Mniejszość, większość, Majdan i te sprawy

 
10 kwietnia w rocznicę smoleńską na pl. Piłsudskiego zjawiło się nas w proteście przeciw smoleńskiemu szaleństwu na moje oko tysiąc osób. Niektórzy oceniali to na dwa tysiące, inni na trzy. Podobno najlepiej było widać, kiedy ruszył pochód i się rozciągnął na sporą długość. No, niech będzie nawet, że trzy. To niewiele przy mobilizacji, o której tyle słyszałem zewsząd, że sam uznałem 10 tysięcy za niewykluczoną możliwość… Dość przy tym dla mnie niepokojąca była ta perspektywa tłumu po naszej stronie i między innymi o tym proponuję pomyśleć

 
Jak by nie patrzeć, nie było „marszu miliona”. Większość „obozu demokratów” takiego marszu oczekuje. Ja nie. Dlaczego?

 

Powody logiczne

 
Demokracja, którą mamy w głowach my, którzy bronimy konstytucji i domagamy się rządów prawa, na wiele sposobów i bardzo zasadniczo różni się od demokracji, która zdaniem PiS ma się w Polsce dobrze. Różni się tym mianowicie, że naszym zdaniem prawo chroni w demokracji mniejszość przed wolą większości wszędzie tam, gdzie większość chce mniejszość zdeptać.

 
Rację więc w tak widzianym sporze o demokrację ma nie ten, kto jest w stanie nakryć czapkami przeciwników. Tak myśli tylko jedna ze stron konfliktu, w którym uczestniczymy. Chciałbym wiedzieć, że to nie jest moja strona.

 
Kiedy bronimy demokracji – a to był jeden z istotnych powodów, dla których zebraliśmy się 10 kwietnia, niezależnie od tych, które się wiążą ze smoleńską katastrofą, pisowskim fałszem o spisku, uprawianą tam mową nienawiści i wszystkimi tymi rzeczami – to bronimy istnienia nieprzekraczalnych granic woli większości. Ludowa rewolucja większości przeciw „elitom” to pisowska specjalność. To Kornel Morawiecki, nie my, mówił o prawie na usługach narodu. My wiemy, że ponad wolą większości stoi najwyższe prawo Rzeczypospolitej i chronione nim prawa człowieka, których naruszać nie wolno nikomu i które należą się każdej jednostce. Żadnemu wyjącemu tłumowi nie wolno praw jednostki tknąć. W tej sprawie tam byliśmy. Od ponad roku tam jesteśmy. Tam stają jednostki przeciw tłumom, a nie większość przeciw mniejszości. I to jest właściwe.

 

Powody arytmetyczne

 
Spora część z nas uważa jednak – nie bez powodów przecież – że w rzeczywistości rządy PiS są mniejszościowe, skoro na PiS głosował mniej niż co piąty wyborca, a sukces tej partii był wynikiem niskiej frekwencji i fuksu ordynacyjnego. To prawda, choć wynik wyborów byłby przypuszczalnie ten sam lub gorszy, gdyby do urn poszli wszyscy. Przede wszystkim jednak, skoro podobno szanujemy konstytucję, wynik wyborczy powinniśmy uznać za wiążący bezdyskusyjnie, niezależnie od tego, że łamanie podstawowych praw skutecznie dzisiaj delegalizuje tę władzę.

 
Dla oprzytomnienia wspomnieć należy także, że za konstytucją, której dziś bronimy przed pisowskim zamachem, w referendum sprzed 20 lat głosował bynajmniej nie cały naród, ale 23% obywateli. Powinniśmy więc tę arytmetyczną miarę znać.

 
Jest również bardzo możliwe, choć nie wiemy tego na pewno, że także dzisiaj nie więcej niż 23% Polaków uważa, że większości nie wolno wszystkiego. Być może przeciwnicy PiS są w dzisiejszej Polsce większością, choć tego również nie wiemy. Z całą jednak pewnością większości nie stanowią dzisiaj ci z nas, którzy wiedzą, że ponad wolą narodu stoi prawo, konstytucja i zwłaszcza zapisane w niej prawa człowieka. Wśród tego tysiąca osób, które zebrały się 10 kwietnia na pl. Piłsudskiego i potem ruszyły w stronę Krakowskiego Przedmieścia, ogromna większość miała najwyraźniej tę rzadką dzisiaj świadomość i ją zademonstrowała. W takim towarzystwie czuję się dobrze i poczucie bycia w mniejszości nie przeszkadza mi wcale. W tłumie gotowym zmieść wszystko na swojej drodze czuję się źle i poczucie siły tego nie zmienia, bo siła często okazuje się niszczycielska.

 
Zwolennicy słusznej skądinąd tezy o ordynacyjnym fuksie mówią też czasem, choć częściej milcząco czynią to założenie, że szacunek dla praw mniejszości, podobnie jak inne tego rodzaju drobiazgi, zapewnimy sobie i zorganizujemy w spokoju, kiedy już pozbędziemy się nielegalnej władzy niszczącej państwo. To osobny temat i o nim będzie tu jeszcze mowa, bo to założenie okazuje się fałszem z kilku istotnych powodów – póki co skonstatujmy jednak, że żadna z tego rodzaju uwag nie znosi tego wciąż podstawowego spostrzeżenia, że chodzi o prawa mniejszości, a nie o prawo siły tłumu liczebniejszego niż hordy przeciwników. Jednostki przeciw tłumom – jeśli tylko nie są bezsilne, a nie są i dowiedliśmy tego – mogą wywalczyć tę demokrację, o którą nam chodzi. Tłum przeważający liczebnie i przez to silniejszy wywalczy raczej pisowską, ludową tyranię większości; być może w nieco bardziej cywilizowanej odmianie, choć nie liczyłbym na to bardzo.

