członków PZPR, frakcji zwanej socjaldemokratyczną, zorganizował przy pomocy Kościoła, histerycznie obawiającego się sekularyzacji Polski pod wpływem UE, zmasowaną kampanię przeciw rządowi PO-PSL i przeciw Unii Europejskiej, którą kierował nie tylko do przeciwników demokracji ale również do dawnych zwolenników antykomunistycznej opozycji solidarnościowej, przerażonych i zniechęconych brakiem poczucia socjalnego bezpieczeństwa w III Rzeczpospolitej i rozczarowanych w swoich oczekiwaniach wobec Europy i demokracji. W końcu udało się PiS-owi zdobyć władzę w 2005 roku ale już w połowie kadencji ją utracili na rzecz PO. Być może powodem zgody PiS na rozpisanie przyspieszonych wyborów w 2007 roku była groźba ujawnienia przez PO prawdy o politycznym rodowodzie PiS-u. Jednak PiS zaraz po przegranych wyborach rozpoczął przygotowania do dalszej walki o władzę. Przez kolejne 8 lat oskarżali demokrację, rząd i UE o wszelkie zło, do tego katastrofa smoleńska pozwoliła im na prawdziwą orgię pomówień, kłamstw i bezczelnych fałszerstw. W roku 2008 miały miejsce dziwnie zagadkowe zgony Jacka Kuronia i Bronisława Geremka, których nigdy dostatecznie nie wyjaśniono, a w roku 2013 zmarł Tadeusz Mazowiecki, co wraz z umiejętnym manipulowaniem współczuciem ludzi w związku z katastrofą smoleńską ponownie otworzyło PiS i Jarosławowi Kaczyńskiemu drogę do władzy. Zwolennicy demokratycznego ustroju państwa polskiego i naszego członkostwa w Unii Europejskiej utracili ludzi, których przywództwo z pewnością zjednoczyłoby opozycję przeciw PiS-owi. Obecnie jedyną osobą, która cieszy się podobnym autorytetem jest Donald Tusk ale zwolennicy demokratycznej Polski potrzebują go także w Brukseli. Czas chyba najwyższy aby wszystkie partie opozycyjne, w imię nadrzędnego interesu Ojczyzny, szybko utworzyły jedną partię Demokratów Rzeczpospolitej. Taka partia jest Polsce potrzebna nie tylko po to by wygrać najbliższe wybory parlamentarne ale także dlatego, że w naszym kraju demokracja będzie musiała być stale chroniona, bo ma zaciekłych wrogów, którzy nie odpuszczą. Podział sceny politycznej na dwa duże, wyraźnie się różniące ugrupowania, czyli jednego skupiającego wszystkich zwolenników demokracji, obywatelskich swobód, rozwoju naszej gospodarki, reform unowocześniających kraj i ścisłej więzi z Unią Europejską, dążącą do ujednolicenia poziomu życia we wszystkich krajach członkowskich i gwarantującą pokój w Europie oraz drugiego ugrupowania, czyli PiS-u wraz z partiami będącymi jego „przybudówkami”, zdecydowanie antydemokratycznego, reprezentującego niezbyt popularny w Polsce faszyzm, ale także klerykalizm i nacjonalizm, posługującego się mową nienawiści, podżegającego do nietolerancji, ksenofobii, pozbawiającego Polki prawa do decydowania o własnym życiu, jawnie wspierającego terroryzowanie wolnych obywateli przez religijnych fanatyków, stosującego rozdawnictwo kosztem większości obywateli, a także dążącego w perspektywie do ponownej nacjonalizacji polskiej gospodarki, czyli przejęcia wbrew Konstytucji własności prywatnej i w konsekwencji do pełnej kontroli nad życiem obywateli, jak w PRL-u z lat 60-tych biegłego stulecia. Tylko tak wyraźna różnica da Polakom pełną jasność kto jest kim i dokąd zmierza. Gdyby jeszcze taka nowa partia Demokratów zadeklarowała zgodne z Konstytucją przestrzeganie rozdzielności państwa od Kościoła i zamieściła w swoim programie pakiet reform, wraz z terminami ich realizacji, które zwiększyłyby poczucie socjalnego bezpieczeństwa Polaków, podstawowej bolączki gnębiącej obywateli, to szansa na przywrócenie demokratycznej i związanej z Unią Europejską Polski byłaby znacznie większa niż obecnie. Czy jednak opozycyjnych polityków stać na rezygnację z własnych ambicji, na porzucenie drobnych różnic zdań dla dobra Polski? Czas pokaże.
Jak tam przeciwko kryptoreklamie nie mam nic. I tak na takie numery nie nie reaguję i książki i tak nie kupię.
Ale tytuł jest symptomatyczny dla komunizmu, hitleryzmu czy nawet katolicyzmu. Przyjdzie jakiś Zbawiciel z nieba lub z telewizji, i cię zbawi oraz wszystkie twoje sprawy załatwi.
