Myślałem, że to będzie dzień bez komisariatu
Wołanie policjantów słyszę, gdy dochodzimy do rogu Elektoralnej. Od kilku minut widzę ich kątem oka, idą za nami od Pałacu Mostowskich. To tam chwilę temu skończyliśmy pikietę wzywającą policję, a wcześniej władze miasta, do reagowania na przemoc, nienawiść i przejawy faszyzmu na naszych ulicach – pisze Bartek Sabela. Jako jedyny został zatrzymany w poniedziałek za odpalenie racy
Były kamery stacji telewizyjnych, mikrofony rozgłośni radiowych. Zgromadzenie było konieczną kontynuacją tego, co wydarzyło się w Warszawie 11 listopada. W akcie prowokacji pod ratuszem i komendą odpaliliśmy race i świece dymne. Kupiliśmy kolorowe, by ładnie ułożyły się w tęczę. Dwa dni wcześniej na ulicach Warszawy w dłoniach uczestników Marszu Niepodległości płonęły tysiące brunatnych rac. Choć są to materiały pirotechniczne, zabronione na ulicach miast, policja nie podjęła wtedy nawet jednej interwencji. Nie podjęła jej również w poniedziałek, choć w zasadzie na to czekaliśmy.
Teraz idziemy w stronę parkingu, gdzie stoi moje auto. Już nie ma kamer, nie ma mikrofonów, nie ma też większości uczestników pikiety. Nas jest kilka osób, ja, Paweł Kasprzak, Wojtek Kinasiewicz, Rafał Suszek. Są też policjanci. Widzę, jak w kilku grupkach, razem około dziesięciu, może piętnastu funkcjonariuszy, idą za nami od kilku minut. Już wiem co będzie dalej.
– Proszę się zatrzymać! – słyszę wołanie coraz bliżej. Nie reaguję, idę dalej. Skąd mam wiedzieć, że chodzi akurat o mnie.
Teraz czuję na swoim ramieniu ciężką rękę funkcjonariusza, przede mnie wybiega kilku innych policjantów. Rozkazują bym się zatrzymał, pokazał dowód tożsamości. Żaden się nie przedstawia, nie podaje stopnia, nie informuje o przyczynie zatrzymania. Więc idę dalej. Dobiega reszta funkcjonariuszy, otaczają mnie. Innych nie zaczepiają, chodzi tylko o mnie.
– Dowód proszę! – słyszę od bardzo młodego policjanta. Zawsze tak samo. Starszy rangą policjant stoi z boku, dyryguje, co pewien czas wzywa któregoś z młodych do siebie.
– Na jakiej podstawie? – pytam.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Brak odpowiedzi. Próbuję zatem wyjść z okrążenia, ale funkcjonariuszy jest zbyt wielu, blokują, łapią za plecak, zaczynają szarpać.
– Odpalił pan racę pod komendą, proszę dowód.
– Zdaje się, że odpaliło je kilkanaście osób. Czemu nie interweniowaliście tam, w świetle fleszy i kamer telewizyjnych?
– Daje pan dowód?
– Dwa dni temu płonęło racami całe miasto, czemu nie szukacie sprawców?
– Daje pan, czy nie?
– Pozwoli pan, że zadzwonię do mediów, pewnie jeszcze nie zdążyli odjechać.
Wybieram numery. Polsat (chwilę wcześniej udzielałem im wywiadu), Gazeta Wyborcza, opowiadam wydarzenia ostatnich minut. Widzę jak miny policjantów tężeją, dojrzewają. W odległości kilku metrów parkują dwie policyjne suki.
– Dajesz dokumenty czy nie?! Bo będziemy musieli użyć siły!
– Używajcie. Nie daję. Do widzenia panom – znów próbuję odejść.
– Dawaj go do suki!
Kilku policjantów rzuca się na mnie, najpierw popychają, szarpią, starają się przewrócić. Potem podbiegają następni, chwytają za nogi. Szybkim krokiem biegną w kierunku radiowozu, wrzucają mnie do środka. Razem ze mną wsiada trzech policjantów, zamykają drzwi, włączają sygnał.
– Kurwa, bierzcie mi ich spod kół! – krzyczy kierowca nerwowo. Potem na filmie kręconym przez jednego ze znajomych zobaczę, jak przed radiowozem kładzie się Wojtek Kinasiewicz i kilka innych osób.
– Gdzie go wieziecie? – słyszę krzyki z zewnątrz. Odpowiedzi żadnej.
Ruszamy z piskiem opon. Na sygnale jedziemy przez wieczorną Warszawę.
– Dobra mamy go, wieziemy go – melduje kierowca przez radio.
– Tego?
– Tak, no tego. Gdzie go wieźć?
– Dawajcie go na Dzielną.
Wyjmuję telefon, chcę zadzwonić do znajomych, powiedzieć, gdzie mnie wiozą. Gdy tylko mówię adres komendy policjanci proszą bym oddał telefon.
– Jeszcze zadzwonisz do swoich i będą cię próbować odbijać. Poza tym musimy sprawdzić czy nie kradziony – mówi jeden z nich.
– Panom chyba coś się pomyliło?
– Dawaj to! Dawaj ten telefon! – dwóch policjantów łapie mnie za ręce, próbują wyrwać urządzenie, ale udaje mi się je schować do kieszeni. Spokój.
– Wieźcie go na Wilczą, nie na Dzielną – słyszę głos w policyjnym radiu.
Radiowóz bierze ostry zakręt i wciąż na sygnale pruje przez centrum. Po chwili ponownie próbuję wykonać szybki telefon, tym razem do redakcji Gazety Wyborczej.
– Oddaj to, dawaj kurwa ten telefon! – szarpią, wyrywają, ale udaje mi się wysłać smsa do znajomych z Obywateli RP: Wilcza. Następnego już raczej nie wyślę.
Po kilkunastu minutach radiowóz skręca w podwórko, zatrzymuje się pod tylnym wejściem na komisariat. Policjanci otwierają drzwi, prowadzą mnie do środka, każą usiąść na krześle. Rozglądam się dokoła: jestem w pokoju, w którym są dwie zamykane kratami cele. Oddaję swój dowód, policjant zaczyna wypełniać papiery. I nagle zmiana atmosfery, do pomieszczenia wchodzi inny, starszy funkcjonariusz, rozkłada ręce, jakby w powitalnym geście.
– No i po co to było? Trzeba się było tak szarpać?
– Trzeba było robić taką scenę? Dlaczego nie interweniowaliście pod ratuszem? – odpowiadam.
– Wie pan, by nie eskalować sytuacji.
– A dlaczego tylko ja?
– Bo pozostałych już znamy, a pana nie.
– Pan żartuje prawda?
– Proszę pana, ja tu tylko sprzątam, koledzy również. Rozkazy wykonujemy.
Teraz młodszy znika w drugim pokoju, zostaję sam na sam ze starszym rangą policjantem.
– No, ale niech mi pan powie – pyta chyba z prawdziwą ciekawością – o co pan walczy?
Tłumaczę, że prawo, że konstytucja, że zwykła, najzwyklejsza uczciwość i przyzwoitość.
– Ale chyba jesteście w mniejszości?
– To bez znaczenia akurat.
– Nie lepiej poczekać do wyborów? To za dwa lata.
– Jest pan pewien, że będą?
Zamyśla się, po chwili odpowiada:
– No, to wtedy będzie jak u Putina.
– I panu to się podoba?
Nie odpowiada. Odchodzi kilka kroków, wskazuje na kamerę wiszącą przy suficie.
– Zna pan taką powieść: Don Kichot?
– Znam.
– To chyba podobnie z wami.
Bartek Sabela
fot. Katarzyna Pierzchała
To straszne
Trzymając się powieściowego klimatu. Policja nadają się na wiatraki. Jak powieje tak się kręcą. Niby potwory…a tylko wiatraki.
Pozdrawiam wszystkich błędnych rycerzy!