To dobry czas, by skończyć polską wojnę: stanowisko powyborcze Obywateli RP

Ruch Obywatele RP w głosowaniu 5 listopada 2019 r. przyjął stanowisko programowe w związku z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi oraz z ustrojową reformą państwa

Wybory parlamentarne 2019 roku są już historią, pomimo budzących najwyższe zaniepokojenie doniesień o targach o senacką większość i uzasadnionych obaw o wykorzystanie nominatów władzy w Sądzie Najwyższym, by uzyskać werdykt korzystny dla rządzącej partii. Wydaje się również — do tego przyzwyczaili nas rządzący — że nagłaśnianie bitwy o Senat kryje istotniejszy kłopot związany z większością sejmową.

Ta większość nie należy już do PiS, ale do koalicji, w której marginalizowane dotąd partie próbują stawiać warunki. Jednak to nie bojowe okrzyki z kampanii wyborczej, ani nie niepokojące szepty dobiegające z politycznych kulis są dzisiaj ważne — ważne jest właściwie odczytać znaczenie werdyktu wyborców i wyciągnąć wnioski, zwłaszcza na czekającą nas wkrótce kampanię prezydencką.

Możliwy stan równowagi

Jakkolwiek rozumieć zakulisową politykę ludzi władzy, wynik tych wyborów tworzy lub może tworzyć zupełnie nową sytuację w Polsce. Niejasny i skomplikowany, ale bliski równowagi stosunek sił w parlamencie otwiera przed Polską szansę, a perspektywy rysują się przed nami daleko szersze niż samo przełamanie politycznego kryzysu po wyborczym wyniku sprzed czterech lat.

Sejmowa większość nie tylko zawiera w sobie problem z koalicjantami. Przede wszystkim ta większość ma ograniczoną legitymację demokratyczną. Trzy opozycyjne bloki uzyskały w wyborach wynik lepszy niż Zjednoczona Prawica. To ordynacyjna arytmetyka — zatem nie „wola ludu”, ale prawo, któremu wszyscy winniśmy szacunek — dała jej przewagę sejmowych mandatów.

W Senacie natomiast — da się na to liczyć — utrzyma się nieznaczna przewaga opozycji.

W bieżącej praktyce przewaga w Senacie ma niewielkie znaczenie. Z wyjątkiem pojedynczych, choć ważnych sytuacji — jak wybór Rzecznika Praw Obywatelskich,  kiedy zgoda Senatu jest wymagana — sejmowa większość z łatwością odrzuci każdy senacki sprzeciw. Sytuację bardzo radykalnie może zmienić prezydent wywodzący się z obozu innego niż PiS. Jego weta Sejm nie będzie w stanie odrzucić bez zgody opozycji. W rzeczywistości jednak prezydent ma lub może mieć możliwości daleko większe niż tylko skuteczny opór wobec rządowej większości.

Uważamy, że to jest czas, w którym da się wreszcie realnie pomyśleć o końcu polskiej wojny. O tym, jakie zmiany są w Polsce naprawdę potrzebne na poziomie ustrojowym i społecznym. Co należy zrobić, by polskie państwo stało się rzeczywiście wspólnym dobrem Polaków po obu stronach dzisiejszego konfliktu. By było odporne na populistyczne wstrząsy i polityczne zamachy stanu. Żadną z tych spraw nie zajmowaliśmy się nie tylko w ciągu czterech lat minionej kadencji — nie zajmowaliśmy się tym w Polsce od bardzo dawna. W polskiej historii od wieków trudno znaleźć moment, w którym o kształcie państwa świadomie zdecydowali jego obywatele.

Ta perspektywa określa nasze myślenie o nadchodzącej kampanii prezydenckiej. Nie chcemy, by bitewny zgiełk i nawoływania do zwierania szeregów przesłoniły znaczenie tych podstawowych dla Polski pytań i by przekreśliły szansę budowania trwałej, szanowanej przez wszystkich demokracji. Właśnie takie szanse widzimy w wyborach prezydenckich. Z tej perspektywy obecny, bliski równowadze stosunek sił w parlamencie wydaje się nam ogromnym atutem.

