4/9 to mniej niż połowa!
Powody sejmowego protestu posłów opozycji są jasne i wyjaśniać ich w nieskończoność nie trzeba. Inaczej jest z celami: niby co konkretnie ma osiągnąć wielotygodniowa okupacja sejmowej sali przez garstkę parlamentarzystów opozycji, których tak czy owak rządząca większość może zawsze przegłosować?
Piszę to z perspektywy innej garstki – Obywateli RP, którzy się uparli towarzyszyć posłom na ulicy, co jest wyzwaniem zdecydowanie trudniejszym. Nie tylko fizycznie, choć tam jest nieznośnie zimno i mokro, a pikietujących jest garstka. Przede wszystkim co i raz przychodzi nam tam robić za ściankę do fotografowania, z której chętnie korzystają ci sami posłowie oraz wszyscy inni, którzy tam czasem przychodzą dla swoich „eventów”. Lans – tak się to dzisiaj nazywa, podobno to jest karygodne i rzeczywiście potrafi być irytujące.
– Dobrze! – zażartowali towarzysze robotnicy… No, rzeczywiście tak to mniej więcej wygląda, kiedy na pikiecie pod Sejmem odwiedzają nas rozmaici znani i lubiani.
A jednak moim zdaniem cel protestu został już w jakimś sensie osiągnięty. Co nie znaczy, że należy się z satysfakcją zwinąć i iść do domu.
No, co najmniej nie wszystko w Sali Kolumnowej było legalne, raczej wszystko było właśnie nielegalne. To już jednak wiemy. Ważne jest wiedzieć, że nielegalność imprezy w Sali Kolumnowej ma tylko niewielki związek z pojęciem kworum, że nawet jeśli istotnie w Sali Kolumnowej zebrano wymaganą większość, niewiele to zmienia.
Konstytucję da się zmienić przy obecności co najmniej 2/3 posłów, kwalifikowaną większością kolejnych 2/3 spośród uczestniczących w głosowaniu. Czy PiS ma konstytucyjną większość, czy jej nie ma – ma większość zwykłą i posługuje się nią bezwzględnie. W ostatniej hecy z wykluczeniem Szczerby i głosowaniem, w którym już nie tylko Szczerbę pominięto, ale całą opozycję, Kaczyński – świadomie lub nie – spróbował rozwiązania, które da się stosować zawsze i nie tylko w odniesieniu do zwykłych ustaw. 2/3 z 2/3 to 4/9, zatem mniejszość, a nie żadna nawet zwykła większość, którą PiS zdobyło w wyborach. Tyle wystarczy w scenariuszu, którego spróbowano ostatnio przy budżetowej okazji, by zmienić konstytucję i by Kaczyński nadal gadał, że wszystko było legalne. I do tej sytuacji da się doprowadzić zwykłą większością, posługując się wciąż tą samą argumentacją o tym, że większość ma prawo i możliwość przeprowadzić w Sejmie, co uważa za słuszne.
Mniejszość może w tej sytuacji wyłącznie wystawiać większości rachunek kosztów. Starając się, by one przekroczyły wartością zyski dla władzy. I opozycja to właśnie zrobiła. Rzecz w tym, że jeśli nawet dało się ten rachunek zamknąć jeszcze w piątek, wieczorem 16 grudnia, to tego nie zrobiono. Słusznie, czy nie – teraz jednak najbliższym terminem podsumowania kosztów dla PiS jest 11 stycznia. I trzeba zrobić wszystko, żeby ten rachunek był wysoki.
Kaczyński dowiedział się właśnie, że reakcją na jego działania będą nie zwyczajowe wyrazy oburzenia, z których w rzeczywistości on czerpie psychotyczną satysfakcję, widząc w nich potwierdzenie celności własnych ciosów, i nie podskoki przy okrzykach zapowiadających, że „obronimy demokrację” wbrew arytmetyce wyborczych i sondażowych wyników oraz stosunku głosów w parlamencie. Reakcją jest kryzys parlamentarny i klincz proceduralny w Sejmie oraz klincz blokad na ulicach – w tym również tych w smoleńskie miesięcznice, od których przecież rozpoczął się ów „nowy styl” działania opozycji „ulicznej” i na których on się bynajmniej nie kończy. Jeśli istotnie posłowie wytrwają do 11 stycznia i jeśli wtedy rzeczywiście uprą się, że poprzednia sesja Sejmu nie zakończyła się 16 grudnia w Sali Kolumnowej, wybór przed Kaczyńskim będzie wciąż dramatycznie trudny: bo przecież usuwanie posłów przemocą przez Straż Marszałkowską byłoby wydarzeniem bezprecedensowym. Podobnie jak bezprecedensowe jest wciąż i będzie jeszcze długo wynoszenie z ulic pokojowo protestujących obywateli. To realny koszt.
