Moi niezłomni przyjaciele
Zawsze nimi byli i pozostaną. Liczę na wzajemność. Mam jednak na myśli nie niezłomność w przyjaźni, ale niezłomność polityczną, która potrafi stanąć na drodze przyjaźni zwykłej, niepolitycznej, choć dotąd sprawdzanej na ogół w politycznych zmaganiach i politycznych kłopotach. Piszę osobiście, we własnym, prywatnym imieniu, mając za nic dyplomację, nie dbając o nią wcale i nie próbując kompromisu. Niech i tak będzie: piszę po to, by własne zdanie przeforsować. Rugam oponentów, jestem oburzony i mam dość.
Chodzi rzecz jasna o kontynuowanie pikiety pod Sejmem[*]. Uważam, że Obywatele RP powinni ją byli zakończyć z chwilą, kiedy posłowie opozycji zaprzestali okupacji sali posiedzeń plenarnych. Wiem, że tego samego zdania jest nie tylko większość Obywateli, ale również większość tych wszystkich ludzi, którzy od 16 grudnia tę pikietę na różne sposoby, nierzadko bardzo ofiarnie wspierali.
W czyim imieniu?
Obywatele RP nie zakończyli dotąd tego protestu, choć jego cel się wyczerpał, a deklarowany termin minął – wyłącznie z powodu decyzji pojedynczych osób, by pikietę kontynuować bezterminowo. Część z tych osób, to również Obywatele RP – w tym tacy, którzy byli z nami od początku, przez wszystkie trudne momenty, zawsze gotowi wesprzeć wspólne akcje, wbrew izolacji w ruchu demokratycznym, wbrew szyderstwom z naszego rzekomego lub rzeczywistego radykalizmu. Ci nasi przyjaciele uważają więc dzisiaj słusznie, że mają prawo współwłasności, dorobku, etosu i wreszcie znaku Obywateli RP – ale sądzą przy tym, że mają to prawo niezależnie od woli pozostałych i od ich zdania o tym, co nam wszystkim wolno, a czego nie.
Pikieta w Alejach Ujazdowskich pod siedzibą KPRM trwa dokładnie z tego samego powodu – z powodu „determinacji” niektórych wbrew zdaniu wszystkich. Teraz w podobny sposób w pożałowania godną permanencję ma się osunąć pikieta pod Sejmem. Protestuję. Nie daję swojej zgody. Nie zamierzam pozwolić. Nie macie prawa tego robić w moim imieniu.
Nie używajcie znaku, który również do mnie należy. W rzeczywistości dotyczy to nie tylko znaku Obywateli RP, ale również OSA, do cholery…
Łatwy nie jest ten problem. Wszyscy pamiętamy KOD odmawiający prawa do znaku inicjatywom „nieautoryzowanym przez Zarząd”. Tu jednak nie żaden Zarząd dyscyplinuje. Nikt niczego nie cenzuruje, nie wyklucza, nie blokuje. Niezłomni mają do czynienia jedynie z prośbą o dyskusję i uzgodnienia. I ich niezłomność uniemożliwia zgodę na jedno i na drugie. Niezłomność żąda poszanowania dla siebie, innych racji nie uznając.
To bynajmniej nie wszystko. Niezależnie od tego, czy pod naszym, czy wyłącznie swoim znakiem występują niezłomni, ja nie umiem patrzeć spokojnie, kiedy w ten sposób ludzie mi bliscy sami siebie spychają w obłęd… Nie uwierzę, że dotąd staliśmy obok siebie tylko przypadkiem. Że połączył nas wyłącznie bezrefleksyjny i w żaden sposób nieprzemyślany radykalizm, albo cokolwiek równie przypadkowego i pozbawionego znaczenia. Wierzę, że rozumieliśmy się w naprawdę ważnych sprawach.
W imię czego?
Wśród tych spraw naprawdę ważnych, w imię których stawaliśmy – na pewno świadomie, skoro tyle zdrowia nas to kosztowało – były podstawowe, konstytucyjne swobody obywatelskie. Wśród nich prawo do demonstracji, które zwłaszcza na Krakowskim Przedmieściu testowaliśmy na sobie w warunkach ekstremalnych, stając naprzeciw Kaczyńskiemu, połowie jego rządu i tłumom smoleńskiej gawiedzi. Nierzadko grając ciałem. Mówiono wtedy wiele o naszej nieodpowiedzialnej skłonności do konfrontacji – a mówili tak nie pisowcy, ale ogromna większość ludzi z naszego obozu. Słyszeliśmy więc np., że w warcholski sposób naruszamy prawa zwolenników PiS. Jednak każdy z nas przecież, kto tam przez wszystkie te miesiące stał i wytrzymał, wie bardzo dobrze, że nie ma w Polsce drugiego takiego środowiska, które by nie tylko znaczenie prawa do demonstracji aż tak sprawdziło na sobie, ale i własnego poszanowania tego prawa u politycznych przeciwników dowiodło tak dobitnie i tak forsownie, jak zrobiliśmy to my – znosząc to wszystko, co my tam znieśliśmy.
Po wielu miesiącach trwania w milczeniu, trzeba się było tam wreszcie odezwać. To było w lipcu i ta rola przypadła mnie. Miałem niejaką wprawę, bo w takich sytuacjach bywałem w przeszłości ileś razy. Ale na długo zapamiętam własny strach, niewiarygodne napięcie oraz to, jak się tam cały trząsłem, stojąc naprzeciw tego wyjącego z nienawiści tłumu smoleńskich wyznawców i przekrzykując go – wtedy skutecznie. Był taki moment, że mnie z tego naszego prowizorycznego podestu chciał zdjąć dowodzący wtedy oficer policji, a ja zapominając o trzymanym w ręku mikrofonie powtarzałem mu, że nie zejdę. Zabrzmiało to – przypadkiem nagłośnione i słyszalne dla wszystkich – jak buńczuczne, bezkompromisowe oświadczenie kogoś odważnego i nieustępliwego. Prawda jest natomiast taka, że do dzisiaj nie wiem, czy mnie inspektor Piekut usiłował wtedy powstrzymać od przemówienia, czy może jednak podszedł, bo się zwyczajnie bał, że mu tam zaraz umrę i będzie kłopot… Pamiętacie?
Krzyczałem wtedy – wszyscy to krzyczeliśmy, bo ja tylko mikrofon trzymałem, skoro ktoś jeden musiał – między innymi o prawie do demonstracji. O tym, że wielu z nas o to prawo walczyło w przeszłości. Walczyło nie tylko dla siebie, ale również dla nich – dla smoleńskiego tłumu. O tym, że to ich prawo respektujemy – i o tym, że żądamy od nich poszanowania naszych praw. Że to poszanowanie my na nich wymusimy – tu i teraz, póki oni rządzą. I że właśnie to jest ważne, że dzisiaj oni są przy władzy i stanowią większość. Że pokażemy im jak się walczy o prawa obywatelskie, choć to oni mają większość, władzę, możliwość i szczere chęci, by nas tych praw pozbawić. Krzyczeliśmy, że nie zejdziemy. Na pewno to pamiętacie.
Ile jest warte dzisiaj to nasze „nie zejdziemy”, co? Ktoś może chce nas przegonić sprzed Sejmu? Albo spod KPRM? Czy to w ogóle jest demonstracja? Czego w niej chcemy? Czego żądamy i dlaczego to ma być tak ważne, że aż na konstytucyjną ochronę zasługuje? Czego ważnego tam bronimy i właściwie przed czym?
Owszem, można wymyślić hasła tego protestu, które usprawiedliwią wszystko. Np. „Sejm jest nasz”. Ale niby w jaki sposób trwanie namiotu 7x24h, jeden Bóg wie, jak długo jeszcze i jakie mają być warunki, byśmy się stamtąd wynieśli – jak to ma nas przybliżyć do jakiegokolwiek celu? Dlaczego przede wszystkim te nasze namioty mają zasługiwać na konstytucyjną ochronę?
Uważam tę pikietę za nadużycie prawa do demonstracji. Za nadużycie i profanację wartości, w imię których działamy. Nie literalnie – bo zawsze da się sformułować hasło i nigdy nie ma sposobu, by je de jure podważyć. „Sejm jest nasz” albo „PiS won!” Albo „precz z Kaczorem dyktatorem”. Wszystko to da się uznać za powód demonstracji. Prawo porządnie i przyzwoicie skonstruowane nigdy nie posuwa się do oceny haseł. Chyba, że dopuścimy cenzurę, albo hasła są same w sobie przestępstwem. W normalnym jednak świecie ten, kto prawa do demonstracji nadużywa, po prostu przestaje być wysłuchiwany. I tylko tyle go spotyka – oczywiście nie żadne sankcje prawne. Traci poparcie i jakąkolwiek sympatię w publicznej opinii. Budzi uśmiech, czasem irytację – kiedy zaczyna przeszkadzać. Jeśli zaś to jest uzasadnione jakąś społeczną potrzebą – choćby dbałością o porządek estetyczny w publicznej przestrzeni – być może da się go z tej przestrzeni usunąć, nie budząc protestów i zasadniczych zastrzeżeń co do praw demokracji. Pikieta pod KPRM usuwana nie jest. Choć jawnie niczemu nie służy. Niczego nie wyraża. Wyłącznie niszczy wspólną przestrzeń podobnym do slumsów śmietnikiem. Władza PiS objawia więc przy jej okazji poszanowanie prawa do demonstracji ponad konieczną i ponad przyzwoitą miarę. Demonstruje wręcz franciszkańską cierpliwość. Jest zatem odwrotnie niż być powinno w proteście. Oni wychodzą na demokratów. My zaś na… No, właśnie – na kogo?
Niezłomność? Wolne żarty…
Bezterminową pikietę pod Sejmem czeka ten sam los. Jakim cudem ma być inaczej?
Jeśli zaś celem tej akcji jest integracja ruchu (a wielokrotnie jawnie i publicznie to deklarowano) to poza wszystkimi dającymi się łatwo sformułować zastrzeżeniami o tym, że raczej dezintegracja jest efektem rzeczywiście prawdopodobnym – to już naprawdę i bez wątpliwości jest nadużyciem również litery, nie tylko moralnego ducha prawa o zgromadzeniach publicznych. To prawo nie służy i nie może służyć żadnym innym interesom protestującego – ma służyć jego wolności słowa i sumienia. Wszystko inne jest nadużyciem po prostu bezprawnym. Organizację, która używa prawa o zgromadzeniach, by prowadzić nabór członków, pozyskiwanie funduszy, czy cokolwiek z tej kategorii celów, powinno się po prostu pociągać do odpowiedzialności choćby za koszty zabezpieczenia „eventu”. Prawnie i przed sądem byłoby być może trudno. Etycznie jednak – banalnie łatwo.
Gnidy, anioły i wyczucie decorum[**]
Pisał niemal 40 lat temu, w końcu 1978 roku, Adam Michnik:
W 1914 roku młodzi chłopcy z inteligenckich rodzin odłożyli książki i kajety i raz jeszcze chwycili za broń „w Ojczyzny potrzebie”. Społeczeństwo potraktowało ich zimno i nieufnie. Odpowiedzieli mu na ten chłód piosenką:
Nie trzeba nam od was uznania
Ni waszych serc, ni waszych łez,
Przeminął już czas kołatania
Do waszych kies. J…ł was pies.
Jest w tej piosence niebezpieczna nuta pogardy, jest w niej mentalność ludzi, którzy „rzucając na stos swój życia los” dla Polski idealnej, wyśnionej przez wieszczów i konspiratorów, czynią to za cenę pogardy dla Polski realnej, Polski ludzi zwyczajnych. Ta mentalność owocowała lekceważeniem własnego niebezpieczeństwa i wspaniałym czynem zbrojnym Legionów. Ale owocowała również lekceważeniem bezpieczeństwa i aspiracji innych ludzi. Dlatego, słuchając tej piosenki dzisiaj, odnajdujemy ten wielce niepokojący ton, którym wydawane były w kilkanaście lat później rozkazy uwięzienia opozycyjnych posłów w Brześciu. Jedni legioniści prześladowali drugich. Pogarda dla innych, czymkolwiek byłaby spowodowana, mściła się okrutnie.
Wychowałem się na tym tekście Michnika. Nie dość, że na mnie, nastoletnim szczeniaku, zrobił ten tekst już wówczas wrażenie piorunujące, to jeszcze przez długie lata widywałem wielokrotnie, jak się te przestrogi Michnika spełniają i jak jego rady pozostają niewysłuchane. Mam déjà vu. Pierwszą Brygadę z upodobaniem odśpiewywali przed laty po pijaku ci z moich kolegów, którzy są dzisiaj w PiS i bredzą o tym, że z komunizmem dopiero oni właśnie zrywają. Pisał Michnik dalej o tytułowych aniołach, do których sam wówczas we własnym szczenięctwie aspirowałem, stając się właśnie bezkompromisowym i niezłomnym dysydentem:
Anioł nie krytykowany, anioł utwierdzony w swoim anielstwie, może przeobrazić się w czarta. Nie wierzycie? Przeczytajcie książkę o najszlachetniejszych i najodważniejszych ludziach w Rosji; […] – krzywe zwierciadło, w którym każdy anioł zobaczy swą wstrętnie wykrzywioną twarz; książkę antypatyczną i przenikliwą aż do okrucieństwa. Przeczytajcie „Biesy”.
[…] Jeśli doświadczenie „Biesów” nie zostanie przemyślane i uwewnętrznione przez polską opozycję demokratyczną, to grozić jej będą, bardziej od ubeków o zmiętych twarzach i martwych oczach, Stawroginowie i Wierchowieńscy a la polonaise.
Bowiem ruch, który nie dostrzega tego, co jest w społeczeństwie wartością nieprzemijającą, nie jest dostatecznie dojrzały, aby je przekształcać.
To było o nas, opozycjonistach, bardzo dumnych ze swej niezłomności i z góry patrzących na nie dość niezłomnych bliźnich. Jeśli ktoś ma siłę, żeby w czasach ponowoczesnych czytać zdania złożone wielokrotnie nie tylko składniowo, ale zwłaszcza intelektualnie – niech ten tekst przeczyta, a może stanie się jego udziałem choć ułamek tych odkryć, których on dostarczał wtedy. Chcę wszakże ten tekst zadedykować tym z naszych niezłomnych, którzy widzą w tej cholernej pikiecie „moralną latarnię morską” i „drogę do wolności”, a którzy z sarkazmem, retorycznie pytają dzisiaj, jakie prawo do recenzowania ich niezłomnego oporu mają ci, którzy w nim sami udziału nie biorą. Śmiertelnie poważnie przestrzegam w tej zgoła niepoważnej sytuacji – nie ma większego zagrożenia dla wolnościowych ideałów niż tego rodzaju buta rycerzy wolności.
Ale oczywiście – jak to zwykle bywa – rzeczywistość jest skomplikowana również ponad niuanse tego rodzaju. Istnieje druga strona tego samego medalu i ona wygląda równie paskudnie. Porównanie, które tu proponuję, jest rzecz jasna skandalicznie nieadekwatne, ale ma zaletę silnej wyrazistości, więc niech się na tę chwilę nada, a zachwianie miar ma swoją rolę, do której przyjdzie jeszcze wrócić. Otóż sprawiedliwi wśród narodów świata lekceważyli własne bezpieczeństwo ponad miarę i możliwości zwykłych ludzi – jak to Michnik pisał o Legionistach. Zwykli zaś ludzie – niezdolni do ich determinacji – nie konstatowali tej swojej niezdolności, w końcu przecież uzasadnionej obiektywnie, i widząc w niej być może powód do wstydu, przypisywali zamiast tego owym nielicznym sprawiedliwym intencje zgoła paskudne. Podejrzewali więc interesowność i twierdzili, że w rzeczywistości chodziło o żydowskie złoto. Równocześnie samym Żydom odmawiali prawa do ludzkiej solidarności, widząc w nich bogobójców, nosicieli zaraz rozmaitych, bolszewickich kolaborantów… Raz jeszcze prosząc o wybaczenie nadużycia i zapewniając, że naruszenie proporcji ma swój cel, proszę więc również o nieoskarżanie moich niezłomnych przyjaciół o odkrywane z zapałem rzekomo rzeczywiste i niechwalebne motywacje. Ani tego nie robią dla kasy, ani dlatego, że normalnie żyć nie potrafią. Ich determinacja jest szczera – podobnie jak szczery bez wątpienia był patriotyzm Legionistów. Zaprzeczanie ich intencjom brzmi podle.
Jednakże kolejny anegdotyczny przykład z przeszłości – niech nam skomplikuje sprawy jeszcze bardziej. Jesienią 83 roku niejaki Marek Krukowski, wówczas student Akademii Medycznej we Wrocławiu, poinformował władze Studium Wojskowego AM, że nie złoży przysięgi wojskowej. Dwa lata po stanie wojennym przyczyny takiego zachowania nie powinny wymagać wyjaśnień i powinniśmy się spodziewać, że ten niewątpliwie bohaterski gest Krukowskiego musiał się spotkać z powszechnym uznaniem dla jego odwagi. Nic podobnego.
Na Akademii Medycznej, gwoli przypomnienia, zajęcia z wojska były – podobnie jak w innych wyższych szkołach – elementem programu nauczania, który należało zaliczyć jak każdy inny przedmiot. Jednak lekarzy nie brano po studiach na rok do podchorążówek – studium wojskowe było tu zatem rozszerzone tak, by absolwent był od razu podoficerem. W ten sposób również przysięga wojskowa stawała się elementem toku studiów, bez którego nie dało się uzyskać dyplomu. Krukowski – wzorowy student – lekarzem więc nie został, a to tylko początek konsekwencji, na które narażały człowieka gesty tego rodzaju.
W owym czasie w pewnym znanym we Wrocławiu i szanowanym środowisku działaczy opozycyjnych znałem pewną dziewczynę, która studiowała medycynę. Nie znałem poza nią nikogo z Medycznej, więc ją spytałem, co się w szkole mówi o wyczynie Krukowskiego.
– Jak on mógł nam coś takiego zrobić?! – brzmiała odpowiedź. Zbaraniawszy w naiwności swojej, poprosiłem o wyjaśnienie i dowiedziałem się, że chłopak mojej rozmówczyni był z Markiem na roku.
– Pomyśl, jak on się teraz czuje! – Oczywiście chłopak chodził na zajęcia z wojska. Oczywiście nie zamierzał odmawiać przysięgi, ponieważ oczywiście zamierzał skończyć studia. W związku z tym uważał gest Krukowskiego za nieodpowiedzialny wybryk.
– W jakiej on nas stawia sytuacji?! – zakończyła relację dziewczyna. Otóż trzeba wysiłku, by zrozumieć kłopotliwość tej sytuacji, ale jakoś bardzo trudne to nie jest. Przysięga wojskowa była w PRL nic nie znaczącym rytuałem. Opór wobec niej – jeśli by komuś przyszedł do głowy, a nie przychodził – był całkowicie bezsensowny i niczego nie mógł dać. Tak było jednak przed gestem Krukowskiego. Po nim przysięga wierności ZSRR i partii komunistycznej była już jednak moralnie znaczona i człowiek przyzwoity zaczął mieć z nią moralny kłopot. Ludzie radzą sobie z takimi kłopotami zawsze podobnie: Żyd jest bolszewickim kolaborantem, sprawiedliwy działa dla złota, a Marek – no, cóż, nieodpowiedzialnie świruje…
Kilka miesięcy później poznałem Krukowskiego osobiście i zrelacjonowałem mu tę rozmowę w charakterze anegdoty. Krukowski na to uśmiechnął się z zakłopotaniem i powiedział: „wiem, wiem – już ich wszystkich za to przeprosiłem”…
Za co przepraszał?
Ten charakterystycznie nieśmiały uśmiech odważnego Krukowskiego zapamiętałem mocno i dzisiaj to nie odmowa przysięgi, ale właśnie te jego późniejsze przeprosiny, są dla mnie powodem podziwu. Marek Krukowski wiedział coś, o czym pojęcia nie mają moi dzisiejsi niezłomni przyjaciele. Wiedział, że jego własna odwaga nie tylko nie jest tytułem do chwały, a tym bardziej do oceny mniej odważnych bliźnich – ale wiedział również, że nie wolno demonstracyjnie pokazywać jej innym w charakterze moralnego wzorca przyzwoitości. Albo się wie, że da się to zaproponować innym, a wtedy to czemuś powinno służyć, skoro takie gesty sprowadzają zagrożenie – albo wyraźnie należy zaznaczyć, że chodzi o sprawę prywatną. O dysydencki sprzeciw, który do niczego innego nie prowadzi, jak tylko do tego, by się samemu wyłączyć z niedopuszczalnych moralnie kompromisów i zgody na złą rzeczywistość. O własny psychiczny komfort – choć cena zań jest niemała.
Taką postawę proponowałem i nadal proponuję moim niezłomnym kolegom, ale oni wciąż gadają o walce i o drodze do wolności, a nie o komforcie życia bez kompromisów. Wszystko to jednak wymaga przede wszystkim brutalnego sprowadzenia do właściwych proporcji – świadomie tu zaburzonych we wszystkich historycznych przykładach. O jakiej walce i jakiej determinacji właściwie mówimy? O jakiej odwadze? Chodzi wszakże wyłącznie o znój stania na ulicy. No, dobra – o chłodzie. Jeśli na to nie stać zwykłego człowieka z „Polski realnej”, jak to ujmował Michnik – to nie z powodu niedostatków odwagi, ale dlatego, że zwykli ludzie pracują zamiast „trwać w oporze”. Ta dramatyczna różnica czyni ów pełen wielkich słów spór wstydliwą groteską…
Tę groteskę widać z ulicy. Nie trzeba czytać ani słuchać naszych kłótni. Wystarczy spojrzeć na bojowe hasła płowiejące w miarę, jak czas płynie leniwie i bez wstrząsów w Alejach Ujazdowskich przed gmachem KPRM. Co uzasadnia ten bojowy ton?
Przez rok drażnił mnie infantylizm wesołkowatych podskoków i durnych haseł skandowanych na marszach KOD. Duch zabawy w czasie protestów dotyczących demolowania kraju i wobec stukotu buciorów nabierającego siły i rytmu pochodu coraz bardziej jawnego faszyzmu. Mierził mnie brak elementarnego wyczucia decorum. Sam bardzo świadomie proponowałem tony ponure, śmiertelnie poważne, bardzo bojowe, okropnie się zżymając każdym, kto dołączał z uśmiechem niemądrym, skandując te wieczne „precz z Kaczorem dyktatorem”, wierszyki o Antonim i klockach Lego lub podobne. Obawiam się dzisiaj bardzo – ile można chodzić z taką grobową miną? Zmyliwszy drogę i chodząc już tylko w kółko, wyłącznie w towarzystwie kolegi, gadającego w dokładnie to samo? Jak długo da się utrzymać cmentarną powagę, patrząc na tę gadaninę, coraz jawniej osuwającą się w starczy bełkot?