Senat i referenda — znaczenie prezydenckiej władzy dzisiaj

Opozycyjny prezydent skutecznie postawiłby tamę dobrze znanej samowoli PiS w parlamencie, a zwłaszcza dalszemu łamaniu konstytucyjnego porządku państwa. Byłby w stanie zablokować każdą legislacyjną inicjatywę rządu. Mógłby więc skutecznie negocjować z sejmową większością, a jego inicjatywa ustawodawcza, która da się zrealizować wyłącznie z poparciem Sejmu, mogłaby w ten sposób nabrać rzeczywistego znaczenia pomimo niesprzyjającej sejmowej większości. Tę szansę należy wykorzystać.

Nieporównanie większe, zupełnie wyjątkowe możliwości daje tu jednak Senat, w którym dzisiaj może dominować opozycja. Prezydent za zgodą Senatu — Sejm nie ma tu nic do powiedzenia — może rozpisywać ogólnonarodowe referenda. Jeśli zaś referendum przekroczy próg 50% frekwencji, jego werdykt staje się obowiązującym w Rzeczypospolitej prawem.

Prezydent może więc stać się inicjatorem rzeczywistej ustrojowej reformy Polski. Tu i teraz. Przedmiotem prezydenckich referendów może i powinna się stać istotna reforma państwa. To unikalna szansa w polskiej historii. Unikalna właśnie dlatego, że realizacja prezydenckich uprawnień możliwa jest wyłącznie z udziałem obywateli — bo samo partyjne zaplecze tu nie wystarczy.  

Referenda zamiast partyjnych decyzji

Z wyjątkiem referendum akcesyjnego żadne referendum w Polsce nie osiągało wymaganej frekwencji 50% — nawet referendum konstytucyjne budziło zdecydowanie niższe zainteresowanie.

Nigdy jednak w historii III RP nie mieliśmy prawa do rzeczywistej i ostatecznej decyzji w żadnej z ważnych dla nas i budzących emocje spraw. Da się założyć, że w sprawie wieku emerytalnego Polacy poszliby głosować. Da się założyć, że głosowaliby masowo w dzielącej nas gwałtownymi emocjami sprawie prawa do aborcji — gdyby wiedzieli, że decyzja naprawdę będzie należała do nich, że będzie wiążąca i nikt nie będzie już handlował z nikim za żadnymi kulisami.

Każda ze spraw tego rodzaju wstrząsała podstawami państwa. Każdą załatwiano w niejasnych gabinetowych targach ponad naszymi głowami. Wiele z tych spraw pokazuje, że politycy mają w Polsce zdecydowanie zbyt wiele władzy. Zawierają „kompromisy”, w których — jak w „kompromisie aborcyjnym” — nie uczestniczył nikt poza kilkoma nieznanymi bliżej osobami zamkniętymi przed naszym wzrokiem w czyimś politycznym gabinecie. To jedna z najistotniejszych przyczyn słabości polskiej demokracji.

Rządy z udziałem referendów nie są wygodne dla polityków nawykłych do rozstrzygania spraw między sobą w parlamentarnych głosowaniach lub do negocjowania ich w kuluarach. Dla nas — dla ruchu obywatelskiego walczącego o państwo, którego ustrój, instytucje i polityka należą do obywateli zgodnie z Artykułem 4. Konstytucji — możliwa dzisiaj konieczność odwoływania się do referendów jest okolicznością szczęśliwą i wyjątkową.

Referenda potrafią być niebezpieczne — pokazał to np. Brexit. Jednak np. w Irlandii zademonstrowano tu wyjątkową dojrzałość demokracji. Tamtejsze referendum w sprawie aborcji poprzedził panel obywatelski. Reprezentatywna grupa „obywateli takich jak my”, wybrana losowo tak, jak dobiera się próby do badań społecznych, pracowała długo z udziałem ekspertów i korzystając z nierzadko trudnych, fachowych opracowań. Wysłuchała przeciwstawnych opinii organizacji społecznych i kościołów. Przeanalizowała dziesiątki tysięcy obywatelskich głosów. Uczestniczący w debatującej grupie zwykli obywatele rozwiązywali konkretny problem, a nie — jak politycy — układali ścieżki własnych politycznych karier. Ich decyzji towarzyszyła rzeczywista, ogólnonarodowa debata, a ostatecznie potwierdziło ją powszechne referendum. Polskie referenda koniecznie powinny wyglądać tak samo. Będą miały frekwencję, jeśli w ważnych sprawach będą rzeczywiście decydować.

