Orban ograł Kaczyńskiego jak dziecko

Dla Viktora Orbana absolutnie wszystko jest kwestią interesu, a w przypadku sojuszu z Warszawą – ceny. Odgadnijmy tedy, kto wygra konkurs ofert, kto da więcej? Warszawa czy Bruksela?
 
Powtarzanie się zawsze jest nudne i męczące, jednak czasem nieuchronne, bo nie da rady inaczej. Nieustająco bowiem słyszymy z różnych stron zachwyty (autentyczne niestety, zupełnie niewymuszone) nad geniuszem strategicznym Kaczyńskiego, który – jak niegdyś Fischer, Karpow i Kasparow – planuje, cóż tam planuje, on po prostu widzi oczyma duszy dwadzieścia ruchów do przodu. Z każdej sytuacji potrafi wyciągnąć korzyści, nic go nigdy nie zaskoczy, bo wszystko przecież przewidział i przemyślał zawczasu do najdrobniejszego szczegółu. Zachwyty te płyną z najróżniejszych stron, bo oprócz miłujących wodza wyznawców rozpowszechniają je coraz to częściej bezstronni (?) publicyści tudzież – o zgrozo – ludzie z antypisowskiej strony barykady, którzy głośno wołają już nie o „polskiego Macrona”, tylko o „naszego Kaczyńskiego”. Trudno nie zauważyć tu niezdrowej, a bardzo inteligenckiej przecież, fascynacji mocą i skutecznością prezesa.

Nasz Kaczyński bardzo by się przydał, nie mamy go i cierpimy mocno z tego powodu. Warto wszakże doprecyzować, o czym mówimy. Jeżeli o charyzmatycznie ideowym, sprawnym i konsekwentnym partyjnym liderze, to pełna zgoda – oni takiego mają, a my wręcz przeciwnie. Może kiedyś się dochowamy, względnie objawi się on poprzez gwałtowną iluminację, w sytuacji rewolucyjnej, która często wymusza podobne zjawiska – vide Wałęsa w sierpniu 80. Jeżeli natomiast mówimy o prawdziwym mężu stanu, który prowadzi pewną ręką 40-milionowy kraj i kieruje się wyłącznie jego strategicznym i długofalowym interesem, sytuacja wygląda wręcz dramatycznie, za to w pełni sprawiedliwie: my nie mamy nic i oni nie mają nic. A dokładniej: my po dezercji Tuska mamy wielu przyzwoitych fachowców bez politycznej charyzmy i talentów, a oni rzeczywiście i dosłownie nic – wielkie krzyczące zero.

Kaczyński poszedł na wojnę z Unią z powodów osobistych oraz czysto wewnętrznych. Osobistych, ponieważ musiał – i chciał – odreagować oraz pomścić fakt długoletniego przebywania poza politycznym mainstreamem, na odległym marginesie populistycznego bestiarium. – Każdy z nas ma swojego Kaczyńskiego – pocieszali Tuska zachodni liderzy jeszcze kilka lat temu, poklepując go po ramieniu.

Przyczyny wewnątrzpolityczne były oczywiste jak słońce na niebie: cóż może łatwiej uwieść zakompleksioną część naszego narodu (ciągle jeszcze większościową, niestety) niźli wstawanie z kolan, wyzwalanie się z banksterskiego i neokolonialnego poddaństwa, 100-tysięczny antyeuropejski – w formie i treści – marsz wyklętych narodowców i Polska mocarstwowa na czele Międzymorza, a wszystko to pod łopot husarskich skrzydeł. To był majstersztyk, swoista miniatura wczesnego Hitlera – ale takie zabawy mają niestety swój szybki kres, a później narastający z każdą chwilą koszt, nad którym wybitny strateg powinien bezwzględnie panować. Czy Kaczyński nad tym panuje z punktu widzenia twardo rozumianego polskiego interesu narodowego? Ani trochę, to całkowicie go przerasta. Kto nad tym panuje? Viktor Orban, i to – uważnie obserwując ostatnie cztery lata – w stu procentach.
 


Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!

 
W tym miejscu dochodzimy niestety do sedna sprawy. Kaczyński oparł swoją wojnę z Brukselą na absolutnej lojalności jednego sojusznika. To błąd kardynalny, nigdy i pod żadnym pozorem nie wolno tego robić. Skoro połamał wielokrotnie Konstytucję i zobowiązania traktatowe, to doczekawszy się w końcu – po dwóch latach perswazji i ostrzeżeń – wdrożenia artykułu 7 – wisi całkowicie i mocno bezradnie na węgierskim vecie. Nie ma żadnego planu B, musiałby się bowiem rakiem wycofać z kluczowych elementów „reformy” sądowej i przejęcia TK. To zaś oznacza utratę twarzy i autorytetu oraz dekompozycję własnego obozu. Słowem wszystko albo nic! To kompletna dziecinada, amatorka wołająca o pomstę do nieba, granicząca z poważną psychiczną aberracją, która wyłącza racjonalny osąd – po prostu chłopski zdrowy rozum. Wielu wśród dobrej zmiany świetnie zdaje sobie z tego sprawę (Konrad Szymański!), jednak tchórzliwie milczą i potulnie wykonują polecenia z Nowogrodzkiej.

Powróćmy jednak do naszego antybrukselskiego duetu bratanków, który tyle godzin naradzał się w Zielonej Owieczce. Trudno niestety o bardziej niedopasowanych partnerów, psychologicznie i politycznie z kompletnie różnych bajek. Kaczyński to polski ambicjoner, inteligencki sarmata, prowincjonalny wizjoner, ale też ewidentny zakładnik swoich kompleksów, urazów, żali i pretensji. Orban – wszystko na odwrót: chłopak z ludu, piłkarz, niebywały cwaniak i geszefciarz, który sprzeda własną matkę, ale potem zaraz odkupi, żeby ludzie nie gadali. W nieszczęsnej niedzickiej Owieczce spotkały się dwa światy.

Sytuacja Budapesztu jest niebezpiecznie (dla Kaczyńskiego naturalnie) jednoznaczna. Węgry konsekwentnie dostają najwięcej unijnych środków na głowę mieszkańca (obok malutkich Łotwy i Estonii) – tylko w perspektywie 2014-2020 ponad 25 mld euro. Pieniądze te trafiają w lwiej większości do oligarchicznego układu Orbana – nawet nie oligarchicznego, bo to za mały kraj: zwyczajnie rodzinno-koleżeńskiego. Trzej koledzy z dzieciństwa i wczesnej młodości, rodzina, zięć, wójt rodzinnej gminy – tak skonstruowana grupa przepuszcza przez siebie prawie wszystkie unijne środki na infrastrukturę. Orban zmienił konstytucję, przechwycił sądy i wolne media nie po to, by wstawać z kolan i walczyć z brukselską dominacją. Uczynił to po to, by nikt nie patrzył mu na ręce, nie bruździł i nie psuł miliardowych interesów. Pieniądze umie wyciągać nawet od Putina, przede wszystkim na elektrownię atomową w Paks. Wszystko, absolutnie wszystko, jest u niego kwestią interesu, a w przypadku sojuszu z Warszawą – ceny. Odgadnijmy tedy, kto wygra konkurs ofert, kto da więcej? Warszawa czy Bruksela? W tym kontekście warto dobrze rozumieć jeszcze jedno – zabranie funduszy Węgrom oznacza tak naprawdę zabranie pieniędzy rodzinnemu układowi premiera.

Doświadczenia PiSu z Orbanem? Proszę bardzo, oto pierwsze z brzegu: głosowanie na Tuska – ewidentna i całkowita zdrada; głosowania w KE w sprawie trybunalskich, a potem sądowych zaleceń wobec Warszawy – węgierski komisarz każdorazowo za; wreszcie głosowanie art.7 wobec Polski w KE – węgierski komisarz za. Gdzie tu jest przestrzeń na złudzenia?