 
Arytmetyka działa tu przedziwnie. Byliśmy w Polsce ostatnio świadkami wielu ogromnych protestów, które nie przyniosły niczego ponad rechot rządzących, wielce zadowolonych z naszego oburzenia i znajdującego w nim potwierdzenie dla własnych działań, bo one się żywią odwetem. Protest naszej garstki stającej konsekwentnie oko w oko z władzą okazał się skuteczny wbrew ilościowym proporcjom. Dość wspomnieć pospieszną i chaotyczną nowelizację prawa podjętą z powodu kilkudziesięciu osób notorycznie stających Kaczyńskiemu naprzeciw. Tu Kaczyński nie rechocze. Dlaczego? Ano, dlatego, że tu nasza obecność boli zamiast bawić. Adres jest ważny. Nie ilość.

 

Powody estetyczne

 
Estetyczne dlatego, że chodzi o przekaz. Powinienem napisać „etyczne”, ale akurat etyczne powody są całkiem jasne, już tu była o nich mowa i jeszcze będzie, bo one są wszechobecne, natomiast gdy chodzi o siłę pozbawionych przemocy, skrajnie pacyfistycznych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa, liczy się właśnie siła przekazu – to jak on działa na opinię publiczną, w tym na tę jej część, która sympatyzuje z przeciwnikiem lub nie angażuje się wcale, a jej bierność gra na naszą niekorzyść. Liczy się więc to – mówiąc brutalnie – co widać w kamerach i jak to odbierze widz, który nie zada sobie trudu prześledzenia kontekstu sytuacji, a nawet jeśli to zrobi, to może patrzeć z perspektywy całkowicie odmiennej niż nasza. Przekaz musi być skuteczny w każdej sytuacji.

 
Gandhi doprowadził kiedyś do sytuacji, w której tysiące demonstrantów dawało się do nieprzytomności lać pojedynczym żołnierzom pilnującym rządowych magazynów soli. Ten tłum byłby w stanie na strzępy rozszarpać żołnierzy i co więcej – miałby dobry powód. Siła polegała jednak na tym, że żaden z tych ludzi nie wykonał choćby agresywnego gestu i nie odezwał się słowem. Inaczej niż w Indiach Gandhiego, naprzeciw nas stoi dzisiaj wyjący tłum smoleński i absurdalnie wielkie siły policji – to nieporównanie inna sytuacja pod każdym względem. Im więcej nas jednak jest, tym bardziej milczący powinniśmy być i tym bardziej ograniczone powinny być nasze hasła. Póki co garstka ludzi odważnie stająca przeciw fanatycznemu tłumowi wygląda na pomysł zdecydowanie lepszy niż ilościowa konfrontacja tłumów. Obywatelskie nieposłuszeństwo z demonstracyjnej bezbronności czyni siłę. W dawnych czasach Vaclav Havel nazywał to siłą bezsilnych, podkreślając etyczną wartość tej postawy. Jacek Kuroń używał metafory o zajączku i ciężarówce, pokazując przede wszystkim potencjalną skuteczność w walce pomimo dysproporcji sił. Zestawienie tych dwóch definicji mówi wiele. Skuteczność nie istnieje bez etyki – i bez estetyki. Żaden z tych względów nie wymaga większości w ulicznym starciu. Przeciwnie.

 
Obywatelskie nieposłuszeństwo świadomie tworzy sytuacje, które kompromitują przeciwnika, jak sceny sprzed indyjskich magazynów soli do szczętu skompromitowały brytyjską okupację. Protest nie liczy przy tym na perswazję – więc na to na przykład, że zawstydzony przeciwnik zmieni zdanie lub choćby zacznie się zachowywać odmiennie. To nie jest psychologicznie możliwe, po przeciwniku można się co najwyżej spodziewać wzmożonej furii i zresztą na Krakowskim Przedmieściu jesteśmy świadkami właśnie tego. Efektem obywatelskiego nieposłuszeństwa jest obnażenie tej furii władzy, jej brutalności, tchórzostwa, cynizmu, zaprzeczenia wszelkim deklarowanym wartościom. I to się również na Krakowskim Przedmieściu dzisiaj dzieje. Efektem jest zwykle odwrócenie społecznych sympatii lub ustępstwa władzy wywołane obawą utraty zaplecza. Przy władzy skompromitowanej do szczętu trwają wyłącznie ci, którzy muszą.

 
Kilku elementów trzeba, żeby tak się działo. Jednym z podstawowych jest absolutny pacyfizm. Oni wyją, szarpią nas, lżą, czasem nawet biją, na szczęście bez żadnych dramatów dotychczas – my zaś nie odpowiadamy na to w żadnym stopniu choćby adekwatnie, demonstracyjnie znosząc to wszystko bez reakcji. Stąd nasz wielokrotnie i niezupełnie skutecznie powtarzany apel o milczenie po naszej stronie.

 
Kolejnym elementem jest ograniczenie żądań protestu. Ono ma kilka funkcji, w tym również taką, by stworzyć dla przeciwnika kuszącą ofertę – po co umierać za ekshumacje lub inny taki drobiazg i kompromitować się z tego powodu w sposób grożący utratą wszystkiego. Na tym polega niezwykle istotny rachunek zysków i strat, który umożliwia wymuszanie ustępstw na przeciwniku dysponującym nieporównanie większą siłą. To dzięki temu mniejszość jest w stanie wygrać swoje. Ale równocześnie ogromna jest wtedy perswazyjna siła takiego protestu. Panie i panowie z PiS, w tym konkretnym proteście nie żądamy od was oddania władzy, ani nawet przestrzegania prawa – chcemy tylko elementarnej przyzwoitości, na którą stać każdego normalnego człowieka i która nic nie kosztuje. Nie stać na tę przyzwoitość wyłącznie psychopatycznego potwora.

