Gangster wśród demokratów
Wychowałem się jako jedynak w inteligenckiej rodzinie, której materialnie wiodło się nieźle. Bez trosk. Z okien mojego rodzinnego domu wybudowanego we Wrocławiu, wśród wciąż jeszcze wtedy wszechobecnych ruin Festung Breslau, na nie całkiem powstałym ze zgliszcz podwórku obozował cygański tabor. Od 1962 roku unieruchomiony gomułkowskim ukazem, wymuszającym osiedlenie Romów
O tym nie miałem pojęcia jako małe dziecko, założę się przy tym, że np. moi rodzicie również tego nie wiedzieli. Ot, tabor pewnej wiosny nie odjechał, ogniska nie zgasły, ci dziwni, niemówiący po polsku, cokolwiek dzicy ludzie, których wszyscy raczej się bali, zostali na dłużej. Dano Romom dowody osobiste, wpisano adresy, a milicja pilnowała, by się od nich nie oddalili. Ów „przymus meldunkowy” podzielił rodziny i spowodował wiele tragedii. Niecałe dwadzieścia lat po Zagładzie Romów. O niej też nie wiedziałem wtedy niczego.
Moje małe, prywatne cygańskie pogromy
W dość krótkim czasie – może dwa lata minęły – Romów z aresztowanego na moim podwórzu taboru wysiedlono. Do pobliskich kamienic lub do baraków specjalnie dla nich zbudowanych nieco dalej. Wtedy po raz pierwszy w życiu oglądałem, niczego nie rozumiejąc, milicyjne kordony. Dzicy ludzie próbowali czasem uciekać, czego nie rozumiałem, a czemu z zaciekawieniem lubiłem się przyglądać. Dziwiono się cygańskiej dzikości demonstrowanej również potem. Romowie zasiedlili mieszkania na parterze, piętra pozostały jednak puste.
Cyganie zasiedlili więc kolejne podwórza – woleli to niż mieszkania na piętrze. Ogniska i gwar niezrozumiałego języka budził grozę. Nikt tam nie zaglądał. Milicja też raczej nie. Mageripen – tego nie wiedzieliśmy, nie rozumiejąc przyczyn. Skalanie, które cofnąć mogły wyłącznie uciążliwe i cokolwiek straszne praktyki pokutne. Romskie kobiety – mimo całego patriarchalizmu kultury – miały wobec mężczyzn tę np. potężną broń, że wystarczyło stuknąć mężczyznę w głowę kapciem lub dotknąć twarzy rąbkiem spódnicy, czymkolwiek z dolnej połowy ciała, a skalany w ten sposób biedak musiał pokutować przez miesiąc, by się oczyścić. Romowi nie wolno było przebywać pod drugim Romem, zwłaszcza zaś kobietą. Wszyscy żyli więc na parterze.
Na miejscu taboru wybudowano szkołę-tysiąclatkę. Gomułka próbował w ten sposób zwalczyć kolejny zespół „guseł” i kiedy Kościół w Polsce świętował tysiąclecie chrztu, władza ufundowała tysiąc świeckich szkół. Poszedłem do tej szkoły – symbolu Rozumu, przełamującego nierozumną ciemnotę przesądów. Wraz ze mną poszło do tej samej szkoły wiele romskich dzieci z pobliskich kamienic i podwórek. Poszli wyłącznie chłopcy. Dla romskiej społeczności to był i tak wielki eksperyment.
Nauczyciele romskie dzieci ignorowali. Uważali je za gorsze, a w każdym razie były dla nich przypadkami beznadziejnymi, było jasne, że nauczyć ich niczego się nie da. Dla nas romskie dzieci były albo przezroczyste, albo – w tych nielicznych chwilach, kiedy je zauważaliśmy – stawały się natychmiast ofiarami. Urządzaliśmy nagonki, przeczesywaliśmy tyralierami resztki ruin, w których się przed nami chowały, a kiedy udało się któreś schwytać, biliśmy je, męczyliśmy wykręcając ręce, ciągnąc za włosy, zadając ból, lżąc, upokarzając na najprzeróżniejsze sposoby…
Dziecięce sposoby, owszem, więc nic naprawdę groźnego nikomu nie się stało, ale skutkiem były najprawdziwsze dziecięce łzy; wypełniający wszystko strach, poza którym już na nic nie było miejsca w małej, drżącej istocie; przerażające dziecięce cierpienie, które zawsze jest bezgraniczne i ogarnia wszystko. Nikt z dorosłych nigdy nie zareagował żadnym napomnieniem, ani nawet dezaprobatą w spojrzeniu. Byliśmy małymi nazistami, choć nie pamiętam, żebym wtedy wiedział, co to nazizm, chyba nawet słabo wiedziałem, co to w ogóle jest rasa w odniesieniu do ludzi.
