Opozycjo, ogarnij się! Stawka jest ogromna
Ta jesień to ostatni moment, by tchnąć w naszą opozycję nową energię i nadzieję, pokazać, że ktoś po tej stronie myśli strategicznie i ma plan działania rozpisany na miesiące i lata. Na to zdecydowanie zasługują dziesiątki tysięcy ludzi broniących Trybunału czy sądów – przedstawiamy kolejny głos w dyskusji dokąd zmierza demokratyczna opozycja
Czytaj też: Witold Bereś, Krzysztof Burnetko: Nasze postulaty wrześniowe
Wszyscy czujemy, że znaczna część antypisowskiego elektoratu, i to tego, który dominował w czarnym proteście i na świetlistych demonstracjach sądowych, cierpi chronicznie na brak politycznej reprezentacji. Swojej własnej nie zbudowała i raczej nie zamierza, istniejące partie opozycyjne traktuje z dużym dystansem i bez entuzjazmu. Skupia żywioł mocno anarchistyczny i wolnościowy, daleki od jakiejkolwiek dyscypliny, również wyborczej.
Opozycyjne partie parlamentarne i pozaparlamentarne gromadzą może połowę poparcia naszego antyPiSu, reszta w twardej wyborczej próbie pójdzie w rozkurz, pracując de facto dla zwycięskiego przeciwnika. To sytuacja wymarzona dla Kaczyńskiego, który podobne rozbicie i chaos pamięta doskonale dwadzieścia lat temu na prawicy, w Konwencie św. Katarzyny, przedtem i potem. To było i minęło. Teraz naczelnik trzyma w garści potężny, jednolity, karny i zwarty obóz, który do nadchodzącego maratonu wyborczego pójdzie jedną listą – listą śmierci dla przeciwników, jeśli nie nastąpi ozdrowieńczy wstrząs.
Lista rządowa będzie tym razem potężnie finansowana, liczyć też może na doskonałe zaplecze w terenie: od klubów Gazety Polskiej i SKOKi po przygniatającą większość parafii. Ile procent do sejmików weźmie lista Zjednoczonej Prawicy? Od 60 proc. na Podkarpaciu po 25-30 proc. na Dolnym Śląsku, w Wielkopolsce, na Pomorzu. Z takim walcem się zderzymy, z takim walcem wojować będą liderzy opozycji. Czy są na to mentalnie przygotowani, czy czują na sobie narastającą odpowiedzialność historycznej chwili? Pytanie niestety retoryczne, bo smutną rzeczywistość obserwujemy dzień po dniu.
Liderzy zawsze o tempo spóźnieni
Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru zachowują się, jakby skrojeni zostali na zupełnie inną rzeczywistość i inny historyczny moment. Sprawiają wrażenie kompletnie niezainteresowanych realnym pokonaniem PiSu, niezainteresowanych najważniejszym od dziesięcioleci polskim zwycięstwem. Nie zdradzają też żadnych oznak poczucia odpowiedzialności za całokształt, mówiąc wprost za losy kraju – tak jakby rzeczy istotne działy się poza i ponad nimi w jakimś fatalistycznym zapętleniu. Wykonują rytualne opozycyjne gesty niejako siłą rozpędu, zawsze tylko w reakcji, zawsze o tempo spóźnieni. Zazdrośnie pilnują wyłączności i kontroli nad własnymi partiami, dbają o ich organizacyjną kondycję, tak jakby problem skutecznej antypisowskiej strategii ich nie dotyczył, a miał się w nieokreślonej przyszłości rozwiązać sam, spłynąć z nieba.
Przecież jeśli PiS zdobędzie drugą kadencję, hodowanie własnej przetrwalnikowej organizacji na kilkadziesiąt czy nawet sto mandatów na nic się nie zda, to myślenie anachroniczne, zdecydowanie nie z tej epoki. W drugiej kadencji Kaczyński rzeczywiście dorżnie watahę i zmieni całkowicie reguły gry. Jest sens walczyć wyłącznie o zwycięstwo, wszelkie małe kalkulacje można sobie spokojnie darować. Perspektywa jest jasna – walczymy o odsunięcie PiSu od władzy za wszelką cenę i tylko to się liczy, nie dobro czy interes własnej partii. Taka postawa musi wynikać z twardego realizmu, broń Boże żadnej szlachetności czy idealizmu.
