Patriotyzm Tutsi i Hutu – wspólny język, czy obcy? Kilka uwag dla spin doktorów demokracji
Piszę niniejsze w przededniu nadchodzącego kolejnego starcia w wojnie o sądy. Piszę w przekonaniu, że zarówno bitwę, jak całą tę kampanię da się wygrać. Świadomie używam przy tym wojennej frazeologii w przekonaniu, że ona jest adekwatna, choć sam aspiruję do ortodoksji w świętej dla mnie sprawie wyrzeczenia się przemocy i agresji
Piszę przerażony w przededniu starcia, bo słyszę wyraźnie w przemowach polityków, że myślą wyłącznie o wyborach, a sens oporu w sprawie sądów widzą jedynie w symbolicznych gestach użytecznych w wyborczym PR.
Przestrach budzi też u mnie widoczna wśród „zwykłych ludzi” niewiara w sens działań tu i teraz i gotowość do uczestnictwa w protestach po to tylko, by „dawać świadectwo”, by „budować wspólnotę” i kłaść podwaliny pod „edukację przyszłych pokoleń”. To są wszystko ważne rzeczy, ale one nie tylko są odległe w czasie, a dziś czasu tracić nam nie wolno. One się przede wszystkim nie wydarzą nigdy, w najodleglejszej nawet przyszłości, jeśli tu i teraz zrezygnujemy z realizacji celów. O sukcesie wyborczym szkoda w ogóle mówić. Piszę przerażony nie na żarty tym, że zamiast starcia czeka nas kolejny „event” w Sejmie i przed Sejmem. Że we własnym gronie, mówiąc i pokrzykując do siebie nawzajem, oddamy się rytualnym lamentacjom z rzadka tylko przerywanym czczymi zapowiedziami „obalimy dyktaturę”. A z boku stanie pan Poziomka. I wygra.
Starcie usiłujemy – my, Obywatele RP – zdefiniować w kategoriach strategii oporu, wystawiając aspirującym dyktatorom rachunek kosztów i zwiększając go wykładniczo w stosunku do ich działań. Postulat natychmiastowej realizacji zaleceń Europy dotyczących praworządności traktujemy serio. Chcemy realizacji tego postulatu. Teraz. I uważamy, że to jest możliwe, a rezygnacja będzie niewybaczalnym zaniechaniem. Obywatelski „wiec na zakazanej ziemi” Kuchcińskiego jest w stanie uczynić wyrwę w pisowskim murze, przywracając wiarę w zwycięstwo u tych, którzy dziś z podziwu godną, zaciętą determinacją, bez większej nadziei, wciąż uparcie „dają świadectwo”.
Krytycznie ważny jest język, którego używamy. I kulturowe archetypy, które za nim stoją – bo one zawsze są silnie obecne nawet w potocznej mowie ludzi kompletnie niewykształconych. To trudne zagadnienie i kiedy je próbuję opisać jako tako wyczerpująco, to rzecz nabiera rozmiaru książki. Książki oczywiście nie da się zaoferować tuż przed starciem, ale rzecz jest ważna właśnie w oczekiwaniu na nie. Dlatego jakiś skrót – uważam – trzeba koniecznie zaproponować dzisiaj. Pilnie.
Tezy i założenia
- Kraj mamy podzielony z grubsza na pół. Nie jesteśmy w większości i być może nigdy nie będziemy, jeśli pozwolimy, by konflikt definiowano za nas – a na to (warto to wiedzieć) pozwalamy nie tylko politykom władzy, ale i politykom opozycji. W starciu zaś polskich Tutsi i Hutu nie mamy wielkich szans, ponieważ to my próbujemy być demokratami i przeciw husarskiej szarży wystawiamy marudzącą o demokratycznych procedurach, rozpłakaną nad własnym nieszczęściem gromadę cywili – odzianych w równo skrojone partyjne garsonki i garnitury lub w tęczowe ciuszki radykałów. To dlatego roznoszą nas w pył.
- W zaciszu gabinetów obozu władzy nie realizuje się żadnej makiawelicznej, przemyślanej strategii. Mamy do czynienia ze zgrają ludzi nierozgarniętych i najszczerzej prymitywnych. Ludzi, którzy odkryli, że ich szczera, niereżyserowana głupota i ich prostactwo przemawiają w erze post-prawdy skuteczniej niż wszelkie argumenty mądrali. Przegrywamy z głupkami i to jest najboleśniejszą miarą naszej nieporadności.
- Społecznie mamy zaś do czynienia ze zderzeniem kultur. To wartości w nim dominują, grę racjonalnych racji i zrozumiałych interesów spychając na plan dalszy i czyniąc je nieistotnymi. Po stronie władzy stoi nie „motłoch” (choć to przecież żadną miarą nie są „ludzie kulturalni” nawet jeśli dysponują profesorskimi tytułami). Po stronie władzy, w charakterze wspierających wyborców, stoją szczerzy patrioci: jakkolwiek dziki i wynaturzony wydaje się nam ich patriotyzm – jest szczery. Krytycznie ważne jest dziś to zrozumieć i wyciągnąć wnioski.
- Z 1. i 2. wynika, że musimy mówić do ludzi wspierających obóz władzy, językiem dla nich zrozumiałym, odwołując się do archetypów, które tkwią w ich umysłach. Dość łatwo je znaleźć również we własnych.
- To łatwe, a nie trudne zadanie. Wystarczy się pozbyć wstrętu do „motłochu”, wybić sobie z głów kilka na wiarę przyjętych aksjomatów o „pozytywnym przekazie” i podobnych. Wystarczy zdefiniować własne rozumienie patriotyzmu w wyraźnych, prostych kategoriach i wysunąć je na pierwszy plan lub chociaż jeden z pierwszych, pokazując ludzi władzy, jako tych, którzy Ojczyzną frymarczą dla osobistych korzyści, nie są bohaterami, a tchórzami, honoru w nich nie ma za grosz. To jest przy okazji zwyczajnie prawda, co czyni przekaz tym łatwiejszym.
Przykazania narracyjne
- Polska niepodległość. Niepodległa jest Północna Korea. W polityce międzynarodowej gra na nosie Chinom i Rosji, choć oba państwa otaczają ten reżim protektoratem i wsparciem. W tym rozumieniu Północna Korea powinna być wzorcem dla polskich patriotów spod skrzydeł władzy, uważających, że suwerenny kraj to taki, któremu w polityce międzynarodowej wolno wszystko, nikt nie śmie nakazać mu żadnych norm postępowania i żadna lojalność wobec „obcych dworów” nie obowiązuje. Byłaby zdradą. Północna Korea nie jest natomiast oczywiście niczyim wzorcem. Jej przykład i wiele podobnych może służyć tezie, że wolny kraj dzisiaj, w XXI wieku, to ten, w którym wolnością cieszy się każdy obywatel i w którym godność każdej ludzkiej jednostki jest prawem najwyższym . Wolność Polski dzisiaj to wolność jej obywateli gwarantowana prawem niepodległego państwa.
