Precz z liberalnym lenistwem! Musimy zakasać rękawy
Jakie jest wspólne nieszczęście Wyszehradu, czyli Polski, Czech, Słowacji i Węgier, które z każdym miesiącem bardziej doskwiera i przeraża nasze elity? To uczucie politycznej i duchowej pustki, jaka powstaje po stronie proeuropejskich liberalnych demokratów, tych którzy powinni być solą naszej prawie już trzydziestoletniej niepodległości
Względnie najlepiej jest jeszcze w Polsce, w której dwie partie liberalne mają łącznie 35 proc. elektoratu, a większa z nich jest mocno zakorzeniona w regionach. Dla porównania w rozsądnych skądinąd i pragmatycznych Czechach jedyna partia konsekwentnie proeuropejska, czyli socjaliści, zdobyła w niedawnych wyborach 7 proc. wobec ponad 32 proc. zwycięskiego populistycznego ANO (Akcji Niezadowolonych Obywateli) miliardera Andrzeja Babisza i 12 proc. eurosceptycznego ODS. Tradycyjnie niezły wynik uzyskali komuniści, opowiadający się od zawsze za bezwarunkowym wyjściem z Unii. Wynik ten oznacza ostateczny koniec epoki szlachetnej i otwartej polityki Havla, który nie tylko nie doczekał się następców, ale jego scheda traktowana jest jako dysydencki epizod, bez związku z myśleniem i potrzebami normalnych Czechów. W mieszczańskim społeczeństwie, przy kwitnącej gospodarce, zmiotło wszystkie liberalne autorytety: w sondażach zaufania liderują pospołu antybrukselski i prorosyjski prezydent Zeman i jego kandydat na premiera Babisz, oskarżany o współpracę ze słowacką bezpieką, notoryczne oszukiwanie fiskusa i korupcyjne interesy z państwem. Oskarżenia zupełnie mu nie przeszkadzają, przeciwnie – jeszcze zwiększają prestiż self-made-mana i skutecznego stratega.
Podoba Ci się? Udostępnij!
[apss_share]
Nie ma już śladu po Havlu
Elity, które wyrosły i okrzepły przy Havlu, bohaterowie nielicznej czeskiej opozycji demokratycznej mają w tej chwili podobny wpływ na rzeczywistość jak u nas Wałęsa, Frasyniuk czy Bujak. Nie uczestniczą w życiu politycznym, bo w obecnych partiach nie ma miejsca ani dla nich, ani dla ich sposobu myślenia. Zostali wypłukani gdzieś po drodze, a nie pozostawili rasowych następców. Jednocześnie społeczeństwo czeskie bije rekordy eurosceptycyzmu i niechęci wobec obcych – dotyczy to Cyganów i – identycznie jak w Polsce – uchodźców abstrakcyjnych. W Polsce lukę wypełnił tradycyjny nurt narodowo-katolicki, w Czechach swoisty nihilizm, na którym żeruje Babisz. Jedno i drugie ma wspólnego wroga: to Bruksela, liberalna demokracja i polityczna poprawność. Zarówno Kaczyński, jak i Babisz, pragną państwa fasadowego, w pełni kontrolowanego przez siebie. W rezultacie państwa Wyszehradu solidarnie wchodzą w czarną dziurę; jeśli w niej pozostaną na dłużej, Unia w obecnym kształcie będzie nie do utrzymania.
Skąd się bierze ta nagła polityczna zapaść po latach prężnego rozwoju gospodarek, połączonych dodatkowo z potężną niemiecką lokomotywą? Dlaczego powstaje przemożne wrażenie, że liberalnej demokracji nie ma komu bronić? Na pewno częściową odpowiedzią są miliony wykluczonych, którzy nie odnaleźli się w transformacji albo przynajmniej nie załapali się na największe frukta. Jednak większe znaczenie ma niezaspokojony głód wartości, tożsamości i uczestnictwa, budującego wartość zbiorową, wspólnotowy etos. Szczególnie w Polsce ma to ogromne znaczenie, ale również Czechom doskwiera rola montowni Niemiec i Europy – w odczuciu młodego i średniego pokolenia drugorzędna i wtórna. Doskonale wyczuł to Babisz, znakomicie czuje to Kaczyński. Jego ostatnie dwa lata to pasmo finansowego i przede wszystkim prestiżowego dowartościowania Polski B i C, a więc wszystkich tych, których liberalna doktryna pozostawiała na uboczu. – Gdy się szybko rozwijamy, to przecież wszyscy się bogacą – takie myślenie liberałów przygotowało wdzięczny grunt dla populistów.