Liderzy PO i Nowoczesnej nie są w dobrej formie, być może właśnie dlatego, że sytuacja ich przerasta – w końcu trudno wiecznie udawać i robić dobrą minę do złej gry. Schetyna – niegdyś mistrz partyjnych rozgrywek, słynny z brutalnej skuteczności – wygląda jak własny cień mocno zagubiony w czasoprzestrzeni: rozmowy z dziennikarzami sprawiają mu widoczny ból, nieustannie ucieka wzrokiem w bok, jakby chciał szybko znaleźć się gdzie indziej; mowa ciała zdradza, że się męczy i frustruje. Wyraźnie nie czuje w sobie ikry i poweru niezbędnego u zwycięskiego lidera, który ma porwać i pociągnąć innych. Przez lata był numerem dwa, człowiekiem od ciężkiej pracy za plecami lidera-czarnoksiężnika. Potem odsunięty i sekowany, odzyskał partię i wywalczył przywództwo w czasie niezwykłej próby. Gorzkie bywają takie zwycięstwa, gdy format wygranego okazuje się kompletnie nie pasować do zadania.
Kaczyński od początku grał na niego jako tak zwanego lidera opozycji, czynił to mocno przekonany, że to PiSowi nie zaszkodzi. W takiej rozgrywce lider opozycji łatwo może zostać jej grabarzem. Wielu wyrzuca mu brak charyzmy, jednak nie to jest najgorsze, bo charyzma to rzadki ptak. Przede wszystkim brak mu poczucia jednoosobowej odpowiedzialności, jak u Churchilla w 1940: tak, to ode mnie zależą dziś losy kraju i nikt ze mnie tej odpowiedzialności nie zdejmie. Lider największej partii opozycyjnej nie czuje odpowiedzialności za całość – dlatego mówi publicznie o rozmowach o wspólnych listach z Nowoczesną, których nie ma i nigdy nie było oraz toleruje sytuację, w której wspólny zespół ds. sądownictwa powołany został na fali lipcowych protestów, a zebrał się we wrześniu. Czyli deklarujemy wolę współpracy, ale najlepiej, gdyby do niej nie doszło.
-
Konieczny jest obóz zjednoczonej opozycji
Ustalmy teraz podstawowe fakty: zjednoczona prawica pójdzie jedną listą, która w wyborach parlamentarnych uzyska minimum 35 proc., oby nie więcej, bo nie będzie czego zbierać; pamiętajmy, że w rezerwie jest jeszcze stabilne 10-12 proc. Kukiza. Druga kadencja PiSu to absolutna katastrofa: 8 lat tej władzy przerobi kraj na katolicko-narodowy bantustan, faktycznie wyprowadzi nas z Unii, zmiecie do imentu resztki państwa prawa i niezależnych mediów, da wreszcie rządzącym całkowitą kontrolę nad procesem wyborczym; stawka jest więc olbrzymia, największa w najnowszej historii Polski.
Jedyną polityczną odpowiedzią na to wyzwanie jest obóz zjednoczonej opozycji, również idący jedną listą. Z powodu oczywistej słabości partii musi ona obejmować również ruchy społeczne, które pokazały siłę i energię w ostatnim czasie. Można przyjąć proporcję na liście jako symboliczne pół na pół (partii do ruchów społecznych). Połączenie na jednej liście żywiołów tak różnych jak Platforma Schetyny i Obywatele RP, ludzie KODu czy Dziewuchy Dziewuchom wymaga uporu, cierpliwości, politycznej i psychologicznej maestrii, a nade wszystko czasu na okrzepnięcie i przekonanie się do siebie w ogniu wspólnej walki. Doskonale wiemy, jak wygląda stereotyp cynicznego partyjniaka wśród działaczy ekologicznych czy praw człowieka, naturalnie z pełną wzajemnością: partyjni wyjadacze uważają społeczników za niegroźnych oszołomów i nie widzą w nich poważnego partnera. Sedno sprawy w tym, że nie ma innej drogi – można rzecz jasna pójść dwiema, trzema czy sześcioma listami i jest to znakomity przepis na pewną i totalną klęskę: takie są uroki naszej ordynacji. Zwycięzca bierze głosy tych, co pójdą pod próg i jeszcze żywi się głosami średniaków, a za takiego trzeba w tej chwili uznać 20-procentową Platformę. Premia za jedność decyduje o zwycięstwie, jej brak przesądza o porażce. Świadomość tej prostej zasady musimy powoli upowszechniać; nie będzie to łatwe, zważywszy na postawę partii, doświadczonych przecież w wyborczych potyczkach.