Właściwa miara przyłożona do cytowanych tu historycznych odniesień – przecież dość banalnych – czyni z nich groteskę. Nie tylko z nich. Również z tego wszystkiego, co wspólnym, niemałym i czasem naprawdę wymagającym odwagi wysiłkiem zdołaliśmy dokonać.
Droga? Dokąd?
Słyszę, że trwająca w oporze reduta wolności wskazuje drogę. Nie mam nic przeciw staniu samotnie. Nawet tak wolę. Robiliśmy to przez rok. Ale zawsze przez ten rok sądziłem, że w odróżnieniu od tych tłumów, które obok nas przechodziły, krzycząc „o-bro-ni-my-de-mo-krac-ję”, my jej bronimy rzeczywiście, uparcie osiągając te drobne cele, które sobie stawialiśmy na miarę skromnych możliwości nielicznej grupki. Miałem dające spokój przeświadczenie, że każdy, kto do nas dołączy, będzie wiedział, czym ryzykuje i przede wszystkim po co.
Nie mam bladego pojęcia, co oferuje trwanie w oporze, mam za to poczucie fałszu. Jeśli ktoś naprawdę uwierzy, że wchodzi na drogę wolności, siadając w namiocie pikiety bez celu i sensu, to go zwyczajnie oszukamy.
Nasze przekonanie o przynajmniej potencjalnej skuteczności naszych działań wynikało zawsze z rachunku kosztów wystawianych władzy i możliwych zysków dla polskiej demokracji. Co kosztuje władzę koszmarnie szpetny namiot wystawiony jej przed oczy? Jaki nacisk wywiera?
Mam żonę, dzieci, kłopoty. Jak każdy. Może trochę bardziej. Jak wielu z nas, wystawiłem w ciągu ostatniego roku słony rachunek przede wszystkim rodzinie – nie sobie. Sam w tym czasie żyłem w świecie pięknych idei, troskę o mniej piękną stronę codziennej rzeczywistości zostawiając bliskim, nie dawszy im wielkiego wyboru.
Zrobiłem to przypadkiem – że sobie pozwolę się usprawiedliwić. Niechcący. Mam taką biografię, że się w niej znalazło trochę doświadczeń przydatnych. I z nich korzystając, wpadłem na kilka pomysłów, na które z jakiegoś powodu nie wpadli inni. Żadna moja zasługa. Przypadek właśnie. Okazało się potem, że to nie były złe pomysły. Trzeba je było wykonać, a zawsze myślałem, że będę mógł je potem zostawić innym, którzy naprawdę mają ochotę, temperament i możliwości, żeby się nimi dalej zająć. Widzę dzisiaj, że niezupełnie się udało i że się rozumieliśmy mniej, niżby na to wskazywało nasze wzajemne kiwanie głowami jakby we właściwych momentach, co niby sugerowało rzeczywiste zrozumienie. Jestem wystarczająco dużym chłopcem, żeby wiedzieć, że tak bywa. I że trudno mieć pretensje do kogokolwiek poza sobą: widocznie nie dość wyraźnie mówię.
Kwituję tę porażkę. Trwanie w oporze moich niezłomnych przyjaciół o tyle mnie cieszy, że nie widząc w nim celu, mam na szczęście wciąż koło siebie mnóstwo do zrobienia. Jak każdy z „Polski realnej”. Więc może teraz sensowniejsza będzie właśnie taka droga. Skoro pozwoliłem sobie udzielać już tylu porad i one miały spore konsekwencje, to może czas udzielić tej.
Paweł Kasprzak
[*] Zaczęło się 16 grudnia od wydarzeń dość niewinnych – co chcę przypomnieć, bo o tym nie pamięta już nikt. W Biurze Przepustek rano mieliśmy wtedy konferencję prasową. Chodziło o naszą akcję „Tych klientów nie obsługujemy”. Akcja dotyczy zakazu wstępu bez przepustek na teren sejmowych skwerków, który wydał Kuchciński, a jej rzeczywistym celem było i pozostaje uzyskanie faktycznie realizowanego prawa do pokojowych protestów, nie zakłócających porządku i spokoju sejmowego sąsiedztwa. Wiadomością, którą chcieliśmy przekazać na konferencji, był „prawniczy happening” w związku z oskarżeniem czwórki z nas o naruszenie miru domowego i wtargnięcie na teren Sejmu bez zezwolenia Kuchcińskiego. Odpowiedzią na zarzuty prokuratury był mianowicie wniosek o przesłuchanie 460 posłów i 100 senatorów, by ustalić, czy ich mir domowy również został naruszony naszym wejściem, czy tylko mir Kuchcińskiego. W konferencji wzięli udział posłowie: Monika Rosa z Nowoczesnej i Andrzej Halicki z PO. Oboje dołączyli do naszej akcji i przesłali prokuraturze własne wnioski w tej sprawie. Była to pierwsza i jak dotąd jedyna konferencja Obywateli RP z posłami. Pierwsza i jedyna, w której posłowie nie traktowali nas jako tła do zdjęć dla mediów.
16 grudnia rano konflikt opozycji z władzą w Sejmie dotyczył głównie ograniczeń nałożonych na prasę. My chcieliśmy na tym tle pokazać konflikt szerszy i głębszy. No, pokazaliśmy.
Wydarzenia z Sejmu, zwłaszcza z nocy z 16 na 17 grudnia skutecznie przykryły tę naszą poranną konferencję oraz całą akcję protestów na terenie Sejmu. To, co się wtedy wydarzyło było niewątpliwie najpoważniejszym kryzysem parlamentarnym w okresie rządów PiS i prawdopodobnie najpoważniejszym w całym okresie III RP.
Warto te rzeczy przypomnieć – rozumnie. Nieprawda, że stanęliśmy pod Sejmem z powodu tego, co się przytrafiło posłowi Szczerbie. Mieliśmy własny powód – inny. Postanowiliśmy jednak pod Sejmem pozostać, bo Szczerbę wykluczono, a posłowie opozycji zaczęli protestować, jak sami to robimy. W obronie tych samych praw. Zadeklarowaliśmy więc, że stać będziemy, dopóki oni zostają w Sejmie. Oni już wszakże stamtąd wyszli. Ich protest minął – i niezależnie od jego wagi i znaczenia, jego skutki minęły również. Akcja „Tych klientów nie obsługujemy” trwa. Dotyczy drobiazgu, a nie najpoważniejszego kryzysu państwa. Ale to jest ważny drobiazg. Cel tej akcji pozostaje tak samo aktualny, jak był zawsze. I nadal jest równie możliwy do spełnienia. Warto pamiętać, o co chodzi w naszej grze.
[**] Gnidy i anioły to tytuł eseju Adama Michnika, opublikowanego w 1979 roku w 9. nrze kwartalnika literackiego Zapis, wydawanego wówczas nielegalnie w drugim obiegu. Tekst oryginału tutaj (http://niniwa22.cba.pl/michnik_gnidy_i_anioly.htm).
Moje zdanie się nie liczy, nie jestem Obywatelem RP ani członkiem OSA. Pozwolę sobie jednak na wyrażenie mojej opinii.
Trwałam od samego początku wśród Was tak jak potrafiłam i starałam się być do dyspozycji, kiedy tylko byłam potrzebna. Zgadzam się z Tobą Pawle połowicznie. Jestem za likwidacją pikiety pod Sejmem i też uważam, że powinna się zwinąć razem z zakończeniem protestu posłów. A już za nieporozumienie uważam przenoszenie tej spod KPRM pod Sejm.
