Czwórka gości w orbicie działań Prawa i Sprawiedliwości
To proces na hollywoodzki scenariusz, daleki od schematyzmu narzucanego przez kodeksy kontynentalnego prawodawstwa. Erystyczna finezja obrońcy o legendarnym nazwisku, wyjątkowa czwórka oskarżonych, ale i dramat walczących o uratowanie karier oskarżycieli sprawiły, że kilkunastu widzów wytrwało na sali sądowej ponad trzy godziny. To nie koniec – kolejna rozprawa już 20 października. Tempo ewenement
Wszystko w tej sprawie jest wagi ciężkiej, wszystko z najwyższej półki imponderabiliów. Obrońca mecenas Jacek Dubois, wspierany przez panią mecenas Małgorzatę Jadowską z szacownej kancelarii Pietrzak, Sidor & Wspólnicy i legendarni już oskarżeni – Ewa Błaszczyk, Tadeusz Jakrzewski, Wojciech Kinasiewicz, Paweł Kasprzak. Cała czwórka to członkowie nie mniej kultowego niż oni sami ruchu Obywateli RP. Kilka innych postaci przez wielkie „P” zasiadło w ławach dla publiczności, by wymienić tylko – Kingę Kamińską, Ewę Borguńską czy Bogusława Zalewskiego.
Historia lubi się powtarzać, ale tylko jako farsa, a PiS choć przepoczwarza się z partii pociesznej w groźną, to jednak nadal dotknięty jest kabaretowym ukąszeniem. Z tych zapewne powodów nie da się nie wybuchnąć śmiechem, gdy jako obserwator, ofiara lub przeciwnik znajdziesz się w orbicie działań Prawa i Sprawiedliwości – tak w sądzie, jak i na ulicy, czy oglądając telewizyjną relację z obrad KWK (Kolejnej Ważnej Komisji).
W piątek w sądzie efekt komiczny tego groźnego zjawiska, jakim jest dewastowanie przez PiS prawa i zamieniania podległych instytucji w narzędzia opresji, osiągany był już przez same okoliczności prowadzące do procesu – „naruszenie miru domowego marszałka Sejmu”.
Kto wie jak wygląda i mówi teoretycznie druga osoba w państwie, ten uśmiechnie się na samo wyobrażenie nowego gospodarza budynków przy ul. Wiejskiej. A jednak zarówno pani prokurator, jak i przedstawiciel prawny marszałka z przekonaniem i szczerym – jak się wydaje – oburzeniem oskarżali czwórkę obywateli, że ten mir naruszyli.
Mir domowy – już to określenie brzmi staroświecko i obco. Równie obco, choć mniej zabawnie, może kojarzyć się posadzenie na ławie oskarżonych czwórki dzielnych ludzi. Taki proces to kalka z PRL.
Konotacje z opresyjnym systemem mogą być jeszcze bardziej poważne – Ewa Błaszczyk w swej mowie [publikowana w całości TUTAJ] wspomniała Rose Louise Parks (1 grudnia 1955 nie ustąpiła miejsca białym w autobusie, dając sygnał do masowych protestów przeciw łamaniu konstytucji), Paweł Kasprzak i Wojtek Kinasiewicz powoływali się na obywatelskie prawo do biernego opór, którego najsłynniejszym symbolem jest Mahatma Gandhi i jego wieloletnie zmagania o niepodległość Indii.
Mnie oskarżeni kojarzyli się z czwórką czarnych studentów Technicznego Uniwersytetu Stanowego Greensboro, którzy 1 lutego 1960 roku weszli do sklepu Woolwortha i po zrobieniu zakupów usiedli w oczekiwaniu na kawę. Biały sprzedawca i równocześnie kuchcik w mini barze zignorował ich, bo o ile gotowy był im coś sprzedać, to obsługę restauracyjną czarnych uznał za naruszenie jego godności. Oni milcząc przesiedzieli 7 godzin. Wyszli wraz z zamykającym sklep. I nikt by o tym nie wiedział, gdyby następnego dnia nie wrócili w 11 osób i znów w milczeniu nie przetrwali dnia czekając na kawę. Mimo kontrprotestów białych oraz właściciela,po kilku dniach czekających na kawę w sieci sklepów Woolwortha w 20 miastach było kilka tysięcy, w tym kilku solidaryzujących się białych. Kawę dostali, ale to już opowieść na inny moment naszej historii.
