Ogrodzenie Sejmu od wolności. Sąd uniewinnił Obywateli RP
Niewinni! Tak orzekł sąd wobec Ewy Błaszczyk, Wojciecha Kinasiewicza, Pawła Kasprzaka i Tadeusza Jakrzewskiego, którzy zdaniem prokuratury i oskarżyciela posiłkowego wkroczyli bezprawnie na teren Sejmu naruszając mir domowy marszałka Marka Kuchcińskiego
– Jeśli oskarżeni spodziewali się po uniewinnieniu pochwały, to jej nie usłyszą – powiedział wysoki sąd w swoim ustnym uzasadnieniu. – Jeśli oskarżyciele spodziewali się uznania winnymi czwórki obywateli, to się nie doczekali.
Gdyby sąd dobrze odgadł nastroje, to po wyroku wszyscy powinni wyjść z sali rozczarowani? Czy wyszli? Chyba nie. Ten proces bowiem nie tylko skończył się uniewinnieniem, na które czekała zdecydowana większość sali, ale też dał odpowiedź, gdzie powinno się wytyczyć ostateczną linię oporu bezprawiu.
Są nią ławy oskarżonych. One idealnie nadają się do obrony, która nie daje szansy na krok wstecz, nie pozwala na kolejny kompromis, na wymówki pracą, chorobą, rodziną.
Nawet, gdy minister sprawiedliwości wymieni wszystkich uczciwych sędziów na swoich popleczników. Nawet jeśli utajni procesy, jeśli sąd faktycznie stanie się farsą (do czego mam nadzieję nie dojdzie, a tę nadzieję dają wspaniali sędziowie i adwokaci). Nawet jeśli policja stanie się aparatem opresji, który będzie potrafił wymusić dowolne zeznania, sąd jako miejsce sporu, jako teoretycznie nawet miejsce dochodzenia prawdy, będzie redutą, której poddać nie wolno.
Jak mówił w swojej mowie obrończej mecenas Jacek Dubois, jednym z fundamentów strategii wojennej jest to, by wybierać do walki miejsca dla siebie dogodne. A czy znajdzie się lepsze?
Na sądowej sali można się spotkać face to face z przeciwnikiem, i on – tak nakazują reguły ustanowione jeszcze za czasów rzymskich – musi nas wysłuchać. Na sali sądowej są ławy dla publiczności. Jest więc audytorium, które ma szanse poznać motywacje Obywateli RP. Tam mogą oni tłumaczyć, czym jest w rzeczywistości nieposłuszeństwo obywatelskie, jakie stoją za nimi pobudki do działania. Sale sądowe nadal jeszcze przyciągają media, które coraz mniej chętnie chcą raportować protesty uliczne, miesięcznicowe blokady, czy inne działania opozycyjne. I w końcu na procesie można otrzymać realne wsparcie tak wspaniałych obrońców, jak mec. Jacek Dubois, czy mec. Małgorzata Jadowska.
Nawet jeśli minier Zbigniew Ziobro dekretem, decyzją, czy innym nieważnym aktem prawnym przekształci sądownictwo w trybunały ludowe, na miarę skompromitowanego Trybunału Konstytucyjnego lub na podobieństwo komisji reprywatyzacyjnej Patryka Jakiego, to nawet wtedy niemy protest w sądowych murach będzie miał sens i swoją wagę. Stanie się udokumentowanym świadectwem bezprawia, które ktoś kiedyś rozliczy. Co więcej, ta perspektywa rozliczeń będzie działała na wielu oskarżycieli, na wielu sędziów.
Było to widać w piątek, gdy ani prokurator, ani oskarżyciel posiłkowy nie mieli w głosie cienia przekonania, że słusznie walczą o skazanie oskarżonych. Obydwoje cześć swoich wystąpień poświecili tak naprawdę własnej obronie. Tę chęć zdystansowania się było słychać w ich mowach końcowych, które brzmiały absurdalnie, rozpięte między usilnym szukaniem argumentów i totalnym brakiem przekonania o sensowności pracy, jaką wykonują.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Gdy Wojtek Kinasiewicz – jak to ma w zwyczaju – w swoich wyjaśnieniach, grzmiał pryncypialnie, czasem nawet za ostro, siedzieli ze spuszczonym wzrokiem, bez cienia reakcji. Mowa końcowa pani prokurator była krótka i dotykała kwestii oczywistych, do których sami oskarżeni się przyznawali. Tak, oskarżeni dokonali czynu umyślnie i w zamiarze bezpośrednim, co według oskarżycielki miało wypełnić znamiona art. 193 kk i skończyć się karą grzywny.
– Ja nie reprezentuję władz Sejmu i marszałka, ale kancelarię Sejmu, która w zakresie organizacyjnym, technicznym i doradczym ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo obiektów i terenów wokoło parlamentu – tak oskarżyciel posiłkowy starł się ustawić w roli obiektywnego, bezstronnego przedstawiciela urzędników, będący obok politycznego sporu. Skoncentrował się na tym by wykazać, że nie sam czyn jest groźny, ale to, że może być przykładem dla terrorystów.
Już argument, że terroryści potrzebują takiej inspiracji wydaje się trudny do potraktowania poważnie. A absurdalnym jest wiara w prewencyjny – wobec nich – charakter grzywny, jakiej zażądała pani prokurator. Co więcej, na koniec oskarżyciel zdystansował się od kwestii i wysokości kary nie popierając nawet propozycji pani prokurator i oczekując od sądu jedynie orzeczenia winy. I tak ostatecznie obalił swój własny argument o prewencyjności.
Wcześniej była analiza roli murku jako elementu odgradzającego, sięgnięcie do skąpego orzecznictwa w tej sprawie i powołanie na profesorów Filara i Królikowskiego. Można było odnieść wrażenie, że tak u pani prokurator, jak u oskarżyciela posiłkowego, koniec wystąpień przyniósł im ulgę.
Odwrotnie było u obrońców – mecenasa Jacka Dubois i mecenas Małgorzaty Jadowskiej, którzy z każdą minutą swych mów podnosili temperaturę na sali. Mówili dłużej i z pasją. – Ten proces, który ma niby być obroną bezpieczeństwa parlamentu, jest faktycznie próbą zamknięcia ust obywatelom – mecenas Jacek Dubois, w pierwszych zdaniach oświetlił prawdziwy obszar sporu. – Jestem bardzo ciekawy co stałoby się, gdyby na teren weszła grupka z transparentem „Kochamy marszałka Kuchcińskiego”. Nikt na sali nie miał wątpliwości, że staliby na dziedzińcu dłużej niż oskarżeni.
Bo ten spór nie był sporem o naruszenie miru, był sporem o imponderabilia, o odpowiedź, ile i co może zrobić obywatel, gdy uważa, że władza drastycznie łamie prawo.
Obywatel nie może patrzeć biernie, nie może się poddać, bo gdy to zrobi traci wolność, oddaje się w pacht dyktaturze. A ta – jak słusznie zauważył obrońca – sprawia, że urzędy starają się nie tylko chronić dyktatora, ale wyprzedzać jego myśli.
Art. 193, z którego skarżona była czwórka, mówi o wdarciu z użyciem siły, podstępu. Tymczasem widzimy (oglądaliśmy zapis wideo z monitoringu), że oni podnieśli nogę i weszli. Na filmie nie ma śladu wdzierania się.
Ta prosta wykładania, była tylko przygotowaniem do pierwszej potężnej salwy. – Do znamion art. 193 należy wejście na teren, gdzie się nie jest miłym gościem. I tu muszę się zgodzić. Pełnomocnik kancelarii Sejmu wykazał, że wszelka myśl demokratyczna nie jest miłym gościem na terenie Sejmu – wypalił mec. Dubois. – Ale niemiły gość musi widzieć granicę, za którą staje się niemiły i tej granicy, od strony ulicy Wiejskiej nie dało się zobaczyć – wywodził mecenas.
Nie był nią murek. On istnieje tylko w głowach marszałka i urzędników, i tam urasta do rozmiarów trzymetrowego ogrodzenia. Idąc tym tropem obywatel powinien przewidzieć, co marszałek i kancelaria Sejmu ma w głowie. A tego się wszak nie da.
Tu otrzymaliśmy krótką lekcję filozofii i odwołania się do biskupa George’a Berkeleya, który uważał, że dostępne nam są tylko bodźce i wygenerowane na ich podstawie idee. Zauważyli to też Obywatele RP przekonując na swych demonstracjach policjantów i strażników, że płoty i mury są tylko w naszych głowach. Obrońca radził, by w kwestiach kary nie opierać się na wyimaginowanych murach, lecz na filozofii Johna Locke’a, czyli czystym empiryzmie. Inaczej trafimy na manowce. Bo na przykład logika wywodów oskarżenia – dowodził mec. Dubois koncentruje się na wysiłku odgadnięcia zamiaru władzy, ale przecież w wielu wypowiedziach marszałka mówił on o otwartości, o słuchaniu obywateli.
Na takie rozumienie roli parlamentu wskazuje też idea, jaka przyświecała twórcom sejmowego kompleksu budynków, gdzie transparentność pracy miała być osiągnięta przez otwarcie terenu, galerie w sali obrad. Ludzie powinni cieszyć się z przebywania jak najbliżej serca demokracji, miejsca, gdzie najwybitniejsi przedstawiciele społeczeństwa mogą dbać o ich los – dowodził mecenas. Obiektywne spojrzenie na ul. Wiejską pokazuje, że nie ma tam ogrodzenia. Jedynym strażnikiem jest myśl marszałka, ale myśl nie może powodować odpowiedzialności karnej.
Patrząc z innej strony, zasadnym jest pytanie, czy niechęć, by dać się stłamsić jest naganna. I tu mecenas przywołał frazę z jednego z wierszy Zbigniewa Herberta o: „przyspieszonym kursie padania na kolana”.
Znów wspomniano ideę nieposłuszeństwa obywatelskiego (Civil Disobedience) Henry’ego Thoreau. Według tego amerykańskiego teoretyka prawa obywateli stają się kontrolerem władzy w momencie, gdy władza nie wypełnia swoich obowiązków. Ta czwórka obywateli to właśnie kontrolerzy, który przybyli by powiedzieć, że to prawo jest niezgodne z zasadami. Zaprotestować, że dzieje się źle. Czy mają prawo?
Mecenas Dubois nie miał co do tego wątpliwości. A swoją pewność wywodził z kasacji wyroków wydanych w podobnych sprawach przez władze PRL. Bo choć sądy III RP nie przyjęły wnioskowania Rzecznika Praw Obywatelskich wywodzącego niewinności z kontratypu nieposłuszeństwa obywatelskiego, to zadały sobie pytanie, czy czyn w obronie prawa, jeśli to prawo jest naruszane przez władze, może być społecznie niebezpiecznym?
I sąd powiedział, że jeśli nawet obywatel naruszy prawo, ale broni wartości konstytucyjnych nie ma społecznego niebezpieczeństwa. Bo czy gorsze jest psucie prawa, czy występowanie w jego obronie?
– Odpowiedz powinna być podstawą wyroku – zakończył mecenas. Wsparła go druga obrończyni mecenas Małgorzata Jadowska. Dobitnie podkreśliła, że z okoliczności sprawy widać, iż problem leży nie w kwestii naruszenia miru, ale w podejściu państwa do przeciwników politycznych. Obywatele RP dali wyraz temu, że sprzeciwiają się prawu, które jest złe i nie w duchu Konstytucji. Ich wyjaśnienia i działania wzbudziły refleksję u wszystkich. – Moi klienci nie potrzebują obrony. To oskarżeni są naszymi obrońcami, dlatego dla mnie wyróżnieniem jest reprezentowanie ich. Wnoszę o uniewinnienie – mówiła.
Śledź kalendarium przesłuchań i rozpraw – TUTAJ
Paweł Kasprzak w ostatnim słowie, jak to ma w zwyczaju, próbował odkopać kolejną warstwę prawno-mentalnego mułu, który przez lata spokoju pokrył nasze obywatelskie instynkty. – Z szacunkiem dla prawa jeśli ono ma mieć sens większy niż tylko szczegóły rozstrzygające, czy murek oporowy jest, czy nie jest ogrodzeniem. Większy niż to, czy Marek Kuchciński, jego kancelaria i, nie zawsze trzeźwi, strażnicy są legalnym i jedynym uprawnionym dysponentem tej przestrzeni. Te szczegóły – zechce mi Sąd wybaczyć – mam gdzieś. Wszedłem tam wiedząc, że mnie tam nie chcą. Wiedziałem, że nas będą wynosić. Przekroczyłem granicę strzeżonego terenu świadomie. Jeśli to kwalifikacja okalającego sejmowy trawnik murku ma być powodem uniewinnienia – nie chcę go, wolę być skazany.
Sejm jest – podobnie jak polskie państwo – wspólną własnością obywateli. Strażnicy Marszałkowscy nie są w nim klawiszami, którzy decydują kogo wolno wpuścić na widzenie z posłami, a kogo nie. Zakaz widzeń jest naruszeniem prawa. Tylko sądy mogą w Polsce pozbawiać kogokolwiek politycznych praw. Moje wolności polityczne są ważniejsze od napisów przy sejmowych bramkach, od wysokości sejmowych murków, są ważniejsze od groteskowo sformułowanych pism Kuchcińskiego.
Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej ma tego dotyczyć. Inny wyrok Rzeczpospolitą obraża. I obraża mnie.
A jednak warto walczyć o niezależne sądy. Bądźcie silni. Wyrazy szacunku
Artykuł p. Wojciecha jest doskonały, rzeczowy. Ponieważ mam „skrzywienie zawodowe” nauczyciela akademickiego b. wrażliwego na poprawność językową, pozwalam sobie wnieść następujące trzy poprawki:
1. We frazie „oskarżyciel zdystansował się do kwestii” należy użyć „od” (https://zapytaj.onet.pl/encyklopedia/140259,,,,dystansowac_sie_od_czegos_kogos_wobec_czegos_kogos_do_czegos_kogos,haslo.html).
Jeśli pamiętać o tym, że dystansować się to in. oddalać się, łatwo zrozumieć, dlaczego błędem jest łączenie tego czasownika z wyrażeniem przyimkowym do czegoś/ kogoś. Zatem: można dystansować się od czegoś/ od kogoś a. wobec czegoś/ wobec kogoś – Dystansował się od takich ludzi, bo nie tolerował przemocy.
Magdalena Tytuła, Marta Łosiak „Polski bez błędów. Poradnik językowy dla każdego”
Opracowano przy współpracy z Wydawnictwem Szkolnym PWN
2. Ponieważ oryginalne imię i nazwisko brzmią „George Berkeley” (https://en.wikipedia.org/wiki/George_Berkeley), zatem w dopełniaczu powinno być „George’a Berkeleya”, zamiast „Georg’a Berkeleya”.
3. Ponieważ oryginalne imię i nazwisko brzmią „Henry (David) Thoreau” (https://en.wikipedia.org/wiki/Henry_David_Thoreau), zatem w dopełniaczu powinno być „Henry’ego Thoreau”, zamiast „Henrego Thoreau” [zob. https://sjp.pwn.pl/slowniki/Henry.html: Henry (obce imię męskie) -ry’ego].
Pośpiech jest złym doradcą, „zje” literkę lub apostrof i… jest, co jest. Dlatego bardzo cenimy sobie to, że nasi Czytelnicy mają „skrzywienie zawodowe” nauczyciela akademickiego b. wrażliwego na poprawność językową. Bardzo dziękujemy za uwagi. Wszystko poprawiliśmy. I prosimy, by zawsze czytać nas z uwagą.
Dorota Przerwa