Uważa się także, że żadne głosowania, zwłaszcza referenda, nie powinny dotyczyć fundamentalnych kwestii etycznych oraz praw człowieka. Rzeczywiście trudno byłoby akceptować np. głosowanie o dopuszczalności kary śmierci. Ale w rządzącej się referendami Szwajcarii — gdzie głosowania również z zasady nie dotyczą praw człowieka — trzeba było jeszcze w 1971 roku decydować w referendum o prawie do głosowania dla kobiet. Szwajcarskiemu referendum absurdalnej pikanterii dodawał fakt, że wobec braku prawa głosu kobiet, o ich prawach zdecydowali mężczyźni. Z punktu widzenia wolnościowych postulatów kobiecych, stoimy dzisiaj — choć kobiety głosują — w sytuacji o tyle podobnej, że głosowanie dotyczy praw, które musimy dopiero uznać. Fundamentalnych praw człowieka należy strzec również przed wolą większości, więc także przed głosowaniem — jeśli tylko te prawa istnieją. Jak je wprowadzić, kiedy są nieobecne? Politykom praw człowieka powierzać nie wolno z całą pewnością, bo przehandlują je dla własnych celów, jak robili to dotąd zawsze w historii.

Program, który może zwyciężyć

Program naprawy państwa głosami obywateli jest historyczną szansą dla Polski. Po raz pierwszy od wieków jako obywatele w debacie, sporze i wspólnych decyzjach możemy określić model państwa, którego chcemy i którego działanie rozumiemy. Możemy wynegocjować między sobą akceptowany przez wszystkich porządek wspólnych wartości i ład społeczny.

Możemy sprawić, że Konstytucja RP — obecna lub nowa — stanie się świadomie zawartym paktem stawiającym granice każdej władzy oraz umową między obywatelami, określającą zobowiązania silniejszych wobec słabszych i zasady wzajemnego respektowania gwarantowanych prawem obywatelskich wolności. Możemy demokrację własnego państwa zbudować sami, zamiast dostawać ją w darze od łaskawych władców.

Chcemy więc dziś prezydenta zdolnego podjąć tak określone wyzwania. Wierzymy, że tego samego powinni i mogą chcieć dla Polski również ci, którzy ostatnio głosowali na PiS. Jest dla nas jasne, że nie może nim być ubezwłasnowolniony przez PiS Andrzej Duda — nie może nim być jednak również polityk reprezentujący wprost którąkolwiek partię dzisiejszej opozycji. Jeśli chcemy podjąć historyczne wyzwanie, potrzebujemy prezydenta obywatelskiego. Takiego, który wykorzysta instrumenty władzy, by w kluczowych dla Polski sprawach dać głos obywatelom.

Jeśli coś w Polsce ma dać ludziom nadzieję, przeciwstawioną populistycznej złudzie „wstawania z kolan” i narodowego „wybijania się na prawdziwą nieodległość”, to porywające i mobilizujące wartości, a nie pragmatyzm „racjonalnej polityki” i państwa, w którym żyje się wygodnie. Ceniący wygodę ludzie nie ruszą się z miejsca i nie porzucą względnego komfortu, by przeciwstawić się maszerującym brunatniejącym tłumom. Do tego potrzeba idei. Dotyczy to każdej sytuacji przełomu, więc także każdych wyborów, które przynoszą rzeczywistą zmianę. Również prezydenckich — jeśli rzeczywiście mają przynieść przełom.  Zwycięski program musi dać obywatelom miejsce w historii, a każdemu z nich szansę jej przeżywania. Musi budzić zaangażowanie.

