Apel: macie ich na widelcu, dziewuchy, niech wam nie zadrży ręka
Jak ja zazdroszczę wkurzonym dziewuchom! I jak je podziwiam! Powstanie ich ruchu pokazuje kilka rzeczy.
- Kiedy kilka miesięcy temu dziewuchy skrzykiwały się na Facebooku, tempo tworzenia się tej wspólnoty zdecydowanie przewyższyło to, które przeżył KOD, kiedy powstawał. Pokazało to, że ów ilościowy sukces KOD nie jest i nie musi być jednorazowy. Oraz, że tylko w jakiejś części zależy on od modus operandi, albo od technik PR – po większej części to po prostu skutek tępej bezczelności PiS.
- Albo inaczej – ważności sprawy. Jej konkretności. Czytelności.
- Ruch bez jednego, „sprzedawalnego medialnie” lidera okazuje się możliwy.
- Konkret tkwiący u podłoża protestu dziewuch przekłada się na determinację w działaniu. W odróżnieniu od KOD, którego cel istnienia przestał być bardzo szybko zrozumiały – cel działania dziewuch jest jasny. Ustawa. Tu i teraz. Projekt Ordo Iuris do kosza. Natychmiast. Pisowskie próby również.
- Ponieważ o jasny cel chodzi, również sposoby i kolejne etapy działania wydają się po prostu logiczne.
- Dlatego dziewuchy wygrają. Chyba… Chyba, że popełnią błędy.
Znam miarę. Największa demonstracja, jaką udało mi się zwołać, nie miała pewnie trzech setek uczestników. Akurat nie na tłumach zależało grupie, w której uczestniczę, bo gdzie indziej leży w naszym przekonaniu siła protestów – zwłaszcza tych, które prowadzą Obywatele RP. Tak czy owak, zdaję sobie sprawę, że piszę do giganta i tak się nawet czuję – jak mrówka mówiąca do słonia. Malutki facecik do wielkich dziewuch.
Wśród reguł demokracji zdarzają się trudne
W lipcu tego roku prowadziliśmy samotne protesty przed Sejmem – kiedy procedowano w nim kolejną ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Nie było marszu 200 tysięcy, kręcący się w pobliżu liderzy KOD znikali pospiesznie, była nas ledwie setka, choć właśnie dobijano Trybunał, w którego obronie wszyscy się zjednoczyliśmy chwilę wcześniej.
Były z nami i przemawiały przedstawicielki dziewuch – to były jedyne organizacje, które się zdecydowały dołączyć. Nie tylko z wdzięczności to wspominam, ale również z ogromnego uznania. Bo przecież pamięci feministek o orzecznictwie Trybunału w ich sprawach – żeby wspomnieć choćby Chazana i kwestię jego podobno chrześcijańskiego sumienia – nie wypełniają miłe wspomnienia. Delikatnie mówiąc.
W trakcie tej demonstracji z budynków Sejmu wyszedł prezes Rzepliński. Uznawany powszechnie i słusznie za bohaterskiego obrońcę polskiej demokracji, szedł wyraźnie zmęczony posiedzeniem komisji, w którym brał udział i które przybrało postać wielogodzinnego linczu wyjących pisowców. Nie witał go żaden wiwatujący tłum ruchu KOD, nie było wuwuzeli, kamer, podestów dla mówców. W tej garstce ludzi przedstawicielki ruchów kobiecych składały wyrazy uznania dla tego człowieka, którego wyroki odsyłały je przecież z kwitkiem i któremu one mimo to oświadczały, że tych wyroków kwestionować nie wolno, bo to na ich niepodważalności opierają się w demokracji prawa człowieka. Również ich prawa – te same, o które walczą tak długo i tak dotąd bezskutecznie. Bardzo to była piękna scena, choć nie wiem, czy prof. Rzepliński miał świadomość, kto go wtedy pozdrawiał, kiedy tak między nami przechodził uśmiechnięty smutno.
Poza tym, że piękna, ta scena była też trudna do wyjaśnienia. Bądź tu, człowieku, mądry i wykrzycz to w wiecowych hasłach, wymaluj na transparentach – sprzedaj prasie… Z tym większym uznaniem to wspominam.
Ale wspominam to także dlatego, że kilka rzeczy podobnie trudnych jest być może przed nami.
Żadnych znaków – żadnych złudzeń
W poniedziałkowym czarnym proteście kobiet obowiązywała zasada bezpartyjności. Miało nie być znaków organizacji, zwłaszcza partii. Zasady tej nie przestrzegano konsekwentnie, ale ten rys – znany zresztą również z wielu demonstracji KOD – był i tak widoczny. Wiele komentarzy uczestniczek i uczestników tego protestu podkreślało tę wyraźną, powszechną niechęć do „partyjniactwa” i polityków, po faryzejsku podpinających się pod budzący się właśnie potężny ruch protestu w wyraźnej – nie mamy wszak złudzeń – nadziei zyskania na tym choć paru punktów procentowych.
Nie o złudzenia jednak chodzi. To jest polityka. Chcemy w końcu ustawy, prawda?
Antypartyjne nastroje są zrozumiałe. Zwłaszcza w „kwestiach kobiecych”. Ćwierćwiecze „kompromisu aborcyjnego” to okres, w którym postulaty środowisk feministycznych lądowały wiecznie w parlamentarnym śmietniku i nie znajdowały przyjaznego ucha w żadnej partii politycznej. Stawiający się w opozycji do „pisowskiego ciemnogrodu” rzekomi liberałowie nie kiwnęli palcem, ani w sprawie związków partnerskich, ani w sprawie aborcji, ani nawet w drobniejszej i nie tak nabrzmiałej konfliktem sprawie edukacji seksualnej. Dziś jeszcze o „kompromisie” duby smalone opowiada PO, Nowoczesna, również KOD, choć zdanie KOD-u w tych sprawach wymaga – już tradycyjnie – interpretacji uczonych w specyficznie wizjonerskim języku lidera, jak interpretacji wymagały niegdysiejsze odurzone bredzenia Pytii. SLD nabrał bojowości, ale raczej dlatego, że jest poza grą – kiedy rozgrywał, nie robił w tej sprawie tak samo nic, jak wszyscy inni.
Antypartyjne nastroje są jednak równocześnie groźne. Tak samo, jak groźna byłaby niechęć do Rzeplińskiego i niepodważalności wyroków Trybunału, choć dałoby się ją u feministek zrozumieć. Nigdy dość przypominania, że to na niechęci do cynicznych polityków wjechała do sejmu dzisiejsza pisowska większość, na tym samym jechał Petru z Nowoczesną, Kukiz, Razem i również KOD, przynajmniej w początkach. To samo opowiadał Piłsudski w przeddzień Zamachu Majowego, który na 13 lat zainstalował w Polsce dyktaturę, do której zresztą tęskni dzisiaj oszalały Kaczyński, przymierzając już skrycie maciejówkę Marszałka. To samo zawsze gada każdy dyktator, a ani historia, ani współczesność nie zna rozwiązań innych niż parlamentarna demokracja lub autorytarna dyktatura.
Przede wszystkim natomiast w tej akurat sytuacji, której dorobiły się dzisiaj dziewuchy – i której nie wolno przespać – nie trzeba mieć złudzeń i to nie na deklaracjach partii wypada się oprzeć. Uczciwość polityków do niczego potrzebna nam nie jest. Niech poseł Petru przemawia na wiecu dziewuch, niech przemawia Mucha, Kopacz, nawet Schetyna. I albo niech poprą społeczny projekt ustawy dziewuch, niech obiecają, że wniosą go do Sejmu, albo niech dalej gadają o „aborcyjnym kompromisie” i w odpowiedzi wysłuchają tych samych gwizdów i wuwuzeli, których słucha Kaczyński. Dostaną swoje punkty poparcia w sondażach lub je stracą – sprawa jest aż tak prosta. Tym prostsza zresztą, im bardziej wyrachowanym draniem jest polityk.
Ogólniejsza zasada, którą bym chciał poddać pod rozwagę wielkim dziewuchom i rozmaitym mniejszym facecikom, którzy w dzisiejszych protestach przeciw rodzącej się pisowskiej dyktaturze wpisują się w politykę, jest taka, że w demokracji politycy szlachetni są, owszem, pożądani, ale nie są niezbędni. A marzycielskie poszukiwanie przywódców szlachetnych i „kryształowo uczciwych” zawsze się kończy karierami rozmaitych Kamińskich, Ziobrów, Dudów – a nawet jeśli się trafi jakiś rzeczywiście Piłsudski, to i tak koniec bywa ponury. W demokracji dzieje się dobrze, kiedy dobrze ma się konstytucja i kiedy ona jest „w duszach” obywateli. Kiedy polityka jest obywateli własnością, a politycy – ich pracownikami. Kiedy obywatele „mają ich na widelcu”, jeśli tak trzeba. A dzisiaj trzeba i dziewuchy polityków na widelec właśnie nadziewają.