Kto ma poczucie misji
Jest i druga strona tego medalu, która sprowadza się do zaangażowania w społeczną edukację, przekonywanie dotychczas obojętnych, poczucie misji. Przed wojną robiły to na wielką skalę PPS i endecja, w latach osiemdziesiątych środowiska solidarnościowe sprzężone z Kościołem. Wymaga to oddanej sprawie kadry dyspozycyjnych wykładowców, pracowników frontu ideowego, chciałoby się powiedzieć – politruków. Strona liberalna rzecz zupełnie zaniedbała, zadowalając się dyskusjami i szkoleniami wyłącznie we własnym zamkniętym gronie. Prawica natomiast, przede wszystkim korwinowcy, narodowcy i kluby Gazety Polskiej wykonały na tym polu olbrzymią robotę; odbyły się tysiące spotkań, często w parafiach z błogosławieństwem i dobrym słowem proboszcza, z założenia najwięcej na głębokiej prowincji, gdzie nie docierają liberalne media.
Owoce tych tysięcy spotkań – obowiązkowo zawsze filmowanych i udostępnianych w sieci – widzimy choćby na Marszu Niepodległości. Ktoś tych kibiców z całej Polski skrzyknął, ktoś ich przekonał do maszerowania pod sztandarem ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej. Przez długie lata prawica prowadziła cierpliwie i konsekwentnie mozolną pracę formacyjną – tysiące godzin poświęconych przekonywaniu i tłumaczeniu politycznego abecadła. Naturalnie zdecydowanie łatwiej jest przekonywać do idei narodowej, z dyżurnym zestawem wrogów niż do wartości demokratycznych i liberalnych; jednak druga strona (a już z pewnością PO) nie wykonała nawet dziesiątej części tej pracy. Wychodziła z założenia, że poprzez naszą obecność w Europie robota wykona się sama, samoistnie i nieodwracalnie.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Niestety, w całym regionie okazało się, że tak to nie działa: żadna idea nie broni się skutecznie sama, każda potrzebuje gorliwych wyznawców, zdolnych coś dla niej poświęcić. Środkowi Europejczycy błyskawicznie przywykli do wolności i uczestnictwa w europejskiej wspólnocie, zaczęli traktować ją jak powietrze, rzecz przyrodzoną, która się w oczywisty sposób należy i nie może być przez to źródłem szczęścia i satysfakcji, jakim krótko była bezpośrednio po przełomie 1989 roku. Partie proeuropejskie przespały kompletnie sprawę, bo po co agitować za oczywistością; lepiej w spokoju spożywać jej owoce i nie tracić czasu na przekonywanie już i tak od dawna przekonanych. Gdy w tę lukę wskoczyli populiści, długo ich lekceważono, traktowano jako nieszkodliwy folklor i margines. Najzdolniejszy z demokratycznych liderów, czyli nasz Donald Tusk, wręcz się cieszył z rosnącej siły populizmu, traktując ją jako najpewniejszy zwornik liberalnej większości pod swoim przewodem. Jak wielu przed nim zgrzeszył brakiem społecznej wyobraźni: nie przewidział, że ta fala szybko urośnie i już jako większościowa właśnie zmiecie jego partię. Tak jak na Węgrzech, tak jak w Czechach liberalne i lewicowe lenistwo ożenione z samozadowoleniem aż się prosiły o nieszczęście.
Teraz nasza kolej!
Teraz mleko w sporej mierze już się rozlało. Chłopców dowartościowujących się patriotycznie na Marszu Niepodległości raczej nie odzyskamy. Brak jakiejkolwiek pracy ideowej i programowej po stronie liberalnej przez ostatnie lata zemścił się bezlitośnie i mści się na nas każdego dnia. Dlatego oprócz jednoczenia opozycji, prócz przekonywania do prawyborów, niezbędna jest ciężka praca formacyjna u fundamentu, z wykorzystaniem najzdolniejszych speców od psychologii społecznej, najnowszej historii i Internetu.
Wystarczy przecież kliknąć na Youtubie jakiekolwiek hasło z najnowszej historii i momentalnie wyskakuje kilkadziesiąt filmików z prawicową albo skrajnie prawicową interpretacją wydarzenia. Okrągły stół, Magdalenka, noc teczek: proszę bardzo, komuś się chciało, ktoś to opracował i wrzucił. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma na to odpowiedzi demokratyczno-liberalnej. Jesteśmy za leniwi? Nikomu się nie chce tłumaczyć oczywistości?
W tym tkwi sedno sprawy: oni włożyli w sprawę ogromny wysiłek, są ideowi i przejęci swoją misją, a my ziewamy przekonani o naszej intelektualnej i moralnej wyższości. Nie miejmy złudzeń – liberalni demokraci nie odzyskają w Polsce władzy, jeśli nie zaangażują się na full, na 100 proc., przynajmniej tak samo jak przeciwnik. Czekanie na autokompromitację PiS-u nic nie da, bo prawica zbudowała bardzo solidne fundamenty społeczne swej władzy. Teraz to my musimy zakasać rękawy i zainwestować swoje dziesiątki tysięcy godzin. I to natychmiast!
fot. Pixabay
Tak to już jest! Po wejściu do Unii wszyscy uznali, że sprawa jest załatwiona raz na zawsze, a faszyści są po prostu śmieszni w swoim anachronizmie. Zwyczajny absurdalny margines normalnej, dorosłej polityki. Teraz płacimy cenę za zadufanie i kompletny brak wyobraźni, czułego, dobrego ucha na społeczne procesy. Oby nie było za późno.
Dużo racji. Ale łatwo krytykować po fakcie. Poza tym, rzecz jest bardziej złożona. Kto mógł przewidzieć kryzys ekonomiczny? Kto zalew immigrantów z incydentami terrorystycznymi? Nie tylko Wschodnia Europa ogłupiała. Ta przypadłość wypłynęła też w Brexicie i w Trumpiźmie oraz w wzroście wpływów nazio-populistów we Francji, Holandii i Niemczech a nawet Grecji i Finlandii. Swoje dołożył do tej destabilizacji Putin, który wykorzystał okazję, żeby namieszać. Z jednym się zgadzam: edukacja! Może zaczniemy od wywalenia religii ze szkół, żeby dać więcej czasu na edukację obywatelską, ewolucjonizm i nauki ścisłe, które zmuszają do racjonalnego myślenia?
Nie tylko liberalni politycy. Równie winne są liberalne media, którym być może – jeśli planowana repolonizacja mediów dojdzie do skutku – przyjdzie teraz zaplacić najwyższą cenę za swoją beztroskę i krótkowzroczność.
To prawda, ale jeżeli już zapłaciły sądy, a za chwilę zrepolonizowane media, to zapłacimy wszyscy bez wyjątku – jak mówi poeta, skończymy w jednej zupie.
Stare demokracje się obronią, mają nieporównanie więcej doświadczenia i społecznych stabilizatorów. Co do Grupy Wyszehradzkiej czarno to widzę – może jeśli my się obronimy, a Czechom wróci wrodzony rozsądek, wpłynie to na sytuację pozostałych. Ale czy my się w ogóle obronimy? I kiedy?
Ludzie wolni i racjonalni nie dadzą się zapędzić w kibolskie stada do przekrzykiwania się i pałowania z narodowo-bolszewickimi kibolami. To jest wbrew ich naturze.
A „demokracja liberalna”, czyli partyjno-medialna jest dla ludzi wolnych i racjonalnych równie atrakcyjna i użyteczna jak „demokracja socjalistyczna”. Obie zakładają „centralizm demokratyczny”, czyli obezwładnianie obywateli na dole i pełną dominację scentralizowanych kast medialno-partyjnych.
Ludzie wolni dochodzą do głosu w demokracjach bezprzymiotnikowych. Z pełną wolnością działania, kandydowania i wybierania swoich przedstawicieli na samym dole.
Czy w Czechach nie ma przypadkiem systemu partyjnego z zakazem udziału w demokracji dla obywateli bezpartyjnych? Jak w Rosji i w Polsce? Jeśli tak, to wszystko jasne.
tekst poezja problem w tym że przeczytają go i tak tylko liberałowie więc przekona przekonanych jak ktoś pisał na fb
Mamy w Polsce dwa obiegi informacyjne w pełni zaizolowane i tego tak łatwo nie przełamiemy. Ten tekst jednak adresowany jest do naszych elit, żeby wzięły się na serio do pracy organicznej. Nie do idei autor przekonuje, tylko do ciężkiej pracy organicznej.
Mogą się wziąć do pracy, czemu nie? Problem polega na tym, że już bardzo niewielu chce ich słuchać.
Mamy przed sobą dwa lata ciężkiej pracy – jeśli je zmarnujemy, będziemy latami jęczeć w dyktaturce Jarosława. Pracować trzeba na każdym polu, również ideowym, bo natura nie znosi próżni. Tam, gdzie zabraknie nas, wejdą z przytupem oni. Lenistwo już było, wiemy, jak się skończyło.
Teraz zupełnie nie pora na wypominanie, kto był leniwy i czego z braku wyobraźni zaniechał. Jeśli się poprawi i zaangażuje na 100 procent, chyba mu wszyscy wybaczymy.
W Czechach nie ma zakazu kandydowania dla bezpartyjnych obywateli. Nie w tym problem niestety. Po prostu, niezależnie od specyfiki – narodowo-katolickiej u nas, nihilistycznej u nich – mało kto broni liberalnej proeuropejskiej demokracji. Najwyraźniej powinna obronić się sama.
Zachód europy, może trochę mniej, ale również dotknęła choroba w postaci populizmu i nacjonalizmu, a najbardziej Wielką Brytanię powodując sławne opuszczenie szeregów Unii – brexit. Ciekawe co w grudniu 2017 porabia ten geniusz, strateg i demiurg Brytyjczyków mister Cameron. Alternatywa dla Niemiec, Lega Nord czy madame Marine Le Pen musiały się skąd wziąć. Nie tylko Europa zapadła na wirus populizmu, ale i największa światowa potęga USA wybierając bennyhilowskiego prezydenta Trumpa. Wracając na krajowe podwórko, to do roboty nawet najdrobniejszej trzeba się zabrać nie w stu a tysiącu procent. Każdy odzyskany głos od przedstawicieli tzw. dobrej zmiany jest na wagę złota. Pięknie by było podnieść powyżej 50% frekwencję wyborczą, to będzie już mały sukces i efekt zakasania rękawów.
„Teraz to my musimy zakasać rękawy i zainwestować swoje dziesiątki tysięcy godzin. I to natychmiast!”
Zgadzam się z tym ale nie tylko chodzi zakasanie rękawów. Niestety, potrzebne są też pieniądze, duże piniądze ! Trochę to brutalne ale druga strona już dawno to zrozumiała.
Święta prawda niestety. Po drugiej stronie przesądza sprawę ideowość narodowców i korwinowców, ale również, a może przede wszystkim pieniądze wyprowadzone ze SKOKów, środki Rydzyka i częściowo kościelne. Pieniądze strony liberalnej idą na projekty dla swoich, nie na szeroko zakrojoną pracę organiczną.
Mleko rozlało się całkowicie i liberalni demokraci nigdy już nie odzyskają władzy w Polsce. I chwała Bogu! Polacy zrozumieli, że liberalne rządy są zaprzeczeniem patriotyzmu.
Przekonamy się bardzo szybko, jak to będzie. Patrioci rosną w siłę wszędzie, nie chciałbym, żeby pan Jerzy posmakował niemieckiego i ruskiego patriotyzmu. Mógłby nie wyjść z tego w jednym kawałku, niestety nie tylko on.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy że za ich życia zachodzą nowe nieodwracalne zmiany których nie potrafią zrozumieć ani tym bardziej powstrzymać. Tak jak arystokracja przed rewolucjami francuską i bolszewicką. Po prostu nieodwracalnie kończy się stare i zaczyna nowe. Trzeba się zresetować, uświadomić sobie, że to co było już nie wróci przynajmniej za naszego życia i dalej już uczciwie z pokorą pracować dla Polski i przyszłych pokoleń i wierzyć że będzie lepiej niż wszyscy początkowo myśleli.