Co w Polsce wymaga decyzji nas wszystkich?

Program naprawy państwa nie może być programem partyjnym. Nie może być lewicowy, liberalny, konserwatywny — bo odpowiednie decyzje podjąć mają obywatele, a nie parlament, czy jakaś prezydencka rada, w której lewica, liberałowie lub konserwatyści mają akurat polityczną większość. Wskazać da się sprawy do rozwiązania, a nie same rozwiązania — o rozwiązaniach zdecydują głosujący. Chodzi dzisiaj o wskazanie tych problemów, których rozwiązanie zakończy polską wojnę. Ważnych jest tu kilka sfer.

Ustrój polskiej demokracji jest pierwszą z nich. Chodzić tu musi nie tylko o naprawę zniszczeń poczynionych przez obecną władzę, ale o zbudowanie demokracji wolnej od niedostatków, które skompromitowały ją w oczach wyborców, odpornej na populistyczne wstrząsy.

  • Trójpodział władzy, o którym tak często mówiliśmy w ostatnich czterech latach, dotyczy nie tylko niezawisłości sądów. Sama ta kwestia — budząca ogromne emocje i głęboko dzieląca Polaków — wymaga rzeczywistej debaty i decyzji ponad partyjnym konfliktem. Nie wolno jej zostawić politykom i ich konkurencji o władzę. Jednak trójpodział władzy to również kontrola władzy wykonawczej przez ustawodawczą. Ta kontrola nie istnieje i nie istniała w Polsce od zarania III RP. Rząd jest emanacją parlamentarnej większości, a parlament stał się w związku z tym maszynką do głosowania rządowych ustaw. To nie wynalazek obecnej władzy — rządy PiS zaledwie ustanowiły tu rekord bezczelnej brutalności. Demokracja wymaga wyposażonej w skuteczne kompetencje reprezentacji obywateli kontrolujących władzę. Da się to zrobić na przykład wtedy, kiedy — jak to się stało dzisiaj — polityczna większość w Senacie będzie inna niż w Sejmie. Służyłoby temu np. przesunięcie kadencji obu izb i wyposażenie Senatu w większe niż dziś kompetencje. Możliwych rozwiązań jest o wiele więcej i mogą należeć do różnych modeli państwa. Powinny zostać przedyskutowane, a decyzję należy oddać obywatelom, nie politykom, bo im należy dzisiaj przede wszystkim wyznaczyć reguły gry — dotychczasowe połamano już dawno.
  • Ustrój polskich partii jest sprawą o niedocenianym znaczeniu i podobnym charakterze — partie nie zmienią go same z siebie, musiałyby być bowiem sędziami we własnej sprawie. Polskie partie są wodzowskie, praktyka ich funkcjonowania urąga demokratycznym standardom. Wbrew wszelkim pozorom nie odstajemy tu zanadto od europejskiej normy — w Europie tylko Niemcy i Skandynawowie narzucają partiom twarde prawne wymogi w tym zakresie. Jednak to polska demokracja jest w kryzysie, a wodzowskie praktyki i wojna pomiędzy dwoma wrogimi politycznymi obozami przyczyniły się do tego bardzo znacznie. Jedna z partii dokonała właśnie demontażu najważniejszych instytucji demokratycznego państwa — byłoby to o wiele trudniejsze, gdyby nie jej wodzowski charakter. Wodzowskie praktyki innej partii, w której wszystkie decyzje zapadały w gronie wąskiej elity zamkniętej przed wzrokiem opinii publicznej, skompromitowały demokrację w oczach wyborców, doprowadzając do kryzysu ujawnionego zwycięstwem populizmu. Do obywateli musi należeć decyzja o regułach partyjnej gry. Czy chcemy bogatej reprezentacji wielu partii, czy wolimy polityczny duopol na wzór brytyjski lub amerykański. Jak w każdej z tych możliwości powinna wyglądać demokracja, obywatelska kontrola władzy i system wyborczy, dający wyborcom rzeczywisty wpływ na politykę. Te decyzje wymagają świadomej debaty obywatelskiej.
  • Relacje między kościołem a państwem mają w Polsce zasadnicze znaczenie ustrojowe. Tego tematu unikać nie wolno, choć rację mają ci, którzy twierdzą, że budzi on emocje niebezpiecznie gwałtowne. Problem tym bardziej wymaga rozwiązania. W historii III RP rozwiązywano go dotąd z pominięciem prawa, w tym prawa najwyższego. Zawsze z pominięciem głosu obywateli.