Jak to wszystko jest dalekie od idei demokracji, gdzie ludzie wolni sami sobie wspólnie załatwiają swoje sprawy. Bez zbawicieli i podobnie takich.
Z całym szacunkiem dla Kuronia. Wybawiciel i prorok to był słaby. Polityk też był słaby.
Jacek Kuroń oraz Michał Boni byli jedynymi politykami rozumiejącymi , co oznacza i czym skutkuje polityka społeczna. Jeśliby więcej było takich polityków, PiS nigdy nie doszedłby do władzy.
„Wyborcza” (czyli jeden z pracodawców P. Fuska, na dość wysokim stanowisku w tejże) specyficznie odnosiła się do polityki społecznej; prawa mniejszości seksualnych i wielkomiejski feminizm nie są pełnią tej polityki.
W żaden sposób nie ujmuję formatu J. Kuroniowi, nie znoszę tworzenia klimaciku w artykułach i braku rzetelności u dziennikarzy.
Zamiast biografii wolę czytać to, co J. Kuroń sam napisał, nie ma w tym kreacji, a można sporo wywnioskować.
Maniera pisania o życiu intymnym jest dla mnie niesmaczna, nawet jeśli wystawia się (nieco zakłamaną) laurkę. Jeśli ktoś chce, może poszukać, co mówił Marek Edelman o Gajce i Jacku, jest w tym klasa i prawda. Siostra Gajki też miała trochę do powiedzenia.
Podzielam zdanie o wielkim formacie P. Mazowieckiego i Geremka , rządów technokratów nie wielbię.
Otóż to, P. Biznetusie: wciąż szukanie zbawiciela, ktoś za nas zrobi. Dla mnie bierze się to z mentalnej deformacji wyznaniowej . Zbawiciel, ratownik, jak zwał tak zwał, a my damy na tacę i w poczuciu , że wspieramy moralność i odwagę innych, będziemy oceniać.
Gdzie nam do protestantyzmu, gdzie samemu trzeba czytać ichnie pisma i księgi, gdzie nie jest tak, że natchniony wygłasza z ambony, a wierni mają przytakiwać , po czym w poczuciu spełnionego obowiązku rozejść się do domów.
To też tłumaczy bierność społeczeństwa, nawet tę obecną.
Ja już wile razy mówiłem, że bierność społeczeństwa bierze się z systemowego ubezwłasnowolnienia społeczeństwa poprzez odebranie mu praw wyborczych i możliwości realnego wpływy. Te faszyzmy, wodzostwa i postsowietyzmy to jest tylko wyraz społecznej bezsilności i braku tożsamości. Takie medialne sztuczki dla kiboli i siedzącymi przez telewizorami rodzinami Kiepskich. Z musu a nie z wyboru czy słabości charakteru.
Ja na przykład nie czuję się bierny czy niedouczony w sprawach demokracji, ale nigdy w życiu nie pójdę na wybory, w których obywatele nie mają biernych i czynnych praw wyborczych. Nie będę chodził na jakąś farsę wyborczą jak jakiś ciul z Korei Północnej, czy niegdyś w PRL-u, kiedy nie ma realnej wolności wyboru.
Niech sobie Kiepscy i kibolstwo partyjne samo na takie „wybory” chodzi.
Ja zaś nie muszę pamiętać i liczyć Pana teorii . Moim zdaniem powtarza się Pan i bardzo upraszcza , a także nie korzysta z części swoich praw.
Nie tylko partyjne kibolstwo chodzi na wybory.
Proszę spróbować w następnych wyborach do Sejmu zgłosić siebie lub inną dowolną osobę jako kandydata. Wtedy się okaże co jest teorią a co rzeczywistością i czy posiada pan realne czy teoretyczne obywatelskie prawa.
Jeśli demokracja ma polegać na prawie chodzenia na wybory i głosowania na odgórnie narzucone partyjne listy, to w PRL-u była idealna demokracja i w Korei Północnej jest idealna demokracja.
Więc jak nie potrafi Pan zgłosić własnej kandydatury, to nie udawaj Pan tu obywatela, czy wyborcę i nie rżnij Pan głupa.
Bez agresji, Panie biznetus. Niech Pan umie odpowiadać i pisać na temat . Nie będzie mi Pan mówił, co mam robić, kaznodziejów i kozaków, w tym internetowych, w tym kraju aż nadto.
Odrobinę kultury dyskusji, jeśli jest Pan w stanie. To nie Pana blog. Jeśli Pan taki wybitny, może Pan stworzyć własną partię lub orgaznizację obywatelską. Członkom i oklaskom może nie być początku.
Ad rem: Kuroń miał o wiele więcej klasy. Szkoda , że nie ma kontynuatorów.