Cztery lata historii protestu
Akcja zapoczątkowała ruch Obywateli RP jako odrębny wśród środowisk obywatelskiej opozycji. Na nagłówkowym zdjęciu widać demonstrację z 5 lutego 2016.
Miara czasu
Dlaczego tak późno? Oryginalnie podobna akcja miała dotyczyć Mariusza Kamińskiego. Jego ułaskawienie naruszyło zasadę niezawisłości sądów, w których wyroki żadnej innej władzy nie wolno ingerować, a choć prezydentowi wolno aktem łaski znieść skutki wyroku, to nie wolno mu orzekać o winie lub niewinności. Ułaskawienie w trakcie procesu (po wyroku pierwszej instancji przed rozprawą apelacyjną) niezgodnie z konstytucją przerwało proces. Oświadczenia Andrzeja Dudy o tym, że chce zdjąć ten ciężar z wymiaru sprawiedliwości rozwiewało wątpliwości, jeśli ktokolwiek je miał. Ułaskawienie Kamińskiego i jego ministerialna nominacja wywołały oburzenie połączone z bezsilnością — co da się zrobić wobec takiej bezczelności?
Odpowiedź wydała nam się prosta. Kamiński po wyroku wielokrotnie zapowiadał, że pozwie każdego, kto go nazwie przestępcą. Nic zatem prostszego niż właśnie to zrobić — co prawda to nie on usiadłby na ławie oskarżonych, ale przedmiotem rozprawy byłaby zasadność znieważającego określenia, a więc wina lub niewinność Kamińskiego. W ten nieco kosztowny, ale jednak prosty sposób postulatom społecznym stałoby się zadość.
Akcję zaproponowaliśmy powstającemu właśnie KOD-owi na jego facebookowej grupie. Administratorzy zażądali usunięcia stosownego wydarzenia, jako „nieautoryzowanego”. Od 16 listopada do początku lutego trwały próby porozumienia z kierownictwem KOD i w końcu stało się jasne, że żadne działania „naruszające prawo”, operujące „zniewagą” nie są dla KOD możliwe. Wciąż próbując dyskusji i widząc obywatelskie nieposłuszeństwo jako jeden z elementów znacznie szerszego ruchu, nastawionego na osiąganie konkretnych celów i rzeczywiste powstrzymanie rozpędzającej się władzy, stwierdziliśmy jednak, że działać powinniśmy na własną rękę, osobno.
Dziś, po z górą czterech latach, nikt nie podniósłby już tego rodzaju zastrzeżeń. To pokazuje, jak wiele się w Polsce zmieniło.
Wtedy przegraliśmy
W lutym 2016 roku sprawa Mariusza Kamińskiego nie zajmowała już niczyjej uwagi i stało się jasne, że tak będzie we wszystkich przypadkach łamania prawa przez nową władzę. Zademonstrujemy oburzenie, władza to zignoruje, życie będzie się toczyć dalej. Przystępując do pierwszej, bardzo skromnej próby działania izolowanego od głównego nurtu protestu, wybraliśmy Andrzeja Dudę, nie Kamińskiego.
Bardzo to zmieniało sytuację prawną. Kamiński mógł pozwać „znieważających”, ale nie musiał tego robić. Powodzenie akcji wydawało się więc zależeć od dolegliwości demonstracji — jeśli skala kompromitacji Kamińskiego publicznymi zniewagami byłaby znaczna, zdecydowałby się być może na samobójczy pozew. Jako maleńka grupa nie mieliśmy to jednak wielkich nadziei. Znieważenie prezydenta zgodnie z prawem musi być ścigane z urzędu. Na to właśnie liczyliśmy.
Art. 135 ma jednak istotną wadę: ocena prawdziwości zarzutów nie ma tu znaczenia. Da się więc dokonać „czynu zabronionego” i zostać skazanym również wtedy, kiedy się mówi prawdę. Teoretycznie nie powinno być więc szans na uniewinnienie w procesie.
5 lutego 2016 roku zawiadomiła prokuraturę policja oraz jakaś postronna osoba. W kolejnych akcjach składaliśmy donosy sami na siebie. To samo zrobili demonstrujący we Wrocławiu, w Gdańsku, potem w innych miastach w Polsce. Eskalacja trwała jakiś czas, jednak w końcu ilość i liczebność demonstracji stanęła w miejscu. Nie pomagała nam również izolacja od głównego nurtu życia opozycji. Z pojedynczymi wyjątkami nie zdołaliśmy także pokazać Dudzie naszych transparentów w twarz — jak to się udało wobec Kaczyńskiego w trakcie miesięcznic. Prokuratury systematycznie umarzały postępowania.