Nierozwiązane kwestie społeczne są problem ważnym samym z siebie, ale również dlatego, że wstrząsają podstawami państwa i zagrażają demokracji. Chodzi tu między innymi o podstawowe prawa człowieka i obywatela. Regulacje prawne w tych sprawach powinny zyskać szczególną, konstytucyjną ochronę. Nie może być w Polsce tak, by o szeregu spraw najistotniejszych dla wielkich grup ludzi decydowała w zwykłym sejmowym głosowaniu chwilowa polityczna większość, czyjś doraźny interes, danina wyborczej korupcji lub kaprys biskupów, czy innej wpływowej grupy.

Równocześnie zwłaszcza szeroko rozumiane prawa człowieka i obywatela powinny dawać jednostce i grupom obywateli skuteczne narzędzia obrony przed nadużyciami władzy, innych instytucji i ludzi. Trudno jest np. skutecznie zreformować zrujnowaną ostatnio, a zaniedbywaną przez dekady ochronę zdrowia. Niemniej prawo do ochrony zdrowia jest gwarantowane konstytucją. Każdy powinien móc skutecznie dochodzić roszczeń wobec państwa, które swych zobowiązań nie wykonuje.

Dobry ustrój nie na tym również polega, że np. ministrem edukacji nie może w nim zostać opętany skrajną ideologią szaleniec — bo to wydarzyć może się zawsze. Dobry ustrój to taki, który daje każdemu możliwość skutecznej ochrony własnego dziecka przed narzucaną mu indoktrynacją i szeregiem innych naruszeń praw i wolności, do których może dochodzić — i dochodzi — w systemie oświaty sterowanym przez politycznego nominata władzy. Sądowej kontroli — wprost z konstytucji — powinny podlegać wszystkie obywatelskie prawa i wolności oraz sama godność człowieka leżąca u ich źródeł, bo wszystkie te wartości mogą być i bywają naruszane nie tylko przez policję i sądy, ale również przez szkołę, ochronę zdrowia i pojedynczych lekarzy, publiczne urzędy i pojedynczych urzędników, a także ludzi i instytucje od państwa niezależne.

Decyzji obywateli wymagają regulacje w następujących sprawach:

  • Prawo o aborcji, zasadach wykluczających przemoc fizyczną, ekonomiczną, prawną i kulturową wobec kobiet, a także prawa wszelkich mniejszości.
  • Wielkość, charakter i zakres programów pomocy społecznej oraz bezpieczeństwa socjalnego rozumianego jako jedno z praw człowieka — te kwestie należy rozstrzygać ze świadomością konieczności równoczesnego szanowania własności obywateli, którzy świadczą na rzecz wspólnego państwa.
  • Zakres ustrojowych gwarancji nienaruszalności szeroko rozumianych praw człowieka, zabezpieczających je przed doraźnymi decyzjami politycznymi.
  • Zakres sądowej kontroli praw człowieka i obywatela.

Inne sprawy palące domagają się rozwiązań pilnych — dotyczą one wielkich grup ludzi i są niezwykle złożone. Wymagają przy tym decyzji o fundamentalnych wartościach i zobowiązaniach państwa wobec obywateli — i również te decyzje muszą z tego powodu należeć do obywateli.