Jak Kaczyński mógł popełnić tak elementarny i przedszkolny błąd? Jest tylko jedna odpowiedź: w polityce doskonałym motorem bywają uczucia czysto negatywne, jak nienawiść, pielęgnowane urazy czy zawiść. Jednak gdy przychodzi do dużej gry, do gry o interes kraju, o interes narodowy w długiej perspektywie, te czarne motywatory zaćmiewają umysł, zaburzają najprostszy osąd. Wszyscy za to za chwilę słono zapłacimy.

fot. Wikipedia

12 komentarzy do “Orban ograł Kaczyńskiego jak dziecko

  • 21 stycznia, 2018 o 08:52
    Bezpośredni odnośnik

    Prawda, najczystsza prawda, która do nas dosyć słabo dociera, nie wiem zresztą dlaczego. Kaczyński jest zakładnikiem własnych fobii i starannie pielęgnowanych urazów, a w efekcie nienawiści. To się sprawdza w kraju, bo gra na takich samych uczuciach połowy narodu. W polityce zagranicznej – szczególnie unijnej – już nie, wręcz przeciwnie, wpędza nas w osamotnienie, a jego, premiera i szefa MSZ czyni całkowicie bezradnymi.

    Odpowiedz
  • 21 stycznia, 2018 o 09:06
    Bezpośredni odnośnik

    Tutaj decyduje czynnik ukryty i raczej oczywisty, o którym autor nie wspomniał . Kaczyńskiemu piekielnie zależy na zwycięstwie w kraju, zemście na wrogach i stworzeniu całkowicie nowego porządku – nowego państwa (jego periodyk pod tym tytułem ma już ponad 20 lat), swoistego Pax Kaczica. Los kraju, jego zewnętrzne uwarunkowania ma głęboko w nosie, co widać za każdym razem przy personalnych i politycznych wyborach (Macierewicz w MON i kompromitującej Polskę komisji smoleńskiej, Waszczykowski w MSZ, itd.) To go po prostu nie interesuje, to raczej jego otoczenie usiłuje teraz rozpaczliwie ratować sytuację, głównie Morawiecki i Bielan i Szymański.

    Odpowiedz
  • 21 stycznia, 2018 o 14:36
    Bezpośredni odnośnik

    Władysław Gomółka i Edward Gierek to byli prawdziwi geniusze polityki. Ich partia zdobywała bezwzględne poparcie od ok 90% polskich obywateli. Kaczyński ze swoimi 18% to zwykły cienias. Musi jeszcze sporo poćwiczyć w sztuce wykorzystywania potencjału systemu „centralizmu demokratycznego” (kierownicza rola partii politycznych w państwie z wykluczeniem obywateli pozbawionych biernego i czynnego prawa wyborczego)

    Odpowiedz
  • 21 stycznia, 2018 o 14:43
    Bezpośredni odnośnik

    Elektrownia atomowa jest w Paks a nie Kars. Poza tym nie wiem czy Kaczyński tak bardzo liczył na Orbana, raczej liczył na to że Polska jest za duża i za ważna aby UE szła na wojnę z rządem w Warszawie. Orban mógł w tym trochę pomóc ale nie sądzę aby Kaczyński przykładał do niego aż tak wielkie znaczenie.

    Odpowiedz
  • 22 stycznia, 2018 o 08:01
    Bezpośredni odnośnik

    Najbardziej mnie niepokoją praktyczne skutki „zdrady” Orbana. Kaczyński wybierze jak zwykle ucieczkę do przodu czyli wyjście z ciosem i strach pomyśleć, co by to miało być. Aresztowanie czołówki opozycji, przedterminowe wybory? Z pewnością nie pozwoli sobie na zwykłe cofnięcie się przed Brukselą, bo to byłaby otwarta kapitulacja i nadwątlenie autorytetu wodza.

    Odpowiedz
  • 23 stycznia, 2018 o 05:41
    Bezpośredni odnośnik

    Przepraszam za pomyłkę, oczywiście w Paks. Co do meritum, zgadzam się z argumentem o „Polsce dużej i ważnej”, ale podtrzymuję swoje zdanie w kwestii zasadniczej: Kaczyński nie liczył „trochę” na Orbana, nie ma czegoś podobnego w polityce międzynarodowej. On liczył na jego twarde weto w sprawie artykułu 7.2 i to mu Orban jednoznacznie obiecał.

    Odpowiedz
  • 23 stycznia, 2018 o 05:44
    Bezpośredni odnośnik

    Też tak uważam. Skrajna bezczelność ekipy Szydło-Waszczykowski wobec Timmemansa takie właśnie miała podłoże. Gdy do prezesa dotarło, do jakiego stopnia sprzedajny jest Orban, kazał Morawieckiemu ratować sytuację.

    Odpowiedz
  • 24 stycznia, 2018 o 13:09
    Bezpośredni odnośnik

    Ja się z kolei boję miękkości unijnego kierownictwa i tego, że Morawiecki (po naprawdę strasznych poprzednikach) zaczaruje Junckera i stworzy mu szansę tak zwanego kompromisu, czyli wyjścia z twarzą po trupie naszych sądów, Trybunału i dziesiątków drobniejszych naruszeń zarówno Konstytucji, jak i – co w tym kontekście ważniejsze – traktatów. To by nam odebrało resztkę nadziei.

    Odpowiedz
  • 24 stycznia, 2018 o 15:34
    Bezpośredni odnośnik

    Pisowski elektorat boi się dwóch rzeczy – to wynika z badań, ale przede wszystkim ze zdrowego rozsądku – że wódz się kompletnie odklei, jak już się zdarzało i, co jest z tym ściśle powiązane, Unia się naprawdę wkurwi i zakręci kurek. Ten ostatni strach jest ewidentnie szerszy: że Zachód Polskę definitywnie skreśli. Na to trzeba grać, choć mam kłopoty z adresem, bo opozycja zdycha na naszych oczach.

    Odpowiedz
  • 24 stycznia, 2018 o 20:48
    Bezpośredni odnośnik

    Kaczyński za pośrednictwem Antoniego rozbroił i ośmieszył polską armię, wpuszczając ruską agenturę do ministerstwa i sztabu generalnego. Zrealizował plan Putina, kompromitując Brukselę poprzez jawną impotencję w sprawie złamania traktatów akcesyjnych i konstytucji. Teraz znajdzie się wreszcie w sytuacji zero-jedynkowej, jeżeli tylko wielki cwaniak Juncker nie wymięknie.

    Odpowiedz
  • 25 stycznia, 2018 o 21:59
    Bezpośredni odnośnik

    Bruksela musi być wreszcie konsekwentna, choćby dlatego, że do tej pory Juncker wielokrotnie rozmywał i traktował z przymrużeniem oka terminy dawane Warszawie przez Timmermansa. Efekt tej polityki znamy: Kaczyński uznał, że KE to papierowy tygrys, który nie odważy się na konfrontację z dużym krajem członkowskim. Juncker nie ma już wyboru, jeżeli podstawowe wartości unijne mają być przestrzegane i poważnie traktowane

    Odpowiedz
  • 26 stycznia, 2018 o 17:15
    Bezpośredni odnośnik

    Bruksela niestety nic nie musi. Orban właśnie w tej chwili dorzyna resztki niezależnego sądownictwa i likwiduje – za pośrednictwem swoich wiernych, wypasionych unijnym pieniądzem oligarchów – ostatnie reduty niezależnego dziennikarstwa. Włos mu za to z głowy nie spadnie.

    Odpowiedz

Skomentuj Grzegorz Roman Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *