Moskwa jako lekcja dla polskiej opozycji: wyrzućmy „baloniki” ze „światełkami”
Przejrzałem dziś materiały głównych polskich gazet o protestach w Moskwie. Co zrozumiałe, w materiałach jest odniesienie do dzisiejszej Polski. Tyle, że Moskwa nie jest dzisiejszą Polską — to Polska może jutro stać się Moskwą
Opiszę moskiewski protest trochę inaczej niż polskie media. Wśród zatrzymanych 3 sierpnia i 27 lipca sporo jest moich kolegów i znajomych, w tym dziennikarzy, z którymi kiedyś współpracowałem w moim „przedkrymskim” życiu.
Takich, jak Jelena Wawina z gazety „Wiedomosti”. W sobotę po zatrzymaniu relacjonowała: „Stałam na placu Puszkinskim, robiłam zdjęcia telefonem. Przyszło dwóch policjantów i kazało mi odejść stąd. Odpowiedziałam, że jestem dziennikarką i mam zadanie redakcyjne. Złapali mnie za ręce i zaczęli żądać okazania legitymacji. Odpowiedziałam, że jest w plecaku, jeśli odpuszczą ręce — pokażę. Jednak policjanci dalej żądali legitymacji, nie wypuszczając rąk. Zaprowadzili mnie do radiowozu. Dopiero w radiowozie wyciągnęłam legitymację i zadanie redakcyjne. Powiedzieli, że są to dokumenty o nieznanej formie. Zabrali mnie na komisariat ze słowami »Na miejscu zobaczymy«. W radiowozie było 20 osób, czterech niepełnoletnich. Na nasze pytanie, dokąd nas wiozą, kierowca odparł: »Do kostnicy«”.
Policja nie zaczepia dziennikarzy TV i… odważnych
Policja z Rosgwardiją (Gwardia Narodowa) zachowywała się bardzo brutalnie, nie dotykali jednak dwóch grup ludzi. Nie zaczepiali dziennikarzy telewizyjnych i ich operatorów, którzy mieli duże mikrofony i duże kamery — z kolei bardzo ucierpieli dziennikarze prasowi, bo policja zgarniała każdego, kto wyciągał telefon w centrum miasta. Protest miał formę spaceru, dlatego mundurowi zgarniali wszystkich, w tym nawet swoich: jest wiele relacji, kiedy z radiowozów, po sprawdzeniu, wypuszczani byli tajniacy.
Po kilku godzinach akcji centrum 12-milionowej Moskwy w sobotę wymarło. Dostali po głowie w ostatnie dwa weekendy turyści, którzy nierzadko nie wiedzieli, co się w mieście dzieje i trafiali do suk wychodząc z hoteli i hosteli w centrum miasta. Policja zatrzymywała każdego, kto się nawinął i zachowywał się spokojnie. Natomiast nie zaczepiała tych niespokojnych — to ta druga grupa „pariasów”. Byli ludzie, którzy biegali za policją, krzyczeli głośno i ich nie zaczepiano. Niewątpliwie mundurowi mieli rozkaz nie robić męczenników z kolejnych potencjalnych liderów — wszystkich dotychczasowych przywódców przed sobotą zatrzymano wskazując na różne wykroczenia.
Polska prasa opisując protest często skupia się na tym, co ma w głowie Putin, dlaczego tak brutalnie rozpędza akcję, której celem jest kilka kandydatur do moskiewskiego parlamentu. Dla niewtajemniczonych — samorządy w Rosji są jedynie imitacją samorządności, a moskiewski parlament został okrojony z praw najbardziej. Dziś wstyd nawet odpowiedzieć na pytanie, czy Moskiewska Duma dorasta do statusu drugorzędnego organu konsultacyjnego przy prezydencie miasta? Dumę w Moskwie Kreml mógłby bez większych strat zignorować, nawet jeśli w całości zostałaby zajęta przez opozycję.
Centrum rosyjskiej polityki po raz pierwszy od wielu lat poza Kremlem
Dlaczego więc Kreml popełnia błąd za błędem szykując się do jesiennych wyborów Moskiewskiej Dumy? Najpierw zażądano od kandydatów ogromnej ilości podpisów — zakładano, że opozycja tego nie uzbiera, ale zamiast tego zrobiono opozycji kampanię. Później te podpisy ostentacyjnie odrzucono robiąc opozycji rozgłos na cały kraj i świat, wywołując furię miasta, które realnie, a nie z państwowego przymusu, podpisywało się pod listami. Potem przeprowadzono aresztowania zanim doszło do protestów, by w końcu brutalnie rozpędzić jeden i drugi protest zatrzymując po ponad 1000 osób.
Gdybanie w odpowiedzi na pytanie „dlaczego Putin to robi” nie ma żadnego już znaczenia. Centrum rosyjskiej polityki, po raz pierwszy od wielu lat, przeniosło się z głowy Putina na bulwary w centrum Moskwy. Społeczeństwo, które wraz z analizującymi go ekspertami żyło w iluzji „86-procentowej większości Putina” i było zakładnikami tej „większości”, okazało się wściekłe, myślące różnorodnie, będące daleko poza kontekstem jakiegokolwiek Putina.
Wystarczył spacer w centrum Moskwy z wyraźnym celem politycznym, żeby znaleźć się w zupełnie innym kraju (🇵🇱 halo polska opozycjo). Rosja przed 27 lipca to kraj, gdzie pierwsze trzy osoby to Putin, premier Miedwiediew, prezydent Moskwy Sobianin. Po tym dniu Sobianin wypowiadał się jak marionetka służb, które wcześniej ostentacyjnie zabrały mu do więzienia spod urzędu aktywistę, który szedł zarejestrować akcję. Putin i Miedwiediew milczą, inaczej ich kolos też pokaże swoje gliniane nogi. Nowi liderzy protestu zmieniają się na oczach. Miasto, a z nim i kraj, jest teraz w stanie wojny. Nie jestem pewien, czy władza znów nie wygra tej wojny, nie jestem pewien, czy jeśli wygra opozycja, będzie ona mi się podobała — faktem jest, że dziś rosyjska polityka rozgrywa się poza Putinem.
Bez wstążeczek i baloników, czyli skutecznie
To już nie jest protest z białymi wstążeczkami, jak na placu Błotnym w 2011 roku, który domagał się jedynie „szanuj nas” i zbierał się na piknik polityczny z balonikami i innymi głupstwami typu światełka do nieba (🇵🇱 halo polska opozycjo). Wówczas został szybko opanowany przez władzę, która zainwestowała w kukiełkowego premiera z Twitterem i iPadem. Moskwa—2011 i Moskwa—2019 różni się tym, że dziś ludzie nie boją się wyjść na opozycyjną imprezę, nie „sankcjonowaną” przez władzę i mają gdzieś różne współczesne sztuczki mające na celu pokazanie „współczesności” rządzących.
Obecny protest to cały system, który jest na tyle silny, że jeśli nawet wsadzić do więzień wszystkich liderów, i tak wyjdzie na ulice i wyłoni nowych (przy czym całkiem prawdopodobne jest, że znane wcześniej twarze protestu szybko odejdą do historii). Ten system z różnymi skutkami był budowany przez lata — miał swoje media, solidarny wkurw i pomoc prawną (jedyne wiarogodne dane co do zatrzymanych i pomoc adwokatów nadaje sieć aktywistów OWD-Info).
Cechy tego systemu, niezauważone wcześniej w Polsce, dały o sobie znać już w maju, kiedy skłócona rosyjska opozycja dogadała się co do niewystawiania konkurencyjnych kandydatów w okręgach wyborczych w Moskwie (🇵🇱 halo polska opozycjo). A kiedy w jeden z okręgów próbowała się wcisnąć popularna lekarka i aktywistka Niuta Federmesser, wskazano jej, że nie warto ryzykować reputacji. Federmesser zrozumiała, że ze zjednoczoną opinią nie wygra i się wycofała.
Moskwę czeka czas opresji, kolejne osoby są oskarżane o organizację „masowych zamieszek” — a to grozi do kilkunastu lat więzienia. Zdjęcia z protestów są brutalne. Podzielę się jednak wesołym: w sobotę opozycyjna telewizja „Dożd” rozmawiała z Walerym Bułyginem, kandydatem tzw. „opozycji systemowej” do Moskiewskiej Dumy, który przyszedł do centrum miasta krytykując protestujących. Określił działania policji jako zbyt łagodne. — Z tego co widzę, działania policji są bardzo miękkie, zabierają po jednym, żeby przestraszyć — mówił i od razu został zabrany do radiowozu. Cała akcja trwała 37 sekund.
Igor Isajew
fot. ОВД-Инфо
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Buduj z nami patriotyzm obywatelski” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
W Rosji obowiązuje 7-% próg wyborczy w skali całego a do wyborów są dopuszczane jedynie partie, które mają 50.000 członków i oddziały we wszystkich regionach tego ogromnego kraju. Bezpartyjni i środowiska lokalne nie mają najmniejszych szans na udział w wyborach i wybór do Dumy w Moskwie. Mafia partyjna w Moskwie trzyma wszystko.
Czyli taka sama „demokracja” jak w Polsce. Po co straszyć „demokracją ruską” Polaków jak Polacy od 30 lat mają „ruską demokrację”, w której „obywatele” nie mają prawa uczestnictwa? Pic na wodę, fotomontaż oraz partyjne gangsterstwo, zarówno w Rosji jak i w Polsce.