Kaczyński już dzisiaj zapowiada ściganie winnych przestępstw kryminalnych: dopuścić się ich miała zarówno parlamentarna, jak uliczna opozycja. Jeśli przez chwilę pomyśleć jak myśli on, możemy z satysfakcją stwierdzić, że zabolało drania. Dobrze, dopięliśmy swego. Nie cofajmy się.
Nie wiem jak inni pikietujący, ale sam jestem w stanie zaakceptować rolę tła dla telewizyjnych show Petru, Schetyny i Kijowskiego, notując przy okazji z satysfakcją, że ten ostatni zachowuje się ostatnio o niebo przyzwoiciej od pozostałej dwójki. To jednak, na czym zależy mi najbardziej i w zasadzie wyłącznie, to ów rachunek kosztów i świadomość, że właśnie to i tylko to się liczy, że innych szans nie mamy po prostu dlatego, że jest nas mniejszość. Chciałbym bardzo, żeby tę świadomość mieli trzej wymienieni panowie oraz komentatorzy politycznej sceny.
Przy okazji – przed 11 stycznia jest 10. Miesięcznica, którą będziemy blokowali. Ludwik Dorn, który uważał – nie bez racji – że parlamentarny protest należało zakończyć 16 grudnia proklamacją zwycięstwa, ten sam Dorn, który PiS zna od podszewki, powiedział ostatnio, że kolejną okazją będzie właśnie 10 stycznia na Krakowskim Przedmieściu. Dorn wie, co mówi. Rachunek kosztów – na Krakowskim Przedmieściu właśnie o to chodzi. Niech się drań ma powód zawahać – czy to zanim kilof rozbije kolejny nagrobek, czy zanim dojdzie do kolejnego parlamentarnego zamachu.
Boże Narodzenie 2016
Paweł Kasprzak
10 i 11 stycznia – będę!
Brawo, trzymajcie sie, tylko w Was nadzieja ze nie stoczymy sie w bialorus
tylko poparciem obywatelskim protestu posłów można coś zdziałać. Możemy być wdzięczni Kaczyńskiemu,, ze przyczynia się do tworzenia się ruchu obywatelskiego. Kluby obywatelskie to było marzenie Jacka Kuronia. W przededni stanu wojennego zaczął je tworzyć. Moim marzeniem jest by jak najwięcej ludzi młodych brało udział w tym proteście. W ostateczności zwyciężymy. nie może być inaczej.
Kluby Samorządnej Rzeczpospolitej miały intelektualne zaplecze i spory potencjał programowy, o którym dzisiaj możemy marzyć. W dobie Facebooka nie ma zapotrzebowanie na rzeczy tego rodzaju — hasła muszą wpadać w ucho, rymować się itd.
Ech… – własną starość rozpoznaję po objawiach. Takich mianowicie, że mnie to nie przestaje dziwić i za nic nie umiem przywyknąć. Anropologowie uważają, że człowiek zaczął się wtedy, kiedy zaczął grzebać swych zmarłych, najwyraźniej dostrzegając w tym problem i tajemnicę do rozwiązania, uświadamiając sobie własne granice, własną „odrębność” i „niekonieczność”. Dopiero dotknąwszy włochatym jeszcze paluchem tej pierwszej tajemnicy, łysiejąc, stworzył następnie kosmogonie. I tę o słowie na początku, i tę o Wielkim Wybuchu — podobną zresztą, bo również słowo mającą za początek. Całe zresztą późniejsze wyrafinowanie człowieka żadnego z tych pytań pierwszych, od których się jako ludzi zrodziliśmy, nie znosi i nie unieważnia. Przez całe życie trwałem w przekonaniu, że pierwszą potrzebą człowieka jest znalezienie sensu. Próbę zaspokojenia tej potrzeby widziałem nawet w ostatniej katastrofie wyborczej, która nadal wydaje mi się bardziej kulturowym, niż tylko wąsko politycznym zjawiskiem.
Na Kuroniu sam się wychowałem. W tym na jego klasycznej definicji gry z władzą, która jest zawsze silniejsza. Ona właśnie na rachunku kosztów polegała — o nim jest w tym tekście mowa. Sformułowanie jeszcze z siedemdziesątych lat, powtórzone potem w stanie wojennym. Wtedy zrozumiałe, dzisiaj kompletnie nie. Nie chcemy rozumieć. Czego chcemy — nie umiem powiedzieć.
Ciekawe zjawisko – nienawiść do Kaczyńskiego i jego partii jest u niektórych tak silna, że samo wywołanie irytacji u prezesa uznają oni za zwycięstwo. Cóż, psy szczekają… Swoją drogą współczuję rodzinom osób, które, w celu zdobycia kilku punktów politycznych, cały czas kontynuują akcję, chociaż nie udało się sprowokować policji do wytoczenia ciężkich dział. Teraz mogę tylko czekać na pierwsze mrozy – potrafią działać otrzeźwiająco, czego Państwu i sobie życzę.
Pańskie komentarze są tu tolerowane. Z trudem, bo rzadko zawierają tezy i argumenty, do który dałoby się odnieść. Częściej zdarza się Panu pomieszczać w nich życzenia jak te tutaj — otrzeźwienia na mrozie.
Nie, nie samą irytację Kaczyńskiego uznaję za zwycięstwo — to wyłącznie Pańska teza. Nie wiem też, dlaczego pisze Pan o mnie „oni” — zapewniam, że dałem radę napisać ten tekst samodzielnie. Nie zauważył Pan również, że przywołanie irytacji Kaczyńskiego było cytatem z jego sposobu myślenia — choć to, jak myśli Kaczyński, jest wyłącznie moim domniemaniem.
Proszę się łaskawie powstrzymać od życzeń otrzeźwienia i od słania wyrazów współczucia i proszę to życzenie potraktować jako warunek Pańskiej dalszej obecności tutaj, dobrze?
Myślę to samo.
A ja przeżyłam jakieś załamanie. Zrobiono nas na szaro z iście PIS piskim stylem. Słoma w butach i fora ze dwora bo psami poszczuje. Mniejszczosc ma dzieci:/ mniejszość musi jakoś JE utrzymac :/ mniejszość nie ma za sobą jak za Solidarności narodu, a zaledwie garstkę. My mniejszczosc, możemy cisnąć się i walczyć do śmierci, a kochany naród przejdzie po naszych trupach w biały dzien, spływające w dół, do okienka po pieniążki. Duch mi upadł. Szaleniec wygrał… 🙁
Ja mniej więcej rok temu uznałem, że po pierwsze naprawdę jesteśmy w mniejszości, po drugie, że mamy do czynienia z wciąż wzbierającym totalitarnym żywiołem, w którym wszystkie akty bezprawia dokonywane przez większość będą wychwalane pod niebiosa, a nie tylko akceptowane i że po trzecie władza PiS i ekscesy Kaczyńskiego to objaw, a nie przyczyna choroby. Marsze KOD drażniły mnie i uwierały z kilku powodów, ale również dlatego, że wciąż miałem w głowie właśnie to pytanie — a co szanowni radośni uczestnicy, którzy wciąż powtarzają, że na PiS głosował co piąty wyborca, jesli się okaże, że nas jest naprawdę mniejszość? Znikniecie z tych ulic? No, ja tak łatwo nie zamierzam znikać. Pamiętam dość dorze siedemdziesiąte lata i wiem, jak to jest być w skrajnej mniejszości.
Szanowny Panie,
Jestem tutaj, ponieważ wyznaję zasadę, iż warto rozmawiać z przeciwnikami politycznymi. Nie obrażam Pana (bo o tym otrzeźwieniu pisałem na poważnie, zresztą to wezwanie tyczy się wszystkich stron konfliktu), staram się podejmować polemikę. Nie znam Pana osobiście, dlatego też nie używam argumentów w rodzaju, że jest Pan szaleńcem, komuchem, etc. – chociażby z tego powodu smucą mnie i denerwują artykuły Gazety Wyborczej, ale też Niezależnej, zwłaszcza zaś komentarze, które opierają się, w dużej mierze, na niechęci, a nawet nienawiści. Sam mam wiele powodów, żeby nie popierać obecnego rządu, ale nie mam zamiaru aprobować prób doprowadzenia do zamieszek, Majdanu.
Reasumując, proszę mi nie odbierać mojej przyrodzonej wolności słowa, zwłaszcza że nie obrażam Pana. Chętnie bym się wybrał do Warszawy, ale zdrowie i warunki finansowe nie pozwalają. Tak czy siak, chętnie podejmę z Panem rozmowę również w cztery oczy, chociaż nie pamiętam lat siedemdziesiątych i jestem osobą młodą.
Wszystkiego dobrego na Święta,
Majdan — istotnie — jest pomysłem, który co i raz powraca. Posądzano nas o takie zamiary, kiedy stanęliśmy pod Sejmem. Zwłaszcza, że Obywatele RP mają zwyczaj „wdzierać się” na strzeżony przez Straż Marszałkową teren Sejmu. Wyjaśniam — chodzi o skwerki. Nie o budynki. Chodzi o to, żeby swobody, które wywalczymy, nie rujnowały nam życia, kiedy po nie sięgną również nasi przeciwnicy. Dość wyraźnie to deklarujemy i bardzo stanowczo tego przestrzegamy. Żadnemu z nas Majdan nie chodzi po głowie głównie z tego powodu, że wiemy co najmniej tyle, że nie stoi za nami żadna większość — prawdopodobnie jesteśmy w mniejszości.
Cieszę się z koncyliacyjnego tonu Pańskiego komentarza. Proszę wybaczyć mój napominający.
Brawo! Właśnie tak rozmawiajmy. W zalewie, płatnych hejterów, Wasze drobne spięcie, zabrzmiało pięknie.
Jednoczmy się, pozostawiając na boku drobne różnice. Jak przegonimy to „smutne miasteczko” będzie czas na spory. Kupą panowie, kupą, bo kto kupę ruszy…
Tak trzymac! Bylam w wigilie, pierwszy i drugi dzien Swiat. Jestem pelna podziwu dla tych, ktorzy tam trwają w akcie niezgody na destrukcje panstwa i swobód obywatelskich. Dzisiaj wracam do Ppznania i juz nie bede mogla wspierać tych, co na posterunku, bo po prostu mnie nie bedzie. Zastanawialiśmy sie wczoraj, jak zaktywizować społeczeństwo tak, zeby pod sejmem bylo wiecej ludzi, a przede wszystkim mlodziezy. Do nich trzeba docierać przez internet . Mlodziez nie zna realiów PRL i związanych z tym, co bylo ograniczeń. Im sie wydaje, ze pewne rzeczy sa oczywiste, ze to co zastali musi trwać wiecznie… Dom, szkola i kościół.., no wlasnie, gdzie sa ludzie kosciola? Nie znalazl sie zaden odważny, ktory przyszedłby w wieczor wigilijny i podzielił sie opłatkiem
I odprawił pasterkę… przepraszam byl ks Lemanski! Konczy sie rok miłosierdzia, a podejscie naszych ojcow duchownych do uchodźców i tego, co sie dzieje z państwem i narodem żałosne. Coz, takich mamy duchownych, jakie społeczeństwo. Drażni tylko ta fałszywa i ostentacyjna pobożność elit.. nie jestem pewna, czy to sie podoba Panu Bogu!Reasumując zamiast gadac trzeba stac i krzyczeć jak Frasyniuk: jebac, jebac i sie nie bać!
„Konstytucję da się zmienić przy obecności co najmniej 2/3 posłów, kwalifikowaną większością kolejnych 2/3 spośród uczestniczących w głosowaniu. ”
nieprawda. Art. 235 ustęp 4:
„Ustawę o zmianie Konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. ”
Wystarczy więc spowodować, by posłowie opozycji nie mogli wziąć udziału w posiedzeniu – i PiS będzie mógł bez trudu uchwalić całkiem nową konstytucję. Gdyby był gotowy projekt pod ręką, to mogli to zrobić choćby 16 grudnia w Sali Kolumnowej. Co prawda art. 235 zawiera pewne rygory dotyczące konieczności przedłożenia projektu z wyprzedzeniem, ale PiS spokojnie znajdzie sposób by je obejść.
Słusznie, dziękuję — wystarcza wobec tego głos 1/3…
Hej. Strona co jakiś czas nie działa, dlaczego ?