To ostatnie było powodem zawieszenia akcji. Stało się jasne, że Dudę znieważać wolno i ten fakt nikogo nie oburzał, nie kompromitował również samego Dudy. Od prób wymierzenia kary odstępowano, zrobiono za to bardzo wiele, by nikt z nas nie miał szans dostać w pobliże „prezydenta”. Nie chcieliśmy czynić normy ze znieważania głowy państwa. Uważaliśmy bezkarność zniewag za skandal i akcję zawiesiliśmy.
Szanse dzisiaj
Są być może większe. Trwa kampania wyborcza, więc demonstracje mogą się stać dolegliwe dla władzy — albo pomogą skompromitować i ośmieszyć Dudę.
Budzą one wściekłość jego najtwardszego elektoratu, który domaga się „zrobienia porządku z lewakami”. Bierność władz w tej sprawie jest dla niego niezrozumiała i kojarzy się z osławionym „imposybilizmem”, któremu PiS zawsze przeciwstawiał „posybilizm” naruszający podstawowe prawa z ogromnym przyzwoleniem społecznym własnych wyborców.
Podobnie jak to się działo w trakcie miesięcznic, kiedy na oczach najwierniejszych wyborców Kaczyński w jawny sposób tchórzliwie uciekał przed naszymi kontrmanifestacjami, również tutaj wyborcy PiS widzą podszytą tchórzem skłonność do udawania, że nic się nie stało.
Wiadomość dla Andrzeja Dudy i jego zwolenników pozostaje więc wciąż ta sama:
Panie Duda, stać Pana na elementarną odwagę spojrzenia w oczy protestującym? To my ponosimy ryzyko i wyzywamy Pana. Podejmie Pan rękawicę i stanie w sądzie, czy jak zwykle Pan stchórzy przed zwykłymi obywatelami? Na czym polega ta ogłoszona przez Pana niezłomność?
Kiepski prezydent Lech Kaczyński, na którego rzekomy testament powołuje się wciąż zarówno Pan, jak Pański szef, Jarosław Kaczyński, był przy wszystkich swoich wadach człowiekiem honorowym, praworządnym i przyzwoitym. Cienia żadnej z tych cech nie widać u Pana. Tchórzliwego prezydenta nie chce w Polsce nikt — również wśród pisowskich wyborców.
Póki PiS wygrywa wybory pan Andrzej Duda czuje za sobą poparcie tych wyborców. Postępowanie Prezydenta jest wynikiem przekonania jego, PiS-u oraz wszystkich ich zwolenników, że wygrane wybory dają im prawo do łamania Konstytucji, przysiąg, zobowiązań i niedotrzymywania obietnic, wedle wyznawanej przez barbarzyńców zasady, która mówi, że zwycięzca bierze wszystko. Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda jako prawnicy wiedzą dobrze, że każde prawo obowiązuje, póki się go nie zmieni, a ten kto ma władzę i jest pozbawiony skrupułów może dowolnie zmieniać prawo. Tak więc pan Duda jest przekonany, że działając zgodnie z życzeniami Kaczyńskiego, aktywu PiS, klerykałów i faszystowskiej ekstremy spełnia wolę większości narodu. Co gorsza, może też tak sądzić na podstawie wyników wyborów parlamentarnych. Głosowało ponad 61% obywateli, z czego około 30% na PiS oraz na przybudówki tej partii, a pozostali wyborcy na skutek presji Kościoła, który popiera PiS, oraz żałosnych przekonań PO i PSL, że wspólny front z lewicą jest niemożliwy, musieli rozbić głosy na Lewicę i Koalicję Obywatelską, co oczywiście spowodowało przegraną obu tych ugrupowań. Politycy prawicowi z PO i klerykałowie z PSL nawet w obliczu zagrożenia dla demokratycznego ustroju państwa polskiego oraz miejsca Polski w rodzinie państw członkowskich UE, nie potrafili stworzyć jednego wspólnego frontu przeciw PiS-owi, obawiając się utraty wyimaginowanego poparcia „swoich” wyborców, a przede wszystkim pragnąc odzyskać poparcie Kościoła za pomocą posłusznych ataków na lewicę, na tych cywilizowanych obywateli Rzeczpospolitej, którzy są przeciwni propagowaniu nietolerancji, antysemityzmu i nienawiści oraz ataków na środowiska LGBT. W takiej sytuacji zapewne też doradcy Prezydenta Dudy uznali, że wielu członków partii skupionych w Koalicji Obywatelskiej po cichu popiera działania Prezydenta. Postawa polityków PO, PSL oraz poparcie Kościoła, który dla zabezpieczenia swoich interesów w Polsce utrzymuje faszystowskie bojówki i współdziała z chorymi z nienawiści narodowcami, rasistami, antyfeministami i homofobami sprawia, że Prezydent Duda prawdopodobnie nawet nie traktuje poważnie oskarżeń zawartych w opisanej wyżej Akcji Obywateli RP, uważając je za element walki politycznej. Polska prawica i klerykałowie z PO i PSL nadają wciąż sprzeczne sygnały, akceptując hegemonię Kościoła, mimo, że to właśnie z jego inicjatywy działają bezkarnie w Polsce organizacje faszystowskie, wywodzące się od zaprzyjaźnionych z hitlerowcami przedwojennych organizacji faszystowsko – katolickich oraz Narodowych Sił Zbrojnych czasu wojny, bezpodstawnie zwanych obecnie „żołnierzami wyklętymi”, które zamiast podporządkować się legalnemu rządowi Rzeczpospolitej w Londynie, wolały współpracować z hitlerowskim okupantem przeciwko polskim obywatelom, wydając ich hitlerowcom albo wręcz mordując z nienawiści, tylko dlatego, że nie byli oni Katolikami. Nie da się popierać dominującej roli Kościoła w Polsce, jego narzucania Polakom antyfeministycznego kościelnego prawa oraz propagowania nietolerancji i dyskryminacji polskich obywateli oraz jednocześnie sprzeciwiać się haniebnym marszom, stworzonych i finansowanych przez Kościół organizacji faszystowskich typu Młodzież Wszechpolska, Krew i Honor, ONR i wielu innych, ku czci zbrodniczych żołnierzy wyklętych, którzy działali przecież na rzecz Kościoła i wiary katolickiej. Nie da się oskarżyć o łgarstwo i krzywoprzysięstwo Prezydenta, który wywodzi się z popieranej przez Kościół opcji politycznej, jeśli jednocześnie popiera się Kościół i zawłaszczoną przez niego wiodącą rolę polityczną w naszym kraju. Każdy kto uważa, że Kościół nie ma nic wspólnego z obecną sytuacją polityczną oraz, że można oddzielić działania Prezydenta od polityki Kościoła, jest po prostu naiwny i nie widzi rzeczy takimi jakie są naprawdę. Jak inteligentni, myślący ludzie idąc w niedzielę do kościoła mogą nie rozumieć, że tym samym udzielają poparcia aprobowanej przez Kościół partii oraz Prezydentowi, który się z niej wywodzi. Niestety, ze względu na Konkordat, którego treść jest w większości ukrywana przed obywatelami, nie da się w Polsce oddzielić spraw duchowych, czyli wiary od całokształtu życia politycznego. Nie jest to w naszym kraju nic nowego, gdyż podobna sytuacja miała miejsce po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego. Wtedy także źle na tym wyszliśmy, bo rządy korzystające z poparcia Kościoła zawsze mogą bez skrupułów kłamać, łamać prawo, obietnice i swoje przysięgi bez obawy o rozgrzeszenie, czyli nie mając żadnego poczucia winy. Polityk, który dzięki Kościołowi nie ma poczucia winy nawet jeśli działa przeciw współobywatelom, stanowi zagrożenie nie tylko dla swojego kraju ale także dla świata. Wszelkie związki wyznaniowe powinny mieć równe prawa i powinny być pozbawione jakiegokolwiek wpływu na politykę. Polacy nie powinni nigdy wybaczyć Aleksandrowi Kwaśniewskiemu tego, że usunął z Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej z 1997 roku zapis o rozdzielności Państwa od Kościoła, zastępując go zapisem o stosunkach Kościoła z państwem polskim opartych na Konkordacie, czyniąc tym samym Rzeczpospolitą państwem wasalnym wobec Kościoła a wszystkich Polaków, niezależnie od wyznawanej przez nich religii, poddał władzy Kościoła. Oznacza to ni mniej ni więcej, że nie Obywatele RP ale Kościół ma prawo orzec czy Andrzej Duda jest łgarzem i krzywoprzysięzcą.
Szkoda, ze w tym historycznym aspekcie pominołeś dzialania grupy bydgoskiej, która do dzisiaj wystawia potykacz z Dudą i Kamińskim na swoich pikietach, bo tak naprawdę tylko oni pzostali z pierwowzoru, Wroclaw istniał dopóki żył Zbyszek Szałacha, Gdańsk to była jednorazowa akcja i tylko Bydgoszcz kontynuuje akcje nawet Warszawa sobie odpuściła.