  • Szkolnictwo i ochrona zdrowia znajdują się na czele tej listy spraw.
  • Katastrofa klimatyczna jest niewątpliwie zagadnieniem najważniejszym ze wszystkich tu wymienionych — w dobrze funkcjonującym państwie powinna otwierać listę postulatów, wyprzedzając sprawy ustrojowe. Słusznie postulowany przez ekologów obywatelski panel klimatyczny powinien zostać powołany natychmiast. Równocześnie perspektywa nadchodzącej katastrofy jest najostrzejszym przykładem ilustrującym zużycie tradycyjnych mechanizmów demokracji przedstawicielskiej. Powstrzymanie katastrofy wymagać będzie bez wątpienia rezygnacji ze znacznej części tego, co uważamy za należny nam komfort życia. Niezbędne będą więc decyzje skrajnie niepopularne. Nie poważy się na nie żaden polityk, którego kariera zależy wprost od popularności.

Uważamy, że powyższe problemy domagają się pilnych rozwiązań. Jesteśmy przekonani, że póki nie zostaną rozwiązane, polski system polityczny będzie wciąż powodował kryzysy i głębokie konflikty społeczne. Wierzymy, że tak zarysowany program da się podjąć tu i teraz, a obecna względna równowaga sił w politycznym konflikcie tworzy szansę rozwiązań, które nie będą narzucone żadnej ze stron. Chcemy, by program tak głębokiej reformy państwa stał się treścią kampanii prezydenckiej i takiej kampanii oczekujemy, prosząc o zrozumienie potrzeb i o wsparcie wszystkich sił demokratycznych.

Prawybory i obywatelskie społeczeństwo

Grupująca większość sił politycznych demokratycznej opozycji, Koalicja Europejska, uzyskała w wyborach do europarlamentu około 38% głosów, przegrywając z pisowską prawicą te najłatwiejsze dla opozycji wybory również wtedy, gdy do wyniku KE doliczymy 6% głosów uzyskanych przez Wiosnę.

W zgodnej opinii komentatorów udział Wiosny w Koalicji Europejskiej nie przyniósłby jej tych 6% — raczej zamiast tego zniechęciłby wyborców nieakceptowalnym dla nich kompromisem i utratą wiarygodności. Trzy bloki opozycyjne startujące w wyborach parlamentarnych poszerzyły społeczną bazę różnorodnej i bardziej programowo wiarygodnej opozycji, uzyskując w sumie wynik spodziewanie wyższy. 48% głosów opozycji przewyższyło wynik prawicy, a jednak — co należało również przewidzieć — okazało się niewystarczające do politycznego zwycięstwa.

Z uwagi na te mechanizmy niepełnego dodawania się elektoratów partii tworzących koalicję oraz ze względu na premiującą silne listy arytmetykę ordynacji wyborczej Obywatele RP od dawna postulowali przeprowadzenie otwartych dla wszystkich wyborców międzypartyjnych prawyborów, które wyłaniałyby wspólną listę demokratów zdolną skutecznie skonfrontować się w wyborczym plebiscycie z populistami. Przemawiały za tym postulatem opisane tu względy wyborczej taktyki, ale również demokratyczne pryncypia. Postulat popierania najsilniejszego przeciwnika wrogów demokracji zawsze był i pozostaje dla nas zrozumiałą koniecznością. Równocześnie jednak praktyka wskazywania kandydatów w niejasnych targach politycznych liderów odbiera wyborcom wybór. Popierać mamy każdego, kogo wskażą partyjni przywódcy — bo inaczej zwycięży PiS.

Praktyka pokazuje, że strategia akceptacji wszystkiego, byleby tylko poprzeć tę opozycję, którą dzisiaj mamy, okazuje się być strategią przegrywającą. Wybory parlamentarne były już piątymi z rzędu przegranymi wyborami. Osiągnięty w nich wynik 48% był bardzo dobry, a jednak nie tylko nie wystarczył, ale przede wszystkim najwyraźniej określił osiągalny dziś typową kampanią wyborczą maksymalny pułap poparcia demokratów.