 
Ilość nie ma tu znaczenia. Liczy się wyłącznie to, że z pisowskiego etosu zdradzonych o świcie żałobnych cierpiętników zostały zgliszcza, na które przynosimy nasze białe kwiaty. Widzą to wszyscy, którzy na to patrzą – więc także zwolennicy PiS, którzy również oglądają fortyfikacje i policjantów ochraniających wodza przed garstką ludzi z kwiatami w dłoniach. Im mniej krzyczą ludzie z kwiatami w dłoniach, im bardziej niegroźnie wyglądają, a wcale nie gniewnie, tym wymowniejszy dla wszystkich staje się ten obraz.

 

Powody polityczne

 
Etos i strategia, choć opisane tu w grubym zarysie, i tak na ogół wydają się czymś absurdalnie skomplikowanym, nadmiernie wysublimowanym i niepotrzebnie trudnym jak na przaśną rzeczywistość, w której banda niedouczonych nieokrzesańców po prostu rozwala nam państwo. Ilościowy plebiscyt przeciw PiS w wyborach lub choćby w Majdanie, skoro wybory są niemal na pewno iluzją, powinien najpierw znieść władzę szkodników, a o luksusy w rodzaju obywatelskiej własności państwa i wrażliwości na prawa jednostki możemy zadbać potem. To jako się rzekło luksus, a koniecznością jest ratowanie dorobku niepodległej Polski. Rzecz w tym, że to pozornie oczywiste i proste rozwiązanie w rzeczywistości ani nie jest możliwe póki po naszej stronie nie ma miażdżącej większości, ani nie rozwiąże żadnego z polskich problemów, które doprowadziły do obecnego kryzysu, jeśli nawet ta większość się pojawi. Kaczyński jest rezultatem, a nie powodem naszych kłopotów. Mamy braki w diagnozie przyczyn kryzysu. Nie nadrobię tu tych braków, ale kilka rzeczy zasygnalizować mimo to trzeba.

 
W kategoriach zwykłej polityki parlamentarnej – gdyby dziś wybory wygrała antypisowska koalicja w jakimkolwiek kształcie, to zagrożenie powrotem pisowskiego populizmu nie zniknie. Na tę koalicję będziemy wobec tego musieli głosować już zawsze, bo alternatywą wobec zwartego poparcia i bezwzględnej lojalności w obozie wspierającym antypisowskich „odnowicieli” już zawsze będzie powrót niebezpiecznych nieokrzesańców w rodzaju Błaszczaka, Maciarewicza, Ziobry, Brudzińskiego, a kiedy oni znikną, pojawi się nowy Lepper, Tymiński, Kukiz, Mikke. Wylądujemy na powrót w dwubiegunowym systemie politycznych lęków i niemożności. Żadna otwarta debata publiczna możliwa nie będzie, żadna systemowa reforma. Okopiemy się w wojennym obozie przeciw PiS lub innym populistom, głosowanie na jakąkolwiek „trzecią” partię będzie zawsze szaleństwem grożącym rozbiciem głosów i oddaniem władzy. Przecież właśnie to nam się przytrafiło – nic innego – i dzisiaj zbieramy owoce.

 
Ważniejszy wydaje się jednak społeczny wymiar polityki. Po politycznej przegranej PiS nie zniknie elektorat tej partii. Po ulicach nadal będą chodziły smoleńskie dziady, gadając o Żydach, mordercach i zdrajcach, hordy młodych ludzi w maskach będą o każdym mówić „ścierwo”, demolka podstawowych wartości wspólnoty będzie trwała w najlepsze, a wzbierający wciąż żywioł znajdzie – jak znalazł – ujście w kolejnej politycznej rewolcie o wszystkich cechach dzikiej chłopskiej rabacji.

 
Politycznie i społecznie zatem po zwycięstwie w antypisowskim plebiscycie, kiedy większość będzie znów po naszej stronie, powrócimy na tę samą beczkę prochu, która już po raz drugi wysadziła nam państwo. Ten drugi raz jest zgodnie z logiką gwałtowniejszy i bardziej niszczycielski od pierwszego z lat 2005 – 2007. Trzeciego wolę sobie nie wyobrażać.

 
Lekcje, które da się z tych kryzysów wyciągnąć bez zasadniczej zmiany politycznych paradygmatów, nie są zachęcające. Po pierwsze, osiągnąwszy na powrót większość i znosząc władzę PiS w wyborczym plebiscycie lub w rewolucyjnym Majdanie, musielibyśmy mniejszościowy elektorat PiS pozbawić praw i trzymać pod butem. Po drugie nigdy już nie wolno by nam było popełnić błędu i głosować na „partię trzecią”, bo to się zawsze skończy katastrofą, jak ta obecna. Opisuję właśnie prostą drogę do dyktatury monopartii, która pokona dyktaturę monopartii PiS.

 
W największym skrócie to właśnie z tych powodów dość już dawno temu napisaliśmy w deklaracji Obywateli RP, że postulat przyspieszonych wyborów i delegalizacja władzy PiS powinny być ostatecznym, a nie pierwszym i najpilniejszym postulatem ruchu obywatelskiego – jakkolwiek trudna do zaakceptowana wydaje się ta teza wobec całego zła, które PiS wyprawia.