W piątek w sądzie w Warszawie naprzeciwko oskarżonych siadło dwoje oskarżycieli – prokurator oraz pełnomocnik pokrzywdzonego Kuchcińskiego. Gdy się na tę parę patrzyło można było zapytać, parafrazując Mickiewicza: „cóż za zbrodnia to niesłychana”? Jak się okazało, obywatele weszli przez trawnik na szary, ułożony z płyt chodnik, po którym stąpają posłowie. I tam w geście protestu rozwinęli niewielką flagę. Zrobiło się biało-czerwono, zrobiło się poważnie.
Potwierdzała to groźna mina pełnomocnika marszałka i wspierającej go prokurator.
– My podobno złamaliśmy jakieś prawo, a ja twierdzę, że złamał je marszałek naruszając istotne konstytucyjne prawa obywatelskie – stwierdził w swej przemowie nie przestraszony ich minami Kinasiewicz. – My tylko na znak protestu dokonaliśmy aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. I ja będę to robił nadal, póki prawa będą łamane, co przyznaję, by ułatwić prokuratorowi potwierdzenie prognozy kryminalistycznej na mój temat.
Jak wcześniej stwierdzili oskarżyciele, ta prognoza wobec całej czwórki wydaje się być negatywna.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Podobną deklarację obrony praw podstawowych złożyła reszta towarzyszy. To klucz do zrozumienia tego, co działo się wczoraj na sali, do wychwycenia pośród humorystycznych fragmentów wagi i powagi tego wydarzenia. Wagi, która zdaje się umykać tradycyjnym mediom poświęcającym w tym samym dniu dziesiątki stron niefortunnemu akapitowi w felietonie Dominiki Wielowiejskiej, podczas gdy toczy się tak ważny proces. Ważny, bo mamy do czynienia z niespotykaną ostatnimi laty, heroiczną i konsekwentną obroną konstytucyjnych praw przez obywateli.
Sięgają oni po broń ostateczną – nieposłuszeństwo obywatelskie, które zakłada łamanie niesprawiedliwego prawa i jednocześnie zgodę na ukaranie z szacunku do prawa w ogóle.
Gdy się uświadomi, że w tym samym czasie po inną, ostateczną broń, jaką jest głodówka, sięgnęli lekarze rezydenci, gdy wspomnieć, że co miesiąc kilkanaście osób jest przez państwową policję brutalnie ściąganych z Krakowskiego Przedmieścia, bo nie godzą się na zmiany w prawie, których jedynym powodem jest chęć ustawodawcy, by poprawić komfort życia szeregowemu posłowi, to widać, że w Polsce mamy już do czynienia nie tylko ze sporem politycznym czy światopoglądowym, ale z walką o obronę absolutnie podstawowych praw.
Dobra sytuacja ekonomiczna może zaciemniać obraz lub zmylać mniej wyrobionych politycznie i nie patrzących daleko do przodu, ale każdy rozsądny wie, że dyktatury pokojowo nie zatrzyma się gdy jest rozpędzona, ale wtedy, gdy kiełkuje, gdy się rodzi, gdy sprawdza jaki klimat i podglebie ma dla swego wzrostu. W sądzie rejonowym widzieliśmy w piątek właśnie te – miejmy nadzieję na czas budowane – szańce wolności.
Podoba Ci się? Udostępnij!
[apss_share]
Paweł Kasprzak w swej poruszającej mowie przypomniał też ideę architektoniczną, jaka legła u podstaw zabudowy na ul. Wiejskiej. Budynki parlamentu, miejsca sprawowania władzy przez suwerena, winny być otwarte dla wszystkich.
Absurdalność korzeni tego sporu – czy murek był już ogrodzeniem, czy stawia je dopiero Kuchciński, pokazał Kinasiewicz stwierdzając. – Jeśli ten murek przed Sejmem, na którym siedzieliśmy i który przekroczyliśmy miał być ogrodzeniem, to pan mecenas musi się czuć ogradzany każdym stopniem schodków na jakie napotyka.
I chyba rację ma Kinasiewicz, bo pomysł budowania płotów okalających cały teren był ostro krytykowany przez architektów i za każdym razem kasowany jako sprzeczny z duchem projektu i duchem samego miejsca. Nigdy natomiast nie krytykowali 50 cm murku pod trawnik.
Generalnie szkoda, że wczoraj kamera nie dokumentowała całości. Ten proces to prawdziwy rollercoaster emocji. Gdy za sprawą Pawła, albo Ewy zgromadzeni w sali 244 sądu rejonowego wspinali się na najwyższy diapazon emocji, nagradzając brawami kolejne wystąpienie, coś lub ktoś w sekundę sprowadzał emocje na poziom niemal kabaretowy. Jak na przykład w przytoczonej dyskusji o murku i ogrodzeniu, która choć zabawna, może mieć kluczowe znaczenie dla wyroku.