Ignorowanie podstawowych pryncypiów demokracji w imię tak pojmowanej strategii ma więc swoją dramatyczną cenę — prowadzi do porażek. Zdegustowani, pozbawieni wiary wyborcy nie mobilizują się wystarczająco, by wygrać. Właśnie ten argument — bardziej niż arytmetyka ordynacji wyborczej i prawa dodawania się elektoratów — przesądza naszym zdaniem o wartości prawyborów. Są one szansą, by wyborcy dostrzegli wypełnienie demokratycznej obietnicy politycznej opozycji, są testem wiarygodności kandydatów poddających się społecznemu osądowi w miejsce partyjnych nominacji. Angażują ludzi i ich potencjał nadziei na zmianę.

Choć dwie tury wyborów prezydenckich dają szansę wyłonienia jednego kandydata opozycji przeciw PiS, to jednak niosą ze sobą ryzyko definitywnej przegranej już w pierwszej turze. Nie przekonuje dziś również wizja przekazania wyborców kandydatów przegranych w pierwszej turze temu, który pozostaje w grze w turze drugiej — zwłaszcza, że obie tury dzieli czas zaledwie dwóch tygodni. Przede wszystkim jednak chodzi o uruchomienie potencjału nieporównanie większego niż przynoszą go sprawozdawane w telewizji konwencje wyborcze i nawet ekscytujące debaty konkurujących kandydatów, których zresztą od dawna już nie oglądamy.

Domagając się zarówno racjonalnej strategii, jak wypełnienia wartości demokratycznej obietnicy, Obywatele RP pokazali gotowość otwartego przeciwstawienia się politycznym liderom własnego obozu. Nasz sprzeciw w imię prawa wyboru w senackiej kampanii parlamentarnej ujawnił nie tylko siłę naszej determinacji, ale i przy okazji dowód naszych racji.

Budzący nasze zasadnicze zastrzeżenia kandydat zgłoszony przez Koalicję Obywatelską dowiódł — wbrew naszym obawom — swej skuteczności. Analiza wyników pokazuje, że nie zdołaliśmy odebrać mu najmniejszego nawet ułamka głosów. Osiągnął wynik lepszy od zapowiadanego w sondażach i nie odbiegający w żaden znaczący sposób od poparcia uzyskanego przez innych kandydatów opozycji w porównywalnych okręgach wyborczych.

Równocześnie nasz kandydat wystawiony czytelnie przeciw kandydatowi KO zdobył 15% głosów. W ostatnich latach takiego wyniku nie osiągają żadne debiutujące inicjatywy i należy ten rezultat uznać za świetny. Przede wszystkim jednak są to najwyraźniej głosu nikomu nieodebrane — dodatkowe głosy w opozycyjnej puli. Porównawcza analiza danych pokazuje, że głosy na kandydata ORP oddawali wyborcy innych niż KO partii opozycji, kiedy było ich więcej niż przeciętnie — zatem kiedy postawie opozycyjnej towarzyszyła niechęć do KO (PO) demonstrująca się poparciem innych partii. Nie zdobyliśmy głosów PiS, w bardzo niewielkim stopniu uzyskiwaliśmy głosy zwolenników KO, w nieco większym — część głosów Konfederacji. Trudnej do dokładnego oszacowania, ale wyraźnej większości głosów oddanych na naszego kandydata do Senatu nie uzyskałby nikt inny.

Suma poparcia kandydatów KO i Obywateli RP to przy tym niemal 71% głosów — wynik spotykany w bardzo niewielu miejscach w Polsce — każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe. Dowód skuteczności rozwiązania, które od lat proponujemy, polega właśnie na tym spostrzeżeniu. W Polsce nie da się wygrać wyborów ani bez poparcia twardego elektoratu dominujących partii — co oczywiste — ani też bez uzyskania choćby niewielkiego marginesu głosów dodatkowych — z czego niestety nie chcą sobie zdać sprawy partyjni liderzy.