Żaden z cygańskich chłopców nie dotrwał w mojej szkole do więcej niż czwartej klasy. Sprawiłem to ja z kolegami. I nasi nauczyciele. Nie było ani jednego momentu, w którym bym się zawahał przed dołączeniem do tej naszej wówczas ulubionej zabawy – a wszystkie zabawy, jak zawsze u młodych przedstawicieli każdego gatunku, były przecież wprawkami z życia, ważną formą edukacji.
Sens tego, co robiłem dotarł do mnie wtedy, kiedy Cyganiątek w szkole nie było już wcale, co któregoś dnia spostrzegłem, zdziwiłem się i po raz pierwszy przyszło mi do głowy zastanowić się, dlaczego. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej czegoś podobnego nie zrobię i że zawsze będę się sprzeciwiał, kiedy takie rzeczy zobaczę u innych, choćbym się miał sprzeciwiać sam. Słowa dotrzymałem, ale w żadnym stopniu nie zmniejsza to potwornego wstydu na każde wspomnienie siebie w roli współwynalazcy spontanicznych drużyn Hitlerjugend i ich chętnego uczestnika.
Potem w próbach ekspiacji, wciąż dziecięcej, ale już nieco bardziej dorosłej – bo z taką samoświadomością dorasta się przecież jakoś jakby szybciej – szukałem kontaktu ze swoimi ofiarami. Nawiązałem go bez większych kłopotów i z romskimi chłopcami żyłem potem w przyjaźni, w niektórych przypadkach nawet całkiem zażyłej. Na przykład jedliśmy czasem razem i oni jedli rzeczy, które przynosiłem ja – choć to normalnie znów mageripen przyjąć posiłek od gadzia. Pamiętam też dobrze, kiedy się pierwszy raz odważyłem zapytać o ich wspomnienia z naszych polowań z nagonką. Pytałem między innymi, dlaczego nigdy nawet nie spróbowali spuścić nam łomotu. W szkole ich dręczyliśmy, będąc w większości, ale przecież Cyganów wszyscy się równocześnie bali. Każdy wiedział, że są groźni, nikt normalny nie wszedłby na ich podwórka, było jasne, że tam się dostaje kosą po żebrach – choć przecież ani jeden taki przypadek nie był nikomu znany… Moi smagli nowi kumple patrzyli na mnie z niedowierzaniem i milczeli. Musiałem te swoje pytania powtarzać po wielokroć zanim mi wreszcie jeden z nich odpowiedział pytaniem.
– Ty nie wiesz, jak wygląda pogrom?
Nie wiedziałem oczywiście. Chyba nie wiedziałem, co to pogrom żydowski, o romskich nie wiedziałem na pewno niczego. Jakiś czas musiał minąć zanim retoryczność tego pytania smagłych i dzikich chłopców zdołałem wreszcie pojąć, choć – wiem o tym z całą pewnością – nie pojmuję go dotąd nawet w części tak, jak je oni rozumieją.
Piszę o tym, czyniąc publiczne, wstydliwe wyznania, bo…
Niezatarte winy Maćka
Maciek Bajkowski, przyjaciel wielu z nas, nie miał, jak ja miałem, dzieciństwa i młodości wolnej od materialnych trosk. Nie pochodził z dobrej, inteligenckiej rodziny. Wychował się na podwórkach podobnych raczej do tych, na które ja bałem się wchodzić w dzieciństwie. I należał do pruszkowskiej mafii. Został za to prawomocnie skazany. Wyrok odsiedział. To było bardzo dawno temu i wyrok jest już zatarty. Nie dla wszystkich jednak.
Budująca lekcja praworządności. Sąd uniewinnił Bajkowskiego i Szczurka
Tym właśnie szlachetnym i uczciwym demokratom, dla których wyroki się nie zacierają, dedykuję swoją wstydliwą historię młodocianego nazisty. Niezależnie od tego, że wydarzyła się pomiędzy szóstym, a dziewiątym rokiem mojego życia, to wielu Romów odczuwa, wiem o tym dobrze, jej skutki do dzisiaj. I nie da się tych skutków odwrócić. Są wielorakie, a nieukończona szkoła jest pośród nich najmniej ważna. Więc co z tego, że byłem dzieckiem…
Mnie nikt nie skazał, nie odsiedziałem niczego, żaden zakład poprawczy mnie nie prostował, nikt mnie nawet nie skarcił, włączając w to tych, którym zadałem cierpienie i których skrzywdziłem do samego dna ich dziecięcej duszy.
Nie zamierzam oświadczać, że mnie z Maćkiem wiele dzieli, ale że w tej sprawie… itd. Nie dzieli mnie z nim nic kompletnie, a jeżeli już coś musi, to wyłącznie to, że on za swoje winy zapłacił, a ja nie. Oraz to, że – patrząc z grubsza i nie wchodząc w Maćka sprawy prywatne i z pewnością intymne – jego przeszłość da się zrozumieć łatwiej niż tę moją z dzieciństwa.
Zatem, moi drodzy znawcy prawa, zasad liberalnej demokracji oraz wartości praw człowieka i znawcy życia również we wszystkich jego gorzkich posmakach – czegoś istotnego, choć bardzo podstawowego o życiu nie wiecie, skoro trzeba wam przypominać historie o grzechu i rzucie kamieniem oraz wyjaśniać, jak i dlaczego przestępca wraca do życia z czystą kartą. Nie – to nie Maćka dyskwalifikuje jego kryminalna przeszłość gangstera, a was, wypowiadających te faryzeizmy z minami świętoszków… Nie podawajcie teraz ręki również mnie, skoro właśnie poznaliście bodaj najbardziej wstydliwy z wielu moich mrocznych sekretów, a mam ich jeszcze trochę w zanadrzu – i uwielbiajcie nadal siebie oraz własną szlachetność, o bezgrzeszni.
Maciek jest najbardziej lojalnym ze znanych mi ludzi. Sprawdźcie – wpadnijcie pod „jego” namioty choćby jutro, nazajutrz po wylaniu na niego tego całego syfa i poproście o pomoc. Maciek nieźle zna życie – nawet przez sekundę nie będzie liczył na to, że się ktoś z was puknie w czoło, albo tym bardziej przeprosi – ale pomocy, każdej pomocy, udzieli wam natychmiast. Nikt inny by tego nie zrobił na jego miejscu, nie znam nikogo takiego – nawet z książek. A Maciek zawsze. Gangster.
Paweł Kasprzak
To jest chyba tekst z jakimś podtekstem, którego nie znamy.
Pana wynurzenia mogą też mogą być wykorzystane przeciwko ORP i Panu. Chamstwo w Polsce nie zna granic. Pamiętamy to chamskie czepianie się Tuska za wyrwane z kontekstu słowa „Dla mnie Polska to nienormalność”.
Obok kościoła z mojego dzieciństwa była cała dzielnica cygańska, raczej kwartał. Nie było z nimi jakiś zażyłych kontaktów, ale nie było też żadnych problemów. W szkole obok raczej Cyganów nie napotkałem. Były gangi szkolno-osiedlowe, ale raczej nie rasistowskie lecz czysto łobuzerskie. Sam miewałem z nimi problemy.
Pańska opowieść mnie nieco szokuje, ale moje dzieciństwo przypadało bardziej na czasy gierkowskie i może w tym czasie coś się już zmieniło. Może była też różnica struktury społecznej między Wrocławiem a Szczecinem. Na ziemie „odzyskane” trafiali wszyscy, ale na Dolny Śląsk głównie repatrianci z Ukrainy, a do Szczecina chyba z Litwy. Dla mnie były to jednak sprawy zupełnie nieodczuwalne.
Tak Biznetusie, masz rację, okropnie tego żałuję ale tutaj są podteksty.
Zupełnie przypadkiem, klika dni temu rozmawiałem długo z Maćkiem własnie o sprawach związanych z takimi wątpiami. Nie będąc działaczem, a jedynie zaangażowanym zwolennikiem z przykrością tego wysłuchałem, bo co innego mogłem zrobić?
Przedstawiona powyżej retrospektywa, z punktu widzenia dorosłego człowieka zestawia złośliwego berbecia, jakim P.K. kiedyś był, z postawą demokraty, którym dzisiaj niewątpliwie on jest. Szkoda tylko, że obok berbecia i pogardzanych Cyganów pojawiła się też informacja o wyroku za poważne przestępstwo popełnione przez osobę niezwiązaną z meritum owej ekspiacji. Symetria wagi tych młodocianych występków i wyroku sądowego jest dla mnie bardzo wątpliwa.
Jeśli Autor dzieli się z nami tak poważną niepubliczną informacją, pochodzącą z prywatnej rozmowy, to raczej nie powinien być zdziwiony, że nadal podążając za Nim w kolejnych demonstracjach, bo nasza Sprawa jest ważna, będziemy teraz utrzymywać dystans „akustyczny” rzędu paru metrów.
Tratwa z Meduzy nie jest szkołą demokracji, niestety. Dojrzałość to umiejętność radzenia sobie z przeciwnościami w zawziętym milczeniu.
Dla mnie symetryzm lub niesymetryzm nie ma większego znaczenia. Problemem jest dla mnie pewne uszanowanie instytucji zatarcia winy. Jeśli wina jest zatarta, to właśnie po to, by nie miała już najmniejszego znaczenia i była całkowicie „wymazana” z życiorysu człowieka. Taki jest sens cywilizacyjny i po części chrześcijański tej instytucji. Ludzie mogą mieć różne grzeszki w życiorysie, ale po odpokutowaniu winy a potem zatarciu winy powinni mieć pełne prawo udziału w życiu społeczeństwa, bez jakichkolwiek obciążeń. Można sobie wyobrazić specjalne wyjątki od tej zasady, np. w przypadku pedofilii, kiedy raz wykazane skłonności mogą być dożywotnim przeciwwskazaniem dla pracy opiekuńczej na rzecz dość bezbronnych dzieci. Ale tu nie ma takiego przypadku.
Z tego powodu uważam za nieco problematyczne wyciąganie takich faktów z przeszłości. Zasadę „zatarcia” czy zapomnienia powinno się respektować. Po ludzku jest to ciekawa historia i jeżeli sam zainteresowany nie ma nic przeciwko temu, to może nie ma tu większego problemu. Ale jak znam życie i polską „politykę”, czyli jej postsowiecką azjatycką kulturę, to z takich wynurzeń może się zrobić problem. Dla ruchu, dla lidera, dla uczestników. Chyba, że jest to ruch wyprzedzający, co zinterpretowałem tutaj jako podtekst.
Tak nawiasem mówiąc, to ja od dawna porównuję – i to nie tylko złośliwie, lecz w pełni odpowiedzialnie – polskie partie polityczne do zorganizowanych grup przestępczych w rodzaju mafii pruszkowskiej lub wołomińskiej. Podobne są mentalność, organizacja, kultura osobista członków i stosunek do państwa oraz prawa dla tych wszystkich organizacji. Różnica jest może w skali fizycznej brutalności i w fakcie niesłusznego zalegalizowania partyjnej działalności przestępczej. Dla mnie pan Maciek ze swym zawiłym życiorysem zasługuje na dużo większy szacunek i kredyt zaufania niż którykolwiek z tych bezczelnych i bezkarnych partyjnych gangsterów.
Na chwilkę tylko o mafijnych konotacjach naszej, polskiej polityczności. We Włoszech mafia powstała w warunkach cywilizacyjnej afazji południowych Włoch po okresie wojen napoleońskich. Liberalni, przesiąknięci duchem Oświecenia właściciele ziemscy patrzyli na bardzo ciemny, zabobonny lud praktykujący niemal barbarzyńską formę ludowego katolicyzmu. Przerażeni konsekwencjami ewentualnego przebudzenia tego gminy weszli w układ z przemytnikami i rozbójnikami. Dalej można poczytać u Dino dr Lampedusy czy obejrzeć III Ojca Chrzestnego. Ten przepis na omlet jest złowieszczo zbliżony.
Też lubię Maćka, jest upiornie uparty, ale zasługuje na szacunek. Ty Bisnetusie też.
„Chyba, że jest to ruch wyprzedzający” – jest. Sprawa wyroku Maćka od kilku dni chodziła po FB. Ludzie, którzy z nim współpracowali (łącznie z PK) wiedzieli od początku.
To było moje pierwsze przypuszczenie. Nawet wrzuciłem sobie słowa kluczowe w googla, bi to sprawdzić, ale na pierwszych stronach wyników nic nie zauważyłem. FB chyba te wyniki wyszukiwania nie obejmują, a sam konta na FB nie mam. Czasem irytuje mnie, że wiele organizacji migruje niemal całą swoją komunikację na fakezbuka, ale w sumie jak słyszę co i jak się tam dzieje, to chyba nic nie tracę. Oszczędzam sobie sporo styku z chłamem.
Też nie cierpię FB, a o tych pogłoskach na FB o wyroku Maćka słyszałem. Nadal twierdzę, że jak komuś zaświta w głowie genialna myśl, to niech potem policzy ile sam ma lat i ponownie oceni na ile to genialne tą jedna, jedyną myślą się ze wszystkimi podzielić?