Zostawiłabym natomiast tę pod KPRM. Tam gdzie jeszcze jest, lub była. Nie wiem jak tam teraz jest. Mogłaby być tylko pod szyldem OSA, gdyby Obywatele nie chcieliby „firmować”.
Trochę czasu spędziłam w Alejach Ujazdowskich i widziałam, że była potrzebna.
Zimą mniej, bo i ludzi mniej spaceruje. Ale w pozostałym czasie był to świetny punkt informacyjny, rozdawaliśmy ulotki, zbieraliśmy podpisy, sporo ludzi przychodziło porozmawiać. W tym i cudzoziemców. I młodzi. Sama rozmawiałam z wieloma. No i pikieta ta jest już dość znana, wrósł ten namiot w krajobraz przed Parkiem Łazienkowskim.
Poprawiłabym tylko trochę wygląd, zrobiła porządek.
Oczywiście stanie się to, co zdecydujecie. Jednak jeśli znikną obie pikiety, zastanawiam się jak to będzie dalej. Z kim przeciętny obywatel i gdzie będzie mógł porozmawiać, podrzucić pomysł, informację. Sama pamiętam panią, która przyjechała z Chełmna, jak mi powiedziała, specjalnie, żeby z nami porozmawiać. Bo w rodzinie nie ma z kim. Długo rozmawiałyśmy. Wróciła jeszcze raz po godzinie, żeby dać mi czekoladę. Jako podziękowanie. Dlatego cieżko jest mi pogodzić się z tym, że takiego miejsca nue będzie.
Ale jak napisałam, to zrozumieją chyba ci, którzy bywali w namiocie pod KPRM, którzy chcą i lubią być wśród ludzi, zwykłych obywateli, chcących spotkać się z podobnie myślącymi i utrzymywać innych i siebie w przekonaniu, że nie można i nie warto się poddawać. Że trzeba trwać w oporze.
Racja, racja, po stokroć racja. Zgadzam się c całością tekstu, a szczególnie z krytyką pikiety pod KPRM i Sejmem. Czas minął, a obecnie jest to marnowanie czasu i sił ludzi, którzy tam stoją, poświęcając często rodziny. Potrzebujemy sił na długo, bo ten rzad będzie rzadził conajmniej do końca kadencji. I walczyć musimy o to, żeby nie dłuzej. Akcja musi za każdym razem być jasna, konkretna i ograniczona czasowo. Przedłuzanie tych pikiet kompletnie rozmywa ich pierwotny sens.
Paweł, to jest dobrze „napisane”!
Trudno wyrazić jakąkolwiek ocenę, więc tak to ująłem… „napisane”, bo jest napisane i dobrze.
cytat;Pikieta pod KPRM usuwana nie jest. Choć jawnie niczemu nie służy. Niczego nie wyraża. Wyłącznie niszczy wspólną przestrzeń podobnym do slumsów śmietnikiem. Władza PiS objawia więc przy jej okazji poszanowanie prawa do demonstracji ponad konieczną i ponad przyzwoitą miarę. Demonstruje wręcz franciszkańską cierpliwość. Jest zatem odwrotnie niż być powinno w proteście. Oni wychodzą na demokratów. My zaś na… No, właśnie – na kogo?
Niezłomność? Wolne żarty…”
to zdania nie są prawdziwe, ponieważ; zgodnie z podjętą w demokratyczny sposób decyzją o przeniesieniu pikiety pod sejm jest ona sukcesywnie likwidowana, to trwa i do końca tygodnia stanie się to faktem. loga zostały osunięte trzy tygodnie temu. ( zajmuje to czas bo ludzi do pracy mało)Pikieta pod semem traw a pod KPRM trwała nie dlatego że „władza demonstruje wręcz franciszkańską cierpliwość.”a dlatego że korzystamy z dokładnie tego samego jak na Krakowskim Przedmieściu prawa do demonstracji. Rozumiem że powinniśmy zaprzestać np miesięcznic ponieważ; wywód j/w??????? To ciekawy tekst i warty przemyśleń do których,nie będę sie teraz odnosił ,bo nie mam czasu. Więc tylko ogólnie. Niestety wywód oparty jest na wielu nieprawdziwych przesłankach (np podane powyżej) a nawet świadomie rozpowszechnianych plotkach, które nieświadomie przyjąłeś za fakty stąd i wnioski nie mogą być prawdziwe. Część opinii przyjmuję, z wnioskiem końcowym nie mogę się zgodzić bo wiem że, jest oparty na nieprawdziwych przesłankach (postprawda?!)
Po raz kolejny zwracam uwagę, że mieszanie bytów Obywateli RP i OSA jest błędem. Jak Obywatele RP nie chcą dalej uczestniczyć w OSA, to nikt ich do tego zmuszał nie będzie, choć będzie nam przykro.
To, że tobie nasze działania się nie podobają, daje ci oczywiście prawo do krytyki. Ale to jest również nasze prawo. Dostosowujesz swój udział w ruchu oporu do swojej sytuacji zawodowej czy rodzinnej. Masz do tego prawo. Ale nie wymagaj, bym ja się musiał dostosować do twojej sytuacji w moich działaniach. O knajpianych opozycjonistach piszę w kontekście drwin z opozycjonistów niezłomnych.
I taka jest prawda, że to ci niezłomni na twoich akcjach tworzą infrastrukturę, godzinami stoją z banerami. Ty przychodzisz na gotowe dwa razy dziennie. Nikt do ciebie nie ma pretensji – do momentu, gdy zaczynasz z nas drwić.
Obywatele RP to dla mnie jedna z wielu grup, które wspieram – i wcale nie najistotniejsza. Kontakt ze wszystkimi nawiązałem właśnie „bezsensownie tkwiąc pod namiotami”. To wy przyszliście pod namioty w marcu, prosząc, byśmy wam przechowali baner, którego się wam na piętro wnosić nie chciało.
Powtórzę raz jeszcze – jesteście tylko jedną z wielu grup, i dla mnie wasza obecność, czy jej brak na pikiecie nie stanowi żadnego problemu. Wręcz ucieszę się, gdy z pikiety wreszcie znikną wszyscy „szantażowani moralnie”. Od czasów głodówki Miszka do znudzenia powtarzam – jak komuś się znudziło, za zimno, za trudno, niech się pożegna, albo zniknie po angielsku – złego słowa nie powiem, i pomogę we wszelkich działaniach poza pikietą. Bo mam na to dość siły i chęci, a moja sytuacja zawodowa i rodzinna na to pozwala.
Natomiast serdecznie dość mam obecności na pikiecie ludzi, wyglądających i zachowujących się, jakby opili się octem siedmiu złodziei, i odstraszających swoim zachowaniem potencjalnych chętnych by coś pozytywnego tam robić. Bo wbrew głoszonym przez ciebie twierdzeniom, można tam zrobić wiele dobrego, trzeba tylko chcieć robić. Jak słusznie zauważył Arek – to się zaczyna choćby od sprzątania po sobie, bo nikt tam się ze służbą nie stawił.
Maćku, obawiam się niestety, że nie odniosłeś się do tekstu Pawła. A jedynie, jak mantrę, powtarzasz swoje. Masz prawo do tego, ale nie masz prawa:
– po pierwsze uzurpować sobie prawa do decydowania o OSA
– wykorzystywać konstytucyjnej ochrony demonstrujących do utrzymywania magazynu, traktowania pikiety jako bazy wypadowej, klubu integrującego itp, a o tym jest ten tekst.
„Knajpiani opozycjoniści”. Trafnie to ująłeś. Od dawna próbowałam znaleźć na to określenie, sugerowałam delikatnie, próbowałam zwrócić uwagę, że wygląda to fatalnie i zniechęca zwykłych ludzi. A ngdzie tego tak nie było widać jak pod sejmem. „Oni” i „my”. Tak się tam porobiło. Fatalnie. Smutnie.
Od jakiegoś czasu czekałem na tekst „podsumowujący” od Pawła Kasprzaka. Intuicja – podparta w miarę bezpośrednimi obserwacjami – podpowiadała mi, że wreszcie zagrozi wyskoczeniem z naszego dryfującego od jakiegoś czasu, przeładowanego „kontenerowca”, na którego załogę nie ma już mentorskiego wpływu w zadowalającym go wymiarze praktycznym. Tak niestety chyba zabrzmiał ostatni akapit?
Nie wchodząc w zbyt wiele szczegółów, powiem, że irytuje i zniechęca mnie atmosfera panująca blisko „centrum logistycznego” ORP/OSA. Zbyt wielu ludzi wyposażonych w silną osobowość z morderczą konsekwencją powtarza, że nikt nikomu nie ma prawa niczego narzucać w tym naszym walczacym o demokrację towarzystwie, przy czym „narzucaniem” zbyt często nazywa się zwykłą, szczerą, neutralnie zabarwioną krytykę. Nie podoba mi się „jakość emocjonalna” panująca pomiędzy kolegami i koleżankami, których połączyło przecież nie byle co. Powstała jakaś, lekko karykaturalna już, ultra-demokracja, w której brak widocznej zgody na trwanie przy konkretnych standardach i przy konkretnym człowieku.
Mamy mocno zaawansowane „firmowe” (i coraz bardziej aktualne) akcje wokół miesięcznic i wokół Sejmu (wejścia), jednak zamiast maksymalnie je wykorzystać (np. prawnie), czy choćby skupić się na konsekwentnej oprawie (aktualne ulotki, zdjęcia, afisze, itd.) wciąż drenujemy energię w jałowych ambicjonalnych przepychankach, w mało uzasadnionym trwaniu na pozycjach i w chaotycznym mnożeniu pomysłów nie uwzględniających „założycielskich” zasad ORP. Czyżbyśmy chcieli udowodnić słuszność Kaczyńskiego w jego krytyce „imposybilizmu” ;)?
Prawda jest taka, że w sensie przekazu wjechaliśmy w świadomość ludzi i mediów na pomysłach Pawła i głównie jego występach na żywo, i – co bardzo ważne – to on własną twarzą ryzykuje firmując nasze działania. Dlaczego nie chcemy pozwolić mu na przypomnienie od czasu do czasu, na czym i jak powinniśmy się koncentrować? Robił to dotychczas naprawdę z wielkim staraniem o formę. Jesteśmy wszyscy bardzo różni i wiadomo – nie sposób zgadzać się z absolutnie każdym słowem, czy proponowaną formą ekspresji, jednak powinno być nas stać na znalezienie wystarczająco szerokiego nurtu wspólnego myślenia, żebyśmy nie zachowywali sie jak zaprzęg dzikich ogierów na lodowisku.
Sam jestem upartym i wymagającym człowiekiem, jednak potrafię podporządkować się ludziom, których uważam za bardziej doświadczonych ode mnie w danym temacie. Czy my – Polacy – naprawdę i nigdy nie możemy tak bardziej zbiorowo, za kimś kto okazał się wiarygodnym, efektywnym i konstruktywnym przykładem? Jeśli chcemy, żeby ludzie szerzej wspierali działania ORP / OSA, musimy dbać o ich elementarną potrzebę poczucia klarowności celów i istnienia konkretnej twarzy, która te cele firmuje.
Pawle Kasprzaku – wracaj! (przepraszam Szanowną Rodzinę wzywanego)
Ano. Ja nie ukrywam, ze mnie do ORP przyciągnął Paweł Kasprzak, a także precyzja stawiania celów i dobierania środków. Mam nadzieję, że nic się w tym względzie nie zmieni. (I nadal uważam, że ten esej i dyskusja pod nim lepiej by się miała w przestrzeni mniej publicznej).
Gdy tekst tytułuje się „Moi niezłomni przyjaciele”, wypadałoby nie zaczynać go fałszywie przedstawiając adresatów jako „zwolenników bezterminowej pikiety”, bo takie osoby nie istnieją (nawet Maciej Bajkowski ściśle rzecz biorąc wyznacza jej termin końcowy 😉 A skoro przypisuje się komuś poglądy, które nie istnieją, to trudno polemizować z resztą wywodu, która z tego założenia wynika. Cui bono?
Niczego nie wiem o planowanym terminie zakończenia. Ani o warunkach. Nie zakomunikowano niczego takiego — pomijając szereg niezwykle kłopotliwych kwestii, któte by miały zmierzać do ustalenia tego wszystkiego: kto, w jakim gronie, w jakim trybie itd.
Paweł, nie wiesz, bo nie pytasz, piszesz, bo nie wiesz. A raczej po prostu udajesz, że nie wiesz. Na tym poziomie postprawdy doprawdy jest to poniżej mojej (i Twojej) godności
Gdzieś tam Maciek napisał, że będzie stał „do zwycięstwa”. A w innym miejscu, które znalazłam – „Racjonalnym argumentem jest to, że stała pikieta jest symbolem, ważnym symbolem tego, że ruch oporu i sprzeciw społeczny trwa. Dla wielu ludzi w Polsce jest to światełko nadziei i latarnia morska. Wskazuje kierunek ku wolności.
Jestem typem samotnika, wolnego jeźdźca i tak pozostanie. Ale nie jestem ani samotny ani opuszczony przez wszystkich, i pikieta przetrwa – o ile reżim jej nie zlikwiduje siłą, będzie tam stała aż do czasu przywrócenia demokracji w tym kraju. Jako symbol, niczym obrona Zbaraża czy Jasnej Góry u Sienkiewicza.”
To tyle w kwestii wyznaczenia końcowego terminu.
cytat;Pikieta pod KPRM usuwana nie jest. Choć jawnie niczemu nie służy. Niczego nie wyraża. Wyłącznie niszczy wspólną przestrzeń podobnym do slumsów śmietnikiem. Władza PiS objawia więc przy jej okazji poszanowanie prawa do demonstracji ponad konieczną i ponad przyzwoitą miarę. Demonstruje wręcz franciszkańską cierpliwość. Jest zatem odwrotnie niż być powinno w proteście. Oni wychodzą na demokratów. My zaś na… No, właśnie – na kogo?
Niezłomność? Wolne żarty…”
to zdania nie są prawdziwe, ponieważ; zgodnie z podjętą w demokratyczny sposób decyzją o przeniesieniu pikiety pod sejm jest ona sukcesywnie likwidowana, to trwa i do końca tygodnia stanie się to faktem. loga zostały osunięte trzy tygodnie temu. ( zajmuje to czas bo ludzi do pracy mało)Pikieta pod semem traw a pod KPRM trwała nie dlatego że „władza demonstruje wręcz franciszkańską cierpliwość.”a dlatego że korzystamy z dokładnie tego samego jak na Krakowskim Przedmieściu prawa do demonstracji. Rozumiem że powinniśmy zaprzestać np miesięcznic ponieważ; wywód j/w??????? To ciekawy tekst i warty przemyśleń do których,nie będę sie teraz odnosił ,bo nie mam czasu. Więc tylko ogólnie. Niestety wywód oparty jest na wielu nieprawdziwych przesłankach (np podane powyżej) a nawet świadomie rozpowszechnianych plotkach, które nieświadomie przyjąłeś za fakty stąd i wnioski nie mogą być prawdziwe. Część opinii przyjmuję, z wnioskiem końcowym nie mogę się zgodzić bo wiem że, jest oparty na nieprawdziwych przesłankach (postprawda?!)
Nie rozumiem, Paweł, Twojego tak ogromnego zaangażowania w sprawę namiotów pod KPRM i Sejmem. Jak piszę Arek, właśnie są w trakcie przenoszenia pikiety spod Kancelarii pod Sejm.
Zupełnie nie rozumiem, jakie masz powody negowania formy czyjegoś działania. Pod Sejmem zapewne zostanie namiot z Maćkiem i Arkiem na pokładzie, z szyldem OSA i wsparciem ORP, ORD, DRP i podobnych. Ja ich popieram, a ponieważ moje argumenty są jedynie w sferze emocjonalnej, więc tych racjonalnych nie przytoczę. Może jeden: świetna baza i ręka na pulsie pisu.
Jeszcze jedna prośba serdeczna: chcesz dotrzeć z argumentami do szerszej publiki, to daj swoje teksty do przetłumaczenia na język polski dla ludzi o średnim ilorazie inteligencji. Tak 100-115. Ja nie wiem, jak to zrobić, ale już spotkałem się z opinią o hermetycznym języku.
„Nie uwierzę, że dotąd staliśmy obok siebie tylko przypadkiem. Że połączył nas wyłącznie bezrefleksyjny i w żaden sposób nieprzemyślany radykalizm, albo cokolwiek równie przypadkowego i pozbawionego znaczenia. Wierzę, że rozumieliśmy się w naprawdę ważnych sprawach”.
Zaczęłam od cytatu, bo ja też nie wierzę w to co czytam głównie na FB, a co zostało wywołane tym tekstem. Wierzę natomiast, że uznacie za naprawdę ważną sprawę w jakiś sposób zakończyć ten bój.
Miałeś żal Pawle, że komentarze i tu i na FB odnoszą się nie do podejmowanych w Twoich i Kajetana tekstach problemach merytorycznych, czy nawet programowych, a jedynie do sporu jako takiego. Obawiam się, że miałeś rację i to rzeczywiście Ty zacząłeś. Wywołałeś taką reakcję, przyjmując konfrontacyjną formułę swojego tekstu. Uznałeś, też nie bez racji, że o ważnych sprawach należy dyskutować publicznie, nie można zamiatać pod dywan itp. Tak, ale jeśli jest pole do dyskusji. I nie mam nawet na myśli kwestii „ma być tak, bo tak” czy „nie ma mojej zgody”, bo z tym też można dyskutować, o ile nie ma to formy dezawuowania czy nawet ataku.
Tłumaczyłeś też, że opublikowałeś tekst na www, bo jest programowy. A ja powiem, że byłby gdyby rozważał problemy i nawet prezentował Twoje zdecydowane stanowisko (to nawet pożądane w inicjowaniu dyskusji). Nie ma cech programowych odnoszenie się do kilku osób, które uważają inaczej, posługiwanie się przy tym barwnymi określeniami czy obrazowymi porównaniami (które w innym kontekście, o czym na końcu, byłyby cenne). To już nie jest spór programowy tylko personalny.
Mam problem, bo z jednej strony w bardzo wielu poruszonych przez Ciebie kwestiach zgadzam się z Twoją filozofią, a w niektórych nie mam wyrobionego poglądu i Twoje wyartykułowane przemyślenia nie przybliżają mnie do osiągnięcia własnej jasności. Można by podyskutować. Natomiast absolutnie nie zgadzam się, że tekst w takiej formule można nazwać dokumentem „programowym”, więc tę dyskusję trudno podjąć. No ale przede wszystkim…
Może u podstaw takiego akurat podejścia przez Ciebie do kwestii pikiety pod Sejmem leży nieporozumienie. Czytam bowiem pierwszą gwiazdkę z Twego tekstu i stwierdzam, że jest w niej luka, która to nieporozumienie usprawiedliwia.
Otóż późnym popołudniem, podwieczorem 16 grudnia ludzie zaczęli zbierać się pod Sejmem spontanicznie, znacznie wcześniej niż godzina, na którą zawezwał Kijowski czy ktoś tam. Wiem, bo byłam wśród tych pierwszych 30-40 osób i pan główny policjant rozbłysnął radośnie na widok znajomej twarzy (znamy się z Marszu godności, wtedy też był głównym, a ja organizatorką) i zapytał czy nie zechciałabym ogarnąć tego narastającego tłumu. Odmówiłam, bo wiedziałam, że nie mogę być długo. Mój hals na Sejm też był spontaniczny, z poświęceniem zobowiązań zawodowych, które jednak czekały. Obywatele RP byli wtedy pod Zachętą. Dotarli po zakończeniu swojego udziału w akcji rocznicowej, związanej z zamachem na prezydenta Narutowicza. I już zostali, jak zawsze z wielką odpowiedzialnością, poświęceniem i wytrwałością. Banner Obywateli RP, po grudniowej miesięcznicy, był przez kolejne dni magnesem, gwarantem wagi sprawy. Wokół niego (choć ściślej trzeba by napisać, że przed nim, bo za nim była brama wjazdowa 🙂 ) gromadziły się, zaopatrywały protestujących i ubogacały swoją obecnością i przemówieniami różne środowiska, w tym mnóstwo kobiecych.
Ta drobna luka powoduje, że Twój tekst nie powinien być o pikiecie Obywateli RP, czy nawet Obywateli Solidarnie w Akcji tylko o udziale ORP w pikiecie obywatelskiej, ewentualnej ich czy OSA dalszej roli w niej. Dla mnie nie jest ważne, kto później składał formalne zgłoszenia do Urzędu Miasta. Dla mnie ważne jest to, że nie jest ona niczyją własnością. Ponieważ zaczęli ją „zwykli” ludzie, to jeśli jeden „zwykły ludź” ma potrzebę tam stać, to ma do tego prawo.
Oczywiście nie ma przeszkód żeby dyskutować nad sensem pikiety w ogóle, warto by podyskutować nad odpowiedziami na Twoje pytania: „Ile jest warte dzisiaj to nasze „nie zejdziemy”, co? Ktoś może chce nas przegonić sprzed Sejmu? Albo spod KPRM? Czy to w ogóle jest demonstracja? Czego w niej chcemy? Czego żądamy i dlaczego to ma być tak ważne, że aż na konstytucyjną ochronę zasługuje? Czego ważnego tam bronimy i właściwie przed czym?”. Także nad kwestiami sanitarno-śmieciowo-estetycznymi czy prawnymi. Ale już z całkiem innej pozycji. Nie uważasz?
I historia o Marku Krukowskim i inne odniesienia porównawcze, cytaty z Michnika itp., akurat w tym tekście by się nie znalazły, a może znalazł byś dla nich inne uzasadnienie także tu. Bo same w sobie są świetnym materiałem, a w odpowiednim kontekście nabierają wartości dodanej.
Z serdecznościami i szacunkiem z głębi duszy, napisałam co wiedziałam.
Może to i personalna historia. Właściwie oczywiście, że personalna, bo rzecz dotyczy tego właśnie, że nakaz nieujawniania publicznie sporów i różnic zatyka ludziom gębę. I potrafi — jak w tym przypadku — wymusić na większości udawanie, że za faktycznym dyktatem mniejszości stoją wszyscy murem. No, nie stoją. To być może przykra konstatacja, ale prawdziwa. I nieistnieje inna metoda poza otwartym sformułowaniem tego akurat problemu.
Czytam uwagi o własnym samczym ego z niejakim rozbawieniem. Trochę żałuję, że nie jestem kobietą, owszem. Ale przede wszystkim widzę, jak się potwierdzają te wszystkie obserwacje o tym, że jednak innej rady nie ma — życia publicznego musimy się wszyscy uczyć, ja przecież także, a tego się nie da zrobić bez „ćwiczeń praktycznych”.
Publiczna awantura wszakże — celowo ją upubliczniłem — miała na celu właśnie to, żeby decydowali wszyscy, a nie jedynie ci, co się „prochu nawąchali” najwięcej.
Czyja ta pikieta była — spontaniczna, czy Obywateli RP, to osobna sprawa. W każdym razie Obywatele RP ją ciągnęli z niemałym zaangażowaniem bardzo świadomego wysiłku organizacyjnego, ale też i „PR-owego”. Bo przecież sam protest posłów w tym czasie budził kontrowersje, a jego cel nie był oczywisty, o rachunku zysków i strat nie wspominając. Nieważne zresztą — nie to jest ważne. Chodzi wyłącznie o to, czy jako ruch możemy najnoralniej w świecie zamknąć własną akcję, albo swój udział w cudzej akcji, podziękować wszystkim, którym wdzięczność winni jsteśmy ogromną itd.
Michnik zaś i Marek Krukowski… Nie pierwszy raz na te doświadczenia się powołuję. Bardzo łatwo rozumiem, skąd się bierze kombatanctwo w takich okolicznościach, bo wielokrotnie to widziałem i sam padałem jego ofiarą. O ile łatwo to wybaczyć, to tolerować — akbsolutnie nie wolno, bo konsekwencje są straszne.
Matuchno jedyna, ja coś napisałam o samczym ego? Nie każ mi czytać tego ponownie 😉 Że wszystkim nam nauka jest potrzebna – pełna zgoda, w końcu człowiek uczy się całe życie. I ku temu bardzo przydatne są doświadczenia m.in. i Michnika, i Krukowskiego. Na własnym podwórku zawodowym czy społecznym, już w obecnych, że się tak wyrażę, czasach też mam z podobnymi kwestiami do czynienia, nawet łapię się na tym, że muszę czasem powstrzymać się przed wykorzystaniem poczucia własnego „kombatanctwa”. Raz nie potrafiłam go pokonać pokojowo, więc zdecydowałam się potraktować je z buta i po prostu odejść żeby nie psuć innym, żeby dać im szansę.
Publiczna awantura – może mieć różny zasięg. Ty zdecydowałeś się na nieograniczony. Nie wiem w związku z tym kogo masz na myśli pisząc „wszyscy”. Całemu światu spór można komunikować, jeśli to ważne, ale awanturę prowadzić wśród tylko np. połowy świata.
Czytałam gdzieś o jakimś głosowaniu, ponoć sondażowym – nie wiem, nie znam, nie ma mnie w tamtej połowie świata. Nie wiem czy były dyskusje, jeśli tak to jakie racje się ścierały, czy było przeciąganie liny, jaką miało dynamikę, co przesądziło o wyniku. A jestem nie tak bardzo daleko od Was. Twój tekst był dla mnie zatem zaskakujący. Dalsza polemika z Kajetanem na teksty tylko wzmogła to zaskoczenie. Ja obu Was i w ogóle kilka osób z obu stron tego sporu jakoś tam znam osobiście. Mogę sobie wytłumaczyć nawet najtrudniejsze do zniesienia Wasze wymiany ciosów, a że dobrze piszecie to i nawet pokibicować można. Ale wyobrażam sobie co mogą poczuć osoby, które dopiero co Was odkryły i wróciła im nadzieja. Pamiętajcie, że z nagłym grudniowym wypłynięciem na świat Obywateli RP nie ponosicie już odpowiedzialności tylko za siebie. Ale także za nadzieje i poczucie sensu osób, które może nawet nigdy nie będą uczestniczyć osobiście w żadnym Waszym działaniu czy akcji. Jednak potrzebują jakiegoś chociaż jednego stabilnego oparcia, bo są przerażeni. Zobaczyli je w Was.
Nie, nie — oczywiście nie Ty pisałaś o samczym ego, ja gdzie indziej to przeczytałem, a tu podałem jako przykład tego, co ludzie rozumieją z tego rodzaju kłótni. Ten przykład moim zdaniem uzasadnia właśnie jednak konieczność publicznego mówienia otwarcie, a nie nieotwarcie.
Ten mój tekst widziało ok 2 tys. ludzi, więc niemal prywatne grono — z rozmysłem przecież nie rozpowszechniałem go tak, jak zwykle rozpowszechniam materiały Obywateli.
Owszem, czytałaś o sondażowym głosowaniu. Niewiele osób wzięło w nim udział, ale to była jedna z prób normalnej rozmowy i decyzji w gronie jednak kameralnym i poinformowanym. Ogłoszenie tego głosowania daliśmy w roboczej grupie OSA oraz w otwartej grupie wsparcia pikiety pod Sejmem. Wszystkich czworo zwolenników kontynuowania pikiety przez Obywateli RP wzięło w tym udział, a awantura zaczęła się właśnie od tego, że zobaczyli jak rozkładają się te głosy. To również ja sam — a nie oni — uznałem to głosowanie za conajwyżej przedstwępny sondaż i próbowałem ustalić grono i sposób podjęcia rozmowy i decyzji zgodnie z przyzwoitymi standardami.
W odpowiedzi usłyszałem — wciąż „w kuluarach” o swoich dyktatorskich zapędach, o tym, że chcę uniemożliwić pikietę np. Maćkowi Bajkowskiemu itd. Stąd publiczny tekst. Uważałem i nadal uważam, że tak było trzeba. Zresztą już dawno.
Ludziom, którzy przyszli pod Sejm, należy się przede wszystkim uznanie. Nie należy im się los taki, jaki spotkał pikietę pod KPRM. Ci ludzie przyszli w nadziei, że coś osiągną i wykazali się sporą determinają. Nie tylko stojąc na mrozie, ale również uczestnicząc w wydarzeniach z nocy z 16 na 17 grudnia. Jeśli ktoś im dzisiaj mówi, że tkwiąc w namiocie cokolwiek osiągną, to niestety wmawia im nieprawdę… Bardzo dobrze to wiemy przecież.
I niestety to powinno zostać powiedziane publicznie.
To co pisze Paweł przeraża mnie. Plotki po Warszawie krążą, że „pcha się do wielkiej polityki” i nie są one z naszego pikietowego środowiska. Taka pikieta z oszołomami w środku w tej sytuacji Pawłowi już nie pasuje. To proste.
Paweł też już ma grono wpatrzonych w siebie wielbicieli i nie ukrywam, że i ja i do nich należałam. Zaufałam, wierzyłam. Teraz czuję się jak smieć. Jak ten przysłowiowy murzyn, który swoje zrobił. Choć ja i tak niewiele. Niemal nic.
A słowa , że pikietę ciągnęli Obywatele RP z niemałym zaangażowaniem, odebrałam tak jakby ktoś napluł w twarz tym, których tam stale widziałam, zaangażowanym, pomocnym i oddanym ZWYKŁYM ludziom, którzy pod sejm przychodzili.
Pawła tam nie widywałam zbyt często, a przychodziłam codziennie. Owszem widzialam jak udaje sie do pobliskich kawiarni. A za nim kilka innych osób.
Tak, zgodzę się ze stwierdzeniami moich znajomych i przyjaciół, że Obywatele RP stają się kalką KOD-u. Do dzisiaj brzmi w moich uszach zadane mi pytanie na pewnej uroczystości, w której uczestniczyłam „po co ten Kasprzak staje pod sejmem na scenie razem z Kijowskim?” Tłumaczyłam, że trzeba być razem, że opozycja powinna razem itp.
Dziś juź nie wytłumaczę. Skoro traktuje sie tak jak tu napisano tych, którzy na wizerunek Obywateli RP pracowali, to ja już tłumaczyć niczego nie będę.
Wiem już, że nie doczekam się za mojego źycia takiej organizacji Polaków, w której lojalność i uczciwe intencje będą podstawowym nakazem. Bo to jak widać, nie jest możliwe.