 

Dylemat Saint-Justa

 
Saint-Just oczywiście żadnego dylematu nie widział, a tylko twierdził po prostu i rewolucyjnie stanowczo, że „nie ma wolności dla wrogów wolności”. Tak stanowczo i tak rewolucyjnie, że skoro „nie ma wolności”, to rozwiązaniem jest gilotyna, albo metody eksterminacji trudne do wyobrażenia w nazistowskich obozach zagłady, a ćwiczone na wielką skalę w zbuntowanej Wandei. Jak się takie rzeczy kończą, wiadomo było jeszcze zanim „anielski” Saint-Just sam na gilotynie położył własną, ponoć bardzo urodziwą głowę. Ale rzeczywiście miejsce dla „wrogów wolności” w demokracji jest problemem co najmniej kłopotliwym.

 
Identyfikacja „wrogów wolności”, ich genezy, światopoglądu i celów nie jest zadaniem łatwym i nie tu jest miejsce na nią. To jednak jest znów część tej diagnozy sytuacji, której ruch demokratyczny nie dokonał, co jest jednym z istotnych powodów jego programowej słabości. Obecny konflikt ma przede wszystkim kulturowy charakter i jest zderzeniem etosów, a nie interesów grupowych. Zderza się więc „ciemnogród” (tak widzimy ich my) z „europejską Targowicą złodziei” (jak widzą nas oni).

 
Nawet socjalne elementy wyborczego programu PiS miały bardziej etyczną wartość dla wyborców tej partii niż były materialnie atrakcyjnym przekupstwem – wbrew temu, co na ogół sądzimy, gadając o roszczeniowych menelach sprzedających wolność za 500+. Wyborca PiS nie liczył na kasę dla siebie – raczej wielbił dobrą wolę „łaskawego władcy” i cenił sobie „sprawiedliwość społeczną”. W innych sferach ta sama wartość sprawiedliwości nabierała cech „sprawiedliwego odwetu”. Wyborców PiS nie oszukano, łudząc ich mirażem bogactwa, gdy tymczasem w rzeczywistości chodziło o demontaż demokracji i zemstę na poprzednich „elitach”. Wyborcy PiS są z zemsty zadowoleni, oczekują jej, nie cenią w żadnym stopniu wartości demokracji, nie wiedzą po co komu poszanowanie praw mniejszości, chcą być rządzącą większością, a im większe oburzenie widzą w naszych szeregach, tym głębsze jest ich przekonanie, że „sprawiedliwości staje się zadość”, a nasz „kwik oderwanych od koryta” to przekonanie potwierdza.

 
Z tego powodu kalkulacje obliczone na to na przykład, że się władza PiS zawali, kiedy z budżetowych powodów załamie się program 500+, a rozczarowani wyborcy przejrzą wreszcie na oczy, są złudne. To zawsze etos, a nie interesy materialne, decydował o polskich wyborach. Gdyby było inaczej, nigdy nie udałby się np. plan Balcerowicza, bo on bardzo drastycznie naruszał bezpośrednie interesy ogromnej większości z nas. Poparliśmy go z patriotyzmu i potem z tych samych powodów stroniliśmy od wszelkich roszczeniowych populizmów, uznając, że są niebezpieczne dla dopiero co odzyskanego państwa.

 
Problem w tym, że etos demokratów był dotychczas zbyt słaby – etyczne wartości nie miały wśród demokratów dobrej prasy, bo kojarzyły się właśnie z populizmem. Liczył się zdrowy rozsądek poprawnie skonstruowanych budżetów oraz demokracja. Demokracja wszakże nie jest w społecznej ocenie pojęciem ze sfery wartości, a jedynie czymś, co opisuje technikę rządzenia. Tym więc, co dobre jest dla polityków, a polityków nie lubimy – również po „naszej stronie” sporu.

 
Uświadomienie sobie etycznej natury dzisiejszego polskiego sporu jest ważnym argumentem na rzecz opisywanego tu etosu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ale na tym bynajmniej nie koniec.

 
Polski etyczny konflikt jest głęboko zakorzeniony w polskiej tradycji. Jej opis żadną miarą tu się nie pomieści. Ważne jest jednak uświadomić sobie, że pisowski przewrót jest wyrazem buntu rzeczywistych wrogów demokracji, którzy naprawdę uważali i nadal uważają, że III RP to nie było ich państwo i którzy naprawdę chcą je dzisiaj zniszczyć. Przywykliśmy sądzić, że to poczucie „wykluczenia”, o którym PiS tyle opowiadał w kampanii o „Polsce w ruinie” jest fałszem kłamliwej propagandy. Niezależnie jednak od tego, czy dostrzegamy jakiekolwiek racje w teorii wykluczenia, czy tylko fałsz w niej widzimy – istnienie grupy ludzi, którzy o polskiej demokracji myślą jak o narzuconej im obcej władzy, jest najwyraźniej twardym społecznym faktem. Ta grupa zdołała wygrać wybory i czy wygrała je fuksem, czy nie, pominąć jej istnienia się nie da. I ona nie zniknie.

 
Gdzie zatem jest miejsce dla wrogów wolności, jeśli nie chcemy ich wolności pozbawiać lub wiemy, że tego zrobić się nie da nie tracąc wolności własnej? Odpowiedź jest wbrew pozorom prosta, a nie skomplikowana.

 
Otóż państwo PiS to jest ich państwo. Ich wolności nic nie zagraża – dopóki rządzą. Jeśli tę władzę – koniecznie tę – zdołamy zmusić do praworządności i przestrzegania prawa, wtedy dylemat Saint-Justa przełamiemy. Kiedy w końcu wygramy i oni zajmą nasze miejsce, skorzystają z tych praw, na które sami przystali i które na nich wymusiliśmy. Nie z większych. Staną się obywatelami tego samego państwa i tej samej demokracji, w której żyli jako rządzący. To będzie ich państwo, akceptowana przez nich konstytucja i porządek prawny. Skorzystają z wolności, które to my wywalczymy. Warunkiem jest jednak wywalczyć tę wolność teraz. Póki rządzą oni, a my jesteśmy w mniejszości.

 

Chwila prawdy 10 maja

 
Powyższe uwagi mają w moim przekonaniu znaczenie ogólniejsze niż akcja Obywateli RP wymierzona w miesięcznice smoleńskie, z których jesteśmy najbardziej znani. Stosują się do wszystkich naszych działań – tych, które w Sejmie zmierzają do prawa obywatelskiej obecności tam, gdzie sobie tego nie życzy marszałek Kuchciński, bezprawnie ograniczając prawa obywatelskie; tych zmierzających do odzyskania mediów publicznych; tych, które prowadziliśmy i podejmiemy w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, która być może nie jest przegrana do końca; wreszcie w projekcie referendum obywatelskiego, który ideę obywatelskiego nieposłuszeństwa oraz demokracji pomyślanej również dla „wrogów wolności” rozszerza na dowolnie wielki zakres spraw kraju oraz na instytucje państwowe i obywatelskie, samorządowe i partyjne, przywracając obywatelską własność nad nimi.

 
Ale oczywiście test nastąpi 10 maja. Dopiero najbliższa miesięcznica odbędzie się pod rygorami znowelizowanej ustawy, kiedy każda kontrmanifestacja w odległości mniejszej niż 100 metrów od Kaczyńskiego zostanie uznana za nielegalne zakłócenie porządku prawnego.

 
Cóż, słowo się rzekło. Trzeba nam będzie tę ustawę złamać i trzeba będzie ponieść konsekwencje. Zrobimy to oczywiście. I oczywiście nie będzie tłumu porównywalnego z tym, który się zjawił ostatnio, bo nie ma wielu ludzi, którzy sobie chcą i mogą pozwolić na tego rodzaju akty nieposłuszeństwa.

 
I to jest dobra ilustracja skuteczności wbrew ilościowym proporcjom. Otóż można rozsądnie zwołać zgodne ze znowelizowaną ustawą zgromadzenie w wymaganej przez Kaczyńskiego bezpiecznej odległości i liczyć tam na sporą frekwencję. Można wtedy gniewnie krzyczeć w sporym tłumie, wznosić radykalne hasła. „Będzie moc”, jak to często słyszeliśmy w recenzjach z demonstracji tego typu. „Brawo my”…

 
Ale można również w kilkadziesiąt osób stanąć w milczeniu w obronie ludzkiej godności i praw obywatelskich.

 
W pierwszym przypadku nowelizacja odbierająca obywatelom istotną część ich praw stanie się faktem. W drugim przypadku okaże się fikcją – niezależnie od tego, czy protestujących wyniesie policja, czy władza uzna, że to się nie opłaca. Aparat państwa natomiast, wyraźnie zwrócony przeciw skrajnie pokojowym obywatelom stającym w obronie czytelnych dla każdego wartości i w widoczny sposób stającym odważnie, skoro jest ich właśnie garstka i skoro świadomie narażają się na konsekwencje – aparat państwa przejętego przez PiS skompromituje się w sposób czytelny również dla dotychczasowych stronników tej władzy.

 

(rysunek Raczkowskiego z gazeta.pl — źródło)

2 komentarze do “Mniejszość, większość, Majdan i te sprawy

  • 24 kwietnia, 2017 o 23:38
    Bezpośredni odnośnik

    Powody logiczne

    NIE CHODZI o nakrycie czapkami, CHODZI natomiast o bycie głosem niemarginalnym, bo tylko z takim demokratura PiS się liczy i tylko taki przebija się w mediach. Nie należy również demonizować słowa „większość”, albowiem większość większości nierówna. „Nasza” większość przestrzegałaby ograniczeń woli większości, nie deptałaby praw mniejszości, więc nie należy się jej bać.

    Powody arytmetyczne

    „Nasz” „tłum” jest zwykle jakościowo inny niż „ich” tłum. My pozostajemy grupą jednostek nawet, gdy jest nas dużo, ponieważ nie myślimy kolektywistycznie, nawet jeżeli w ważnych dla nas sprawach podobnie. Nasz tłum nie napada na obce jednostki, dla ich tłumu to sposób funkcjonowania. Nasz „tłum” nie ma nikogo zmiatać, ma tylko demonstrować, jak wielu ludziom zależy na państwie prawa, wymuszając respekt w kategoriach zrozumiałych dla drugiej strony. Zatem błędnie zrównujesz różne większości i niepotrzebnie się obawiasz przyrostu liczebnego.

    Piszesz, że myślenie, że zapewnimy sobie szacunek dla praw mniejszości, gdy odsuniemy od władzy formację programowo ich nieszanującą to fałsz. Niekoniecznie. Tylko PiS i być może Kukiz są poza normą, wszystkie pozostałe partie są normalne pod tym względem. Nie będzie „naszej” dyktatury na wzór PiSowskiej, jeżeli PiS przegra wybory (zakładając, że wybory się odbędą i będą uczciwe).

    Powody estetyczne

    Piszesz „gdy chodzi o siłę pozbawionych przemocy, skrajnie pacyfistycznych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa, liczy się właśnie siła przekazu – to jak on działa na opinię publiczną, w tym na tę jej część, która sympatyzuje z przeciwnikiem lub nie angażuje się wcale, a jej bierność gra na naszą niekorzyść”. „Efektem [obywatelskiego nieposłuszeństwa i kompromitacji władzy w związku z nim] jest zwykle odwrócenie społecznych sympatii lub ustępstwa władzy wywołane obawą utraty zaplecza. Przy władzy skompromitowanej do szczętu trwają wyłącznie ci, którzy muszą.”

    Akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa nielicznych są niewątpliwie piękne, inspirujące i mobilizujące dla przeciwników opresyjnej władzy, ale ich skuteczność w zmienianiu postaw społecznych/polityki rządu to zupełnie inna sprawa.

    Problemem w Polsce nie jest przy tym jakaś wielka społeczna sympatia do PiS, którą trzeba by odwracać (prawdziwe emocjonalne związanie z PiS dotyczy tylko części wyborców PiS). Problemem jest ignorancja, obojętność i wygoda.

    Nie wiem, na czym opierasz swoją wiarę, że wyniesienie grupki protestujących Obywateli RP przez policję może istotnie wpłynąć na opinię publiczną (urabianą zresztą w znacznej części przez media PiS, a z drugiej strony przez nie zawsze mądre media niezależne). Na razie nic na to nie wskazuje (choć oczywiście dopiero teraz zacznie obowiązywać nowa ustawa o zgromadzeniach, w tym sensie 10 maja faktycznie będzie testem, także wpływu na opinię publiczną, nie robiłbym sobie jednak wielkich nadziei, bo przeważa i nadal będzie przeważać obojętność – co innego porusza ludzi, ostatnio np. ewidentna głupota, małostkowość i krótkowzroczność rządzących, jak w sprawie wyboru Tuska. Być może poruszą ich skutki głupiej reformy edukacji. Będą poruszać dalsze ograniczenia wolności wyboru kobiet. Niekoniecznie jednak ograniczenie wolności zgromadzeń przez nową ustawę unaocznione przez usunięcie protestujących Obywateli RP ani samo usunięcie pokojowej manifestacji w obronie uszanowania woli rodzin osób ekshumowanych lub innych wartości.

    Ograniczenie żądań protestu nie daje efektu, który sugerujesz, tzn. przynajmniej dotychczas nie skusiło drugiej strony do zachowania elementarnej przyzwoitości, nie mówiąc o przestrzeganiu prawa. Druga strona działa zgodnie z dewizą „ani kroku wstecz”, więc nie cofnie się przed czymś, co Twoim zdaniem ją skompromituje również w oczach jej stronników lub osób obojętnych, a moim zdaniem przejdzie bez echa (zwłaszcza wśród stronników władzy i osób obojętnych). Samo ograniczenie żądań protestu nie będzie miało żadnych magicznych skutków – z jednej strony będzie dawać pretekst do lekceważenia „maniaków/prowokatorów antyekshumacyjnych”, z drugiej – prowadzić do snucia dowolnych domysłów co do „ukrytej agendy” (nie może im chodzić tylko o ekshumacje itp.) i dorabiania gęby bez skrępowania.

    Porównania z czasami Gandhiego, Havla i Kuronia nie są do końca uprawnione. Pomijając już aspekt różnic treści i nośności protestów, obecnie zarówno media, jak i opinia publiczna są o wiele bardziej zróżnicowane i posegmentowane, dlatego nie ma i nie może być jednoznacznego, silnego efektu najpiękniejszych nawet akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa.

    Powody polityczne

    Kaczyński nie jest wyłącznie rezultatem naszych kłopotów. Wzmocnił i obudził to, co mogło pozostawać uśpione/stopniowo słabnąć.

    Utożsamiasz elektorat PiS z jego bardziej ekstremalną częścią i sugerujesz, że tak rozumiany nie zniknie. Częściowo jednak zniknie, przynajmniej z przestrzeni publicznej, tak jak był mniej widoczny (bo nie był rozzuchwalony) przed objęciem władzy przez PiS. A mniej demoniczna część elektoratu PiS nie stanie się ponownie zagrożeniem, jeżeli dobrze przepracujemy doświadczenie obecnych rządów PiS.

    Sugerujesz, że po ewentualnej wygranej koalicji anty-PiS nastąpi powrót na tę samą beczkę prochu. Nastąpi jednak tylko wówczas, gdy nie wyciągniemy wniosków z obecnej sytuacji. Z rządów PiS w latach 2005-07 wniosków nie wyciągnęliśmy, ale wówczas PiS nie niszczył jeszcze samych fundamentów państwa prawa. Trudno mi sobie natomiast wyobrazić niefrasobliwość po obecnej nauczce.

    I nie, nie musielibyśmy pozbawiać elektoratu PiS praw i trzymać go pod butem, natomiast oczywiście musielibyśmy już naprawdę serio potraktować praworządność i konsekwentnie egzekwować prawo wobec wszystkich, wzmocnić, a nie osłabiać TK i sądownictwo oraz bardzo poważnie potraktować EDUKACJĘ OBYWATELSKĄ od wczesnego etapu edukacji. Jedynym „dyktatem” wobec PiS i jego elektoratu byłby dyktat traktowania prawa i demokracji o wiele poważniej niż dotychczas. Być może przez pewien czas nie byłoby miejsca na trzecią partię, ale byłoby to przejściowe.

    Dylemat Saint-Justa.

    Twój opis sytuacji jest trafny poza lekceważeniem roli programu 500+ (nie należy go przeceniać, ale nie należy też nie doceniać. 500+ pełni funkcję stabilizującą poparcie dla PiS, przeciwdziała odpływowi wyborców), natomiast cel zmuszenia tej władzy do praworządności i przestrzegania prawa poprzez akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa jest nierealny.

    Dałoby się ją do tego zmusić tylko za pośrednictwem niezawisłych i niezależnych sądów, których wyrokom władza by się podporządkowywała (w warunkach istnienia prokuratury i policji przestrzegających Konstytucję i konstytucyjne ustawy, a nie wykonujących również niekonstytucyjne polecenia władzy), ale ta władza niestety podporządkowała sobie TK, prokuraturę i policję oraz właśnie energicznie pracuje nad podporządkowaniem sobie sądów.

    Jesteśmy obecnie w okresie przejściowym, gdy być może coś jeszcze da się ugrać (po przejściu całej drogi sądowej), ale nawet co do tego można mieć wątpliwości.

    Chwila prawdy 10 maja/wnioski końcowe

    Użycie aparatu państwa przeciwko pokojowej, nielicznej grupie Obywateli RP stającej w obronie takich wartości jak uszanowanie woli rodzin sprzeciwiających się ekshumacjom ich bliskich będzie kompromitacją czytelną dla podobnie do Ciebie myślących, ale nie dla aktywnych stronników tej władzy ani nawet dla wszystkich jej przeciwników. Gdyby ekshumacje wbrew woli części rodzin były czytelną abominacją dla znaczącej grupy Polaków, poparcie dla PiS doznałoby z tego powodu uszczerbku. Nic na to jednak nie wskazuje.

    Nowa ustawa stanie się fikcją wyłącznie w wymiarze wewnętrznym, duchowym osób protestujących (oraz osób pokrewnych im duchowo), które pozostaną wolne niezależnie od tego, co się stanie, natomiast w odbiorze społecznym wyniesienie protestujących będzie raczej oznaczać jej faktyczne wyegzekwowanie, o ile w ogóle ludzie się tym zainteresują lub przejmą. Wydaje się, że ani ekshumacje wbrew woli rodzin, ani wolność zgromadzeń nie są niestety powszechnie traktowane jako kwestie zasadnicze.

    Protest Obywateli RP zostanie odpowiednio przefiltrowany przez PiSowskie media, a media niezależne też nie muszą go sensownie pokazać, zatem nawet potencjalnie może on nie mieć takiej siły oddziaływania, jaką przewidujesz. Jego oddziaływanie ograniczy się zapewne jak dotychczas do mobilizowania i inspirowania części przeciwników nowego państwa PiS, co w sytuacji wciąż niezbyt wielkiej mobilizacji jest również bardzo potrzebne.

    Odpowiedz
    • 28 kwietnia, 2017 o 00:09
      Bezpośredni odnośnik

      „„Nasza” większość przestrzegałaby ograniczeń woli większości, nie deptałaby praw mniejszości, więc nie należy się jej bać.”

      To jest naiwność i błąd logiczny. Oraz nieporozumienie — chodzi w tym tekście o to, by akcje tego rodzaju nie służyły jedynie budowie większości, która wygra wybory, ale właśnie o to, by przed wyborami zmienić rzeczywistość w opisany sposób. Być może dlatego, że nie wierzysz w możliwość tej zmiany. Ja z kolei kompletnie nie cenię tej perspektywy — jeszcze będzie o tym mowa.

      „… wszystkie pozostałe partie są normalne pod tym względem”.

      Nie są. Powszechne komentarze o wyborcach PiS jako o „roszczeniowych menelach, którzy sprzedali wolność za 500+” pokazują społecznie uznawane wartości po naszej stronie. To jest pogarda dla strony przeciwnej, a nie demokratyczna normalność. Antydemokratyczne zachowania np. poprzedniej koalicji, głębokie systemowe wady i podobne rzeczy mogę wymieniać w nieskończoność. Dość wspomnieć zignorowane inicjatywy referendalne. Każda z nich była skandalem, który łatwo rozgrzeszamy, bo proponowaną treść uznajemy za idiotyzm lub czystą grozę. Często zresztą słusznie — tyle, że to niewiele zmienia gdy przyjdzie do ocen demokratycznych standardów naszych zachowań. Nie ma symetrii oczywiście i nie po to to piszę, by powiedzieć, że PiS zły, ale PO nielepsza. Piszę, że nie ma u nas demokratycznych instynktów — ani wśród polityków, ani wśród obywateli.

      „Obecnie zarówno media, jak i opinia publiczna są o wiele bardziej zróżnicowane i posegmentowane, dlatego nie ma i nie może być jednoznacznego, silnego efektu najpiękniejszych nawet akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa.”

      To jedno z praw ściśle ogólnych, na które się powołujesz. Dowód jakiś? Z empirii? Ktoś próbował? My, owszem, dowody są i za chwilę o nich. Tu tylko o braku dowodów Twojej cytowanej tezy.

      „Przeważa i nadal będzie przeważać obojętność – co innego porusza ludzi, ostatnio np. ewidentna głupota, małostkowość i krótkowzroczność rządzących, jak w sprawie wyboru Tuska. Być może poruszą ich skutki głupiej reformy edukacji. Będą poruszać dalsze ograniczenia wolności wyboru kobiet. Niekoniecznie jednak ograniczenie wolności zgromadzeń przez nową ustawę unaocznione przez usunięcie protestujących Obywateli RP”.

      To akurat może być w jakiejś mierze prawdą. To się wpisuje w dobrze empirycznie uzasadnioną prognozę, przewidującą, że PiS zaplącze się we własne nogi, że pozostaje na to poczekać i zająć się tymczasem przygotowaniem do prezentacji (np. programowej) zwycięskiej alternatywy. Być może tak będzie — rządy w III RP nie zmieniały się raczej w rezultacie sprytu zwycięzcy czy jego ciężkiej walki, wybory w Polsce się przegrywa, a nie wygrywa. W tym sensie, że zwyciężcy dostają dar od losu. Podobnie komuna runęła pod własnym ciężarem, a nie w wyniku skoku przez płot Wałęsy. W tekście jednakże chodzi o to, że zmiana, która nastąpi w sposób tak prognozowany będzie głęboko niewystarczająca — to jest zmiana w cyklu, który w Polsce od dekad już działa, nic się zmienia w mechanizmach ten cykl stymulujących, amplituda drgań narasta zaś tak, że dewastacja i związane z nią zagrożenia postępują. O tym jest tu mowa. I stąd takie a nie inne wnioski co do tego, co należy robić. Bo celem nie jest dla mnie runięcie PiS. Co innego jest celem.

      „Ograniczenie żądań protestu nie daje efektu, który sugerujesz, tzn. przynajmniej dotychczas nie skusiło drugiej strony do zachowania elementarnej przyzwoitości, nie mówiąc o przestrzeganiu prawa.”

      Nieprawda, Mamy już za sobą ustępstwa ze strony PiS. One dotyczą tego samego protestu na Krakowskim Przedmieściu. Nie przypominam sobie, żeby ktoś poza nami zawarł z PiS porozumienie — my to zrobiliśmy i PiS go nawet przez moment przestrzegał. Nowelizacja prawa o zgromadzeniach jest elementem scenariusza uruchomionego przez nas — jak ognia tego unikali, zmusiliśmy ich do tego, jesli ich zmusimy do tego, że nas zaczną zamykać, będzie to początek ich kolejnej porażki, bo koszt zamykania będzie większy dla nich niż dla nas — wy wytrzymamy, oni nie. Niestety droga do tego akurat sukcesu może wyłącznie tak wyglądać i wiedzieliśmy o tym od początku tego prostestu.

      Nie doceniając dość klasycznie zdefiniowanej roli obywatelskiego nieposłuszeństwa, definiującego protest w kategoriach etycznych, a nie politycznych, demonstracyjnie niewinnego i posługującego się racjonalną kalkulacją ograniczonych celów i wielkich kosztów dla przeciwnika, abstrahujesz od historii. Również Polska zna tu przykłady. Ruch WiP osiągnął niewyobrażalny w komunie cel zniesienia obowiązku wojska i wprowadzenia służby zastępczej w wyniku właśnie protestów kilkusetosobowej grupy „desperados”. Ci młodzi ludzie przy okazji zdołali uratować całą „wielką Solidarność” — włąśnie wtedy, kiedy nie uciekali przed milicją, a z dumą dawali się wsadzać i na ich miejsce natychmiast zjawiała się następna (choć równie nieliczna) grupa. Represje przestały działać, co uruchomiło szereg równoległych procesów. Oczywiście polski komunizm upadł z powodu Gorbaczowa, ale negocjacje w Magdalence spowodowały właśnie takie rzeczy — a nie żadne wielkie demonstracje i nie strajki.

      Można mnożyć tego rodzaju przykłady.

      I nie — nie zaapeluję w ten sposób do ludzi o podobnej wrażliwości. Ten mechanizm działa ogólnie — co pokazują bardzo różnorodny przykłady tego rodzaju działań prowadzonych w najróżniejszych kontekstach kulturowych i politycznych — od faszystowskich Niemiec i okupowanych krajów, poprzez komunizm, kolonialno-feudalne Indie, dzikie reżimy afrykańskie, demokratyczną Amerykę, po… np. dzisiejszą Polskę i KOD, którym zdołaliśmy zatrząść (zresztą niechcący) latem, garską ludzi, z których władze KOD szydziły nierozważnie.

      Ale przede wszystkim — patrzymy z kompletnie przeciwstawnych perspektyw. Języki mamy nieuzgodnione.

      „Nasz tłum nie napada na obce jednostki, dla ich tłumu to sposób funkcjonowania. Nasz „tłum” nie ma nikogo zmiatać, ma tylko demonstrować, jak wielu ludziom zależy na państwie prawa, wymuszając respekt w kategoriach zrozumiałych dla drugiej strony. Zatem błędnie zrównujesz różne większości i niepotrzebnie się obawiasz przyrostu liczebnego.”

      Otóż pisałem właśnie o tym, że nasz tłum zaczyna napadać i jawnie deklaruje taką ochotę. Miesiąc zajęło mi perswadowanie ludziom pomysłów rzucania jajkami, a po fakcie też widzę wyrazy rozczarowania „ugodowością”. No, radykalizm nie na obrzucaniu bluzgami polega, ale np. na tym, żeby zablokować ten ich „marsz pamięci”.

      „Piszesz, że myślenie, że zapewnimy sobie szacunek dla praw mniejszości, gdy odsuniemy od władzy formację programowo ich nieszanującą to fałsz.”

      Nie — tego nie piszę, właśnie przeciwnie. Jeśli po prostu odsuniemy ich od władzy, nie zademonstrujemy szacunku dla praw mniejszości. W nas go wcale nie ma — to jedno. Po drugie logika wygranego plebiscytu i koalicji powstrzymującej zalew barbarzyńców wymusi na nas raczej brak respektu niż respekt dla praw pokonanych.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *