Impresje programowe i postulaty
[nextpage title=”1″ ]
– „Nie zatrzyma nas żaden jazgot” – Andrzej Duda.
– „Zdajemy sobie z tego sprawę” – Obywatele RP.
Postulaty i programy
Każdy większy konflikt społeczny w historii konsolidował się wokół postulatów: od Magna Charta, poprzez 95 Tez Lutra, do polskiej Solidarności. Jeżeli ruch nieposłuszeństwa nie wyartykułował postulatów, to bunt zamierał, bo ludzie rozchodzili się w końcu do domów, nie widząc wspólnego celu. Konsolidacja oporu przeciw komunistom nastąpiła wokół Postulatów Sierpniowych, a zakłady w całej Polsce poparły strajk w Stoczni, bo strajkujący nie tylko byli „przeciw” czemuś, ale byli przede wszystkim „za” realizacją konkretnych żądań. Jest to tak banalne, że aż głupio o tym pisać. A jednak siły demokratyczne w Polsce sprzeciwiające się dyktaturze zupełnie o tym zapomniały. Nikt nie przedstawił dotychczas żadnego zrozumiałego dla obywateli prostego zestawu celów, które nadawałyby sens manifestacjom i akcjom nieposłuszeństwa. KOD przez ponad rok nie potrafił wydusić z siebie prostego programu. Miękkie manifestacje nie przerodziły się w zorganizowany, pokojowy, ale twardy opór. Czeka nas więc dyktatura Kaczyńskiego albo wybuch ślepego buntu i wojna domowa (scenariusz Putina)?
Obydwa scenariusze brzmią wystarczająco katastrofalnie, aby pilnie szukać trzeciej drogi, która umożliwi powrót do demokracji, ale bez używania przemocy. Jest na to tylko jeden sposób: wyartykułować cele i przekonać do nich znaczącą większość obywateli. Wówczas wolno nam będzie zwrócić się – nawet w sposób bezpośredni – do naszych przedstawicieli, którzy już utracili mandat, o rozejście się do domów. (Uwagi o tej „utracie” legitymacji na końcu artykułu).
Zadanie wydaje się trudne. Ale Kaczyński, podobnie jak inny znany z historii szaleniec, wciągnął PiS w wojnę na wszystkich frontach. Wygrywa początek kampanii, bo stworzył karną partię-armię, która stosując taktykę Blitzkriegu, odnosi zwycięstwo za zwycięstwem nad zatomizowanym liberalnym społeczeństwem i jego instytucjami. Jednak po klęsce KOD-u, wiara w pokonanie PiS-u, spadła tak nisko (jak po klęsce pod Dunkierką), że niełatwo będzie ją wskrzesić. Ludzie nie wierzą nawet w tak obiecujące przedsięwzięcie jak referendum w sprawie reformy edukacji. Jak wynika z sondażu IBRiS, aż 83 proc. badanych sądzi, że to referendum nie ma sensu.
Pozostając na ścieżce retoryki wojennej, którą za chwilę świadomie opuszczę, zastanawiam się, co poradził by siłom demokracji, Carl von Clausewitz. Sądzę, że powiedział by mniej więcej tak: pokonanie PiS-u przez jedno środowisko i w dodatku poprzez jedno referendum jest nierealne. Pokonać PiS można tylko poprzez koncentrację sił i kumulację oporu wszystkich zaatakowanych środowisk w jednym czasie. Do strajku nauczycieli powinny więc dołączyć inne środowiska: kobiety, prawnicy, lekarze, studenci, rolnicy, przedsiębiorcy, naukowcy, wojsko, policja, samorządy, organizacje pozarządowe. Ale do tego potrzebna jest „koalicja”. Aby stworzyć koalicję potrzebne są – jako warunek minimum – wspólne postulaty. Artykulacja postulatów wszystkich zainteresowanych środowisk.
Ale sama artykulacja, doradziłby zapewne Clausewitz, to za mało – trzeba użyć siły, aby je wdrożyć. No tak, Prusy często używały siły i już nie istnieją. Jeśli chodzi więc o skuteczność w walce z przeważającymi siłami wroga, lepiej skorzystać z doświadczeń Gandiego, Martina Lutera Kinga i Wałęsy. Dzisiaj w Polsce najlepsze doświadczenie mają w tej dziedzinie Obywatele RP. Maria J. Stephan i Erica Chenowetz w obszernej pracy „Why Civil Resistance Works”, przeprowadziły analizę 300 wystąpień/akcji przeciwko władzy – pokojowych i z użyciem przemocy, które miały miejsce w latach 1900 – 2006. Okazuje się, że duże, pokojowe akcje nieposłuszeństwa obywatelskiego w 53% przypadków zakończyły się sukcesem, tymczasem akcje przemocowe osiągnęły cel tylko w 26% badanych przypadków. Gene Sharp, autor „The Politics of Nonviolent Action”, wymienia 198 działań pokojowego nieposłuszeństwa. A więc dla każdego koalicjanta znalazło by się oryginalny zestaw. Sharp podkreśla, że do sukcesu potrzebne są też następujące czynniki: trafna strategia, rozważne i dysponujące wyobraźnią przywództwo, dobra organizacja oraz wsparcie społeczne.
Ale zanim przedstawię potencjalne pola współdziałania „koalicji”, zawarte w kolejnej wersji Postulatów, chciałbym przedstawić hipotezę, która być może rzuci dodatkowe światło na przyczynę tego „nieprawdopodobnego” polskiego konfliktu. Konfliktu, który z jakiegoś powodu powtarza się teraz także w USA. Hipoteza ta, jeżeli uznać ją za teorię najlepiej wyjaśniającą konflikt i podziały, radykalnie ogranicza wybór metod i celów.
[/nextpage]
[nextpage title=”2″ ]
Narodziny nowej klasy
Rzeczywista linia frontu dzieląca Polaków leży prawdopodobnie bardzo głęboko – w nieuświadamianych pokładach umysłów, a konflikt między PiS-em i partiami opozycji jest tylko widzialnym refleksem czegoś znacznie głębszego. Oprócz przytaczanych już przez różnych autorów przyczyn podziału, dobrze już znanych – jak zderzenie płyt tektonicznych cywilizacji zachodniej i wschodniej (Huntington), konfliktu między dużymi miastami i prowincją, wierzącymi i niewierzącymi, walką o tożsamość narodową, tradycyjnego konfliktu między bogatymi i biednymi – jest jeszcze zjawisko, które rzadko brane było pod uwagę: konflikt między zwykłymi ludźmi a klasą kreatywną.
Pojawienie się tej ostatniej grupy jako najbardziej istotnego czynnika charakteryzującego współczesne społeczeństwo odkrył Richard Florida, amerykański ekonomista, specjalizujący się w badaniach regionów zurobanizowanych, wykładowca Uniwersytetu w Toronto. Florida jest autorem książki „Narodziny klasy kreatywnej” – jak wynika z badań szwajcarskiego think tanku Gottlieb Duttweiler Institute, była to najbardziej wpływowa książka ostatnich kilkunastu lat. Analizując społeczeństwo amerykańskie i różnice w rozwoju gospodarczym różnych miast USA autor odkrył, że za szybkim rozwojem niektórych regionów stoi nowa grupa społeczna, którą nazywa „klasą kreatywną”. Zastój innych miast wynika z kolei z braku przedstawicieli tej grupy. W latach 60-tych stanowili oni 5% ludności USA, obecnie liczba ta wzrosła do ponad 30%.
W rozwiniętych krajach klasa kreatywna jest już najliczniejszą grupą społeczną. Według Floridy najszybciej rozwijają się regiony, skupiające te najbardziej kreatywne i dynamiczne jednostki. Ale ludzie ci ciągną do miejsc, gdzie panuje kultura tolerancji. Miejsca te oferują wysoki standard życia, ciekawe rozrywki, swobodę realizowania siebie. Ciągną do środowisk o otwartej, dynamicznej kulturze miejskiej, a za nimi wędruje kapitał, powstają nowe miejsca pracy i rosną wpływy z podatków. Niestety, polityka PiS-u zmierza w przeciwnym kierunku. Londyn wygrywa z Warszawą nie tylko ze względu na wyższe zarobki. Polacy zaczną więc wracać z Anglii jak Tęcza wróci na Plac Zbawiciela. Jako wskaźnik tolerancji danego regionu Florida przyjmuje między innymi tzw. gay index. Wskaźnik Liczby Gejów – miernik kultury otwartej, która przyciąga przedstawicieli klasy kreatywnej i kapitał. Nietolerancja wobec mniejszości rodzi katastrofalne skutki dla całej gospodarki. W czołówce miejsc o najwyższym wskaźniku kreatywności plasuje się San Francisco i Dolina Krzemowa, co – jak dowodzi Florida – nie wynika z samego tylko faktu, że żyją tam dobrze opłacani informatycy. Aby zapewnić trwały rozwój, przewagę konkurencyjną i zagwarantować zatrudnienie, kraje muszą więc zadbać o stworzenie infrastruktury tolerancji (Panie Morawiecki!).
Ale kim są ludzie z klasy kreatywnej? Są to osoby, które zajmują się innowacjami i rozwiązywaniem problemów. Zalicza się do nich między innymi: naukowców, inżynierów, nauczycieli i wykładowców, pisarzy, artystów, dziennikarzy i ludzi mediów, małych przedsiębiorców, informatyków, ekspertów, finansistów, doradców, prawników, lekarzy, rzemieślników i menedżerów różnego szczebla. Do grupy tej przeszła też zapewne znaczna część rolników. A kim są ci pozostali? Ci „niekreatywni”? Czy nie są to wyborcy partii populistycznych, których analitycy często określają jako „ofiary”: ofiary transformacji lub ofiary globalizacji. Zapewne ci ludzie są swego rodzaju ofiarami coraz szybszych zmian. Być może sytuacja społeczna tych dwóch dużych grup napędza narodziny jakiejś nowej odmiany faszyzmu. Antagonizmy między „kreatywnymi” i „ofiarami” nie opierają się na trwałych podziałach stanowych jak w feudalizmie, ani na podziałach ekonomicznych jak w okresie panowania kapitału, lecz na systemach wartości, którymi się kierują, na wykształceniu i cechach charakteru. Stąd być może coraz częściej określa się klasę kreatywną jako „elity”, a resztę „zwykłych ludzi” jako „ofiary”. (Czy te „elity”, to nie są pogardzane przez działaczy PiS-u „lemingi”?)
Jednym z najsilniejszych motywów wyborczych „ofiar” jest zawiść. Ludzie ci przeważnie mają niższe wykształcenie, niższe zarobki, nie znają języków obcych, mają gorsze samochody, rzadziej wyjeżdżają za granicę. Powodów do nieuświadomionej zawiści socjalnej jest więc wiele. John Rawls, amerykański filozof polityki, stwierdził, że społeczeństwa, w których duże grupy kierują się zawiścią, nie są w stanie zbudować demokracji. A właśnie zawiść „zwykłych ludzi” jest jednym z głównych przyczyn, które napędziły wyborców Kaczyńskiemu i Trumpowi. Rdzawy Pas w większości zamieszkują „ofiary” (także jako „ofiary” globalizacji). W tym sensie partie liberalne, PO i Nowoczesna, są też partiami klasowymi: reprezentują klasę kreatywną, czyli „elity”. Antagonizmy między partiami nie polegają więc tylko na zwykłych kłótniach i ambicjach polityków.
Ale przyczyny tych podziałów prawdopodobnie pogłębia jeszcze inny czynnik. Jedną z cech „ofiar” jest fakt, że nie czytają. Nic nie czytają. Za to dużo oglądają. Być może właśnie to zjawisko powoduje, że porozumienie między walczącymi dwoma „plemionami” wydaje się niemożliwe. Wnioskując z codziennego doświadczenia, wydaje się jakby obie grupy żyły we wszechświatach równoległych. Ale dlaczego różnice między „czytaniem” a „oglądaniem” stanowią tak wielki problem? Na pytanie to odpowiada współczesny autorytet zajmujący się badaniem demokracji prof. Giovanni Sartori z Columbia University. Czytając jego kasandryczne przepowiednie w “Homo videns” z 1999 roku o nadejściu populizmu, epoki powszechnej ignorancji, która może doprowadzić do „chaosu” lub do władzy „Wielkiego Brata”, łatwo zrozumieć, że chyba mamy bardzo poważny problem. Według niego homo sapiens przekształca się pod wpływem mediów elektronicznych opartych na prostych obrazkach w homo videns. Traci zdolność abstrakcyjnego i logicznego myślenia, czyli mówiąc otwarcie: „ofiary” nie potrafią myśleć. Człowiek nigdy nie był istotą w pełni rozumną, twierdzi Sartori, ma wprawdzie ku temu potencjał, który jednak teraz w nowej sytuacji ewolucyjnej, cofa się lub rozwija się w kierunku dziwnego, emocjonalnego i irracjonalnego trybu myślenia. „Żadna pojedyncza luka w wykształceniu nie jest sama w sobie istotna” – pisze Sartori – „Dopiero całość ujawnia kulturalną i informacyjną pustkę, która napawa grozą”.