- Polska zdrada. Targowicy błogosławił papież. Uczestniczyli w niej polscy biskupi. Niektórych potem powieszono w Warszawie jako zdrajców. I był w Targowicy król. Analogie da się dzisiaj znaleźć wyłącznie w obozie władzy. Te głębsze zresztą również. Targowiczanie dokonali zamachu na Konstytucję 3 Maja. I wtedy, i dzisiaj o tym, czym w ogóle jest Ojczyzna, dało się przeczytać wyłącznie właśnie w konstytucji – inna definicja polski, polskiego państwa, polskiej wolności i suwerenności nie istniała i nie istnieje. Kto łamie polskie prawo najwyższe, zdradza Ojczyznę. Sprzedaje ją dla osobistych korzyści i z żądzy nieograniczonej władzy.
- Odwaga, honor i tchórzostwo. Odważny jest ten, kto staje w obronie wartości nawet samotnie, narażając się na gniew, agresję i przemoc wrogiego tłumu lub na represje władzy. Tchórzem jest ten, kto ucieka, chowając się za policyjnymi kordonami i fortyfikacjami. To łatwy do pokazania obraz. Wymaga jednak rezygnacji z radosnych festynów i całego sztafażu „pozytywnego myślenia” silnie obecnego w języku „demokratów”. Co najmniej obok tego używać należy również języka walki o wolność kraju i jego obywateli, zwłaszcza słabszych i osamotnionych. Zawsze podkreślając, że walka jest przeciw władzy, a nie przeciw wyznawcom „narodowej tradycji”. Jakkolwiek wstrętne wydaje się nam patriotyczne, narodowe prostactwo, z jego wyznawcami przyjdzie nam albo żyć we wspólnym państwie, albo będziemy się w nim musieli pozbyć demokracji.
- Europa. Jest dobrem z kilku powodów. Daje materialne korzyści, ale daje również stabilność cywilizowanych praw oraz bezpieczną przynależność polityczną w kategoriach globalnych, ważną również z militarnych powodów. Wiązanie Europy np. z wartościami Oświecenia oraz Deklaracją praw człowieka i obywatela jest błędem, bo zawęża jej rolę i znaczenie – a ono jest w Polsce szersze. W opowiadaniu o Europie ze wszech miar warto powiedzieć to po prostu, że przynależność do politycznego Zachodu, a nie sarmacka autarkia i samowola, była marzeniem całych pokoleń polskich patriotów walczących o wolność wyrwaną spod buta obcej dominacji i totalitaryzmu. Przynależność do Europy nie zawsze była, ale dziś bez wątpienia jest nieusuwalną częścią polskiej tradycji.
- Rozwydrzenie polityki. Staję do walki (…) z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści. To cytat z Piłsudskiego wypowiedziany w przeddzień Zamachu Majowego. Złowrogi oczywiście. Podobnie gadał PiS w kampanii wyborczej i gada wciąż po uzyskaniu władzy. Oczywiście także Kukiz, ale nie tylko. Nowoczesna tym się różniła od PO w oczach publiczności, że miała kadrowo zerwać z „politykierami”, podobnie Razem odróżniało się od reszty lewicy. Gdyby zebrać dziś wszystkich Polaków, chcących tak pojmowanej sanacji, mielibyśmy prawdopodobnie 90 proc. poparcia dla niej. Rzecz jednak w tym, że to nadal wyłącznie PiS ma w Polsce opinię odnowicieli. W rzeczywistości PiS nas okrada. Z pieniędzy i z praw. Dla pieniędzy i dla nieograniczonej władzy zdradza wszystkie wartości. To własny idealizm – a nie spryt i nie rozsądek – należy przeciwstawiać cynizmowi tej władzy.
PRZECZYTAJ TAKŻE apel do Komisji Europejskiej
Niech się jednak nikomu nie wydaje, że wolno nam mówić wyłącznie w narodowo tradycyjnych kategoriach, kiedy się zwracamy do rodaków z prawej strony dzisiejszego konfliktu. Nic podobnego. Wolno nam mówić także o wartościach liberalnej lewicy, nawet o prawach gejów i o aborcyjnych prawach kobiet. Skutecznie i zrozumiale dla przeciwników. Wszystko to da się bowiem ująć w zrozumiały dla nich kontekst wolności, wyznaczających wolność polskiego państwa. Nie wspominając o odwadze w walce – a tę cenią w Polsce wszyscy.
Widziałem geja stojącego samotnie naprzeciw smoleńskiego ludu w trakcie miesięcznicy. Potężny Jarosław właśnie uciekł w pośpiechu zamiast zbawić Polskę, nie wytrzymując konfrontacji z nami i nie umiejąc wytrzymać naszego wzroku, ów chłopak zaś stał wciąż dumnie, a jego widoczna dla wszystkich odwaga kazała smoleńskim braciom wysłuchać manifestu o przyrodzonej godności każdego człowieka w oniemiałym milczeniu. Szyderstw z gejów odtąd nie słyszałem na Krakowskim Przedmieściu. Nie zaręczę, że ich nie było, ale zmiana była uderzająca.
Z powodów opisanych w 3. i 5. należy niestety zauważyć, że nie każdy „polityczny kumpel” tu się nadaje. Politycy mają nierzadko bardzo zasłużone łatki niezbyt odważnych i niezbyt honorowych cwaniaków. Nie każda opowieść jest więc wiarygodna w każdych ustach – o tym należy pamiętać, mając jednak równocześnie nadzieję, że czyny towarzyszące słowom potrafią im nadać wiarygodność niemal w każdych okolicznościach.
Dowody skuteczności
Nie pochodzą z badań, bo takich nie zrobiono solidnie akurat na ten temat. Można wyczytać ślad tego rodzaju myślenia w badaniach Gduli, choć „patriotyzm” to zdecydowanie nie jego bajka, podobnie jak „tożsamościowe myślenie”. Nie sądzę zresztą, żeby szukania tożsamości człowiek zdołał kiedykolwiek uniknąć, ale to osobny problem i tu go zostawmy. Dowody, którymi dysponuję, to świadectwa prima facie, a pochodzą z doświadczeń bardzo szczególnych – mianowicie z miesięcznic smoleńskich, choć nie tylko.
Tego pana pewnie nie wszyscy znają. To jeden ze smoleńskich „obrońców krzyża”. Jak wszyscy „smoleńscy”, pan Janusz Zieliński na nasz widok raczej spluwał, odsądzając nas od czci i wiary. Był jednak jednym z pierwszych, który to robić przestał. Zobaczył mianowicie klasyczną, archetypiczną figurę: garstkę ludzi dumnie stających przeciw przeważającym tłumom, w milczeniu stawiających czoła agresji i ze śmiertelną powagą odwołujących się do polskiej tradycji patriotycznej. Zobaczył również tchórzliwie zwiewającego z „pola walki” Kaczyńskiego i wszystkich innych partyjnych notabli. Wreszcie zobaczył siebie samego odepchniętego za barierki, nie wpuszczonego do kościoła nie przez nas, ale przez władzę, którą popierał. Już jej nie popiera. Odważnie, świadomie i otwarcie udzielał nam wywiadów krytykujących władzę i apelujących o pojednanie.
