Ten rząd obalą kobiety, ale kto powoła nowy?
Siłami, które mogłyby wyprowadzić Polskę z obecnych konwulsji są ruchy kobiece i Kościół katolicki, a dokładnie jego proeuropejska część. Taki taktyczny sojusz przyciągnąłby innych. Niestety, jest niewyobrażalny. Korzystają na tym Kaczyński i Rydzyk, idący ramię w ramię, choć więcej ich dzieli niż łączy – pisze Wojtek Fusek
Tekst opublikowany został w serwisie Newsweek.pl.
Nawet zatwardziały konserwatysta i mizogin czuje energię, która wzbierała latami, a dziś wybuchła. „Strajk Kobiet”, „Czarne Szmaty”, „Parasolki”, „Ratujmy Kobiety” – wymienię tylko pierwsze z brzegu ruchy, które przyszły mi do głowy. Zapalnikiem był PiS, pokraczna ariergarda starego porządku, który kobietę ustawia w podrzędnej roli, bez prawa do decydowania o sobie, maskując dyskryminację fałszywym z natury savoir vivre, nakazującym całować po rękach, przepuszczać przez drzwi i otaczać powierzchownym kultem.
Latami obserwowałem rodzący się opór przeciw – jak to nazwała pisarka Grażyna Plebanek – polnemu maczyzmowi. Choćby patrząc na redakcyjne koleżanki z „Wysokich Obcasów” – czytając teksty m.in. Magdaleny Środy i Agnieszki Graf – czy Kongres Kobiet widziałem ogrom wykonanej pracy i długi czas znikome tego efekty.
-
Kobiety ustąpić nie mogą
Nie mam wiedzy, by analizować tę rewolucję, ale uważam, że zmiana nastąpiła, gdy kobiety z roli petenta przeszły na pozycję decydenta i dyktują agendę. Dlatego ich argumenty brzmią donośniej niż kiedykolwiek wcześniej. Popis Eli Podleśnej, Marty Lempart, czy Klementyny Suchanow pod oknami Senatu, gdy przez kilkanaście godzin animowały jeden z bardziej niezwykłych performance’ów politycznych w historii (skandowały nazwiska kończąc frazą „senatorze jeszcze możesz”, zachęcając, by nie podpisywali niekonstytucyjnej ustawy). To tylko przykład jak niekonwencjonalnie, dynamicznie i bez kunktatorstwa działają.
Podczas spotkań koordynacyjnych grup opozycyjnych to one narzucają modus operandi. Dlatego dziś najbardziej radykalne żądania dotyczące aborcji czy kuriozalne oczekiwanie „ustawy końcówkowej” są akceptowane. Zgłaszają je, dając w pakiecie wiedzę, energię, determinację, odwagę, struktury oraz groźbę wyjścia z koalicji, gdy nie zostaną wysłuchane.
Nie mogą ustąpić. Oszukiwane latami przez partyjnych liderów – ci wpisywali ich postulaty na sztandary, a po wyborach o wszystkim zapominali – nie mają do nich zaufania i uważają, że to moment, by grać o wszystko.
Niestety bezkompromisowość – dla mnie zrozumiała – może ułatwić PiS-owi legalne utrzymanie się u władzy. Nie możemy bowiem zapominać, iż kilkadziesiąt procent społeczeństwa mentalnie tkwi w początkach XX wieku czy we wschodnich konceptach relacji człowiek-państwo, co ksiądz Józef Tischner nazywał homo sovieticus.
Wiedzą to partyjni liderzy opozycji i nieudolnie lawirują szukając tam głosów. Im łatwo, sami są mizoginami. Nauczyli się też, jak dla doraźnych, sondażowych efektów zapominać o wartościach. Lecz, jak widać, dziś to za mało. Brakuje im narzędzi do prowadzenia polityki.
-
Wszystkie narzędzia Kościoła
Ma je natomiast polski Kościół, który mówi do tych zanurzonych w XX wiek ich językiem, wręcz utwardza ich poglądy. Problem Kościoła polega jednak na tym, że jest w szpagacie. Nie może bowiem lekceważyć światłej grupy, która zaczynają z kościoła odpływać lub przynajmniej jawnie go krytykować, wywierając nacisk na zmianę postawy, choćby ograniczeniem datków na tacę czy niedzielnym pielgrzymowaniem przez miasto do nielicznych postępowych parafii – jak np. w Warszawie do Dominikanów – albo angażowaniem się w ruchy, które pomijają parafię (fundament organizacyjny Kościoła). Przez to głos biskupów jest coraz mniej donośny, ale nadal mają liczne narzędzia prowadzenia polityki.
Bezpośredni nacisk na członków obozu władzy, dotarcie z przekazem do niemal każdej wioski, pieniądze, wpływy via Stolica Apostolska i inne ośrodki zagraniczne, zdyscyplinowaną kastę urzędniczą w kurii i diecezjach oraz wieki doświadczeń. Oczywiście polityka watykańska lubi ciszę i długą perspektywę, dlatego trudno o częste fajerwerki i nagłe zmiany takie jak nacisk na Dudę, by wrócił na kurs zachodni.
Zapewne wielu czytających wątpi w intencje proeuropejskie. A to dlatego, że moim zdaniem mylą okręt, jakim jest Kościół, z piratami, którzy go porwali. Kościół, wbrew obiegowym opiniom, nie jest monolitem i to, że opuściło go wielu światłych księży nie unieważnia tej tezy.
Zaraz po wecie prezydenta Dudy napisałem tekst do serwisu Newsweek.pl o wpływie Kościoła na tę decyzję. Pomyliłem się w jednym. Uważałem, że skoro w liście Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski arcybiskupa Stanisława Gądeckiego widać kierunek, to oznacza, że to decyzja całej hierarchii. Tymczasem wiele wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z gambitem mniejszości, która może nie jest postępową, ale na pewno proeuropejską i prodemokratyczną w odwołaniu się do trójpodziału władzy.
Lęk przed kursem wpychającym nas w objęcia wschodu zdopingował ich do działania. Nie wiem, czy ich sojusznikami byli zwolennicy państwa teokratycznego skupieni wokół bardzo konserwatywnej grupy działaczy Opus Dei, ale na pewno nie tworzyli oni silnej linii oporu. Dziś nie ma bowiem prostego podziału na kościoły łagiewnicki i toruński. Ten pierwszy ostał się bardziej jako idee głoszone przez kilku księży w kraju i za granicą, jak ojciec Ludwik Wiśniewski, ks. Stanisław Walczak, ojciec Paweł Gurzyński czy ksiądz Adam Boniecki, który właśnie odzyskał prawo głosu.
Osobną grupę stanowią świeccy i księża zgromadzeni wokoło Opus Dei. Nie miejsce tu, by opisywać kontrowersje wokół tej organizacji, która oficjalnie odżegnuje się od polityki, ale ma w szeregach wielu ludzi w polityce zatopionych. Być może z tego powodu co i raz powraca plotka o próbie budowania państwa teokratycznego. Jeśli tak, to z pewnością nie chcieliby tego robić wspólnie z PiS, którego lider wspiera powierzchowny, ludowy katolicyzm. Chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że wykorzystuje go do swoich celów, co też jest przyczyną zniecierpliwienia Kościoła, który ma dość smoleńskiej religii na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i jako policzek odebrał odmowę przyjęcia katolickich uchodźców z Syrii.
Tymczasem Opus Dei łączy aktywnych polityków PiS jak Jarosław Selin, Krzysztof Szczerski, kukizowiec Romuald Bielewicz, a także będących dziś poza PiS Kazimierza Ujazdowskiego czy jednego z najostrzejszych krytyków dobrej zmiany – Romana Giertycha. Nie mając wiedzy na temat ich relacji zapytam tylko, jak mogą wyglądać regularne spotkania członków tej organizacji. Na mszach stają tak, by nie wymieniać gestu pokoju czy podczas ćwiczeń duchowych akceptują obecność politycznych wrogów? Jakie są ich relacje i plany nie zgadnę, ale w kilku źródłach uzyskałem potwierdzenie, że niezależnie jak konserwatywne i teokratyczne państwo chcieliby tworzyć, dziś nie po drodze im z najbardziej schizmatycznym fragmentem Kościoła, skupionym wokoło rozgłośni radia Maryja i innych biznesów ojca Rydzyka.
-
Toruński problem Kościoła
Jest kilka powodów, takiego rozjazdu. Po pierwsze, co raz gorsza opinia o toruńskim oligarsze w europejskich mediach i Watykanie. Krytykowany jest jego integryzm, budowanie własnego kultu, co jak wiadomo w Kościele jest źle widziane. Stąd na przykład tak ostre reakcje ojca Rydzyka zarejestrowane na filmie, który od dłuższego czasu obiega internet. Widać na nim, jak kolejni obdarowywani przez dyrektora-biznesmena radiomaryjni aktywiści próbują całować go w rękę. Biznesmen w sutannie broni się wściekły, wiedząc, że to go kompromituje. Wszak dziś nawet pocałunek biskupiego lub papieskiego pierścienia jest kłopotliwy.
Rydzyk robi, co może – podczas spotkań podkreśla swoją służebną rolę wobec wiernych i odwiedzających rozgłośnię i uczelnię polityków. Choć tajemnicą poliszynela jest, że rozdaje karty nie tylko w Toruniu, gdzie podporządkował sobie prezydenta, kiedyś członka Unii Wolności, dziś niemal nie wstającego z kolan. Rydzyk traci też powab, bo stał się częścią establishmentu, rośnie więc frustracja, że do Torunia płynie coraz więcej rządowych pieniędzy, jakby inne kościelne organizacje ich nie potrzebowały.
Sądzę, że – choć jest to już tylko moje przypuszczenie – tych dobrze wykształconych, dobrze ubranych działaczy Opus Dei, Klubu Jagiellońskiego czy mediów prawicowych uwiera zapyziałość, nieporadność, zaściankowość i pazerność toruńskiej kamaryli z Janem Szyszko, Beatą Kempą, Antonim Macierewiczem i Krystyną Pawłowicz na czele. Oczywiście ojciec Rydzyk ma mocne wsparcie w tej części episkopatu, która marzy o zerwaniu z diabelską Unią, co pozwoliłoby na zmianę ustroju i mocniejsze osadzenie kościoła kato-narodowego w Polsce. Ten kierunek z pewnością nie jest akceptowany przez światlejszą część episkopatu i Stolicę Apostolską. Szczególnie dziś, gdy mieszanie się rosyjskich służb w nasze sprawy jest już nadto widoczne.
Wydaje się, że Jarosław Kaczyński zagubił się w tej grze i z trzymającego stał się trzymanym. Coraz trudniej kontrolować mu wszystkie relacje Kościół-państwo. A przecież są jeszcze nurty nacjonalistyczne czy zakony prowadzące swoją politykę, często dużo lepiej osadzone w świecie i patrzące na polski grajdołek z innej perspektywy. Nie do pominięcia jest – zduszony dziś, ale wciąż istniejący – ruch świeckich w Kościele, który ma swoje emanacje w różnych formacyjnych grupach jak Neokatechumenaty, Ruch Światło Życie, KiK czy nawet – by powrócić do początku wywodu – w feministycznych ruchach katolickich.
Rysując tylko delikatnie i pewno nie zawsze trafnie strukturę powiązań i pęknięć, chcę powiedzieć, że siły proeuropejskie w Kościele mają szansę na zmiany, ale wydaje się, że bez koalicji z zapleczem laickim ich możliwości ograniczają się jedynie do opóźniania destrukcji państwa. Jestem więc pesymistą co do rozwoju sytuacji, bo dziś nie widać nikogo, kto miałby potencjał intelektualny i organizacyjny na finezyjną grę z celem akceptowalnym przez większość.
PiS – wbrew temu, co się pisze – nie podzielił Polaków na dwa plemiona. Działacze tej partii wypuścili wiele dżinów z butelki. Odrzucając poprawność polityczną, robiąc z nienawiści motor działania, a z kłamstwa skuteczne i proste (bo dostępne nawet najgłupszym) narzędzie polityki czy sprowadzając propagandę do wolnej amerykanki, spowodowali, że rozpadły się nam instytucje, nadwyrężył system prawny i etyczny, zdestruowała tkanka społeczna.
Niemal całe społeczeństwo utraciło zdolność dialogu. Mamy kwadraturę koła, równanie z wieloma niewiadomymi oraz węzeł gordyjski w jednym i nikogo, kto mógłby to rozwiązać, przeciąć i poskładać na nowo.
fot. Katarzyna Pierzchała
Ten artykuł mi się nie podoba. Znaczy ciekawa analiza KK, ani się obejrzą będzie NKK (narodowy), ale wkurza mnie, to ciągłe oglądanie się na innych. Oczywiście mogę sama wydać się tu wujekdobrarada, bo nie wyobrażam siebie samej w polityce. Natomiast patrząc na wielość ruchów obywatelskich, które tak mocno zaistniały ostatnio, nie wierzę, że nie ma wśród nich ludzi chcących stworzyć struktury, zadziałać jako partia i stanąć do wyborów, a oparcie – obycie polityczne wesprzeć na samorządowcach. Kiedy jak nie teraz?