Ale Sartori pisze ogólnie – o „ludziach”. Nie zwrócił uwagi na fakt, że nie wszyscy będą należeć do homo videns, Że nastąpi podział na żywym ciele społecznym: jedni będą telewidzami, inni czytelnikami. Zwykli ludzie oglądają, kreatywni czytają. Mieszkańcy Rdzawego pasa to „ofiary”, a ich prezydent, Człowiek z Rdzy, sprawia wrażenie, jakby nie przeczytał w życiu ani jednej książki. Warto zauważyć, że różnice w poziomie bogactwa nie odgrywają w tym konflikcie prawie żadnej roli. Miliarderzy są akceptowalni; zawiść skupia się na miejscu w podziale pracy dużych grup społecznych. Polskie „ofiary”, to mieszkańcy Polski B. A w Poznaniu większość mieszkańców, to zapewne „elita”. Oczywiście mówimy o statystyce, większościach i procentach.
[/nextpage]
[nextpage title=”3″ ]
Nie wchodząc w dalsze analizy i wynikające z nich konsekwencje, widać, że w sferze czystej walki z PiS-em niewiele zmienimy. Potrzebna będzie gruntowna zmiana systemu edukacji. Systemu, który powinien niwelować późniejsze podziały. Co więcej, system ten powinien kształcić „elity”, które będą żyć i działać już w czasach sztucznej inteligencji. Tymczasem reforma PiS-u, to masowa produkcja „ofiar”. Dlatego droga do celu prowadzi przez asertywną negację pisowskiej reformy edukacji i przeprowadzenie zmian systemu – po rzetelnej, długotrwałej debacie w sferze publicznej.
Drugi czynnik, to reforma systemu demokracji. I te dwa problemy znalazły się wśród głównych postulatów-pytań do suwerena. Być może te kompleksowe, szczegółowe postulaty ustrojowe pozwolą na uniknięcie bezmyślnej konfrontacji dużych grup społecznych, żyjących obok siebie, ale w innych światach i kierujących się innymi wartościami. Mówiących po polsku, ale myślących innymi językami.
Sądzę, że właśnie kompleks postulatów-pytań do suwerena odsłoni to, co siedzi w nas i naprawdę nami kieruje. To zakłada jednak, że najpierw społeczeństwo obywatelskie musi odbić dla siebie – poprzez opór i nieposłuszeństwo – sferę publiczną i trochę ją uporządkować i zracjonalizować.
Postulat dobra wspólnego
W dotychczasowej historii nagłe i głębokie zmiany struktur społecznych sprowadzały lęki i powszechne wołanie o dyktaturę, wywołując nawet fanatyczny entuzjazm dla faszyzmu, bolszewizmu czy totalitaryzmu. Popper opisał to świetnie w książce „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”, na przykładzie przechodzenia społeczności Aten od zamkniętej struktury plemiennej do otwartego polis. Mamy podobne dylematy. Jak rozwikłać więc konflikt między „elitami” a „ofiarami”?
Sądzę, że najpierw warto zapytać, co mówi o tym Konstytucja. Zgodnie z Ustawą zasadniczą, Rzeczpospolita jest „dobrem wspólnym”. Idiom „dobro wspólne” oznacza harmonizację rozwoju społeczeństwa realizowaną według najwyższych standardów i najlepszej wiedzy, z poszanowaniem godności jednostki. Konstytucyjne „Dobro wspólne” ma dwa oblicza: chroni jednocześnie dobro zbiorowe, czyli interesy całej wspólnoty obywatelskiej, jak również prawa do wolnego rozwoju każdego pojedynczego człowieka. Mieści się tu ochrona godności człowieka, ale także ochrona i racjonalne gospodarowanie wspólnymi zasobami, w skład których wchodzi wiele dóbr – od środowiska naturalnego do wartości duchowych, jak wiedza i zaufanie.
Zasadniczym elementem struktury „dobra wspólnego” jest jednak jednostka obdarzona nienaruszalną przez państwo godnością – która chroniona jest przez najważniejszą normę Konstytucji (art. 30). Profesor Marek Piechowiak, w monografii „Dobro wspólne jako fundament polskiego porządku konstytucyjnego”, przywołując definicję Kanta, tak to widzi: „To na mocy art. 1 i zawartej w nim klauzuli dobra wspólnego godność współokreśla każdy element Rzeczpospolitej. Człowiek nie może być nigdy traktowany jedynie jako środek, ale powinien być traktowany zawsze zarazem jako cel każdego elementu Rzeczpospolitej”.
Jest to naprawdę rewolucyjne, głęboko humanistyczne ujęcie relacji jednostka – państwo. W wersji odwróconej jako „wspólne dobro” pojęcie to występowało w sanacyjnej Konstytucji kwietniowej. Ale jego znaczenie było właśnie odwrotne: oznaczało dominację państwa nad jednostką. To jedna z cech faszyzmu. I taką wersję tego pojęcia proponowali wpisać do Konstytucji „narodowcy”, których w Komisji Konstytucyjnej reprezentował KPN. Wygrała jednak koncepcja odwrócona, którą w 1995 proponował Tadeusz Mazowiecki, wspierany przez Episkopat i Jana Pawła 2, przez ówczesną lewicę i liberałów.
Sensem istnienia państwa polskiego powinna być więc dzisiaj troska o rozwój każdej jednostki, w tym „ofiar”. III Rzeczpospolita nie jest lewiatanem, nie jest leninowskim narzędziem panowania klasy robotniczej ani faszystowskim narzędziem panowania „narodu”. Jest instrumentem służącym do rozwoju człowieka. Warto o tym pamiętać, poszukując rozwiązań konfliktu między „elitami” a „ofiarami” i między PiS-em a opozycją.
[/nextpage]
[nextpage title=”4″ ]
Skąd i jak?
Tworząc Listę postulatów bierzemy więc pod uwagę wszystkie zaznaczone wyżej problemy. Lista powstaje z inicjatywy ruchu Obywatele RP, w portalu konstytucjaorg.pl w formie crowdsourcingu; postulaty są efektem pracy grupowej, a nie pojedynczych liderów. Jest to próba zorganizowania artykulacji woli zbiorowej, zdania się na mądrość grupową. Modelem, na którym wzoruje się ten projekt jest tworzenie wolnego oprogramowania; dobrym przykładem może być tu Linux, skomplikowany program komputerowy stworzony został przez rozproszone grupy programistów. Model ten opisany jest w książce Erica Raymonda, „Katedra i bazar”.
Postulaty dotyczą naprawy systemu, a więc naprawy tego, co zepsuł PiS i tego, co źle działało przed PiS-em; nie dotyczą sfery redystrybucji dochodu i spraw socjalnych. Lista postulatów skierowana jest do „wyborców i partii politycznych”. To znaczy, że są to nasze propozycje, ale chcemy zgłosić je do oceny suwerenowi. Nie powinniśmy zwracać się do jakiegoś mediatora typu Kościół, czy organizować Okrągły Stół. Decydentem w sprawach fundamentalnych i ustrojowych jest Naród. To suweren powinien je przedyskutować i zatwierdzić lub odrzucić. Każdy postulat jest więc jednocześnie pytaniem do narodu konstytucyjnego. Nie są to jednak gotowe rozwiązania; oczekujemy, że na ich podstawie politycy we współpracy z ekspertami opracują szczegółowe propozycje, które znajdą się w programach wyborczych.
Pomagamy tylko wyartykułować główne polskie problemy, aby zostały lepiej zrozumiane i dotarły do świadomości wyborców i partii. Chodzi też o to, aby sprowadzić różnice dzielące Polaków do problemów merytorycznych i bardziej racjonalnych. Aby znikał podział na dwa wrogie plemiona. Są to bardziej pytania do obywateli, niż twarde żądania strajkowe skierowane do jednej partii. Nie musimy się zgadzać z każdym postulatem. Nie mamy identycznych poglądów na wiele spraw, ale powinniśmy poznać mozaikę naszej woli, aby podejmować racjonalne decyzje – czy to poprzez naszych przedstawicieli, czy poprzez formę bezpośredniego sprawowania władzy. Dlatego każdy postulat należy rozpatrywać i oceniać oddzielnie, a nie traktować ich łącznie jako jednolitego bloku.
Dyskusje i referenda
Myśląc „referendum”, mamy na myśli „głosowanie narodu”. Tymczasem, myśląc „referendum”, powinniśmy mieć na myśli: „dyskutowanie”. Dyskurs. Debaty. Deliberacje. Szukanie dobrego rozwiązania. Przekonywanie. Prezentowanie racjonalnych argumentów. Samo końcowe głosowanie jest tylko zabiegiem technicznym. „Głosowanie zgodnie ze swą ideą było tylko końcowym aktem stałego, publicznie toczącego się sporu argumentów” (Jurgen Habermas, „Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej”). Główna gra w demokracji toczy się więc przed głosowaniem. Dzisiaj nikt nie debatuje. Zamiast dyskusji mamy kłótnie polityków w telewizji. Zamarła rzeczywista wymiana argumentów w parlamencie. Także i tę wadę współczesnej demokracji przedstawicielskiej odnotował Habermas: „Parlament w coraz większym stopniu staje się miejscem, gdzie spotykają się związani instrukcjami pełnomocnicy partii, aby zarejestrować decyzje już zapadłe.” („Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej”). Polski Sejm rejestruje decyzje podjęte przez jednego człowieka, „prawem” w Polsce są decyzje Kaczyńskiego. Ośrodek władzy wywędrował poza Sejm i Gabinet. A sfera publiczna nie istnieje. Dlatego projekt stworzenia Listy postulatów należy rozumieć także jako próbę przesunięcia tej pierwszej fazy procesu stanowienia prawa z willi na Żoliborzu do sfery, gdzie komunikują się ze sobą wolni obywatele.
[/nextpage]
[nextpage title=”5″ ]
Jest to próba realizacji art. 4.2 Konstytucji RP, próba tworzenia kultury i obywatelskich instytucji zbliżonych do szwajcarskiego modelu demokracji pół-bezpośredniej. Profesor Georg Lutz z Uniwersytetu w Lozannie, szef projektu Selects zajmującego się badaniami szwajcarskiego systemu wyborczego tak to widzi na przykładzie Szwajcarii: „Być może najważniejszą cechą demokracji bezpośredniej w ujęciu ogólnym (…) jest znaczący wpływ tej formy ustrojowej na strukturę tematów i problemów podejmowanych w życiu politycznym oraz na kształt debaty publicznej”.
Dla przypomnienia, w teorii Habermasa sfera publiczna jest to przestrzeń, gdzie wolni obywatele dyskutują swobodnie o problemach publicznych, bez obecności państwa. To przestrzeń, gdzie głos ma suweren. Sfera publiczna – w uproszczeniu – powstaje, gdy (1) prywatne osoby zbierają się, aby (2) przedyskutować ważne sprawy, szanse lub zagrożenia, (3) tworząc publiczność, (4) bez udziału państwa. W efekcie powstaje racjonalny kompromis uwzględniający wiele różnych racji i argumentów, czyli wola narodu w znaczeniu przed-normatywnym. Władza narodu nie jest jeszcze w tej fazie obowiązującym prawem, ale wkrótce może i powinna przejść do sfery obowiązywania.
Rozwiązanie tego problem nie będzie łatwe, bo media masowe, które wywierają decydujący wpływ na dyskurs w sferze publicznej, a więc na myślenie obywateli i wyborców, nie mają żadnej legitymacji demokratycznej do pełnienia takiej funkcji. Wobec faktu, że wykorzystanie infrastruktury medialnej wymaga zastosowania dużych sił i środków, a takimi dysponują tylko duże organizacje, jak partie polityczne czy koncerny, można mieć zasadne wątpliwości, czy jednostka, a nawet cała publiczność może jeszcze myśleć i działać autonomicznie. A jeżeli obywatele nie mogą w sposób wolny i owocny prowadzić publicznych dyskusji o wszystkich ważnych problemach, to sfera publiczna traci swój normatywny sens. Sfera publiczna zależna od mediów masowych i brak komunikacji obywateli w formie dyskursu prowadzi do trwałego kryzysu legitymacji władzy i zakłóca artykulację „woli narodu” jako podstawowego czynnika konstytuującego porządek prawny. W społeczeństwie demokratycznym tylko zrównoważona organizacja sfery publicznej, gdzie media – publiczne i prywatne – przekazują rzetelne informacje i umożliwiają wolny dyskurs, legitymizuje sprawowanie władzy.