Pytanie, czy da się dzisiaj połączyć głosy, by uzyskać aż tak wielką sumę, jak owe 71% z okręgu 44, jest treścią postulatu prawyborów. Dokładnie tego bowiem oczekiwaliśmy, domagając się debaty i jeśli nie prawyborów, to chociaż jakiekolwiek dostępnego w tak krótkim czasie pomiaru rzeczywistego poparcia. Słabszy z kandydatów miał się wycofać, popierając silniejszego, który dysponowałby odtąd mandatem społecznego zaufania, a nie tylko partyjną nominacją lub poparciem niewielkiej grupy Obywateli RP. Jeśli nie całość, to przynajmniej znacząca część głosów przegrywającego prawybory przypadłaby zwycięzcy. W inicjatywie prawyborów chodzi o wynik w takiej skali, o tego rodzaju wiarygodność i obywatelskie zaangażowanie.

Bez takiego otwarcia nie da się uwierzyć w jakikolwiek program naprawy państwa z udziałem obywateli.

Porzucenie utartych ścieżek partyjnej rutyny oznacza ryzyko. Jest krokiem w nieznane. Wydaje się więc nierozsądne — kiedy stoimy przed rozstrzygającym starciem, sądzimy, że to nie czas na eksperymenty. Jest jednak wyrazem naprawdę elementarnego rozsądku porzucić przegrywającą strategię po piątej już nieudanej próbie. Zwłaszcza, że chodzi o sprawy krytycznie ważne, których przegrać nie wolno:

  • o konstytucyjne, ustrojowe zabezpieczenia polskiej demokracji;
  • o rzeczywisty trójpodział władzy;
  • o gwarancje podstawowych praw człowieka i szacunek dla ludzkiej godności;
  • o bezpieczeństwo socjalne obywateli i o spokój społeczny;
  • o zakończenie politycznej wojny wyniszczającej kraj i wszystkich, którzy w nim żyją;
  • o taki sposób rządzenia, w którym powstrzymanie nadchodzącej katastrofy klimatycznej nie jest mrzonką;
  • zatem zarówno o fizyczne przetrwanie ludzkiej cywilizacji, jak i o zachowanie jej bezcennych zdobyczy.

Obywatele RP apelują

Jesteśmy już świadkami partyjnych inicjatyw przed wyborami prezydenckimi. Poszukiwani są kandydaci trzech politycznych bloków opozycji. Każdy — reprezentujący własne środowisko i realizujący żywotne potrzeby własnej formacji. Zróbmy wszystko, by dobro wspólne przeważyło zanim partyjni liderzy poukładają polskie sprawy po swojemu i po raz szósty z rzędu przegrają.

Do wszystkich środowisk demokratycznych apelujemy o pilnie potrzebną programową debatę, oferując w niej własny wkład i determinację w walce o podstawowe wartości i elementarne racje. Zrobimy wszystko, by zanim zapadną partyjne decyzje pokazać siłę i wolę obywatelskiego społeczeństwa. Już dziś powinien istnieć obywatelski ruch zdolny narzucić ton debacie o najważniejszych dla polski sprawach. Dziś jest ostatni moment, by na rzecz takiego ruchu pracować.

Prosimy o zrozumienie i o pomoc. Pokażmy kandydatów obywatelskich. Politycy nie są wykluczeni — przeciwnie, ich doświadczenie jest Polsce potrzebne. Chodzi o mandat zaufania i o dający nadzieję, wart zaufania program. Nie pozwólmy, by znów kazano nam głosować na kogoś, kto realizuje potrzeby własnego środowiska, a nie potrzeby kraju. Polskie sprawy są zbyt ważne, zbyt trudne i zbyt wielu ludzi dotyczą, by dało się je pozostawić politykom, którzy już wielokrotnie wszystkie je przegrali.

Obywatele RP

Zdj. Pixabay

3 komentarze do “To dobry czas, by skończyć polską wojnę: stanowisko powyborcze Obywateli RP

  • 6 listopada, 2019 o 20:15
    Bezpośredni odnośnik

    Szanowni Państwo, bardzo dziękujemy za te nazwiska. Są szacowne i wszystkim dobrze znane — jednak nijak się nie mają do powyższego tekstu i proponowanego w nim myślenia. Z nim oczywiście nikt nie ma obowiązku się zgadzać. Niemniej prosimy bardzo o komentarze zawierające choć fragment argumentacji na rzecz tezy jakoś związanej z tekstem, pod którym widnieją.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *