Co wynika z wyników wyborów do Europarlamentu w 2014 roku?
Dlaczego warto zobaczyć, co z rezultatu wyborów w 2014 roku wynika dla tegorocznego głosowania do Europarlamentu? Polscy wyborcy charakteryzują się bowiem tym, że mniejszość z nich uczestniczy we wszystkich rodzajach wyborów (prezydenckich, parlamentarnych, samorządowych i europejskich) i znaczące są grupy uczestniczące regularnie tylko w jednych w nich
Jednoczenie znacząca jest grupa wyborców, którzy głosują od czasu do czasu (znowu częściej w jednych, a rzadziej w drugich wyborach). Oznacza to, że wyniki są nieporównywalne dla różnych rodzajów wyborów. Analiza tegorocznego głosowania w wyborach samorządowych powie nam zdecydowanie mniej na temat zachowania wyborców z zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego, niż wyniki głosowania w 2014 roku.
Zanim o samych wnioskach z analizy danych w 2014 roku, jedna uwaga. W przeciwieństwie do wyborów parlamentarnych i samorządowych w eurowyborach dużo słabszy jest efekt d’Hondta (liczba mandatów jest przydzielana poszczególnym komitetom tak, jakby Polska była jednym okręgiem). Liczba głosów na poszczególnych kandydatów ma jedynie znaczenie dla liczby mandatów zdobytych w okręgach. Jednak premia dla partii, która zwycięży z dużą przewagą, cały czas istnieje. Jaka byłaby liczba mandatów zdobytych przez poszczególne partie w przypadku potwierdzenia się wyników sondaży?
W debacie dotyczącej potencjalnych strategii opozycji w nadchodzących wyborach do Europarlamentu nie budzi wątpliwości jedna kwestia – o ich wyniku zadecyduje mobilizacja elektoratów po obu stronach sporu. Ponieważ temperatura sporu wyborczego jest głównym czynnikiem wpływającym na frekwencję (było to zresztą widać w jesiennych wyborach samorządowych), to należy zakładać, że w maju będzie ona także wyższa.
Co zatem z głosowania w 2014 roku wynika dla obecnej sytuacji?
Po pierwsze, już wtedy było widać to, co miało być nowością w zeszłorocznych wyborach samorządowych, że o wynikach przestają decydować granice zaborów, a obecnie podział przebiega wzdłuż granic przedmieść aglomeracji. W 2014 roku zarówno frekwencja, jak i wynik PO były znacznie lepsze w miastach, a PiS wygrał w wielu powiatach zachodniej Polski.
Po drugie, PO musiałyby szukać wzrostu poparcia w mniejszych miejscowościach i na wsiach, ponieważ znacznie mniejszy jest potencjał zwiększania frekwencji w dużych miastach.
Po trzecie wreszcie, że suma głosów na partie opozycyjne pozwoliłaby zjednoczonej opozycji na pokonanie PiS. Co więcej, o sukcesie takiej wspólnej listy zdecydowaliby wyborcy z dużych miast, bo w tym przypadku zależność wyniku wyborczego od frekwencji jest dokładnie odwrotna niż w przypadku samej PO – im większa frekwencja tym słabszy wynik.
Zjawiska te pokazuje poniższa wizualizacja. Pomiędzy poszczególnymi slajdami można przełączać się za pomocą przycisków na górze prezentacji. Możemy także oglądać poszczególne zjawiska oddzielnie dla okręgów (pola wyboru w górnej części wykresów)
Oczywiście głosy na partie opozycyjne nie będą się wprost sumowały. Różnice mogą także wynikać z konfiguracji, w której wystąpią partie opozycyjne (wielka koalicja, czy dwie listy). Tu jednak zaczynamy wchodzić w zjawiska, które są niezwykle trudne do zbadania – dzisiejsze deklaracje wyborców dotyczą sytuacji hipotetycznych. Co więcej, decydujące mogą być czynniki, które są możliwe do zbadania jedynie w badaniach jakościowych, a nie w sondażach. Np. na ile zniechęcające dla potencjalnych wyborców Koalicji Obywatelskiej (a raczej PO, bo fakt skonsumowania Nowoczesnej nie budzi chyba żadnych wątpliwości) będzie osoba lidera oraz przekonanie, że niczego się nie nauczyli z przegranej i cały czas działają jak partia aparatu.
Czy wynika z tego wszystkiego coś więcej, niż to, że nie wiadomo co się stanie wiosną tego roku? Jednak chyba nie. Głównym wnioskiem jest to, że PO będzie miała dużą trudność w zmobilizowaniu elektoratu po stronie anty-PiS i musi szukać innego paradygmatu układania list. Trochę trudniej jest odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej iść oddzielnie, w dwóch blokach – „liberalnym” i „lewicowym”, czy w wielkiej koalicji? Tu niestety pozostaje nam obserwować sondaże. Warto jednak w nich głównie porównywać zmiany poparcia i frekwencji przy różnych konfiguracjach startu partii opozycyjnych. Niestety decyzje co do kształtu list opozycji w wyborach do Europarlamentu muszą zapaść w ciągu półtora miesiąca, wiec mogą zapaść przez zaniechanie.
Zaryzykowałbym jednak tezę, że potrzebna jest nowa jakość sposobu funkcjonowania partii (np. formułowania list), bo zniechęcenie działaniem opozycyjnych partii jest duże. I wnosząc z ostatnich sondaży partia Biedronia chyba tego zniechęcenia nie zagospodaruje.
Rand
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Buduj z nami patriotyzm obywatelski” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
Mała korekta odnośnie drobiazgu z obszaru demonicznego d’Hondta. To, że w w wyborach do PE Polskę traktuje się jak jeden okręg wyborczy, nie „osłabia” efektu dHondta, lecz można powiedzieć oddaje wierniej i lepiej metodę d’Hondta i intencje tej metody, a więc raczej „umacnia” efekt d’hondta.
I nie ma to nic wspólnego z d”Hondtem, lecz z wielkością okręgów wyborczych i proporcjonalnością. Niezależnie od stosowanej metody dopiero od 15-20 mandatów w okręgu wyborczym wyniki zaczynają być jako tako proporcjonalne (naturalny próg wyborczy 5-8%) a przy na przykład 40 i wyżej stają się prawdziwie i uczciwie proporcjonalne (naturalne progi w okolicach 2%). Podkreślam – niezależnie od metody. Polska ma 52 (czy 51) mandatów do PE i gdyby nie niedemokratyczny i w sumie nielegalny 5% próg wyborczy reprezentacja partii była by zwyczajnie proporcjonalna a premie d’Hondta miałyby charakter rzeczywistych i uzasadnionych premii.
Z kolei średnia ilości mandatów 13 okręgów wyborczych do PE wynosi około 4. Przy 4 mandatach nie ma mowy już o jakiejkolwiek proporcjonalności w rozdziale mandatów i podkreślę tutaj z naciskiem, niezależnie od metody podliczania głosów. Naturalne progi wyborcze wynoszą w takim układzie 20-25%, tyleż samo wynoszą zniekształcenia proporcji. Różne metody wpływają bardziej na kierunki tych wypaczeń, a nie na skalę wypaczeń proporcjonalności.
PS.
Zawsze chwaliłem wysoki poziom i przejrzystość zamieszczanych tu prezentacji graficznych. Tym razem odnotowuję proste redakcyjne błędy oraz brak przejrzystości, czytelności i intencyjności grafik. Poza tym trzeba się czasem zastanowić nad sensownością niektórych symulacji. Te są często ciekawe i same w sobie uprawnione, ale do pewnych rozsądnych granic. Autor sam podkreśla nieporównywalność różnego rodzaju wyborów a nawet nieporównywalnych struktur uczestnictwa w poszczególnych wyborach. Natomiast symulacje mają sens wtedy, gdy się symuluje zjawiska i procesy jako tako porównywalne.
To tyle z zakresu oddemonizowywania d’Hondta.
Wyniki obu sondaży po rozszyfrowaniu pokazują wyraźnie, że PiS zawdzięcza swoją nieuzasadnienie mocną pozycję nie przelicznikom d”Hondta i „zjednoczeniu” a jedynie barbarzyńskiemu, nielegalnemu a w przypadku PE również żadnym merytorycznym argumentem nie uzasadnionemu (typu „wybory nie służą wyłanianiu reprezentacji obywateli, lecz tworzeniu stabilnych i karnych większości rządowych”) wyżynaniu mniejszej konkurencji 5% progiem wyborczym.
A więc walka z tym barbarzyńskim progiem wyborczym byłaby właściwszym kierunkiem działań niż nawoływanie do fałszywej jedności. I kto wie czy taka walka nie miałaby szans powodzenia na polu prawnym przed europejskim wymiarem sprawiedliwości. Niemcy prze kilkoma laty spróbowali i wygrali. Tyle że tam obywatele w liczbie 2000 mają prawo wnoszenia skarg konstytucyjnych, i tę drogę wykorzystali.