Stworzenia politycznej sfery publicznej, która poprzez formy organizacyjne i technologiczne, umożliwi formułowanie woli demokratycznej w oparciu o reguły rozumu i najlepszą wiedzę powstającą w wolnym, publicznym dyskursie, bez wykluczeń, w którym uczestniczą odpowiedzialni obywatele jest zadaniem skomplikowanym. Należy zdawać sobie sprawę z tego, że jest to czysty ideał, model, do którego jednak demokracje współczesnego świata powinny dążyć w zmieniającym się coraz szybciej świecie.
Lista postulatów, to są właśnie problemy, które można wrzucić jako narrację do sfery publicznej. Samo końcowe głosowanie może się odbyć w różnej formie – od sondaży przekazywanych do wiadomości polityków (którzy, jak wiemy, od dawna na ich podstawie podejmują decyzje), poprzez różne formy referendów konsultacyjnych i obywatelskich, do referendum konstytucyjnego – z zapytaniem czy chcemy wyjść z Unii Europejskiej, do czego prowadzi nas polityka PiS-u. Lista postulatów jako artykulacja woli narodu – czy też znaczącej jego części – w sferze publicznej mogła by ewoluować, wykorzystując technologie internetowe – w stałą instytucję społeczeństwa obywatelskiego. Instytucję obywatelską inicjującą, przygotowującą i kontrolującą procesy ustawodawcze.
Stworzenie dobrze urządzonego państwa demokratycznego, to zadanie na dziesięciolecia. W Szwajcarii trwało to około stu lat. Przystępując do tego zadania być może należało zacząć właśnie od tych pierwszych małych kroków: kilku obywateli, powołujących się na najwyższą normę prawną i moralną, mówi „nie” obywatelowi Kaczyńskiemu Jarosławowi. Mówi nie – i krok po kroku – odzyskuje sferę publiczną i zabierane obywatelom prawa. Być może następnym krokiem powinno być wyprowadzenie dyskusji o polskich sprawach z pokoi biura politycznego na Nowogrodzkiej do otwartych przestrzeni publicznych.
Checks and balances
Ale tworząc demokrację deliberatywną należy uwzględniać realia, nie można być tu naiwnym. Musimy ciągle pamiętać o tym, że ponad 60%. obywateli nie czyta w ciągu roku żadnej książki. Musimy brać pod uwagę niewiedzę, kierowanie się teoriami spiskowymi i populizm. Sartori, apologeta demokracji, pyta: „Czy zwolennicy demokracji bezpośredniej, proponujący model obywatela, który rządzi się sam, wiedzą, o czym mówią?” i dodaje: “demokracja staje się systemem rządów, w którym decydują ludzie niekompetentni. Czyli samobójczym systemem rządów” (…) “kiedy rzeczywistość coraz bardziej się komplikuje i złożoność spraw rośnie w zawrotnym tempie, umysły stają się coraz prostsze, wychowujemy dorosłych, którzy całe życie zachowują się jak dzieci”. Z jednej strony rosną oczekiwania i aspiracje obywateli do partycypacji, ale spadają ich kwalifikacje do tego zadania. Te ostrzeżenia wielkiego zwolennika i eksperta demokracji należy wziąć pod uwagę, reformując demokrację w Polsce.
[/nextpage]
[nextpage title=”6″ ]
Dlatego też sądzę, że wprowadzenie referendów typu konsultacyjnego obudowanych rzetelną debatą, ma większy sens niż korzystanie z bezpośrednich form sprawowania władzy – obowiązującego referendum konstytucyjnego. Alternatywą dla rządów oligarchii partyjnej nie może być powierzenie całej władzy populistycznemu demos. Rozszerzenie ustroju przedstawicielskiego musi komplikować system poprzez dodanie mu narzędzi typu checks and balances: współistnienie systemu przedstawicielskiego z systemem bezpośrednim. Współpraca i wzajemne kontrolowanie się instytucji sfery publicznej i parlamentu. Dzięki temu możemy uniknąć alternatywy, którą zarysował Sartori: Wielki Brat albo Wielki Chaos.
Na Liście znajdują się postulaty zmierzające do ograniczenia władzy partii. W żadnym wypadku nie można ich jednak traktować i przedstawiać jako atak na polityków i na partie w ogóle. Wiemy jak się to w historii kończyło. Zmierzają one do naprawy systemu przedstawicielskiego i odrzucenia ustroju oligarchii partyjnej, który jest sprzeczny z ideą sprawiedliwości, zasadą merytokracji i niszczy demokrację. Partie powstały jako grupy parlamentarzystów, których łączyły wspólne cele i powinny pozostać w sferze władzy ustawodawczej. W żadnym wypadku nie powinny pełnić roli agencji pośrednictwa pracy dla swoich członków. Sferą władzy wykonawczej powinna rządzić z kolei zasada merytokracji. Członkowie partii powinni się skoncentrować na pracy nad tym, czym zajmuje się władza ustawodawcza: projektowaniem przyszłości. Partia powinna być bardziej think tankiem niż organizacją mafijną.
Artykulacja woli
W jaki sposób zwerbalizować wolę narodu? Istnieje wiele różnych możliwości. Jednym z najprostszych i optymalnym w obecnych warunkach byłoby referendum konsultacyjne, poprzedzone debatą, którego wynik byłby mierzony w solidnych, wiarygodnych badaniach sondażowych. Wiarygodność badań socjologicznych może być bardzo wysoka – w zależności od tego, kto je organizuje i jakie stawia wymagania. Po pierwsze – suweren uzyska w ten sposób cenną samowiedzę, a po drugie – politycy pilnie studiują sondaże i kierują się ich wynikami (niektórzy badacze określają to już mianem „demokracji sondażowej”). Ale, po trzecie – wyniki można przedstawiać przed wyborami partiom politycznym i politykom jako ważne postulaty wyborcze. W przeciwieństwie do obecnych sondaży sprawdzających tylko poparcie dla partii, badamy głos wszystkich obywateli – nie tylko tych, którzy deklarują udział w wyborach. To jest zdecydowana przewaga tej metody, gdyż poznajemy rzeczywistą wolę całego narodu w danej sprawie.
Inną prostą i tanią metodą jest zaproponowana przez profesora Roberta Dahla z Yale University debata i realne referendum na ograniczonej (np. 1000 osób), ale reprezentatywnej grupie społeczeństwa. Grupa ta powinna się zapoznać z wiedzę ekspertów na dany temat, przeprowadzić dyskusję przez Internet, a następnie po zakończeniu okresu debat, udać się do urzędu, gdzie każdy z nich oddałby głos. Może to być częściowo odpłatne. Partie i parlament miałyby wiedzę o rzeczywistej woli narodu. Czy parlament musiałby zaakceptować wynik lub na jakich zasadach mógłby go odrzucić, to już problem do rozwiązań szczegółowych. Projektując je warto przypomnieć sobie jednak ostrzeżenia profesora Sartoriego przed ryzykami demokracji bezpośredniej
Ale i tak najważniejszą częścią każdego rodzaju referendum byłaby debata, która powinna mieć dobrze przemyślaną strukturę. W zależności od problemu może trwać od jednego miesiąca, do nawet wielu lat (zmiany Konstytucji). Do ustalenia naszej woli i policzenia się, wystarczy nam na razie dobra, rozsądna, rozumna, racjonalna debata – wysłuchanie ze zrozumieniem głosu ekspertów i podjęcie indywidualnych decyzji, a potem przekazanie głosu ankieterom.
[/nextpage]
[nextpage title=”7″ ]
Koalicja programowa
W tego typu werbalizacji woli suwerena główną rolę powinny odegrać organizacje pozarządowe. W 2014 roku zarejestrowanych było w Polsce około 17 tysięcy fundacji i 100 tysięcy stowarzyszeń. Stowarzyszenie Klon/Jawor ocenia, że rzeczywistą działalność prowadzi około 70% z nich, a więc 80 tysięcy stowarzyszeń i fundacji. Do tego należałoby zaprosić samorządy. Takie połączenie i skoordynowanie sił to kolejny naturalny i logiczny krok w rozwoju demokracji. I nie chodzi tu o tworzenie alternatyw dla władzy przedstawicielskiej, lecz o jej uzupełnienie. Chodzi tylko o organizację pierwszej fazy procesu demokratycznego: debaty i wyrażenia woli narodu. Ta strefa obecnie nie istnieje. Koalicja NGOs to idealny organizator sfery publicznej. Ważną cechą organizacji pozarządowych jest brak bezpośredniej zależności od władzy. Organizacje pozarządowe mogą tu występować też w zastępstwie osób prywatnych, szczególnie z grup wykluczonych. Ich udział w debacie podniesie jej merytoryczny poziom i zwiększy jej demokratyczną legitymację – jest to istotne ze względu na rosnącą komplikację spraw i zalew informacji, z którymi trudno się zwykłemu człowiekowi uporać.
Musimy przyzwyczaić opinię publiczną i partie polityczne, że istnieje coś takiego jak wolni obywatele, którzy zgodnie z Konstytucją mogą także sprawować władzę w sposób bezpośredni. Jeżeli Naród nie realizuje tego prawa na co dzień to tylko ze względów praktycznych.
Pytanie, które powinni sobie zadać Obywatele RP: czy nieposłuszeństwo obywatelskie ograniczyć tylko do własnej organizacji i kilku spraw? Czy też raczej powinno – poprzez koordynację i współpracę z innymi organizacjami – uzyskać szeroki zasięg i objąć większość naruszeń demokracji oraz postulatów wszystkich środowisk? Słuchając domniemanej rady Clausewitza, należałoby stworzyć „koalicję”, która zacznie koordynować rozproszone akty nieposłuszeństwa i oporu swoich członków. Obywatele powinni zobaczyć większość problemów na jednej liście. Wokół tej listy powinna powstać „koalicja programowa”. Członkiem koalicji mogłaby zostać każda organizacja, która akceptuje: (1) wartości europejskie określone w Traktacie UE i (2) większość opracowanych przez nas wspólnie Postulatów. Przy czym formy debat, referendów i ewentualnie form oporu mogą być dopasowane odrębnie do każdego Postulatu.
Etos
Warto też podkreślić, że postulaty dotyczą przywrócenia podstaw demokracji wywiedzionej z poszanowania godności człowieka. Słyszy się często, że nie są to wartości atrakcyjne dla większości ludzi, w tym dla młodzieży. I że patriotyzm przechodzący najczęściej w nacjonalizm jest bardziej atrakcyjny. Drużyna Mieszka, przez Husarię do Żołnierzy Wyklętych angażuje patriotyczne emocje. Nie jest to do końca słuszna teza. Równie, a może bardziej atrakcyjny i obecny w całej tradycji polskiej i europejskiej jest etos wywodzący się ze słynnej wykładni chrześcijaństwa dokonanej przez Świętego Augustyna: kochaj i rób co chcesz. Obecny także w buddyzmie. Etos wynikający z Kazania na Górze. Etos, który powstawał jako synteza dyskursu Biblii z filozofią świecką, w tym stoicką. Starożytni stoicy postulowali, aby pielęgnować w sobie uczucia pozytywne i uciszać negatywne. Stąd pojawiający się także we współczesnych teoriach liberalnych postulat życzliwości i zwykłej ludzkiej solidarności. I powszechny już nakaz moralny objęcia parasolem pozytywnych uczuć także środowiska naturalnego i całego życia na Ziemi.
Oparty na takim etosie system wartości był i jest w polskiej kulturze stale obecny. I jest atrakcyjny. I użyteczny. Trzeba go wydobyć i wzmocnić. To kwestia wyobraźni. Na przykład na nacjonalistyczny mit budowy Polski od Morza do Morza można odpowiedzieć innym mitem, Polski obywatelskiej: tak, budujemy Polskę od Morza Życzliwości do Morza Przyjaźni i do Morza Miłości. Nie żyjemy już tylko w zaścianku. Świat stał się globalną wioską. W takim świecie etos patriotyzmu jest konieczny, ale niewystarczający. Nacjonalizm, a nawet patriotyzm nie może być samoistnym źródłem moralności w kulturze chrześcijańskiej i w kulturze post-oświeceniowej, w których jesteśmy zanurzeni. Zmagająca się z entropią ludzkość wymaga od nas czegoś więcej niż pielęgnowanie egoizmu plemiennego.
Sytuacja prawna władzy
Ustalanie celów i metod działania komplikuje sytuacja prawno-ustrojowa rządzącej większości. Demokratyczną legitymację do sprawowania władzy nabywa się poprzez wybory. Ale legitymację tę można utracić nie tylko, gdy zakończy się kadencja. Oto czynniki, które sprawiły, że PiS legitymację do sprawowania władzy już utracił:
zlikwidowany został trójpodział władzy; nie ma Trybunału Konstytucyjnego, a więc zawieszona jest Konstytucja, ustawy stają się czymś w rodzaju instrukcji partyjnych; proces stanowienia prawa został zastrzeżony dla kierownictwa partii PiS z głosem decydującym posła Kaczyńskiego; media publiczne obsadzone są przez grupę osób powiązanych z jedną partią; budżet jest nielegalny; reformy narzucane są bez konsultacji i debaty, a więc siłą – to współczesna forma tyranii; aparat państwowy przejmowany jest przez członków partii i ich rodziny, bez konkursów i bez uwzględniania kompetencji.
Koncepcja legitymizacji władzy wywodzi się od Maxa Webera. Definiował on państwo jako organizację, która posiada monopol do stosowania przemocy na danym terytorium. Ale wyłączność ta powinna się opierać na demokratycznej legitymacji. W przeciwnym przypadku stosowanie tej przemocy jest nielegalne. Nie są to czcze abstrakcje, o czym przekonało się wielu funkcjonariuszy NSDAP po II Wojnie Światowej.
W polskim kontekście, należy uznać, że PiS ma obecnie prawo i obowiązek do tymczasowego administrowania państwem. Ale tylko tyle.
Waldemar Sadowski
[/nextpage]
***
Lista postulatów. Wersja z 03.02.2017
Jestem mile zaskoczony dwoma artykułami Obywateli RP. O ile Paweł Kasprzak publikując „Moi niezłomni przyjaciele” zasiał ziarno, o tyle „Impresje programowe i postulaty” Waldemara Sadowskiego „wyhodowały” z niego piękne i słuszne idee, które on sam nazwał trzecią drogą. Moim zdaniem jest to droga do zatrzymania porządku PiSu i zaniechania powrotu do porządku PO-PSL. Na miarę XXI wieku; zgodna z trendami europejskiego społeczeństwa obywatelskiego, procesu globalizacji praw człowieka oraz, co najważniejsze: szukania rozwiązania poza sferami polityki i mediów. Czy jest możliwe wyprowadzenie debaty obywatelskiej poza studia telewizyjne i egzekutywy partyjne? Czy jest możliwe przywrócenie obywatelom sfery publicznej? Myślę, że referenda konsultacyjne, o których pisze autor i zaangażowanie do nich NGOsów oraz obywateli, którzy mają coś konkretnego do powiedzenia, mają sens. NGOsy dysponują środkami do zorganizowania takich debat-referendów z udziałem aktywnych obywateli. Jednak by para nie poszła w gwizdek potrzebne jest pełne dokumentowanie i publikowanie tychże poprzez zaangażowanie środowisk twórczych w zakresie profesjonalnego filmowania (a jak nie to amatorskiego – byle obywatelskiego ), czy też animacji w stylu na przykład data storytelling ale na zasadzie, o której była mowa w artykule (przy Linuxie) czyli jak zrozumiałej na licencji GNU. Spowoduje to masowy dostęp do materiałów z referendów konsultacyjnych na wszystkich liczących się forach internetowych oraz debaty wtórne w formie komentarzy internautów. Mediom pozostanie informowanie i rzetelny komentarz, by nie stracić oglądalności, a politykom zajęcie stanowiska w sprawie i uczciwe jego uzasadnienie, by nie stracić poparcia. Zacząć jednak trzeba – tu zgodzę się z Waldemarem Sadowskim – od upowszechnienia etosu pozytywnych uczuć (co zapoczątkował KOD) i świadomości, że dzisiaj naszą ojczyzną jest nasz glob.
Uff, wstąpiła we mnie nadzieja i chęć kontynuowania oddolnej inicjatywy antyBiNowej…
Serdecznie pozdrawiam autora i Obywateli RP, którzy chcą iść tą drogą.
Dziękuję za wykład.
Może powinno się go wydać w formie broszury i rozdawać podczas demonstracji.
Pingback: Impresje programowe i postulaty. – KOD Pomorze
Jestem wdzięczna za ten tekst choć umiarkowanie. Umiarkowanie tylko dlatego, że daje zbyt wiele kwestii do przemyśliwania, a czasy są szybkie i czasu brakuje już na wszystko, a tu takie dzieło 🙂 Nawet czytałam go na raty. Jednak brzmi cały czas w tyle głowy i rzutuje na własne opinie. Nie będę się w tej chwili (a może i w ogóle} do niego odnosić, bo nie czuję się na merytorycznych siłach. Ja w ogóle głównie opieram się odczuciach i emocjach, a w pewnym momencie się okazuje, że ktoś już to opisał w mnie lub bardziej opasłych tomach i nawet moje dylematy zostały rozstrzygnięte.
Jednak w ostatnich latach – podkreślam latach, a nie roku – nurtuje mnie pewna kwestia ustrojowa.
Skoro mamy – no dobra, mieliśmy – trójpodział władzy, to dlaczego do licha członkowie rządu są posłami? Dlaczego te władza ustawodawcza i wykonawcza tak silnie się przenikają. Naprawdę nad tym myślałam i miałam wiele własnych argumentów, że tak jest OK. A podstawowym z nich było to, że w stowarzyszeniach członek zarządu też głosuje na Walnym Zjeździe czy Zgromadzeniu, za swoimi pomysłami, poglądami, na siebie itd. No, ale pod wpływem tego tekstu zmusiłam się do wysiłku intelektualnego żeby rozkminić dlaczego nie czuję analogii. I chyba doszłam, za przeproszeniem.
W stowarzyszeniu nie ma oficjalnych frakcji. Choćby nawet były sekcje tematyczne czy regionalne, to one są bo stanowią porównywalną między sobą siłę. Nie wchodzę w specyficzne szczegóły, bo oczywiście zdarzają się różności. Ale jednak nie jest tak, że stowarzyszenie jest podzielone wrogie sobie frakcje. One mogą mieć w ramach stowarzyszenia, które ma w statucie określone cele, inne priorytety, ale jednak działają we wspólnym celu. Mogą walczyć o większą władzę, ale mimo kadencyjności muszą o nią walczyć cały czas. Głosowania są tajne, chyba, że Walne ustali inaczej. W zarządzie takiego dużego stowarzyszenia, które ma sekcje, nie mają wyłączności, bo reprezentacja wszystkich sekcji, bez względu na ich siłę/liczebność jest ustalona statutem. Owszem, mogą zmienić statut na Walnym jeśli dana sekcja/frakcja jest dostatecznie silna, ale z powodu tajności głosowań, gdy w dyskusji zadziała dobra argumentacja, nie można być pewnym wyniku. Na koniec nowy statut zatwierdza sąd.
W tym kontekście, przecież wiem, że nie całkiem analogicznym, ale jednak jakoś tak, chciałabym poddać dyskusji pomysł (chyba nawet zmiany konstytucyjnej? Niestety nadal nie jestem tak biegła w naszej ustawie podstawowej żeby być tego pewną) aby członkowie rządu nie mogli być jednocześnie posłami. Żeby spośród np. 260 posłów partii rządzącej nie było zagwarantowanych 30 czy 50 głosów za.
Partia, która chce rządzić, musi znaleźć do tego nie tylko posłów, ale dodatkowo osoby, które będą w rządzie. Jeśli takich osób jej brakuje, musi wejść w koalicje, szukać ludzi na zewnątrz. Z kolei rząd nie może liczyć na własne/osobiste głosy w Sejmie do przepchnięcia jakichś rozwiązań. Może ja jestem naiwna, albo czegoś fundamentalnie nie rozumiem, np. nie wyobrażam sobie jakichś patologii, które to mogłoby powodować, ale uważam, że jedna osoba nie powinna być jednocześnie we władzy ustawodawczej i wykonawczej skoro jest rozdział tych władz. Politycznie wystarczy, że ma poparcie, technicznie/osobowo powinny być rozdzielne.
Będę wdzięczna za dyskusję na ten temat. Bez dyskusji nie odważę się go zaproponować do listy postulatów ORP, zwłaszcza, że ma rangę ustrojową.
Pani Ewo! Myślałem podobnie, ale art. 103 pkt. 1 Konstytucji reguluje tę sprawę: „Mandatu posła nie można łączyć z funkcją… [i tu zostają wymienione funkcje]. Zakaz ten nie dotyczy członków Rady Ministrów i sekretarzy stanu w administracji rządowej.” Ot, taki wyjątek 🙂 Czy go zmieniać? Jeżeli jest jedynym do zachowania trójpodziału władzy, moim zdaniem nie warto; jeżeli jest ich więcej – trzeba, inaczej trójpodział stanie się zbiorem wyjątków. Pozdrawiam.
„Why Civil Resistance Works” to jest rzeczywiście cholernie ciekawa praca. Ale „civil resistance” wymaga tam uściślenia — klasyczne nieposłuszeństwo w stylu Gandhiego, czy nie tyle nawet Kinga, co np. Rosy Parks, to jednak rzadkość. W końcówce PRL — jestem przekonany — to ono przesądziło o skuteczności ruchów opozycyjnych, choć to niezupełnie one wygrały nam niepodległość. Skomplikowane sprawy. Też jestem pod wrażeniem świadectwa tej pracy, ale uwaga — tam się wiele da zakwestionować.
Nie wiem, czy przeze mnie nie przemawia aksjologicznie motywowana solidarność z „niekreatywnymi”. Gay index wydaje mi się dobrym przykładem. No, zwłaszcza w Stanach — jak pamiętam — przeciętny gej różnił się od przeciętnego hetero pod niemal każdym względem kojarzonym z „kulturowym kapitałem”. I oczywiście tolerancja lepiej się „sprzedaje” jako norma w wykształconym i niewykształconym środowisku. Nie wiem wszakże, czy obserwowane korelacje nie zostają w tego rodzaju pracach zbyt pochopnie uznane za związek przyczynowy.
Związki są oczywiste — np. te pomiędzy wykształceniem, a bogactwem. Ale z drugiej strony wszystkie solidne badania porównawcze pokazują przemożną zależność „skills” od kapitału kulturowego, a zupełnie nie od jakkolwiek ocenianej jakości szkoły. Poza jednostkowymi i przez to niestety wciąż anegdotycznymi przykładami Judymów i Siłaczek, na systemowym poziomie nie widać nigdzie, by klasę krewatywną dało się „wykształcić”. Ona się pojawia niemal „z nikąd”, nie jest niemal nigdy efektem świadomie zorganizowanych działań.
Choć oczywiście łatwo pokazać, jak „dobre zmiany” przynoszą w tych sprawach katastrofę. To już obserwowalne bywa.
Ja się niestety obawiam, że mi nikt nie uwierzy. Dość dobrze znam się na badaniach edukacyjnych. One niestety sugerują, że klasa kreatywna — choć, owszem, sprzyja bogactwu — z niego się bierze. Dane o edukacji sugerują wręcz, że tylko z niego. Na pewno nie ze szkoły…
Edukacja jest fundamentalnie ważna — tym się zajmowałem zanim mnie Kaczyński nie zajął czym innym. Rzecz w tym, że nie ma dowodów, że się nią da sterować, za to istnieją dowody na to, że szkoła, jak wszystko silnie zależy od kulturowych procesów, które gdzie indziej niż np. w ustroju oświaty mają swoje źródła. Szkoła potrafi wiele zrujnować — ale czy potrafi naprawić, tego nie dowiedziono, choć wiele takich (fałszywych) dowodów przedstawiono i one się dobrze mają w publicystyce i części naukowej literatury.
Polską edukację zepsuli natomiast — chyba najpoważniej — właśnie demokratyczni kreatywni i tu jest największy dramat.
Kreatywni też nie czytają — tu jest dramat jeszcze większy.