Pana Poziomkę (zdjęcie wyżej w tekście) zapewne znają wszyscy. Nazwiska tego pana nie znam. Obaj z Poziomką pojawiają się zawsze na wszystkich demonstracjach, wystawiając nam przed oczy wciąż te same hasła i wykrzykując wciąż te same złorzeczenia. Ów nieznany mi z nazwiska człowiek należał do szczególnie agresywnych. Proszę jednak zwrócić uwagę na treść umieszczoną pod Tuskiem w pasiaku i wyobrazić sobie przez chwilę, co musi mieć w głowie ktoś, kto naprawdę uwierzył, że w Smoleńsku Tusk z Putinem zamordowali Kaczyńskiego. Nie umiem sobie wyobrazić własnego gniewu na widok „zabójcy króla” spacerującego nie tylko bezkarnie, ale i bezczelnie profanującego pamięć o nim i wciąż opływającego w przywileje. Żadnym bluzgom się nie dziwię, wszystkie rozumiem świetnie, jeśli tylko uwierzę w tę oczywistość, że patrząc na nas ten człowiek naprawdę widzi wspólników strasznej zbrodni. Ten pan od ośmiu lat „walczy o prawdę”. Poglądu o zamachu smoleńskim wyperswadować mu się da, bo on już się stał częścią jego tożsamości, a ona z kolei nadaje sens jego życiu.
Ten człowiek stał obok nas na „Obywatelskim Zgromadzeniu Narodowym” w ostatni piątek, 13 lipca. Zawsze przy nas stoi. Ktoś „z naszych” chciał go zasłonić którymś z większych transparentów i zapobiegłem temu, tłumacząc, że chłop ma prawo tu stać i demonstrować tak, żebyśmy go widzieli, bo przeciw nam demonstruje i to nam chce pokazać tego swojego Tuska w pasiaku. Tym razem nie wrzeszczał i nie przeszkadzał – w tym więc sensie on w obywatelskim zgromadzeniu narodu po prostu uczestniczył. Jakkolwiek dziwne wyda się to „demokratom”, w naszym obywatelskim, pluralistycznym zgromadzeniu on powinien właściwie mieć pełne prawa, bo skoro tam obok PO stali również np. politycy Razem i ogień godzi się z wodą, to czemu nie miałby stanąć również on, kiedy już reguły debaty przynajmniej w jakimś sensie akceptuje.
Kiedy się mu jak zwykle ukłoniłem, tym razem również dziękując za milczenie, on mi się odkłonił i podziękował za patriotyzm, choć zawsze dotąd bluzgał i złorzeczył wyzywając od zdrajców. Pierwszy raz po dwuletniej znajomości uścisnęliśmy sobie ręce. Spytałem o powód tej zmiany, podejrzewając, że on mógł usłyszeć, jak nie pozawalam go zasłonić. Odpowiedział, że słyszał, co dziesięć dni wcześniej mówiłem pod Sądem Najwyższym. Pewnie jak zwykle stał gdzieś z tyłu. A mówiłem wtedy, że kto broni konstytucji i sądów, ten broni po prostu Ojczyzny, a sąsiedztwo pomnika Powstańców w tym gęstym od symboli i znaczeń miejscu jest w tym kontekście szczególnie wymowne.
Co charakterystyczne – usłyszał również to, co mówiłem o prawach kobiet, komentując wcześniejszą wypowiedź Eli Podleśnej, po której występowałem, słysząc jednym uchem wywołujące mój sprzeciw oceny jej wystąpienia, jako radykalnie „feministycznego”, niestosownego do miejsca i okoliczności. Ela mówiła zaś o nieakceptowalnym „nieterazizmie”, jak nazwała często spotykane tezy, że najpierw należy odzyskać demokrację i wolność, by się prawami kobiet zająć potem – niech one nam teraz nie przeszkadzają w walce o rzeczy ważniejsze. Mówiąc więc o tym, że polska wolność to wolność i prawa obywateli, że walcząc o te prawa, walczymy w istocie o Polskę, jej wolność i jej niepodległość, powiedziałem o prawach kobiet, że one ani nie są ważniejsze, ani mniej ważne od polskiej demokracji. Wolność i prawa kobiet po prostu są polską wolnością i polską demokracją, w jakimś sensie są także polską niepodległością i również o tym należy pamiętać, stojąc pod pomnikiem Powstańców. Pan od Tuska w pasiaku zapamiętał także ten fragment. I ukłonił się również za to. Słabo?
Można oczywiście uważać, że wszystko to dotyczy marginesu oszalałych pisowskich radykałów, ale sam jestem przekonany i potwierdzenia da się znaleźć w badaniach, że powody, dla których głosowano na PiS i dla których PiS nadal utrzymuje ogromne poparcie są idealistyczne i szczere, a patriotyzm jest jednym z głównych. Patriotyzm pojmowany podobnie, jak go pojmuje i pan od Tuska w pasiaku, i pan Poziomka, i pan Zieliński.
Można również uważać, że proponowany tu język i archetypiczne figury odstręczą młodych, którzy już w innym świecie żyją. Przypomnieć jednak należy, że wpadamy w kolejny stereotyp, myśląc w ten sposób o młodzieży. Ogromna większość tych młodych, których cokolwiek jeszcze obchodzi, ubiera się dziś w patriotyczną odzież i nosi stosowne tatuaże. Prawdopodobnie większość niezaangażowanych nie wierzy również w PiS – każda polityka oznacza dla nich rozbrat z wartościami i to dlatego mają wszystko gdzieś. Prawdopodobnie cenią bardziej własną wygodę niż jakiekolwiek wartości, ale na ulice i do wyborów nie gna ludzi wygoda, ale czytelne wartości.
Przypomnieć trzeba wreszcie – z konieczności już bardzo skrótowo – że wszystkie największe, najpopularniejsze, najbardziej kasowe hity Hollywood kodują w sobie te same kulturowe archetypy, które obecne są w greckich mitach, u Homera, w biblii, u Sienkiewicza – wszędzie. I to samo spostrzeżenie w kompletnie innej bajce. Zdecydowanie więcej współczesnych guru komputerowych, speców od sieci i sztucznej inteligencji, więcej fizyków i matematyków zaraziło się swoją pasją, czytając opartą na tych samych, odwiecznych archetypach fabularną fikcję Gibsona niż jakikolwiek tekst naukowy, albo popularnonaukowy. Sapkowski działa silniej niż Krytyka Polityczna i nie należy się zżymać. Jesteśmy ludźmi i żyjemy w kulturze, a nie w świecie biologicznych potrzeb. Archetypy powodują każdym z nas.