Nie musimy szukać na przyszłość polityków lepszych, jakichś nie wiadomo skąd wziętych nowych, skoro ci starzy do szczętu się skompromitowali. To do niczego dobrego nie prowadzi. Wszystko, czego dzisiaj chcemy, da się wymusić na tych draniach, których mamy. Albo na niektórych z nich. Niech swoje partyjne sztandary przynoszą na wiece. Niech płacą za to prawo do „lansu”, które dziewuchy mogą im dzisiaj dać na swoich wiecach – bo ono istotnie jest warte fortunę.
Jak myślicie, co powie? Im bardziej śliski i bezideowy z niego typ, tym więcej dostaniemy.
Co dalej – ustawa
Barbara Nowacka zapowiedziała przed poniedziałkowymi protestami, że społeczny projekt ustawy będzie do Sejmu wniesiony ponownie. Determinacja godna uznania i zainteresowania. Najwyraźniej Nowacka postanowiła się uprzeć przy obronie praw kobiet inaczej niż KOD przy obronie Trybunału. Ale – ile razy taki projekt mamy składać? I co dokładnie na tym mamy zyskać? Więcej podpisów? Większa będzie nasza siła? No, jeśli adresatem ma być znów ten sam Sejm, to na wiele się to nie zda. I – nie – nie mam na myśli tego, o czym myśli wielu: że mianowicie najpierw trzeba się z Sejmu pozbyć pisowskiej większości, bo dopiero wtedy projekt będzie miał szansę. Niekoniecznie będzie ją miał – bo nie miałby jej w poprzedniej kadencji ani zresztą w żadnej w ciągu ćwierćwiecza obowiązywania obecnego „kompromisu”. Tu trzeba zmiany większej niż zmiana parlamentarnej większości. Trzeba „mieć ich na widelcu”.
Marta Lempart z wrocławskiego KOD, ta sama, która hasło poniedziałkowego czarnego protestu rzuciła w fantastycznym przemówieniu we Wrocławiu, wezwała w poniedziałek do kolejnych protestów – co tydzień. Zdążyłem już usłyszeć wiele „głosów rozsądku” – że tak się nie da, to nie wyjdzie, ludzie nie będą co tydzień tak się mobilizować.
Ja sądzę, że będą, choć to rzeczywiście ryzykowne – ludzie muszą jednak przede wszystkim dobrze wiedzieć, co robią i po co właściwie.
Chodzi o ustawę, a Sejm jest złym adresatem. Projekt został odrzucony, a we wszystkich partiach dominuje „duch kompromisu”. Kiedy przedstawiciele zawodzą – mówi konstytucja – naród sprawuje władzę bezpośrednio. Więc referendum.
Referendum ma kilka wad. Nie wszystko się nadaje do takich rozstrzygnięć – zwłaszcza kwestie trudne na eksperckim poziomie i niepopularne. Gadanie o niemożności głosowania norm etycznych możemy sobie darować. Referendum bywa też ryzykowne z uwagi na nieodwracalność werdyktu, o czym się przekonali Brytyjczycy ostatnio. Cóż – odpowiedzi na oba rodzaje wątpliwości daje rzut oka na rzeczywistość sejmową. Alternatywy wobec referendum nie widać, chyba, że rozważymy kapitulację lub zawieszenie broni. Wreszcie – z pomysłem referendum wystąpił SLD – partia, której nie lubimy, która się pod protest kobiet podpina i która nie miała udziału w jego narodzinach. W tej sprawie – patrz wyżej. Chcecie jechać z nami, jedźcie. Ale inicjatywa jest nasza. Skorzystamy z waszej struktury tam, gdzie się ona przyda – przydaje się przy podpisach, ale potrafimy sobie radzić same.
Miliony podpisów pod wnioskiem o referendum nie wydają się niemożliwe do osiągnięcia. A to jest w stanie zmienić wiele, choć oczywiście gwarancji nie daje. Wtedy jednak da się pomyśleć „księżycowy scenariusz”.
Obywatelskie nieposłuszeństwo, Art. 4. 2. Konstytucji – obywatelskie referendum
Podobnie jak projekty ustaw, również projekt referendum wyląduje w koszu, o ile nic się istotnego nie zmieni w polskiej polityce – a może się zmienić w obliczu mobilizacji przy akcji referendalnych podpisów, prowadzonej w dodatku koniecznie z towarzyszeniem kolejnych czarnych protestów. Jeśli jednak wniosek Sejm odrzuci, może czas byłby skorzystać ze słynnego Art. 4. 2. konstytucji o narodzie sprawującym władzę bezpośrednio. Gigantyczna akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Referendum przeprowadzone „społecznie” – bez struktur państwa, skoro one pozostają w posiadaniu PiS i PiS zechce z nich skorzystać, odrzucając wniosek. Społeczna Krajowa Komisja Wyborcza. Z sędziami w składzie. Z propozycją udziału skierowaną do wszystkich partii i organizacji pozarządowych. Również do PiS, Ordo Iuris, Frondy, Elbanowiskich – do wszystkich. We współpracy z samorządami – niekoniecznie wszystko trzeba samemu i wszystko na nowo – mogłaby powstać sieć komisji i lokali wyborczych. Wszystkie procedury byłyby zgodne z obowiązującymi przepisami, a tylko niedostępne normalnie instytucje w rodzaju PKW zostałyby „skopiowane” – z koniecznym w tej sytuacji pominięciem Sejmu i innych organów państwa. Cisza przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii i po jej zakończeniu w przeddzień głosowania powinna być bezwzględnie przestrzegana, choć PiS z pewnością nie zechciałoby się dostosować. Itd.
Nie da się? Być może – choć trzeba by sobie wyobrazić poziom wkurzenia, gdyby pisowski Sejm odrzucił wniosek kilku milionów obywateli. Cóż – jeśli się nie da, pozostaje wzorem KOD maszerować w nadziei na lepsze czasy w kolejnych protestach, starając się o to, by frekwencja rosła, wiedząc jednak dobrze, że w rzeczywistości będzie spadać, a jej utrzymanie i tak będzie bez znaczenia.
Wiele zależy od ruchów w najbliższych dniach. Kilka milionów podpisów pod wnioskiem o referendum nie wydaje się nierealne. Niezależnie od politycznych następstw przede wszystkim zmiana społeczna byłaby gigantyczna. A ona już jest przecież wielka. I będzie rosnąć, jeśli tylko dziewuchom nie zadrży ręka. Ustawę uzyskać w ten sposób się da. A przy okazji – prawdziwą obywatelską demokrację.
PR i liderzy
Dziewuchy na kilka sposobów łamią święte reguły PR. W ostatni poniedziałek we Wrocławiu – podobno – żądały od telewizyjnych ekip niepokazywania „lansujących się” polityków. Efekt miał być taki, że telewizje się poobrażały, zwinęły kamery i postanowiły nie relacjonować protestu. I tak musiały. Tego również zazdroszczę dziewuchom. Każdy społeczny ruch protestu istnieje wyłącznie w „opinii publicznej”. Bez mediów nie ma szans. To jednak dotyczy tylko ruchów bez przemocy. Nie dotyczy np. wojskowych przewrotów – te są skuteczne bez mediów lub ich nie potrzebują. Dziewuchy są zaś jak wojsko.
Rozwożąc w poniedziałkowy poranek dzieci do szkół i przedszkoli – mama protestowała – słyszałem w radiu reklamę gazety.pl. Tekst lektora brzmiał: „relacja na gorąco, czarny protest na naszym portalu”. Tu więc raczej dziewuchy niosą media, a nie odwrotnie. Ewenement. Nie tylko polityków „mają na widelcu”. I niech im również tu ręka nie zadrży.
Dziewuchy nie mają jednej liderki. W świecie mediów to niepojęte. To jest również funkcja jakości sprawy, o którą walczą. Najwyraźniej jednak to ona się liczy, a nie strój, czy fryzura lidera, ani nawet nie to, czy on lub ona ma charyzmę i jak mówi.
Nie wiadomo, kto u nich rządzi. No, to już może być wada. Tę kwestię – jeśli ruch dziewuch ma rzeczywiście konsekwentnie osiągać cele – przyjdzie im jakoś rozwiązać. Tu jednak błędów też się trzeba wystrzegać i zwłaszcza nie powielać historii KOD, bo ona dobrze pokazuje kłopot, w jaki wpada ruch, którego jedyny przywódca okazuje się cieniasem…
bardzo dobry tekst tylko trochę długi
Przeredagować teks na krótszą formę. Koniecznie zostawić ostatnie zdanie o cieniasie.
Odmawiam. religia zabrania mi krótszych form 😉
Jeśli chcesz aby ludzie przeczytali na FB musi być krótsze. A warto!
Ze mną jest zawsze ten sam problem. Nie chcę facebookowej lektury, bo uważam, że ludziom to szkodzi na głowy 😉 Nawet nie chcę, żeby tam komentowali. Wolę tu, bo jest szansa na jako tako składną dyskusję.
Ja z fejsa i przeczytawszy całość, więc ten, tego.
Czy sami chcecie zaczac zbierać podpisy, czy chcecie żeby to Dziewuchy podjęły decyzję? Jak chciałbyś Pawle sformułować pytania? Osobiście uważam, że trzeba wykorzystywać wszystkie okna sposobności, żeby się mobilizować i dręczyć kogo trzeba. Każda rzecz wyrzucona przez PiS do kosza odbije się od dna i prędzej czy później zadziała przeciwko nim. Tak jak mądrze napisałeś, po pierwsze musimy wiedzieć czego chcemy. Boję się jednak, że te kobiety, które protestują nie zawsze są za liberalizacja prawa niestety.
Też tak sądzę i to widzę. Projekt SLD z czterema pytaniami wydaje mi się dobry. Wśród dziewuch inicjatywa SLD nie budzi entuzjazmu z powodu autorów. Ale są na takiej fali, że mogą — moim zdaniem powinny — to przejąć. O ile zbieranie podpisów pod projektem dziewuch szło jak szło (to i tak sukces w stosunku do poprzednich takich inicjatyw — choć raczej Kaczora i Ordo Iuris, a nie samych feministek) — na tej fali buntu pójdzie nieporównanie lepiej.
Dziewuchy powinny się decydować — nie mnie proponować przecież — na liberalizację i stanięcie za projktem społecznym, wyraźnie zaznaczając chęć sojuszu z ludźmi „bardziej umiarkowanymi”. Referendum tworzy tę możliwość. Mobilizacja do referendum — teoretycznie — może przecież objąć również środowiska Ordo Iuris: decyzja to w końcu rzecz wyborców. Również teoretycznie: zwolennicy Ordo Iuris i projektu dziewuch powinni przeć do referendum. Zwolennicy „kompromisu” — zresztą wspólnie z częścią PiS, PO i PSL — mogą referendum nie chcieć, albo chcieć 3 x tak.
Myślę po prostu, że postulat referendum jest logiczną konsekwencją wydarzeń, równocześnie stanowi dobrą platformę mobilizacji. Czy się okaże jednoczące, to zależy od zachowań ruchu i jego realnej siły perswazyjnej. Idea natomiast — uchwalajmy sami, skoro Sejm daje ciała — jest wartością samą w sobie, poniekąd niezależną od samej sprawy aborcji. Co zaznaczam z zawstydzeniem, nie chcąc bardzo instrumentalnie traktować praw kobiet, bo ich ignorowanie jest dramatycznym skandalem. Jednym z wielu, ale jednym z bardziej drastycznych.
Barbara Nowacka zapowiedziała, że wyrzucony projekt wniesiony zostanie do Sejmu ponownie. I co to da? Ile razy tak można? Można bez końca. Tak samo jak Obywatele RP stają z banerem obrażającym Dudę od lutego, znowu i znowu. Taki upór ma swoją logikę, choć pozornie wygląda, że wygląda na metodę beznadziejną.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby równolegle dobijać się w danej sprawie i na inne sposoby.
Pomysł na obywatelskie referendum świetny. Uważam, że to sprawa dotycząca zdrowia i wolności osobistych. Więc pod referendum można ją przedstawić. Ale realizacja będzie bardzo trudna logistycznie i merytorycznie. Pytania muszą być sformułowane zgodnie z regułami sondażowymi.
A co do długości tekstu, to „nie ma takiego tekstu, który skrócony o połowę, nie zyskałby na tym” 🙂
To kwestia religii, przecież mówiłem 😉
Upór w „spamowaniu Sejmu” projektami — bo i takie określenie widziałem. No, to pociąga za sobą nie tylko zawracanie głowy przemęczonym posłom, ale przede wszystkim ludziom zbierającym te wymagane 100 tys. podpisów.
Reguły pytań referendalnych. SLD chce, żeby w referendum odpowiadać na cztery pytania o dopuszczalność aborcji:
kiedy zagrożone jest życie matki;
kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa;
kiedy wiadomo, że płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony;
do 12 tygodnia.
Co wydaje mi się dobrym pomysłem, bo dającym szansę zwolennikom „kompromisu”, Ordo Iuris i „lewaczkom”. Podobno zebrali 120 tys. podpisów. Potrzeba 500 tys. W grupie poparcia referendum są jakieś lewicowe dinozaury. Nie ma Razem i żadnej z grup dziewuch. Nie wiem, co Nowacka. Podejrzewam rezerwę jakąś. Dziewuchy są na ogromnej fali, więc… Mają szansę to przejąć.
Jeszcze coś, o czym nie napisałem. Może być tak — widzę, że zróżnicowanie nawet wśród różnych grup dziewuch jest spore — że głosy obywateli podzielą się np. tak:
30% za „kompromisem” (3 x tak 1 x nie);
30% za liberalizacją (4 x tak);
10% Ordo Iuris (4 x nie);
30% nie wie lub ma gdzieś.
Do tego frekwencja i takie tam. Wysokiej frekwencji można się podziewać w dwóch „skrajnych” grupach, czyli zwolennicy kompromisu pewnie trochę stracą. Ale i tak może się okazać, że w tej sprawie, podobnie jak w wielu innych, „rewolucję” popiera spora grupa, ale to i tak jest mniejszość — w ordynacyjno-praktycznym sensie.
Wtedy trzeba — moim zdaniem — pokazywać, że takich spraw jest w Polsce ileś. Sprawa TK jest jedną z nich. Trudno ze sobą porównywać znaczenie tych spraw. Ale gdyby sobie wyobrazić mozaikę grup występujących w imię tak określonych celów, to okaże się wśród zwolenników są części wspólne i są rozłączne, a przynajmniej w pewnych podtsawowych zakresach konfliktu nie ma pomimo tego zróżnicowania. Myślę, że dopiero to dałoby bazę na ruch obywatelski z prawdziwego zdarzenia. Same dziewuchy nie wystarczą, jeśli dobrze zgaduję realne poparcie. Ale nie wystarczą również z merytorycznych powodów. Owszem, sama ta sprawa może wywrócić ten rząd, ale nie sądzę, że to byłoby rozwiązanie najlepsze.
Wyjaśnieniem jest historia „kobiecych postulatów” w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Ona spośród wielu możliwych przykładów bodaj najwyraziściej pokazuje, że proste „usunięcie PiS”, jakiś powrót do status quo ante — to nie bardzo jest to, o co chodzi.
Pawle, 5 dni trawiłam w sobie sprzeczne emocje: chęć i niechęć skomentowania tego, obiektywnie go czytając, ważnego i wnikliwego tekstu. Niechęć wynika z tego, że nie jestem obiektywna i mimo, że wiem, że to tylko figura retoryczna, to nie mogę spokojnie czytać gdy wszystkie działające i protestujące kobiety i dziewczyny zamykasz w określeniu „dziewuchy”. Grupa Dziewuchy Dziewuchom i regionalne inicjatywy pod tą samą nazwą mają wielkie zasługi przede wszystkim w skanalizowaniu gniewu kobiet w miarę w jednym miejscu i pod jednym hasłem „nie dla zaostrzenia ustawy”. Z tego powodu ich nazwa stała się poniekąd nazwą własną. Aktywnością w terenie zajmują się głównie Dziewuchy regionalne, ale z tego co wiem, w niektórych regionach rzeczywiście działają w liczbie 2-5 osób, z 50-100 dyskutuje, a reszta jest. Ale nawet samo bycie jest OK jeśli dostają informacje o tym co się dzieje, wtedy jest to kanał promujący wydarzenia bardzo ważny i skuteczny. Problem w tym, że główne Dziewuchy czasem z bliżej nieokreślonych powodów nie chcą promować ważnych wydarzeń. Tak było np. z manifestacją pod Sejmem „Ani kroku dalej. Ratujmy kobiety”. O moich osobisto-organizacyjnych przygodach z Dziewuchami nie będę tu opowiadać, bo sama jakoś jestem Dziewuchą, dość, że figura retoryczna, poniekąd zrozumiała, jednak bardzo mnie zeźliła. Bo nie jest prawdą, że wszystkie ostatnie czarne protesty to zasługa Dziewuch i nawet pisanie małą literą mi nie pomogło. Tak, Dziewuchy są wszędzie, ale też, jestem przekonana, że wiele, nawet inicjatorek lokalnych akcji (o paniach ubierających się na czarno np. w marketach, urzędach czy przedszkolach nie wspominając) o takich grupach nie ma pojęcia. To jest byt głównie facebookowy, a protesty znacznie wykroczyły poza sieć.
No ale przechodząc do meritum.
Politycy – Nie wiem czy czytałeś wywiad z Martą Lempart w GW. Ona trochę się w nim odniosła do relacji z politykami w sprawie Czarnego poniedziałku. Powiedziała współpraca tak – ale na naszych warunkach. To jest w ogóle bardzo ważny i trudny temat. Bo oczywiście masz rację, że gdy chodzi o ustawy to istnieje u nas demokracja parlamentarna i partie są ważne. Ale nie jestem dziś jeszcze gotowa do tej rozmowy. Może w przyszłym tygodniu 🙂
Media – Słyszałam o transmisji którejś telewizji, być może TVN24 spod siedziby PiS w Warszawie. Pani dziennikarka bardzo rozglądała się za jakimś politykiem, ale nie mogła nikogo znanego znaleźć, więc żeby jakikolwiek materiał zrobić powiedziała „no cóż, oddajmy zatem głos zwykłym kobietom”.
I to jest kluczowe! Media zostają zmuszane do prezentowania opinii zwykłych ludzi, a nie działaczy, celebrytów, artystów (rozróżnienie celowe) czy polityków. Nie mogą przemilczeć takiego wydarzenia, a nie ma na nim znanych twarzy. Co za dramat! Do studia nadal zapraszają wyłącznie gwiazdy i o dziwo coraz częściej kobiety, szczęśliwie także szlachetnego pokroju Mai Ostaszewskiej, Krystyny Jandy czy Marii Peszek, choć pan Rymanowski jest chyba niereformowalny. Wyjątkiem był jeden poranek TVN24 gdzie wbiły się kompletnie nieznane organizatorki czerwcowego Marszu godności – Protestu kobiet. Dopiero wieczór wcześniej dostały potwierdzenie, że się udało.
Z mediami Ty też masz problemy, nawet gorsze od nas wtedy w czerwcu, czy przed manifestacją „Ani kroku dalej”, więc sam wiesz jak działają. Liczą się albo znajomości, albo 100 tys. na Facebooku w jeden dzień, albo skandal, najlepiej krwawy. Np. kobieta w samoobronie zabiła nożem męża + jakiś tam opis, że wielokrotnie były interwencje policji w sprawie tego bydlaka, że sąd wydawał już wyroki na niego, że są okoliczności łagodzące i nic więcej. A gdzie pociągnięcie tematu? Jakiś tekst problemowy o skali przemocy w rodzinie, której rocznie ulega od 700-900 tys. kobiet? O gwałtach w rodzinie, o kazirodztwie itd. O organizacjach do których można zwrócić się po pomoc (nota bene największej i najstarszej z nich, Centrum Praw Kobiet, nie przyznano w tym roku, po raz pierwszy w jej historii dotacji rządowej, bo nie działa na rzecz wszystkich tylko wybranej grupy, przy czym wyobraźni zabrakło panu Zbyszkowi, że te kobiety często uciekają z domu z synkami). Nie, jak się trafi jakaś nowa „fajna” zbrodnia to znowu napiszą.
W sprawie referendum ostatnio już jakoś się wypowiedziałam, jak pamiętasz w dość niechętnym tonie. Z tego co mi wczoraj napisała Barbara Nowacka – ona też. Tyle, że ona ma pragmatyczne uzasadnienie. Jeśli obywatele złożą wniosek pod referendum (bo nawet nie rozpatruję, że nie zebralibyśmy podpisów) to Sejm może 1. odrzucić wniosek, ale co gorsza 2. może zmienić treść pytań.
Zatem jeśli referendum to tylko społeczne, od razu i w to wchodzę 🙂