Bronimy Frasyniuka, może i on nas obroni
Grzegorz Sroczyński, mój ulubiony symetrysta, znawca pisowskiej duszy, pryncypialny krytyk III RP i liberalizmu generalnie, napisał felieton na kanwie wydarzeń z Władysławem Frasyniukiem.
Po pierwszych zdaniach chciałoby się krzyknąć, czy nie istnieje żaden temat, na który on umiałby milczeć?
I milczenie zastosowałbym najchętniej wobec jego wpisu. Widzę jednak, że wielu znajomych na FB upublicznia tekst Sroczyńskiego, inni odnoszą się tylko w komentarzach pełnych oburzenia lub też polecających, jako ciekawy punkt widzenia.
Czuję się więc w obowiązku, by zabrać głos. Mam jasny pogląd na temat pisania Grzegorza, którego znam 20 lat. Nie odmawiam mu sprawności w operowaniu słowem, żałuję jednak, że nie został przy reportażach społecznych. Tam mógłby wykorzystać swoją wrażliwość, a może zweryfikować przynajmniej część poglądów na temat tych, których próbuje brać w opiekę. Niestety, poszedł w publicystykę polityczną, gdzie czyni wiele szkody, choćby swoją naiwnością, ale też karmieniem własnych ambicji, co do których – oczywiście – nie mam pewności, ale mam swoje podejrzenia. A wracając do tekstu. Gdy człowiek zaciśnie zęby i przeczyta cały, to zauważa, że jest w tym pisaniu wiele racji. Niestety dla Sroczyńskiego, to co najsensowniejsze, nie jest jego myślą, tylko Ewy Siedleckiej – czyli uwaga, że politycy, również Frasyniuk, mogliby z racji swojej pozycji skierować narrację na tych walczących nie w świetle kamer. Pierwsi robią niewiele, drugi mówi o sobie.
Wiem, że zawsze jest masa, mięso armatnie, ale zwykle trafi się też jakiś John Dos Passos, Winston Churchill, Tiziano Terzani albo fotograf, operator, który wyciągnie z mroku konkretne osoby drugiego planu albo opisze zjawisko oddając hołd bezimiennym. W Polsce jakoś tak się dzieje, że mainstream’owe media opozycyjne nie lubią tzw. „nowej walczącej opozycji”. Czy powodem jest lenistwo, czy znane zjawisko lubienia tych piosenek, które znamy, to temat na inny materiał.
Nie pomaga tu nawet wspaniała praca Piotrka Wójcika, który dokumentuje wszystko w profesjonalny sposób, czy apele i streamy Zbigniewa Hołdysa. Nawet oni nie mogą się przebić. Dziennikarze, jeśli mówią coś o opozycji, z uporem mylą nazwy, statusy prawne (fundacje ze stowarzyszeniami), koncentrują się na znanych wątkach albo zwyczajnie olewają. Cóż gdyby Władek Frasyniuk powiedział o tych właśnie, raz drugi, może…. Bo rację ma Grzegorz Sroczyński pisząc o narcyzmie. Ale ważne jest nie tylko, co się pisze, ale jak i kiedy. I z tego pisania widać, że tu nie ma troski, tu nie ma ochoty przekonania. Tu jest chęć wyjechania na drobnej słabości prawdziwego bohatera (bo chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości). A nie da się wypromować, gdy przekaz się zniuansuje, gdy się nada właściwe proporcje temu, co wielkie i słuszne i temu co jest słabostką. Nie da się mieć efektu „Wow”, gdy czasem się zmilczy.
Tak mi się wydaje, jak znam Grzegorza i jak czytam ten tekst. Mogę się mylić. Trafię z tym „paszkwilem” do 150 osób, mała szkodliwość czynu. Niestety Sroczyńskiego, po odejściu z Wyborczej.pl, przygarnęła Gazeta.pl – a to już nie jest zasięg 150, a co najmniej 30000 realnych użytkowników, którzy to przeczytają, a potem jeszcze zaszerują.
Pal sześć Frasyniuk, z krytyką sobie poradzi. Ale co zrobić z takimi frazami GS, jak ta o inteligentnym Brudzińskim, który zarzucił brutalne metody Błaszczaka. Czy kolega publicysta nie zauważa, że liczba zatrzymywanych, przesłuchiwanych rośnie, brutalność policji zwiększa się, a cała inteligencja ministra ogranicza się do tego, że wbrew temu co robił poprzednik nie pcha się przed kamery, więc nie wygaduje głupot i nie prowokuje. Ale wystarczyło posłuchać go w sejmie. Być może jest inteligentniejszy, ale to nie znaczy mniej groźny. Stąd też bardziej szkodliwe – drogi Grzegorzu – jest łagodzenie jego wizerunku.
Czasami pisaniem można zrobić więcej szkody niż pożytku. Więc dobrze jest się czasami zastanowić, co nie zawsze dziennikarzom się zdarza. A szkoda!
A ja uważam, że Grzegorz Sroczyński byłby bardziej „wiarygodny” gdyby pisał u Karnowskich „wSieci” lub w „Gazecie Polskiej”. Parafrazując b. prezydenta Francji, napiszę, że szkoda, że Sroczyński nie skorzystał z okazji wczoraj i nie przemilczał wczoraj, tylko w sposób nieprawdziwy, powiem dosadniej, kłamliwy, komentował w felietonie, obywatelskie nieposłuszeństwo Władysława Frasyniuka.
Frasyniuk mówi bardzo dobrze, czasem też mądrze, a jego akcja nieposłuszeństwa reżimowi z porządnym uzasadnieniem była wręcz wzorcowa i znakomita, ale problem leży w tym, że „solidaruchy” jako całość i wraz ze swoimi ikonami stracili kompletnie wiarygodność jako obrońcy państwa prawa i demokracji. Od 25 lat współtworzą i legitymizują pseudodemokratyczne państwo bezprawia z szalejącą bezkarną partyjną dziczą nigdy nie zweryfikowaną metodami demokratycznymi.
Kaczyński to też przecież jeden z nich. Ich wylansowany kumpel, produkt, pupilek. Można zamykać oczy i uszy, ale „solidaruchy” mają już ten sam prestiż, wiarygodność i uszanowanie jak „komuchy”.
Sroczyński ma sporo racji. Gdyby „opozycja” bardziej walczyła o bardziej anonimowych poszkodowanych ostatnich szykan, to by może miała szansę na odzyskiwanie wiarygodności. Natomiast to wczorajsze teatralne aresztowanie Frasyniuka, to była dla innych raczej niedźwiedzia przysługa. Wielu ludzi odebrało to chyba podobnie jak i ja, za teatrzyk potwierdzający, że cała ta polska polityka i wojno „polsko-polska” tylko ponura maskarada i gra pozorów.
Nic prostszego, trzeba było zakasać rękawy i zabrać się do wytężonej pracy i obalić przez 25 lat (pomiędzy 1989-2015) to „państwo bezprawia” a nie pierdolić jak przysłowiowy mały Kazio po dużym piwie.
Nawiasem mówiąc, nie wiem dlaczego słowo „symetrysta” jest wypowiadane z wyczuwalną dezaprobatą. W stosunku do polskiej klasy politycznej „symetryzm” jest podejściem jak najbardziej uzasadnionym i racjonalnym. Jeśli ktoś może kiedyś zakończyć wojnę „polsko-polską”, to tylko symetryści z zewnątrz nie dający się wciągać w te pozorne wojny produkowane w zasadzie tylko przez kartele partyjno-medialne. Te wojny nie wychodzą ze społeczeństwa, chociaż mają na społeczeństwo bardzo destruktywny wpływ.
Uzasadniony „symetryzm”, zrównujący demokratyczne partie, respektujące ład konstytucyjny i demokratyczny z narodowo socjalistycznym PiS, łamiącym w sposób trwały, wielokrotnie Konstytucję???!!! Trzeba być analfabetą, aby takie brednie pisać. Z takimi głupotami aprobującymi przestępczość polityczną nie da się i NIE WOLNO dyskutować merytorycznie, tylko odpowiedzieć wprost, jest Pan/Pani głupcem.
Uzasadniony „symetryzm”, zrównujący demokratyczne partie, respektujące ład konstytucyjny i demokratyczny z narodowo socjalistycznym PiS, łamiącym w sposób trwały, wielokrotnie Konstytucję???!!! Trzeba być analfabetą, aby takie brednie pisać. Z takimi głupotami aprobującymi przestępczość polityczną nie da się i NIE WOLNO dyskutować merytorycznie, tylko odpowiedzieć wprost, jest Pan/Pani głupcem.
Jednym z bardzo wielu aspektów uzasadniających symetryzm w ocenie polskiej sceny politycznej jest kibolizm funkcjonariuszy i sympatyków tych tak zwanych „partii demokratycznych” na czele z PiS-em. Swoim występem Pan to właśnie nieopatrzne potwierdził. „Stul ryj i wynocha” to w tej kulturze zwyczajowy koronny argument.