Polityczną poprawność koniecznie trzeba respektować, ale nie należy w nią bezrefleksyjnie brnąć, kiedy ją ludowa rabacja odrzuca w imię niezrozumiałych dla nas, a jednak w oczywisty sposób obecnych wartości. Wartości dzisiejszego humanizmu nie zrealizują się od powtarzania końcówek rodzajowych. To nie wystarczy, a jeśli na tym poprzestaniemy, będzie po nas i po wartościach stojących za końcówkami.
Spoza zakresu języka uwaga niezbędna
Czekamy na mobilizację, wątpiąc, że ona nastąpi. Bo sądy ludzi nie obchodzą. Przypomnieć należy, że rok temu obeszły. W początkach lipca rok temu wszyscy mądrale przepowiadali, że żadnych protestów w tej sprawie nie będzie. Tydzień później warszawskie ulice zobaczyły najpotężniejsze z dotychczasowych demonstracji. Czystość apolitycznej sprawy i pomnik Powstańców sprzed Sądu Najwyższego miał w tym swój udział.
Dwóch rzeczy trzeba niezbędnie, by spowodować społeczną mobilizację, która się konstruktywnym działaniem wyraża. Pierwszą jest poczucie niedającego się akceptować zła. W dzisiejszym rewolucyjnym żargonie – „wkurw”. Rzeczą jednak drugą, równie niezbędną, jest poczucie realności zmian, wiara w sukces działania.
Bez tego drugiego „wkurw” powoduje raczej nie działanie, ale różnego rodzaju społeczne nerwice, apatię, np. wyborczą absencję. W pewnych warunkach poczucie bezsiły rodzi terroryzm, z reguły poprzedzony czysto werbalnym radykalizmem, a to już dzisiaj obserwujemy. Albo – proszę mi wybaczyć brutalność – samospalenie, jak to, którego dokonał Piotr Szczęsny. Nie przystoi tak zgadywać w obliczu tego dramatycznego, straszliwego gestu – ale Piotr Szczęsny prawie na pewno by się nie podpalił, chcąc nas obudzić, gdybyśmy rok temu nie zasnęli po lipcowych protestach i zamiast się rozejść, jednak zablokowali skutecznie Sejm tej nocy, kiedy się wszystko decydowało. Nie trzeba było nawet wygranej, wystarczyłaby nadzieja na nią, by akurat to życie zachować.
Nadchodzące starcie w Sejmie ma krytyczne znaczenie. Znów mamy wóz albo przewóz i kłopot w tym, że to już któryś raz tak mamy. I mamy serdecznie dość. Przestaniemy, kiedy zdołamy uczynić wyłom w murze.
Wiec na „zakazanej ziemi” Kuchcińskiego. Tam trzeba wejść. Pokazując odwagę posłów i zwykłych obywateli przeciw tępej sile i tchórzostwu władzy. Wyłom – bez tego żadnej mobilizacji nie będzie. Ani teraz, ani w wyborach, na które naiwnie liczą politycy, dobrowolnie zrzekając się własnej wiarygodności – tym bardziej, im głośniej krzyczą o końcu demokracji. Obudźmy się najpierw sami, by obudzili się inni.
Paweł Kasprzak
14 lipca 2018
tego drugiego pana którego nazwiska na razie nie znamy broniłem własną piersią 🙂
przed „naszym” tłumem podczas marszu wolności trzeba mu oddać cześć za determinację gdybyśmy mieli setkę takich ludzi PIS byłby naprawdę w tarapatach 🙂
Dziękuję za tę uwagę. Tak, możemy ich uważać za szaleńców, albo za opętanych nienawiścią. Ta nienawiść ma jednak powody — co z tego, że urojone? Jak widać znika w obliczu zrozumiałych dla tych ludzi faktów. I paradoksalnie nie „język miłości” do nich dociera, ale właśnie ten trącący patosem język walki.
Ich determinacja jest ogromna. Ich idealizm, niewątpliwy. Ich wielkie poczucie krzywdy ja dobrze znam i świetnie rozumiem. Rzeczywiście niejednokrotnie traktowano ich strasznie.
Próbuję zwięźle odpowiadać:
1. Wiara to kwestia przekonań.
2. jesteśmy straumatyzowanym przez lęk społeczeństwem (wojny, stalinizm), jesli do tego dodamy brak polityki społecznej po 1989 r. – ludzie byli uczeni utrzymywania się i lajfstajlu na jachtach .
3. Też dziś myślałam, żeby np. na wschód od Bugu byli zwolennicy partii o nader ideowej nazwie, zaś ci, którym autorytaryzm nie odpowiada , niech wylądują pod niemiecką granicą. Jak podział, to podział. Smutny żart.
4. Prymitywni, ale ze strategią. Czysta przemoc – to o partii o nader ideowej nazwie i jej zwolennikach . Jaka nieporadność? Daj 1000+ i będziesz najlepszym rządzącym.
5. Paweł, na wsi wcale nie jest tak jednoznaczny odbór działań partii. Pani premier należało się na makijaż, innym na premie, a rolnik ma trochę inaczej w życiu niż makijaż itp.
6. Sądy ludzi już obchodzą, Co prawda wielu ludzi myli stosowną argumentację procesową z upartyjnieniem sądów i dezubekizacją, ale tego im nie tłumaczę. Wstrząsający brak wiedzy prawnej widać na każdym kroku. Będzie jeszcze gorzej.
7. Będę pod Sejmem . Nie liczę na tzw. opozycję parlamentarną 😀 Oni wierzą w kolejna kadencję 😀
Póty (excuse le mot) kaczka nie nauczy się pływać, dopóki wody do jej kupra się nie naleje.
A Ty nie panikuj. Frazeologia wojownika nie jest frazeologia tchórza. Poza tym:
Nie jesteś jednak tak bezwolny,
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.
Ty się nie bój, Ty działaj. Jeszcze pomyślą, że więzienia się boisz.
Zawsze możemy dostać pouczenie .
Z artykułu p. Anny Szulc w „Newsweek’u”:
„Po występie „Piwnicy” w warszawskiej Stodole w 1981 roku wezwano Piotra Skrzyneckiego do towarzyszy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wyspecjalizowanych w sprawcach kultury. Skrzynecki miał wyjaśnić, dlaczego podczas występu w wiszącej złotej klatce ustawiony został biały biust Lenina i płonąca przed nim świeczka.
– Chcieliśmy do klatki wsadzić papugę, ale się nie mieściła – tłumaczył słynny konferansjer. Dodając: – Wzięliśmy więc to, co było pod ręką. (…)”
Dajmy innym inwestować w świeczki.
Tym razem mam krótką refleksję. Przeczytałam ten Twój tekst Pawle i jak zwykle z większością się zgadzam, mając świadomość skrótu. Ale słuchałam też tego co mówiłeś w piątek pod Sejmem. Jedno z drugim tworzy kontekst, w jakim nastąpiło to co nastąpiło pod Sejmem właśnie.
Otóż w pewnym momencie, gdy zaczynałeś mówić o konkretnym oczekiwaniu wobec posłów „opozycji” w nadchodzącym tygodniu, spijający z Twoich ust każde słowo „elektorat” zaczął wrzeszczeć „będziesz siedzieć” na widok kogoś z obozu PiS, kto właśnie gdzieś się w tle pojawił. Wyobrażam sobie co poczułeś, nie osobiście, ale w kontekście tego wszystkiego co napisałeś wyżej i co piszesz i mówisz od ponad dwóch lat. Nie wróciłeś już do przerwanego wątku, tam pod Sejmem.
Dopóki dominantą opozycyjnego działania będzie wywrzeszczenie jakiemuś gnojkowi „będziesz siedzieć”, albo zadęcie (szczęśliwie już coraz rzadsze) w wuwuzele zamiast wysłuchania planu działania dotąd i politycy będą traktować nas tylko jako tych wrzeszczących, a nie realną siłę.
Tak, to prawda powodująca opadanie rąk 😉 Ale wiesz, na Krakowskim też trochę czasu minęło, zanim ludzie przestali wrzeszczeć „do kruchty” — co przecież da się zrozumieć. No, do końca chodzili pokrzyczeć do Arka z Maćkiem. To też jest zrozumiałe, choć nadal nie umiem tego zaakceptować.
Gdzieś przeczytałam dziś, wśród „naszych”, że na Krakowskim to było przeciwko modlitwom na ulicach. Czasami i coraz częściej mam wrażenie, że stan umysłu „obu stron” jest podobny tylko odwrotnie zorientowany.
Podobno jeden z rekonstruktorów bitwy pod Grunwaldem ucieszył się, że będzie po stronie polskiej, bo ona była chrześcijańska. Paweł Wroński zadał pytanie ” a Krzyżacy po której byli stronie?”. Z tej krótkiej anegdoty można by wysnuć niezłą rozprawkę na dzisiejsze czasy. Włącznie z tym co jest prawdziwym chrześcijaństwem i czy w ogóle takie istnieje. Ja wiem, że do późnych lat 50-tych XX. wieku msze w Polsce odprawiało się po łacinie. Znajomość łaciny jak wiadomo jest powszechna… Podobnie jak znajomość Konstytucji i zasad demokracji. Bliższe nam są niezrozumiałe rytuały byle były stadne, niż ich geneza czy treść z tej genezy konsekwentnie płynąca.
Często spotykam się z opinią, że zwolennicy partii o nader ideowej nazwie są bardzo zmęczeni tym, co ta partia wyprawia, zostali jedynie zagorzali słuchacze pewnej rozgłośni.
Niestety, muszę się zgodzić z tym, że nie istnieje znajomość ani Konstytucji, ani najbardziej podstawowych zasad demokracji. Spotykam się z tak podstawową niewiedzą, ze chwilami opadają mi ręce, ale spokojnie tłumaczę.
Wszystko zostało upartyjnione, uinteresowione. Nie ma pojęcia „dla obywatela”.
Myślę też, że wrażliwość i mentalność sygnalistów (po ang. „whistleblowers”) jest rzadka w społeczeństwie, jest też tłumiona i niszczona. Wygodniej jest uciszać tych, którzy czują, widzą i wiedzą więcej.
Nie biorę do siebie zasłyszanych opinii czy też bardzo często zmanipulowanych sondaży, co więcej, tłumaczę na czym polega cel manipulacji. Bardzo często rozmówcy potem zaczynają samodzielnie myśleć.
Społeczeństwo jest podzielone. Trudno.
Nie wolno nam gasić ducha. Pamiętacie Rosę Parks? Martina Luthera Kinga?
Tak, boję się o niektórych ludzi z Ob. RP.
Pewnie nie prześpię żadnej nocy do wtorku i potem. Trudno. Są większe wartości .
Chodzi mi o to, byście nie zabijali w sobie ducha.
Spokojnej nocy.
Dla uczestników tego podwątku słuchowiskiem obowiązkowym w całości powinna być dzisiejsza audycja u Soroczyńskiego z panią Marody – o tym jak cały kraj stoi na wzajemnej pogardzie. Poziom analiz i ocen znakomity.
http://audycje.tokfm.pl/podcast/Marody-Polacy-gardza-i-czuja-sie-pogardzani-przez-innych/64696
Ja również miałam mieszane uczucia/niechęć do skandowania „będziesz siedzieć”, miałam też świadomość, że Paweł by się do tego skandowania nie dołączył.
Efekt katharsis był jednak tak, jak się spodziewałam, natychmiastowy.
Nie muszę nikomu tłumaczyć, jak trudne i obciążające emocjonalnie jest znoszenie poczynań obecnej władzy, niemożność pogodzenia się z biernoscią, apatią i egoizmem większości społeczeństwa nie-pisowego, utrzymanie wiary i motywacji mimo świadomości, że to przerażające pendolino, czy raczej monstrualny taran zmierza do przodu miażdżąc to, co dla wielu z nas jest święte.
Popieram całym sercem ideę pacyfistycznych protestów. Zgadzam się z wieloma punktami tekstu Pawła. Mam jeszcze wiarę w to, że zatrzymamy to demonicznie pendolino, ale nie zapominajmy, że gdzieś i jakoś trzeba dać ujście tym zakumulowanym emocjom.
Stanie pod sejmem, po kilku godzinach euforii na Zgromadzeniu Narodowym, przy komunikacie: Jakub i Iwona Hartwich nie mają prawa wejść do sejmu do 2020r było bolesnym doświadczeniem. Bezradność w obliczu niesprawiedliwości jest, bez żadnych hiperboli, traumatycznym doświadczeniem.
Znalezienie ujścia (nieudolnego, koślawego, prostackiego) w formie bezpośredniego ataku werbalnego – manifestacją desperacji – bardzo groźnego stanu- bomby emocjonalnej z wyjątkowo krótkim zapalnikiem.
Myślę, że zamiast tego rodzaju protekcjonalnej krytyki (szczególnie biorąc pod uwagę, iż sam, Pawle, przemawiając do tłumów mówiłeś/krzyczałeś w tonie – „zapłacą za to”) przydałoby się zastanowić nad tym, jak wesprzeć swój „elektorat” w radzeniu sobie z coraz to bardziej zatrważającą rzeczywistością PiS.
W końcu my też, twój „elektorat”, zupełnie jak Pan Poziomka, jesteśmy tylko ludźmi.
Z „będziesz siedział” kłopot jest szczególny. Czy oni powinni siedzieć, czy nie powinni, to jest sprawa osobna i niech się tym zajmie sąd, daj Boże. Z adresowaniem tych zapowiedzi kłopot polega na tym, czy i na ile ta zapowiedź zastępuje proste, ludowe „Piotrowicz, ty ch…” Tu wszystko zależy od kontekstów. Agresja jest niedopuszczalna. Kiedyś na Krakowskim Przedmieściu gardło zdzierałem nie wykrzukując „antyrządowe” hasła, ale powstrzymując wrzaski o „pisowskiej hołocie”. Powstrzymywałem również wrzask „będziesz siedział”, kiedy oni szli z tymi swoimi modlitwami. Kiedy krzyczymy „będziesz siedział”, to bardzo ważnym pytaniem jest, czy wiemy, że to nie są słowa na wiatr.
Werbalny radykalizm jest bardzo często wynikiem poczucia bezsiły. I wiele wskazuje na to, że to stąd się biorą te okrzyki „naszych”. A to jest bardzo niebezpieczna sytuacja, bo obserwacje socjologiczne z historii są bezwzględnie jednoznaczne i gdyby w historii istniały prawa ściśle ogólne, to to byłoby jednym z nich. Wynikająca z bezsiły radykalizacja werbalna wyprzedza akty desperacji. Jednym z nich jest terroryzm. Innym, przeciwstawnym, ale z podobnych powodów wynikającym, są np. samospalenia. Jedno już się zdarzyło. To naprawdę nie są żarty.
Nic innego nie robię, tylko myślę o „naszym elektoracie” i jego również psychologicznych potrzebach. Na czym polega trauma i upokorzenie w sytuacji przed zamkniętą sejmową bramką, nie musisz mi tłumaczyć. Od dwóch lat mam zakaz — dzisiaj chyba pięcioletni. I od dwóch lat nie mogę się skutecznie doprosić elementarnej solidarności u ogromnej większości tych z „naszych”, którzy przez tę bramkę przechodzą. Poczucia bezradności nie da się rozładować, znajdując ujście dla wynikającej stąd wściekłości. W najlepszym razie „terapia” tego rodzaju doprowadziłaby do apatii. W najgorszym — do terroryzmu. I ja wcale nie żartuję. Historia nie zna innych scenariuszy.
Wszystko, co wiem, to znaleźć sposób przełamania bezradności, choćby w sprawie najdrobniejszej. Wiem wobec tego, że dziś na „zakazaną ziemię” trzeba wejść.
Tekst dotyczy tego w nimimalnym stopniu i bardziej koncentruje się na języku, sposobie formułowania własnego etosu i takich rzeczach. Wiesz, ja jestem stary dziad i większość naszych „pierwszoliniowych działaczy” to niemłodzi ludzie. Mamy nieco młodzieży i ja lubię patrzeć, jak oni patrzą na nas z wyraźnym rozczuleniem i jak bywają mile zaskoczeni, kiedy znajdą coś „sexy” w naszym starczym gadaniu. Uważnie słuchamy ich „ej, no, przeginasz” i innych takich. To jest trochę tak — w tekście o tym wspominam — jak kiedy oglądasz z młodymi coś, co ich kręci. Jakieś np. historie typu „Batman”, które akurat są hitem i grzeją również młodych. I jak pokazujesz, że to jest prometejski mit na przykład. W pełni klasycznego decorum. Że nawet konstrukcja jest stara jak ludzki świat. Że właśnie dlatego chwyta za podbrzusze — jesli chwyta.
Kulturowe archetypy. W języku, który ma do czegoś mobilizować, trzeba je znaleźć koniecznie. Dla mnie one są instynktowne, bo je sobie wynalazłem już bardzo dawno temu. Znam wielu ludzi PiS, znam bardzo dobrze, bo również z niełatwych czasów. Widzę również w pisowskim elektoracie te same złowrogie brzmienia, które już w odległej przeszłości komuny przerażały mnie u „prawdziwych Polaków” — np. tych z „Solidarności Walczącej” starego Morawieckiego, któremu przecież nie wczoraj odbiło, on zawsze był taki. Problem polega na tym, jak te archetypy przełożyć tak, by były zrozumiałe dla pokoleń, które z tą przeszłością nie mają żadnego związku i mówią „ej, no, przegięcie”. Wydaje mi się, że sposób znajduję w tej definicji państwa i dobra wspólnego, samej Polski wreszcie, która się opiera na wolnościach, prawach i godności jednostki. Z tego powodu zresztą zawsze wolałem stać w mniejszości przeciw większości niż w tłumie krzyczącym „będziesz siedział” do kogoś, kto ma powód się tego przestraszyć.
No, tyle wiem, że manifestacja otwartości, politycznej poprawności i wszystkich tych rzeczy skądinąd bezcennych jest sama w sobie niewystarczająca. Nie zaczarujemy rzeczywistości wyłącznie powtarzając litanie poprawnie odmienione przez rodzaje. Wyliczanka „obywatelki i obywatele, przedstawicielki i przedstawiciele, polityczki i politycy” niczego sama w sobie nie da, choć ta odmiana jest ważna i ja bardzo dobrze o tym wiem.
A gdzie jest protekcjonalizm?
Pamiętam, jak rok temu, w lipcu, pod Sejmem, dawaliśmy starszemu Panu od Tuska wodę. Trzymając swoje dwa transparentny starzec słaniał się na nogach, był upał, dostał od nad wodę. I stał dalej, naprzeciw nam…
Zmień se nick i odpowiadaj adekwatnie letnią nocą 😉
Możesz też pomóc służbom szukać Pytonga nad Wisłą 🙂 Najpierw jednak trochę przygotuj klatę, bo nie tylko intelektem waćpan ustępujesz (mniejszościowo).
Politycy zaczną liczyć się z wyborcami, kiedy ci przestaną chcieć ich utrzymywać. Owszem , są wyjątki. Pojedyncze.
Większość utrzyma większość. Ich decyzja.
Autor słusznie gdzieś zauważa, że „wojna” jest nie do wygrania modusie wojny między Tutsi i Hutu, z drugiej strony twierdzi, że „Polska jest przedzielona na pół” i praktycznie całą analizę na tej podstawie przeprowadza. Moim zdaniem dzielenie Polski na pół jest podstawowym błędem logicznym. Ostry podział na dwie Polski dotyczy według mich szacunków około 12%, może 15%, a najwyżej 20% polskiego społeczeństwa. To że absolutny margines społeczeństwa dominuje „debatę publiczną” w 90% jest wyrazem uwikłania się w tę grę central medialnych (w praktyce centrów polityczno-ideologicznych), systemowym gigantycznym wyalienowaniu społeczeństwa, państwa i polityki oraz drastycznym rozjechaniu się światów wirtualnych (medialnych) i rzeczywistych.
Moim zdaniem ze 100% polskich „wyborców” około 25-35% z nich nie bierze w nich udziału z przyczyn obiektywnych do których zaliczam przyczyny mentalne, kulturowe i fizyczne. Do tej grupy wliczam też stałą i bieżącą zewnętrzną emigrację, którą można dziś szacować nawet na 10% zarejestrowanych w Polsce wyborców.
Na 20-25% szacuję tych, którzy nie chodzą na wybory ze świadomego wyboru, tych co nie widzą dla siebie żadnej racjonalnej oferty politycznej, nie akceptują klasy politycznej w całości, idiotyzmów w rodzaju „konieczności wyboru mniejszego zła”, trzymają się z dala od sztucznych „wojen polsko-polskich”, a niewielka część z nich nie uznaje nawet systemów wyborczych. Wielkość tej grupy jest lekko zmienna, ale w rzędzie wielkości dość stała. Są to ludzie, którzy generalnie poszli by na wybory, jakby zobaczyli, że jest kogo wybierać i jest po coś wybierać. Aktualnie nie zapowiada się, by ta grupa miała powody się w aktualne spory dołączyć.
