Będziemy na marszu 4 czerwca
Idziemy z nadzieją. Idziemy po nadzieję. Chcemy, by odzyskana demokracja była trwalsza, bardziej odporna na miraże autorytaryzmu. Trwalsza, bo sprawowana razem z obywatelami, a nie ponad nimi. Idziemy z nadzieją na nową twarz demokracji, która nie będzie dorzucać paliwa autokratom. Idziemy przekonani, że 4 czerwca na marszu demokratów – przy wszystkich niezręcznościach towarzyszących jego ogłaszaniu – powinni być wszyscy, którzy chcą przerwania koszmaru obecnych rządów i spokojnego życia w praworządnym kraju, w którym nikt nikogo nie depcze, nie wyklucza, nie okrada
Idziemy nie po to, by uratował nas rycerz na białym koniu, a my wrócimy do swoich spraw na następne cztery lata. Nie po to, by w kolejnych wyborach demokracja obywatelska oddała pole następnej mutacji rządów manipulacji i kłamstwa. Nie wystarczy wygrać wyborów, nie wystarczy oczyścić stajnię Augiasza, trzeba demokrację przebudować na trwalszych fundamentach. Będziemy na marszu po to, by demokracja zyskała nowe oblicze, a nie po to by weszła w stare koleiny, oprotestowane jasnym werdyktem wyborczym, od którego zaczęły się obecne rządy. Stare koleiny sprawią, że powrót demokracji będzie nietrwały, powodując ciągłe paroksyzmy flirtów z autorytaryzmami coraz brunatniejszej maści. Będziemy nie po to, by biernie patrzeć jak wygrana opozycja wkłada stare buty i popełnia te same błędy, co poprzednio, ponownie zniechęcając obywateli do demokracji. Takie zwycięstwo rokuje rychłą klęską. Będziemy po to by nakłaniać do refleksji i zmiany. Zmiany ukształtowanego w młodej polskiej demokracji obyczaju pozostawiania polityki tylko w rękach polityków, bo przyniósł on nam szybkie zniechęcenie do procedur demokratycznych. Trzeba nadać demokracji nową twarz, przywracając poczucie sprawczości, bo tylko to zabezpieczy przyszłość.
Tryumf autorytaryzmu to przede wszystkim porażka demokracji, jej przyczyn trzeba dociekać i je usuwać, inaczej kryzys zaufania będzie narastał. Dzieje się to nie tylko w Polsce. Niezbędna jest diagnoza przyczyn zniechęcenia, przejawiających się na przykład w stwierdzeniu „nie mam na kogo głosować”. Niezbędne jest, by te przyczyny usuwać, zmieniając kształt polskiej demokracji tak, by ją utrwalić i odsunąć perspektywę następnych paroksyzmów. Takiej debaty ze świecą szukać, a jest krytycznie potrzebna.
Wiemy, co można zmienić, by odbudować poczucie sprawczości. Rozwiązania leżą na stole, jak choćby zignorowana inicjatywa obywatelska „Porozumienie dla Praworządności”, czy postulat otwartego formułowania pilnie potrzebnej wspólnej listy demokratów głosami ich wyborców – ale otwartą dyskusję o nich często paraliżuje strach przed zarzutem o rozbijanie wspólnego frontu prodemokratycznego. Zagrożenie trwania przy starych błędach jest jednak o wiele większe.
Dialog ze stroną społeczną jest do naprawy demokracji niezbędny, by rządy były sprawowane w komunikacji ze społeczeństwem obywatelskim, a nie ponad jego głowami i by przetrwały w trudnych czasach. Wola dialogu i zmiany musi być obustronna, wynikać z głębokiej refleksji na przyczynami odwrotu od demokracji. O tę otwartość na dyskusję o zmianach bezustannie apelujemy. Bez niej opozycja pracuje na słaby, coraz słabszy w prognozach wynik wyborczy – a przecież wciąż możliwe jest wielkie zwycięstwo, miażdżąca przewaga i większość konstytucyjna. Idziemy więc ponownie z nadzieją, że tym razem, w obliczu nieuchronnej katastrofy cywilizacyjnej, potrafimy pójść do wyborów lepiej i mądrzej niż poprzednio, by złoty róg i czapka z piór nie wymknęły nam się z rąk, a nasze nadzieje nie okazały się płonne.