Dlatego mecenas Dubois zgłosił wniosek o wizję lokalną, gdyż dziś bez specjalnych zgód i sądowego dokumentu ani on, ani sędzia, ani tym bardziej oskarżeni, na uliczki i trawniczki okalające Sejm wejść nie mogą. Wszędzie są metalowe barierki, zasieki z policjantów, dodatkowe kamery, alarmy i czujne oczy straży marszałkowskiej, która w tej historii urasta do najmroczniejszej siły.
To szef straży (nazwisko nieznane, bo osoby zmieniają się na tym stanowisku z szybkością Bolta w formie) wziął na siebie wydanie zakazu, to strażnicy byli najbardziej brutalni i agresywni wydzierając flagę, wykręcając ręce. To – co przypomniał Paweł Kasprzak – podczas jednej z interwencji, czuć było od nich alkohol, co potwierdziły późniejsze badania alkomatem.
Obrońcy wystąpili też o przesłuchanie 559 posłów i senatorów, by sprawdzić czy im to naruszenie miru było miłym czy niemiłym. Czy czwórkę gości traktowali jako proszonych, czy nieproszonych. Oczywiście naturalną konsekwencją tego wniosku, był kolejny o wezwanie marszałka przed powagę wysokiego sądu, w tym samym temacie. Tego już procesowemu reprezentantowi trzeciej osoby w państwie było za wiele. Ruszył do kontrataku wyciągając wszelkie argumenty odwołujące się do wiedzy prawniczej i powszechnej dotyczącej gościnności. Publiczność czekała kiedy strony sięgną do kodeksu honorowego Boziewicza lub savoir-vivre Janiny Ipohorskiej (vel. Kamyczek).
Kasprzak przypomniał jak w biurze przepustek bezradni posłowie próbowali wymusić na straży zgodę na wpuszczenie zaproszonych przez posłów gości. – Doszło do tego, że – za przeproszeniem i z całym szacunkiem – ale zwykły strażnik pouczał posła co mu wolno, a czego nie – grzmiał Kasprzak. I znów robiło się bardzo poważnie. – Godność jednostki jest tym, co w świetle polskiej Konstytucji stanowi fundament prawa, przypominam to panu panie mecenasie. I to ci strażnicy z godłem na czapkach ordynarnie tę godność deptali – dodał lider Obywateli RP.
Śledź kalendarium przesłuchań i rozpraw – TUTAJ
Signum temporis był moment, gdy Tadeusz Jakrzewski odnalazł z pomocą wyszukiwarki i zaprezentował na swoim laptopie zdjęcia, na których widać jak na okalających Sejm trawnikach i murkach ludzie siedzą swobodnie, a obok leżą wieszaki – znak protestujących kobiet. Co niechybnie świadczy, że ta otwarta przestrzeń istniała jeszcze całkiem nie dawno, czyli przed 16 grudnia 2016 roku.
Wyprowadzony z równowagi oskarżyciel zapytał :
– A nie mógł pan stanąć z transparentem przed wejściem zamiast na terenie?
– A przed którym?
– To nie wie pan, ile jest wejść?
– Wiem, w tym jedno podziemne.
Ten dialog znów sprawił, że sala poczuła się jak na filmowym planie „Bruneta wieczorową porą”, „Rejsu” lub „Alternatywy 4”. Jak z Bunuela brzmiały rozważania co jest, a co nie jest wnętrzem Sejmu. Czy gdy poseł na trawniczkach okólnych uprawia perypatetykę to jest bardziej filozofem w czasie wolnym, czy urzędnikiem w pracy, któremu marsz pozwala się skupić i czy wtedy może przyjmować gości czy nie. Mecenas Dubois próbując to ustalić raz jeszcze poprosił o wizję lokalną, gdyż: – Areał za płotem z metalowych barierek jest niewidoczny, a wspięcie się jest niemożliwe, gdyż blisko stoją policjanci, których się boję.
Sąd próbował delikatnie uspokoić emocje i je pacyfikować, choć było widać, że sam z całym swoim majestatem dał się wciągnąć w obserwację niezwykłego procesu.
Kolejna rozprawa 20 października, sąd rejonowy warszawa śródmieście wejście od Żurawiej godzina 9.30, sala 258 .
Świetna akcja. Chcę pogratulować pomysłu ! Bardzo proszę – nie dajcie się ponieść emocjom, te akcje muszą być pokojowe. One chyba nigdy nie będą masowe, ale budzą sympatię.
Ja też czuję potrzebę reakcji.
Tak trzymać! Z pomysłem i uporem punktujecie naszą „dobrą rzeczywistość” . Dzięki!