Te dwie grupy powyższe stanowią dosyć stałą bazę Partii Absencji Wyborczej w Polsce wynoszącą +- 50%. Jak są „dwie różne Polski” to szybciej na tej granicy.
Z tych 50% biorących zwykle udział w wyborach też nie wolno jednak przypisać do dualnych podziałów. Według moich szacunków około 60% z tej połówki nie głosuje z powodów programowych, merytorycznych, tożsamościowych lub ideologicznych lecz reakcyjnie, anty-systemowo, negatywnie, z odrazy, z bezsilności, z rozpaczy, z nienawiści do wszystkich lub do kogoś. Do tej kategorii zaliczam 25% głosów oddanych na fatamorgany i spluwaczki wyborcze (Razem, Nowoczesna, Kukiz, Korwin-Mikke). Na „partie” paromiesięczne a w zasadzie na parę nowych celebrytów w telewizji żaden człowiek nie może głosować racjonalnie i merytorycznie. To jest głosowanie dosłownie na byle co, byle było inne niż dotychczas.
Do tej samej grupy zaliczam jednak również połowę wyborców POPiS-u na który w sumie głosowało 60% wyborców – przy czym tutaj zaznaczę, że jest to szacunek bardzo spekulatywny i intuicyjny. Jednak jestem przekonany, że najwyżej połowa głosuje na te partie ze swoich interesów i przekonań. Inni głosują tylko dlatego, że np. „trzeba ratować kraj przed wyprzedażą, PO, PiS-em, komunistami, faszyzmem, …”, „nie mogę już na te parszywe gęby PO-wców patrzeć”, „nic nie robią tylko ciągle piperzą i kaczorem straszę, no to ja tych nierobów właśnie kaczorem postraszę”, „niech z tym burdel, ktoś zrobi wreszcie porządek”, „nie ważne czy będzie gorzej, czy lepiej, niech w końcu będzie jakaś zmiana”.
Na końcu zostaje mi około 20% uprawnionych polskich wyborców, którzy chodzą na wybory i głosują na partie nomenklaturowe z interesu, z przekonań, kierując się kryteriami merytorycznymi, programowymi lub ideologicznymi. I jest to chyba ujęcie optymistyczne. Z tego niecała połowa przypada na najbardziej merytorycznych „wyborców” PSL i po części SLD.
Suma summarum, ostatecznie mi wychodzi, że spór między PO i PiS dotyczy realnie około 12%, może 15% „wyborców”, a więc w rzeczywistości marginesu polskiego społeczeństwa. Utrzymywanie konwencji „wojny Hutu i Tutsi”, to jest forma medialnego „szczękościsku” oderwanego od polskiej rzeczywistości, chociaż na tę rzeczywistość, a raczej klimat społeczny bardzo negatywnie wpływająca. Odpowiada ona też realnej reprezentatywności społecznej tych tzw. „głównych, wielkich (he, he) partii politycznych) i wskazuje na dramatyczną nie-reprezentatywność całego systemu politycznego.
Wnioski w świetle artykułu:
a) przekonywanie i przeciąganie „wyborców” POPiS-u, zwłaszcza tych głęboko zindoktrynowanych jest może chwalebne, ale politycznie i wyborczo pozbawione większego sensu. Nawet duże sukcesy w tym zakresie odzwierciedlą się w wyborach w przysłowiowych promilach. Tym czasem są miliony wyborców, około 50%, którzy nie będą głosowali w ogóle lub będę głosowali zupełnie przypadkowo i irracjonalnie z tego tylko powodu, że głosować nie ma ani na kogo, ani na co. Nie ma nawet śladu programów wiarygodnych i racjonalnych ani ze strony „partii”, co nie dziwi i jest utartym standardem, ani ze środowisk pozapartyjnych, w tym eksperckich i intelektualnych. Jest tylko totalne pustosłowie (jak ta mityczna ustawa PO o zniesieniu zmian PiS-u) lub odwoływania do równie pustej symboliki i tematów zastępczych. Myślę, że ogromna większość tych obrzydzonych polityką i odrzuconych od polityki obywateli ma głęboko w dupie kto jest czy nie jest patriotą, na jakim tle może pojawić się godło, czy Polacy to naród mesjański, bohaterów lub zbrodniarzy. Natomiast chętnie by się dowiedziało jakie są konkretne koncepcje i propozycje rozwiązań zarówno w sprawach przyziemnych, jak systemy socjalne, szkoły, jak również systemowych jak o niezawisłych i sprawnych sądach, samorządach, mediów publicznych i setek innych. Ale tu jest niestety próżnia lub parę mętnych sloganów na krzyż.
(Być może cdn.)
A Pan – jak widzę – zagląda tu systematycznie 🙂
Wszystko zawsze trwa znacznie dłużej niż się wszystkim zdaje na początku. Jednocześnie kończy się nagle i niespodziewanie.
Upór nie jest oznaką głupoty, jeśli tylko związany jest z wiarą w cel. Wtedy, co najwyżej, jawi się raczej jako długa i może nużąca droga.
Kluczem jest CEL, albo raczej odpowiedź na pytanie DLACZEGO tego chcemy. Obrona sądu i Konstytucji, lub wsadzenie do więzienia JK, nie odpowiada na pytanie DLACZEGO to mamy robić. M.L. King miał swoje „I have a dream”. Też musimy je mieć.
A czy pisowcy go mają…?
Służę pomocą, jako domorosły znawca Południa USA.
M.L. King był pastorem, więc inspiracji szukał w ideologii chrześcijańskiej.
My też tak możemy:
Mój Kraj nigdy nie będzie szczujnia, a brat gardzil bratem. To adaptowane z protestanckiej biblii: Thou shalst spake no evil word against your brethren.
Polecam też do stosowania wewnętrznego szanownym dyskutantom.
Wyborców zniechęca do głosowania to, że politycy potem nie liczą się z nimi. Tak samo zniechęcające jest to , że wyborcy potem na nic nie mają wpływu i tworzy się w nich bezradność wyuczona.
Ponieważ język walki nasila emocje, osobiście staram się go unikać, wtedy jest mi łatwiej docierać do rozmówcy. Wymaga ode mnie dużo cierpliwości tłumaczenie, że prawa i ruchy obywatelskie nie są związane z partią itp. Odnoszę wrażenie, że ludzie myślą w sposób „kto z kim, kto przeciw komu, kto chce dorwać się do koryta”.
Tę paskudną identyfikację rozpętała partia o nader ideowej nazwie kilkanaście lat temu, już wtedy zaczęli dzielić Polaków.
Po co jakakolwiek solidarność, jeśli można grać na siebie.
Nie sądzę, aby kara pozbawienia wolności była dolegliwa w kontekście zniszczenia Polski ekonomicznie, gospodarczo i politycznie . Na to nie ma wystarczającej kary i zapłaty . Zresztą pieniądze bezprawnie pobierane przez polityków obecnie rządzącej partii na pewno są transferowane w miejsca, z których będzie je trudno wyegzekwować z powrotem. Politykom nawet po wyrokach pieniędzy brakować raczej nie będzie.
Może młodzież polską oraz elektorat chełpiący się przynależnością mentalną do partii o nader ideowej nazwie otrzeźwi konsekwencja tego , co teraz się dzieje : brak dostępu do Internetu, brak możliwości wyjazdu za granicę, uczenia sie za granicą, nie będzie jak robić fotek na instagram.
Potem będą kolejne braki.
Brak wolności może być nieodczuwalny i niebolesny, gorzej jeśli łańcuch do miski zacznie się skracać.
Odnosząc się do postu Michała: uważam, że jedynym snem i marzeniem ogromnej większości polityków (nie tylko z pis) jest władza. Władza, dominacja, kasa, wpływ – kwartet psychopatyczny. Myślę, że mogą grać ostro, bo grozi im odpowiedzialność karna i finansowa za to, co wyprawiali, samo to może ich napędzać , a gdy do tego dołącza żądza władzy – to ho ho.
Moim zdaniem droga do społeczeństwa obywatelskiego będzie długa, kosztowna i bolesna. Może jestem pesymistką . Działać jednak trzeba mimo wszystko.
Jest Pani raczej optymistką. Moim zdaniem społeczeństwo obywatelskie w Polsce nie ma najmniejszych szans powstać i się rozwinąć.
Poczytałam o wywiadzie udzielonym przez P. Michała Laskowskiego OKO.press. Słabo. W tym temacie też byłam optymistką.
A mówiła P. Prof. Łętowska , że różne postawy sędziów są wyrazem demokratyzmu wśród nich. Zna to środowisko.
Jaki ładny faul wobec suwerena.
Szkoda mi tylko sędziów niekoniunkturalnych, z duszą prawniczą, a nie urzędniczą.
Fragment w/w wywiadu: „Egzekwujemy podporządkowanie się prawu. To jest nasze zadanie, my to przez całe życie robimy. Trudno wymagać od sędziów, że zaczną ignorować prawo, nie stosować go. Nie będziemy wzniecać żadnych rewolt, buntów”.
Z tylu ludzi zrobić idiotów…
Mógł p. rzecznik SN w licznych wypowiedziach do mediów wysłowić się wcześniej. Cóż, jeśli dla sędziów prawo niekonstytucyjne jest prawem najwyższym – mnie uczono inaczej.
P. Iwulski i P. Zabłocki zachowują się i mówią inaczej niż p. rzecznik SN.
Ludzi szkoda.
Sam na początku krytykowałem nieco niejasną komunikację (zygzakowanie) ze strony sędziów, zwłaszcza podczas kulminacji protestów, ale z czasem znalazłem trochę więcej zrozumienia dla sędziów. Aktualnie stan mojej wiedzy jest taki:
a) SN od początku akceptował całą ustawę i ją już od miesięcy realizował (na przykład organizację nowych oddziałów SN). Sędziowie nie akceptowali jedynie fragmentów ustawy, które są jednoznacznie sprzeczne z Konstytucją, a takim jest 6 letnia kadencja Prezes SN.
b) Sędziowie stosują zasadę ścisłego legalizmu. Tam gdzie Konstytucja jest jednoznaczna uznają wyższość Konstytucji. Tam gdzie choćby minimalne pole do interpretacji, tam stosują zasadę domniemania konstytucyjności ustawy, nawet gdy wątpliwości co do tej konstytucyjności są bardzo duże. Sędziowie nie mogą sądzić we własnej sprawie, TK nie funkcjonuje, więc nie ma kto tych wątpliwości usunąć, a więc należy się podporządkować (przejść w stan spoczynku i przyjąć odprawy)
c) cała sprawa ma też wymiar przyziemny, materialny, a w przypadku sędziów egzystencjalny. Nierząd po prostu trzyma kurek z pieniędzmi w funduszu wypłat dla sędziów, który z pewnością by zakręcił. Nie sądzę, żeby protestujący obrońcy sędziów zorganizowali ściepę na uposażenia buntujących się i pozbawionych uposażeń sędziów, tym bardziej, że nie chodzi tylko o uposażenia bieżące, ale również o możliwie utracone z powodu buntu uposażenia dożywotnie. Konstytucja konstytucją, ale żyć z czegoś trzeba. Trudno mieć pretensje do sędziów, że również o swym bezpieczeństwie egzystencjalnym myślą. Trzeba też uwzględnić, że część sędziów mogła z własnej chęci przejść w stan spoczynku przyjmując cała sytuację jako dar losu, a nie represję lub karę.
Rozumiem Pana racje.
Uważam jednak, że ustępliwość sędziów SN demobilizuje.
Po ludzku szkoda mi tych sędziów, którzy ośmielili się mieć wyroki niekorzystne dla członków nader ideowej partii i ponoszą teraz konsekwencje swojej postawy.
Zastanawiam się, czy stanowisko sędziów SN byłoby takie samo, gdyby nasza sprawa nie trafiła do TSUE.
Zygzakowania nie znoszę.
Ja przedstawiałem racje sędziów a nie swoje, tak jak je zrozumiałem z paru wypowiedzi przedstawicieli SN. Przyjęcie jakieś linii postępowania, tutaj legalistycznej, nie określałbym z góry ustępliwością. Ale podejście takie rozchodzi się z oczekiwaniami i wiedzą „ulicy”.
Dla mnie sędziowie zachwali się z klasą i bardzo odważnie wydając to słynne wspólne oświadczenie o uznawaniu pełnej kadencyjności I Prezes SN. To był chyba przełom psychologiczny, który istotnie zmienił sytuację, ale być może również zwiększył oczekiwania „ulicy”. Uważam, że komunikacja powinna być jednak lepsza. Na przykład podkreślanie, że się uznaje pisowską ustawę, a kwestionuje się tylko punkty jednoznacznie łamiące konstytucję. Sami PiSdzielce ten brak jasności obficie wykorzystywali w swojej antypaństwowej propagandzie.
Sędziowie mają jeszcze jedną broń, z której być może skorzystają. Mianowicie zaskarżanie decyzji nowych antykonstytucyjnych ustaw i organów przed trybunałami międzynarodowymi. To jest jedyna droga prawna jaka sędziom i polskim obywatelom pozostała. Alternatywą są już wyłącznie kryteria uliczne. Nawet nie wybory, bo wybory są od dziesięcioleci niedemokratyczne i służą tylko i wyłącznie legitymizowaniu partyjnego bezprawia i bandytyzmu. Czego PiSdzielstowo jest pięknym ukoronowaniem.
Nie chodzi tylko o „ulicę”.
Nie chcę pisać tego, co myślę, zdaję sobie sprawę z tego, że tę stronę internetową czytają różni ludzie.