Kto ma zbudować i poprowadzić Zjednoczoną Opozycję? Niestety duch święty tego za nas nie zrobi. Najodpowiedzialniej zachowała się Marta Lempart ze Strajku Kobiet, która zaprosiła wszystkich – partyjnych i bezpartyjnych – do czegoś w rodzaju komisji porozumiewawczej, którą mądrze nazwała Koalicją Prodemokratyczną. Odbyło się nawet kilka spotkań merytorycznych z udziałem przedstawicieli sejmowych partii, po czym rzecz kontynuowana jest wyłącznie w gronie społeczników. Zawodowi politycy stracili tym samym doskonałą okazję, by wspólnie z ruchami społecznymi zbudować ogólnopolską platformę wyborczą antyPiSu; powinni przyjąć tę inicjatywę jako dar niebios, bo może ona pomóc w usuwaniu naturalnej nieufności między partyjniakami a społecznikami, zwyczajnie oswoić towarzystwo ze sobą. Inicjatywa ta wprost wypływała z wielkiej energii świetlistego protestu: tak naprawdę powinna być ogłaszana na wielkim wiecu i potraktowana jako zobowiązanie wobec wysiłku protestujących, tak jak uczynił to Kościuszko na krakowskim Rynku. Tak by to przeprowadził rasowy polityk, poczuwający się właśnie do odpowiedzialności za całość. Zamiast tego widzieliśmy Schetynę ogłaszającego rozmowy o sejmikach, co Lubnauer pracowicie i z przekonaniem dementowała. Każde bardzo było przejęte jakąś gierką, której żywot potrwa z wtorku na środę.
-
Polski Macron się nie objawi, trzeba budować wspólną drużynę
W tym tkwi obecnie klucz do racjonalnej antypisowskiej strategii: jak rozumnie i efektywnie wykorzystać wielką społeczną energię, która zdążyła się już objawić w KOD-owskich marszach, Czarnym Proteście i manifestacjach sądowych. Nie wolno takiej energii wypuścić z rąk i pozwalać ludziom zwyczajnie rozejść się do domów – musi coś z tego politycznie wynikać (przede wszystkim Zjednoczona Opozycja!), inaczej po tygodniu czy dwóch przychodzi rozczarowanie i poczucie jałowości własnego wysiłku i zaangażowania. To jest polityczny elementarz – jeśli się go nie rozumie, to któregoś dnia wezwiemy do protestu w kluczowym momencie i…zostaniemy sami. Protestujący muszą dostać atrakcyjną i przekonującą dla nich ofertę polityczną, która wyrówna wyborcze szanse stron: w tej chwili zwolennicy PiSu obudzeni o drugiej w nocy doskonale wiedzą na kogo mają głosować i kto jest ich liderem. W antyPisie tym komfortem cieszy się może połowa, reszta czeka na polskiego Macrona, na coś zupełnie nowego, co przeważy szalę. Polski Macron nie objawi się ani dziś ani jutro, trzeba budować wspólną drużynę z tego, co mamy – tu i teraz, natychmiast. Choćby dlatego, że drugą częścią elementarza jest zasada inicjatywy: nie wolno wyłącznie i zawsze reagować na posunięcia przeciwnika, trzeba go czasem zaskoczyć i przejąć kontrolę nad biegiem spraw. Do tej pory to czarnoksiężnik Kaczyński poruszał pałeczką i lalki tańczyły aż miło.
Ostatnim elementem tej układanki jest walor nowości, atrakcyjności, pewnego nieskalania, wręcz dziewictwa. Ten czynnik bez reszty wykorzystał wiosną Macron. Niechże Schetyna i Petru spojrzą w lustro i odpowiedzą sobie na pytanie, czy aby nie są dla macierzystych partii obciążeniem i żywą barierą rozwojową. Jeśli nie chcą za wszelką cenę ustąpić, niech przynajmniej lojalnie doprowadzą do wspólnej listy i pozwolą tam brylować postaciom z mniejszym bagażem na karku i lepiej odbieranym (Gasiuk-Pihowicz, Trzaskowski, Budka, Nitras, Lubnauer). W końcu pisowscy sztabowcy potrafili na wiele miesięcy chować do szafy nie tylko Macierewicza, ale i samego prezesa. Symbolem i zwornikiem wspólnej listy powinien zostać Władysław Frasyniuk – wbrew temu, co mówił latem Schetyna właśnie dlatego, że nie jest zawodowym politykiem i może być wiarygodny dla społecznej części listy. Takimi atutami dysponujemy w tej chwili i jeśli ich nie wykorzystamy, potwierdzimy starą tezę o politycznym idiotyźmie Polaków.
Ta jesień to ostatni moment, by tchnąć w naszą opozycję nową energię i nadzieję, pokazać, że ktoś po tej stronie myśli strategicznie i ma plan działania rozpisany na miesiące i lata. Na to zdecydowanie zasługują dziesiątki tysięcy ludzi broniących Trybunału czy sądów. Zwlekanie, robienie przy tym mądrych i uczonych min to pewne i gwarantowane nieszczęście, choćby dlatego, że Zjednoczona Opozycja wymaga czasu i ciężkiej pracy: ogłaszanie jej tuż przed wyborami będzie spóźnione i nieskuteczne. Musimy też pamiętać, że emancypacja prezydenta i pęknięcie w pisowskim obozie będzie korzystne dla nas tylko przy silnej i energetycznej opozycji – przy obecnym uwiądzie dzieje się dokładnie odwrotnie, po prostu PiS zajmuje już niemal całą scenę, z PSL-em i Kukizem orbitującym wokół Dudy.
Paweł Kocięba-Żabski
Na zdjęciach:
1. Demonstracja w obronie sądów, Warszawa, 22 lipca 2017, fot. Katarzyna Pierzchała
2. Sławomir Neumann i Grzegorz_Schetyna, PO, Sejm 2016, fot. Adrian Grycuk/Wikimedia
3. Ryszard Petru, Nowoczesna, Sejm 2015, fot. Adrian Grycuk/Wikimedia
4. Czarny Marsz, protest przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego, Łódź 2 października 2016, fot. Zorro2212, Wikimedia
5. Władysław Frasyniuk podczas demonstracji 10 czerwca 2017, fot. Katarzyna Pierzchała
Diagnoza i inicjatywa niesamowicie trafne. Nic dodać, nic ująć.
Czas działać już, żeby nie było za późno.
Już od dłuższego czasu zastanawiam się na co czeka ta nasza opozycja, aż my ludzie wejdziemy na ulice i zrobimy to co możemy a oni przyjda tylko na gotowe, nie potrafię tego logicznie sobie wytłumaczyć.
Oficjalna polityczna opozycja ma za dużo do stracenia, to nie chłopcy mogący się ganiać z ZOMO – to brzuchaci burżuje obrośnięci w wille, kochanki i samochody. Oni nie wywołają rewolucji bo dobrze wiedzą z historii, że rewolucja lubi zabijać własne dzieci. A tu budżet zaplanowany na kilkanaście następnych lat i nijak zboczyć z równoległej do innych dróżki. Podziwiam Obywateli RP, za pogardę wygody i uwielbienie wolności!
Zachęcam do obejrzenia, dla mnie świetne http://www.nowa.tv/wszystko-o/teraz-ja,5/16/ tylko nie ma już tego pana kto słuchać niestety.
Ostatnio również ciekawy wywiad z nim w Polska the times http://plus.polskatimes.pl/opinie/a/jakub-bierzynski-doradzalem-petru-bo-bylem-przekonany-ze-musimy-stworzyc-nowa-sile-polityczna,12460568