Nie zostawiajmy nauczycieli!
W Wielki Piątek wysłuchaliśmy szeregu oświadczeń polityków opozycji wzywających nauczycieli do zakończenia strajku. Pojawiły się napomnienia o władzy, która nie podejmuje dialogu ani wyzwań stojących przed zrujnowaną szkołą, ale sens politycznych wypowiedzi jest jasny – ten strajk trzeba wygasić
Ten sam był ton wypowiedzi publicystów, choć ja nie jestem pewien, czy np. Tomasza Lisa da się wciąż uznawać za publicystę, skoro on od bardzo dawna występuje raczej jako polityk. No, to jest oczywiście prawda, że nauczycielski strajk stanął wobec przesilenia, które jakoś rozwiązać trzeba. To, że odpowiedzialność za rozwiązanie kryzysu spoczywa na władzy, nie oznacza, że da się zbyć tym pytanie o uczniowskie promocje i prawny status uczniów, którzy by ich nie otrzymali lub otrzymaliby je w sposób nieprawidłowy. Opozycja rozwiązanie widzi wszakże w kapitulacji, przy okazji próbując zwekslować nauczycielski protest w ordynarnie prosty sposób: „głosujcie na nas, a swoje 1000 zł dostaniecie natychmiast, kiedy tylko przejmiemy władzę”…
W cieniu politycznej wojny
Podobnie traktowano wszystkie wielkie protesty i wszystkie ważne postulaty. Warto o tym pamiętać przy każdej takiej okazji. Na przykład zatem sądownictwa i praworządności podobno nie dało się bronić tu i teraz. „Przegłosują wszystko” – słyszeliśmy – „niczego nie da się zrobić”. No, to fakt, że przegłosują. „Głosujcie na nas, a przywrócimy reguły” – mówiono i w związku z tym jedynie sześcioro z osiemnaściorga europarlamentarzystów PO odważyło się głosować za wdrożeniem wobec Polski procedur z unijnego Art. 7. Wniosku KE do TSUE PO nie poparła, choć w wyniku nacisku obywatelskiego zrobiła to Europejska Partia Ludowa, do której PO należy. Okazało się przy tej okazji, że opór jednak może przynieść efekt i zatrzymać demolkę Sądu Najwyższego, a spodziewany, wywalczony bez udziału polityków i wbrew wielu z nich wyrok TSUE, jako źródło prawa rangi konstytucyjnej będzie miał fundamentalne znaczenie, kiedy niezawisłość sądownictwa przyjdzie nam przywracać inaczej niż niekonstytucyjnymi dekretami jakiejś nowej władzy. Ekologia – za dopłatami do cen energii, efektywnie niwelującymi unijne dyrektywy w sprawie emisji CO2, opozycja głosowała razem z PiS. Po tym, kiedy opór ekologów powstrzymał wycinkę Puszczy, wymuszając dymisję ministra Szyszki – co było kolejnym dowodem na to, że coś się jednak da zrobić również przed wyborami. Prawa kobiet – pamiętamy głosowania nad projektami ustaw o aborcji. Można wymieniać jeszcze długo – choćby Mierzeję Wiślaną i głosowania w sprawie przekopu. Każdą z tych spraw osobno da się rozumieć rozmaicie i w postępowaniu polityków opozycji – co prawda z trudem – jednak dostrzec jakąś racjonalność. Spojrzenie na okres rządów PiS z lotu ptaka pozbawia natomiast wątpliwości. Żadnej ze spraw nie próbowaliśmy załatwić w żaden inny sposób, jak tylko poprzez wezwanie „głosujcie na nas”. Załatwienie którejkolwiek z nich naprawdę osłabiałoby potencjał antypisowskiego sprzeciwu – a tylko on przysparza głosów opozycji, skądinąd pozbawionej programu. W dodatku wyłoniłoby nowych liderów po opozycyjnej stronie. Jeszcze by tego brakowało, gdyby się jakiś Broniarz – załatwiwszy podwyżki nauczycielom – wykreował na nowego Wałęsę.
[sc name=”newsletter” naglowek=” Bądź dobrze poinformowany!” tresc=” Najnowsze informacje o nas, analizy i diagnozy sytuacji w kraju trafią prosto na Twoją skrzynkę!”]
We wtorek pod gmachem MEN odbędzie się nauczycielska demonstracja. Tego samego dnia wieczorem ZNP ma podjąć decyzję o dalszych losach strajku. Według stanu na dzisiaj nauczyciele zostali sami i znajdują się pod ogromną presją. Powstał równocześnie Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy – w poprzek podziałów między organizacjami związkowymi. Jasne jest więc również to, że opcja na wygaszenie protestu nie zrealizuje się bez przeszkód. Pozostaną strajkujący „radykałowie”. Pozostanie ciężka forsa zebrana przez obywateli na fundusz strajkowy. Pozostanie kac i niesmak. Czy tak musi być?
Strajk czynny – Sejm Nauczycieli
W cieniu tego wszystkiego niezauważenie minęła setna rocznica Sejmu Nauczycieli. Od 14 do 17 kwietnia 1919 roku, zaledwie 5 miesięcy po odzyskaniu niepodległego państwa (!), nad przyszłością polskiego szkolnictwa obradowało w Warszawie ponad 800 delegatów – niektórzy pochodzący z terenów, których przynależność do Polski wciąż jeszcze stała pod znakiem zapytania. Dla wszystkich uczestników i świadków tego wydarzenia było jasne, że szkoła jest dla odrodzonego państwa równie ważna jak wysiłek zbrojny. Tak było wtedy. Dziś strajk popadających w izolację nauczycieli jest ważny tylko o tyle, o ile służy wyborczej wojnie z PiS. Sejm Nauczycieli, czy też Sejm Edukacji pozostaje jednak być może sensownym scenariuszem nauczycielskiego protestu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Nauczycielki, wytrwajcie, nie poddawajcie się!
Gdybym miał na to pływ, zmieniłbym formę i rozszerzył cel protestu, choć postulat radykalnej podwyżki płac z wielu powodów pozostawiłbym na pierwszym miejscu listy postulatów. Strajk czynny – kilkadziesiąt lat temu, kiedy strajk studentów przeciw komunistycznej władzy zabrnął w jeszcze bardziej ślepy zaułek, strajkujący studenci uruchomili zajęcia według programu, który wówczas wyglądał na utopię – wykuwała się wtedy w działaniu i w debacie idea wolnych uniwersytetów z postulatami dziś oczywistymi, a wtedy uchodzącymi za szaleństwo, jak wybieralność przedmiotów i wykładowców. Tamten strajkowy eksperyment przerwał stan wojenny, niemniej idea w jakiś sposób przetrwała.
- W szkołach wznowiłbym zajęcia – zmniejszając w ten sposób społeczny koszt protestu nauczycieli, rosnący między innymi z powodu kłopotu, który spada na rodziców. Zajęcia nie realizowałyby jednak ani ministerialnej podstawy programowej, ani tygodniowej siatki godzin szkolnych przedmiotów. Byłyby poszukiwaniem i realizacją wizji szkoły zreformowanej na miarę XXI wieku.
- Ogłosiłbym jednostronne i niestety bezwarunkowe ustępstwo: uczniowskie promocje zostaną przeprowadzone zgodnie z przepisami prawa oświatowego. Nauczyciele godziliby się je przeprowadzić w poczuciu tej odpowiedzialności za uczniów, na którą nie stać władz oświaty. Deklaracja zwiększyłaby, a nie zmniejszyła, moralną siłę nauczycielskiego protestu.
- Zaprosiłbym do strajkujących szkół NGO’sy edukacyjnej alternatywy, twórców, środowiska akademickie. Organizowałbym warsztaty dla uczniów i nauczycieli, poszukiwania takich treści programowych, które niosą ze sobą potencjał fascynacji zamiast utrwalać nudę odbierającej ciekawość biurokratycznej, szkolnej rutyny. Zniósłbym na czas strajku podział na szkolne klasy, pozwoliłbym dzieciom uczyć się od siebie nawzajem. Odłożyłbym na bok nudne podręczniki zaprojektowane według pruskich wzorów „oświecenia prostaczków”. Pozwoliłbym dzieciom decydować o treści zajęć. Prowadziłbym debatę o programie szkoły (raczej o programach i o tym, czemu one służą). Próbowałbym realizować – na czas strajku, co to komu szkodzi? – wszelkie wizje „szkoły marzeń”.
- Szkoła powinna być ważnym elementem kulturowej wspólnoty. Jest w niej miejsce zarówno dla artystów prowadzących np. z udziałem uczniów próby teatralnych spektakli, jak dla rzemieślników, których udane biznesy realizują ich pasje. Oraz dla polityków lokalnych i tych z pierwszych stron gazet. Szkoła może być miejscem debaty. Może być nawet miejscem debaty wyborczej – o ile tylko nie stanie się narzędziem agitacji na rzecz wybranej partii. Niekoniecznie musi być nawet świecka – może być za to miejscem dialogu międzywyznaniowego, międzyreligijnego, miejscem sporu i dialogu wierzących z niewierzącymi.
- Zaprosiłbym samorządy. To wydaje mi się najważniejsze jako forma zaostrzenia nauczycielskiego protestu. Samorządy są organami założycielskimi większości szkół. W czasie pisowskiej demolki samorządy tylko z pojedynczymi wyjątkami nie skorzystały ze swoich możliwości prawnych, organizacyjnych i finansowych. Istnieje wiele dobrze znanych w edukacyjnej alternatywie modeli i form prowadzenia szkół – gdyby samorządy zechciały z nich skorzystać, wielu fatalnych skutków radosnej twórczości minister Zalewskiej dałoby się uniknąć. Strajkujące szkoły mogłyby stać się miejscem nie tylko poszukiwania alternatywnych rozwiązań w szkolnictwie – mogłyby te rozwiązania realnie tworzyć. Prowadzone przez samorządy wolne szkoły byłyby najpotężniejszym instrumentem nacisku na rzecz zmian w edukacji.
- Sejm Edukacyjny powinien być inicjatywą strajkujących szkół, a nie premiera odchodzącego rządu, czy aspirujących do władzy polityków. Na miejscu strajkujących nauczycieli sam starałbym się wybrać moment, w którym do rozmów zgodziłbym się zaprosić rządzących. I nie spieszyłbym się zanadto. Choć oczywiście łatwo mi mówić.
Co jest ważne w szkolnym strajku?
Szkoła, a nie walka o władzę, choć oczywiście wiemy, że tej obecnej akceptować się nie da.
Nauczycieli jest w Polsce ponad 600 tysięcy. Statystycznie biorąc są kobietami tuż po czterdziestce. Mają dzieci w wieku uprawniającym do świadczeń w ramach 500+. Odpowiadają wszelkim statystykom, które dotyczą ogółu Polaków. Część z nich zatem głosowała ostatnio na PiS. Da się podejrzewać, że większość, skoro to PiS zwyciężył. Nauczyciele nie są opozycją – ani nie są zwolennikami władzy. Nie wolno próbować tak ich definiować, bo to natychmiast stanie się źródłem podziałów. Ordynarnie prostacka próba wpisania ich protestu w polityczny kontekst wyborczy jest skrajnie idiotyczną krótkowzrocznością. Jest przy tym głęboko nieetyczna.
Szkoła to przy tym jeden z największych projektów realizowanych przez państwo. I w całym cywilizowanym świecie to również – obok zbrojeń i służby zdrowia – jedna z głównych pozycji w budżecie. Fundamentalne wady szkoły są znacznie starsze niż okres rządów PiS. Kto by wątpił, powtarzając propagandę o polskich sukcesach mierzonych np. testami PISA, niech zechce spojrzeć na tłumy nacjonalistów maszerujące wśród bluzgów w rocznice niepodległości – to nie pisowska szkoła ich wychowała.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Solidaryzujemy się ze strajkującymi nauczycielami
Pisowska demolka nie zbudowała patologicznego systemu państwowej oświaty, a jedynie wykorzystała zastany ustrój szkoły – głęboko niekonstytucyjny i z ducha totalitarny, dający możliwość zamiany instytucji publicznej w narzędzie ksenofobicznej indoktrynacji zwykłą ustawą przyjętą przez chwilową polityczną większość i kilkoma rozporządzeniami mianowanego przez premiera ministra. W ciągu dwudziestolecia od reformy Handkego prawo oświatowe nowelizowano kilka razy w roku z powodu orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – że przypomnę niepamiętającym. Nigdy jednak nie przyjęto do wiadomości niewątpliwej niekonstytucyjności samej konstrukcji ustroju szkoły, której na długie i decydujące 13 lat życia oddajemy w niepodzielne władanie wszystkie nasze dzieci.
W tym czasie szczegółowy program decyduje o pożądanej zawartości dziecięcych mózgów, siatka ich codziennych zajęć określa w detalach, ile godzin w tygodniu dzieci poświęcą na ćwiczenia fizyczne, a ile na ćwiczenia z rachunków zwane szkolną matematyką, ile na lekcje fizyki, przyrody i chemii, a ile na religię – o tym wszystkim jednoosobowo i bez żadnej kontroli zwykłym rozporządzeniem decyduje minister. Ministerialni rzeczoznawcy ustalają obowiązujące treści szkolnych podręczników – zajrzyjcie do nich i znajdźcie w nich ślad czegokolwiek ciekawego i rozwijającego intelektualnie. Czy ministrem zostanie Katarzyna Hall, czy może Anna Zalewska, Roman Giertych, Ryszard Legutko albo Josef Goebbels – nie mamy innego wyjścia, jak tylko oddawać im na wychowanie własne dzieci. W trakcie tych 13 lat decyzje przesądzające nierzadko o całym życiu naszych dzieci podejmują równie jednoosobowo kuratorzy oświaty, dyrektorzy szkół i wreszcie nauczyciele – od żadnej nie przysługuje odwołanie, nad żadną nie ma społecznej ani sądowej kontroli. Trudno o bardziej wyraziste określenie totalitarnego systemu – i nie jest to pisowski wynalazek, ale ustrój i praktyka znana od czasu pruskiego pierwowzoru, którą PiS zaledwie wykorzystał.
Nauczyciele strajkują o płace, a nie o ustrój i program szkoły – często to słyszymy. Być może, choć sami strajkujący twierdzą akurat inaczej. Żadne takie zastrzeżenia nie oznaczają jednak, że nauczyciele zarabiają dość, że nie mają prawa do protestu, że odpowiadają za system, w którym pracują. Przede wszystkim zaś żadne takie zastrzeżenia nie mogą oznaczać, że własne dzieci oddajemy we władanie i pod opiekę ludziom, których nie docenia ani państwo, ani my sami.
[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Buduj z nami patriotyzm obywatelski” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]
Wszystkie nasze dzieci spędzają w szkole 13 lat życia i szkoła to życie im organizuje bardziej niż my sami. Myli się ten, kto sądzi, że na lekcjach matematyki dzieci uczą się wzorów skróconego mnożenia – czymkolwiek dokładnie jest ten akurat kretynizm zabijający w dzieciach resztki ochoty na myślenie. Uczą się raczej tego, czy donieść na kolegę, który od nich ściąga, czy może jednak trzymać z nim sztamę przeciw belfrowi. Uczą się radzić sobie z władzą nauczyciela, z nadmiarem jego absurdalnych, bo dyktowanych anachronicznym programem wymagań; testują, czy uczciwość popłaca, czy może raczej warto pokombinować; uczą się ulegania władzy bądź technik buntu przeciw niej; indywidualizmu lub ulegania oportunizmowi i stadnym instynktom w klasie. Uczą się wagarów, legalnych lub nielegalnych używek, seksu – uczą się wszystkiego i w każdej sekundzie życia, bo właśnie na tym polega dzieciństwo. Szkoła jest środowiskiem, w którym nasze dzieci się rozwijają i które eksplorują. Jakość tego środowiska – zupełnie niezależnie od szkolnego programu, ustroju i tego, jaki geniusz został akurat ministrem – wyznaczają w przemożny sposób nauczyciele. Właśnie te ponad 600 tysięcy statystycznych pań po czterdziestce, pobierających świadczenia z 500+ i czasem głosujących na PiS. To dlatego każda szkolna reforma musi się zacząć od nauczycielskich podwyżek. Nie da się zacząć od innego końca.
Jako społeczeństwo musimy wiedzieć, jakie miejsce w hierarchii naszych potrzeb i aspiracji zajmują nauczyciele i opiekunowie naszych dzieci. Musimy wiedzieć, czemu dokładnie służy szkoła, jak powinna wyglądać, jak powinna kształtować nasze dzieci – bo że je kształtuje przemożnie, nie wolno nam wątpić. Strajk nauczycieli jest najważniejszym protestem w czasie rządów PiS. Być może jest najważniejszym protestem w całym okresie III RP. Nie wolno go ani zgasić, ani wtłoczyć w ramy plemiennej wojny.
Paweł Kasprzak, 21 kwietnia 2019 r.
Kto z opozycji i kiedy nawoływał nuczycie-
li do zakończenia strajku? Czytałam i słuchałam wypowiedzi przedstawicieli KE.
Wszyscy oni zwracali się do rządu o speł-
nienie postulatów płacowych nauczycieli.
Może coś przeoczyłem?
Tu dość wyczerpująca i ostrożnie wyważona ocena wypowiedzi PO. https://oko.press/koalicja-europejska-przeszkadza-protestujacym-broniarz-zadnej-suflerki-nie-potrzebujemy/ Było więcej takich wystąpień polityków PO. Neuman w TOK FM opowiadał o załamaniu poparcia dla strajku i kłopocie z promocjami. Wałęsa wzywał do zakończenia strajku, którego nie da się wygrać. Lis wygłaszał podobne komentarza. No, trochę tego było.
Trzymam kciuki za nauczycieli. Jeśli nie teraz, to kiedy mają walczyć o zmiany w szkolnictwie począwszy od płac? Słyszałam opinie załamanych rodziców maturzystów, ale czy to nie wina rządu że mogą mieć stracony rok? Takiego lekceważącego stosunku do tego zawodu nikt by się niespodziewał, koszmar!!!
Jako mąż nauczycielki, ojciec 2 dzieci w wieku szkolnym oraz nauczyciel z wykształcenia nie popieram postulatu wzrostu wynagrodzenia dla wszystkich nauczycieli. Na podstawie własnych doświadczeń uważam, że wielu nie tylko nie zasługuje na podwyżkę, ale i nie powinno tej pracy w ogóle wykonywać. Niech mi ktoś wytłumaczy, jak nagle po podwyżce słaby nauczyciel stanie się lepszy. Jak ja i moje dzieci zyskają na tej podwyżce, ufundowanej przecież z moich podatków.
Podwyżki tak, ale przeraza mnie, że tak liczne środowisko postuluje tylko wzrost wynagrodzeń, zupełnie zapominając, że niskie płace to tylko część z problemów systemu edukacji.
Spór zbiorowy z pracodawcą może dotyczyć zdaje się tylko wynagrodzenia, warunków pracy i jakichś tam związkowych spraw. Innych problemów systemu edukacji chyba po prostu formalnie nie może.
Mniej więcej się zgadza:
„Art.1.Spór zbiorowy pracowników zpracodawcą lub pracodawcami może dotyczyć warunków pracy, płac lub świadczeń socjalnych…” itd. Bardzo wąskie rozumienie. Warunki pracy bywają przedmiotem prób rozszerzającej interpretacji, ale chodzi tu — nie miejmy złudzeń również co do orzecznictwa sądów — raczej o bhp. Co nie znaczy, że przy okazji nie można poruszać innych rzeczy przy negocjacyjnym stole i nawet handlować ustępstwami płacowymi w zamian za inne.
Ale generalnie tak — cytowane sformułowanie ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych jest głównym i najczęstszym powodem, dla którego strajk — dla swej legalności — wymaga roszczeń płacowych.
Kłopotów jest zresztą więcej. Stroną sporu — wykonawcą uprawnień pracowniczych — mogą być tylko związki zawodowe, a nie żadne Międzyszkolne Komitety Strajkowe grupujące członków wszystkich związków oraz niezrzeszonych. Wszystkie te rzeczy w praktyce zależą jednak oczywiście od siły strajku i negocjacji.
„Niech mi ktoś wytłumaczy, jak nagle po podwyżce słaby nauczyciel stanie się lepszy. Jak ja i moje dzieci zyskają na tej podwyżce”
To proste – sądzę, że rozumieją to nawet dzieci z podstawówki. Jeśli pensja nauczycieli będzie godna, a nie głodowa – to być może będą chcieli przychodzić do pracy w szkołach nauczyciele z prawdziwego zdarzenia.
„…przeraza mnie, że tak liczne środowisko postuluje tylko wzrost wynagrodzeń, zupełnie zapominając, że niskie płace to tylko część z problemów systemu edukacji.”
A mnie przeraża, że tak wiele osób zapomina (albo nie rozumie ), że zapłata za pracę umożliwiająca godne życie (a nie wegetację) to podstawa, bez której nie da się myśleć – no po prostu NIE DA SIĘ myśleć – o jakichkolwiek innych problemach!
Wesołych świąt.
Nauczycielowi bez odpowiedniego warsztatu nie pomoże nawet podwojenie pensji. Sam pamiętam, jak na studiach część studentów juz na etapie pierwszych praktyk powinna zostać odsunięta od możliwości pracy w szkole. Tacy ludzie wciąż pracują jako nauczyciele.
Mam mocno pomieszane wrażenia po przeczytaniu tego tekstu. Ważnego i zapewne z ważnych powodów napisanego. Pomijam pierwszą część, dwa akapity bo odbieram je jako okładanie na oślep wszystkich, którzy się nawiną.
Co do odwołania się do strajku czynnego i nauczycielskiego sejmu, w pełni się zgadzam. Z tym, ze w obecnej sytuacji byłaby to improwizacja i to wielka.Wszystko jest jednak do zrobienia, byle by ludzie wytrzymali.
Na improwizację nie ma momentu lepszego niż strajk, w którym i tak wszystko ulega zawieszeniu, mówiąc najdelikatniej. Co zaś do okładnia wszystkich, którzy się nawiną — pamięta Pani jakiś wyjątek od opisanej reguły? Widzi Pani nadzieję rzeczywistego wypełnienia tej i innych podobnych obietnic po wygranych wyborach? Prawa kobiet? Mniejszości seksualne? Emerytury? Praworządność? Być może okładam, zapewniam jednak, że nie na oślep.
Mam bardzo podobne spostrzeżenia.
Propozycje rozwiązania problemu – wyjście na przeciw potrzebom chwili (klasyfikacje, matury, zakończenie roku…) z jednoczesnym bardzo aktywnym szukaniem nowego modelu – nie rezygnowaniem z oporu i jasnej artykulacji własnego zdania !
Myślę, że najważniejsze jest określenie imponderabiliów – głównie celu/celów edukacji w Polsce i propozycje metod ich realizacji.
Bardzo podoba mi się taka oddolna robota – współdziałanie nauczycieli z NGO-sami i Samorządami – bo to wreszcie daje szansę przejęcia inicjatywy dyskursu o edukacji od polityków wykorzystujących temat do swoich koniunkturalnych celów.
Panie Pawle!
Co do kierunku i zasadniczej części rozumowania, opinii n/t polityków opozycji etc. – w pełni zgadzam się z Panem. Opozycja, czyli ci, którzy wcześniej sprawując władzę doprowadzili do triumfu PiS – dzisiaj mają tę samą „receptę” co wcześniej. Przywróćmy to co było – i więcej tego samego. Może jaka władza, taka opozycja. Wart Pac pałaca, a pałac Paca?
Obecny strajk Nauczycieli jest zdecydowanie większą, trwalszą i lepiej zorganizowaną akcją niż marsze KOD, „czarne protesty” czy demonstracje Obywateli RP. Z całym szacunkiem dla wszelkich działań. Zapewne zasadnie niemodny dziś W. Lenin, określił jednak dość prosty azymut: państwo policyjne to takie, w którym policjant zarabia więcej niż nauczyciel. Nie twierdzę, że policja zarabia w sam raz np. w stosunku do ryzyka utraty zdrowia czy nawet życia. Ale tzw. psia grypa przed świętem 11 listopada 2018 przyniosła szybką podwyżkę płac dla Policjantów. Już w czasie strajku Nauczycieli – Prezes ogłosił 5-tkę rozdawnictwa pieniędzy/świadczeń, częściowo sensowną (choć brak szczegółów żeby precyzyjnie ocenić). A o strajkujących Nauczycielach nawet pół słowa. Za to dodatkowo dał dopłaty do krów i świń, które nie strajkują, ale tylko na rzecz małych gospodarstw (kilka ha), które są kulą u nogi rozwoju polskiego rolnictwa.
Panie Pawle, doceniając Pańskie 6-punktowe, ciekawe remedium na to „co dalej ze strajkiem?” można żywić sporo wątpliwości. Pierwszy wniosek – stępić, złagodzić ostrze strajku. Że Nauczycielom chodzi o cele wyższe. Na pewno też, ale to z płac reguluje się rachunki, płaci za zakupy. Zwłaszcza gdy realizacja celów wyższych w oderwanym kontekście jednej branży (budżetowej) nie ma szans powodzenia. Kiedyś zajmowałem się teorią (czasem i praktyką) strajków, tematem pracy magisterskiej była „Historia prawa do strajku” począwszy od florenckich sciompich (stąd włoska nazwa strajku – sciopero). Na podstawie rozproszonych zdarzeń z różnych krajów i różnych lokalizacji – interesował mnie szczególnie strajk czynny, o którym Pan wspomina. Na podstawie różnych sugestii (B. Horvath, Ch. Harmann czy postulaty śląskiego ruchu samorządów pracowniczych Hansa Szyca w latach 1980-81) przyjąłem, że oddolny, demokratyczny socjalizm to nic innego jak POWSZECHNY, PERMANENTNY STRAJK CZYNNY Z ALTERNATYWNYM RZĄDEM CENTRALNYM. W zakładach produkcji, urzędach, placówkach oświaty itd. Ale warunki: (1) musi to być sytuacja ponad-branżowa; (2) musi zaistnieć drugi potencjalny ośrodek władzy. Zgodnie z definicją sytuacji rewolucyjnej: dwuwładztwo. Żaden z tych dwu warunków nie jest obecnie w Polsce spełniony.
Zatem wracając na realne podwórko. Strajk czynny, o który Pan wnosi raczej nie ma szans. Chociaż kto wie, może historia znajdzie nowe meandry. Ja tego póki co, nie widzę. W obecnym kontekście koncept strajku czynnego może rozmywać ostrze Strajku Nauczycieli. Tak jak „rozmywały” ostrza strajkowe różne postulaty wśród 21 żądań Solidarności w 1980. Anna Walentynowicz, demokracja związkowa i podwyżki płac – mieszały się ze sobą na różnych poziomach ważności. Ale to było ich siłą.
Nie, Panie Pawle, rezygnacja z „przyziemnego” postulatu podwyżek płac dla Nauczycieli, wymiernego uznania ich funkcji i pracy, to chyba strajkowe samobójstwo. Wygodne dla obu frakcji prawicy: i tej, która rządzi (PiS) i lidera opozycji (PO). A poza tym, to nie gra w szachy. Ludzie, którzy ciężko pracują (polskie powiedzenie – „obyś cudze dzieci uczył”) nie powinni zarabiać mniej niż Policjanci. Jak dzisiaj ustąpią przed sztuczną presją sytuacyjną, jako środowisko branżowe mogą się długo nie pozbierać. Mamy w Polsce ok. 5 mln dzieci i młodzieży w wieku edukacyjnym. Na ok. 20 tys. żłobków i szkół, do strajku przystąpili Nauczyciele z 3/4 szkół. To nie jest żaden spisek masonerii czy opozycji, to realny problem, artykułowany dość solidarnie przez jedno z bardziej światłych środowisk w kraju.
Ogromna rola Rodziców/Opiekunów. Czy przyłączą się do mentorów swoich Pociech czy do rządu PiS, który na lewo i prawo, zwłaszcza na prawo – za grosze wymaga wysokiej jakości usług edukacyjnych? Nie ma czegoś takiego, jak i dobrze, i tanio. Powtórzę: szkoda zmarnować szansę takiej mobilizacji, bo przez X lat się nie powtórzy. A w końcu to Nauczyciele dają przykład. Niech sami zdecydują. A Rodzice i Opiekunowie albo ich wesprą albo nie.
Panie Pawle, wyrazy uznania, mimo pewnej różnicy zdań. Pozdrawiam – RD.
W tekście jest wyraźnie napisane, że postulat podwyżki powinien pozostać głównym. Interesujące są uwagi o dwuwładztwie — nie jestem pewien, dlaczego to rzeczywiście ma być konieczne, ale skoro już o tym mowa, to uważam, że istotnie — główną siłą takiej akcji byłyby fakty dokonane polegające na realnym przejmowaniu szkół przez samorządy.
W związku z komentowanym tekstem myślę tak: strajki wybuchają, gdy ludzie dochodzą do ściany, tj. gdy nakłada się i kumuluje wiele negatywnych zjawisk. Tego właśnie doświadcza dziś nasza szkoła. Przyczyną strajku są nie tylko żenująco niskie pensje, ale też odgórnie narzucony model edukacji – kompletnie niewspółmierny do wyzwań współczesnego kontekstu cywilizacyjno-kulturowego – chaos wywołany ideologicznie motywowanymi nakazami i pogarda dla zawodu nauczyciela.
Wygaszenie strajku jako element wyborczych gier i związanych z nimi obietnic oznaczałoby pacyfikację społecznej determinacji, podczas gdy potrzebny jest gruntowny namysł nad warunkami powszechnej edukacji w rozmaitych wymiarach.
Strajk czynny na sposób opisywany w komentowanym tekście to dobre rozwiązanie, które może służyć poszukiwaniu sensownego modelu edukacji.
Strajku nie zawieszać! Cenzurki dzieciom wystawić! W razie nieustępliwości rządu zapowiedzieć kontynuację strajku po wakacjach.
Pomysł zwołania sejmu nauczycielskiego wydaje się ze wszech miar słuszny i pilny! W 1919 roku ludzie umieli to zrobić i przy tym sensownie zaplanować edukację zgodną z wymogami tamtego czasu.
Przygotowanie i zwołanie sejmu nauczycielskiego nie może się równać akceptacji dla stadionowych zawodów przy „okrągłym stole” premiera Morawieckiego, więc gdy naprawę systemu edukacji ogłaszają ci, który właśnie tak go naprawili, że doszło do zapaści.
Minister Zalewska jest 19 ministrem edukacji od 1989 roku. Każdy nowy minister jednoosobowo zaznacza swoją rolę odgórnymi zmianami, które dotyczą całych populacji. Wyobraźmy sobie, że miara metra zmienia się wraz z każdą zmianą rządu. Tak u nas zmienia się tzw. „podstawa programowa”, która wbrew nazwie nie jest podstawą, lecz detalicznym programem, który służy kontrolowaniu prawomyślności nauczycieli i skutkuje jednym wielkim udawaniem sensu obowiązkowej edukacji. Podstawa programowa powinna określać wyłącznie fundamentalne założenia przyjmowanej filozofii kształcenia.
Prawdziwa reforma ma szanse jednak tylko wtedy, gdy jest oddolna. Może powinni o tym pamiętać ci wszyscy, którzy odzierają nauczycieli z godności! Podniesienie zarobków jest absolutnie konieczne, by zawód stał się atrakcyjny dla najlepszych!
Panie Pawle (ad vocem Pana wpisu z 21/04/2019 g. 23:53). W artykule „Nie zostawiajmy nauczycieli”,
fakt, napisał Pan „postulat radykalnej podwyżki płac z wielu powodów pozostawiłbym na pierwszym miejscu listy postulatów”. Tyle, że Pańska koncepcja strajku czynnego może być tu przeciw-skuteczna. Jeśli Nauczyciele będą pracować z dziećmi i młodzieżą gratis, tym lepiej, po co im więcej płacić? Niech robią co chcą, Naczelnik z Nowogrodzkiej nie ma dzieci. Pański pomysł strajku czynnego Nauczycieli nie bardzo mieści się w typologii strajków dotychczas znanych. Ale – w końcu Polska była głównym laboratorium ruchów strajkowych drugiej połowy XX w. Może w Pańskiej koncepcji jest coś na rzeczy?
Typologia i historia rozwoju form strajku jest w skrócie taka:
– [1] Strajk absencyjny bierny. Po prostu pracownicy (dawniej robotnicy) nie idą do pracy. Pozostają w domu, spotykają się w okolicy itp. Odmawiają pobytu w zakładzie, są poza okolicą zakładu pracy.
– [2] Strajk absencyjny czynny. Strajkujący wykazują aktywność polegającą np. na demonstracjach pod zakładem pracy, na blokowaniu bram (dostępu) dla łamistrajków, manifestacjach ulicznych. Dochodzi do starć z policją. Tak było np. w Polsce w Grudniu 1970.
– [3] Strajk okupacyjny bierny. Istotny przełom, kapitaliści podnoszą larum „zamachu na święte prawo własności prywatnej”, włodarze publiczni wrzeszczą o „nierobach”. Pracownicy zamykają się w swych miejscach pracy, blokują i kontrolują je od środka, siły policyjne muszą ewentualnie szturmować. Tak było w Polsce podczas zwycięskiego Sierpnia 1980 i po puczu z Grudnia 1981.
– [4] Strajk okupacyjny czynny. Rzadki przypadek, znany m. in. z kopalń w Boliwii i w Turcji, z niektórych miast – gdzie załogi zakładów pracy czy samorządy lokalne de facto przejmują pełnie praw i normalnie dalej funkcjonują, ale krótko, bo kapitalistyczne otoczenie i władze publiczne szybko je wykańczają za pomocą blokad finansów, możliwości handlu, dostaw mediów itd.
Trzeba mieć świadomość, że strajk okupacyjny czynny, a o takim Pan pisze, jest de facto REWOLUCJĄ OBYWATELSKĄ, która [a] podważa zastany porządek władzy i/lub własności, [b] musi przybrać wymiar jakkolwiek masowy (powszechny) i długotrwały, [c] musi mieć alternatywny ośrodek władzy – takim może być np. niedawno powstały Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy, utworzony ponad i poza centralami związków zawodowych, w myśl zasady podziały idą „w poprzek”, [d] musi zaistnieć zaplecze finansowo-funkcjonalne, jeśli nie w formie rewolucyjnej (nowy rząd centralny), to choćby w wersji reformatorskiej (finansowanie samorządowe, społeczne).
Ten ostatni warunek (finanse) ma in fine znaczenie decydujące. W przypadku szkół publicznych jest to możliwe. Finansują je jednostki samorządu terytorialnego, gdzie po zeszłorocznych wyborach front anty-PiS (opozycyjny wobec obecnego rządu centralnego) uzyskał mocną pozycję. O ile samorządy terytorialne zechcą finansować szkoły ze strajkującymi czynnie Nauczycielami (gł. Nauczycielkami), to taki strajk czynny może mieć sens i może się udać. Co więcej, nie musi objąć 100% szkół w Polsce, a tylko te szkoły/obszary gdzie dojdzie do współpracy z organami samorządu terytorialnego. Ot, rodzaj cząstkowej, rozproszonej i pełzającej rewolucji obywatelskiej.
Kwestia czy i na ile to się może udać (póki co, chyba nie ma alternatywy, bo władza cynicznie milczy jak PiS, przepraszam sfinks) zależy od central związkowych (ZNP, FZZ) i OMKS oraz wsparcia społecznego. Mamy w Polsce ok. 5 mln dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. Pod względem dzietności zajmujemy 212 miejsce na świecie (na 224) ze wskaźnikiem dzietności 1,33. Co oznacza, że w reprodukcję było zaangażowane średnio ok. 3,8 mln kobiet i statystycznie porównywalna liczba mężczyzn. Przyjmując nawet różne korekty „losowe” (kobieta wieloródka, mężczyzna wielo-związkowy) mamy minimum 6 mln osób dorosłych, którym los ich dzieci, zatem i szkół nie powinien być obojętny. Do tego dochodzą babcie, dziadkowie, dorosłe rodzeństwo, ciotki, wujkowie itd. Wyjdzie, że ponad połowa dorosłej części społeczeństwa (wyborców) należy w jakimś stopniu do grona interesariuszy dobrostanu szkół. A dobra szkoła to przede wszystkim dobrzy nauczyciele. Nie będzie dobrych nauczycieli jeśli będą źle opłacani, jeśli ledwie starcza im na życie, a na pracę w takich warunkach zdecydują się outsiderzy.
Obecny strajk Nauczycieli słusznie łączy dwa cele: podstawowy – podwyżki płac; oraz docelowy – lepsza szkoła. Te cele są współzależne. I niech różne polityczno-publicystyczne małpy darują sobie banana o nazwie „misja”. Nauczyciel to realny zawód, a nie abstrakcyjna misja. Misją może być np. uprawianie polityki. Niech ci misjonarze zredukują swoje zarobki do poziomu płac nauczycieli. W Sejmie zrobi się pusto. Niech łamistrajk A. Duda wyjaśni czy za czas swojej działalności „oświatowej” pobierał pensję nauczycielską czy prezydencką? Dojeżdżał do szkół na koszt własny, czy kolumną na koszt podatników, w tym nauczycieli?
Nauczycielki/Nauczyciele podjęli strajk w okresie egzaminów. I bardzo dobrze, jeśli ich przekaz ma być słyszalny. Mieli strajkować w wakacje lub w ferie? Za dobrze pamiętam gierkowską propagandę z 1976 o „warchołach” z Radomia i Ursusa, podobną propagandę jaruzelską z okresu Stanu Wojennego, żeby dać się ogłupić żałosnej retoryce rzekomego „dobra publicznego”. Rzecz nie w tym co bajdurzą różnej maści „misjonarze” czy polityczne liczyrzepy sondażowo-wyborcze z Platformy Ośmiorniczkowej i ich analogiczni sojusznicy. Rzecz w tym, czy strajk się utrzyma. Pańska koncepcja, Panie Pawle – strajk okupacyjny czynny – musi zakładać pewną trwałość takiej sytuacji. A jeśli ma być trwały musi posiadać podwójne wsparcie.
Wsparcie zewnętrzne – ze strony central związkowych (ZNP, FZZ) i Ogólnopolskiego Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego, ze strony różnych NGO-sów jak Obywatele RP i wiele innych, ale nade wszystko ze strony samorządów terytorialnych (finanse!) i ich stowarzyszeń typu Związek Miast Polskich i inne jemu podobne. Wtedy rewolucja obywatelska w oświacie może przetrwać. Ale żeby nie zamieniła się w formę przetrwalnikową potrzebne jest wsparcie wewnętrzne – w organach szkół. Tu sami nauczyciele plus młodzież nie dadzą rady. W ustawie Prawo oświatowe z 14/12/2016 PiS przez nieuwagę nie dobił autonomii oświaty. Pozostawił 4 organy konsultacyjne szkół. Radę pedagogiczną, typowo zawodową, oraz 3 ciała ewidentnie społeczne: Radę rodziców i Samorząd uczniowski oraz Radę szkoły powołaną z inicjatywy 2 spośród 3 wcześniej wymienionych organów. Np. na wniosek Rady rodziców i Samorządu uczniowskiego. Nawet, co nie jest powiedziane, jeśli Rada pedagogiczna byłaby zmajoryzowana „od góry”, to są jeszcze do opanowania 2 organy społeczne: Rada rodziców i Rada Szkoły. Samorząd dzieci i młodzieży z natury rzeczy będzie mądrzejszy od dorosłych, pod warunkiem, że ci ostatni będą chcieli z nim rozmawiać, a nie traktować jak dzieci czy jak rząd Nauczycieli.
Na koniec garść argumentów finansowych, przeciw temu co może podnieść PiS i rzekomo opozycyjne partie „budżetowe”. Mamy w Polsce 600 tys. nauczycieli. Średnia podwyżka 1 tys. PLN na głowę daje 6 mld PLN brutto. Odliczając podatki i składki ZUS ok. 4,8 mld PLN. Razy 12 miesięcy = niecałe 58 mld PLN. Faktycznie sporo pieniędzy z budżetu, nie to co dopłata na krówkę czy świnkę. Ale może warto przypomnieć, że PiS szedł do władzy pod hasłem „Wystarczy nie kraść”, które samo w sobie nie było mądre, bo to nie wystarczy. Trzeba nie tylko nie kraść, ale i nie trwonić na bezdurno (na różnego typu PiSiewiczów, na sponsoring patriotyczny, na głupie inwestycje np. Solaris), a przede wszystkim trzeba dobrze zarządzać gospodarką krajową.
Tymczasem ultra-narodowy rząd PiS nie tylko źle zarządza (nie zarabia), ale przepuszcza pieniądze przez palce. PiS głosił, że za rządów PO-PSL budżet tracił na nieszczelności podatku VAT od 30 do 50 mld PLN rocznie. Po uszczelnieniu przez M. Morawieckiego wpływy wzrosły o 12-15 mld PLN (nie ma danych szczegółowych). Czyli albo PiS kłamał zawyżając minimum 2 lub 4-krotnie straty z tytułu VAT, albo rząd PiS jest nieudolny i nadal do budżetu nie trafia większość „dziury”. Byłyby jakieś pieniądze na podwyżki dla nauczycieli? Ale z tego premier MM na pewno koncertowo się wykpi. Gorzej z danymi, które od niego nie zależą. Transfery brutto kapitału z Polski do firm zagranicznych: w latach 2013-15 (rządy PO-PSL) 314 mld PLN; w latach 2016-2018 (rząd PiS) 383 mld PLN. Wzrost o 21%, w wartościach bezwzględnych o 69 mld PLN. O ponad 11 mld PLN więcej niż potrzeba na podwyżki dla tych, co nasze dzieci i wnuki uczą.
W powojennej już Polsce byłem uczniem od 1945 r. do matury w 1952 r. Większość moich nauczycieli
w tym okresie było płci męskiej pomimo, że wojna pomniejszyła głównie liczebność mężczyzn, w tym szczególnie dotkliwie spośród inteligencji. Spróbujcie znaleźć statystyki jak, w latach PRL-u a następnie
III Rzeczypospolitej, postępowała feminizacja zawodu nauczycielskiego. Przyczyna jest oczywista – to stale malejąca jego atrakcyjność finansowa. Co więcej, w tym sfeminizowanym zawodzie obecne, porównywalnie do zawodów innych niskie płace, muszą mieć negatywny wpływ na to kto ten zawód wybiera. Przywrócenie właściwej, dla państwa, społeczeństwa, narodu, rangi zawodu nauczycielskiego musi przede wszystkim uczynić go najatrakcyjniejszym zarobkowo zawodem w Polsce wraz z równoczesnym rygorystycznym zwiększaniem wymogów co do efektywności pracy nauczycielskiej,
która przecież jest mierzalna.
Tylko nauczyciele nie mówią że z dodatków maja co miesiąc drugie tyle co pensji i że pracują 20h tygodniowo, co rok z notatek prowadzą lekcje, a dzieci muszą chodzić na korepetycje i uczyć się w domu po przez pracę domowe. Są dobrzy nauczyciele jak i są tacy co tak naprawdę się do tego nie nadają i tacy maja najwięcej do gadania. Niepasuje to się zwolnić znajdą się chętni na wasze miejsca, tak jak to się dzieje wszędzie
Pan się minął z właściwym czasem. Trzeba było nająć się u Jerzego Urbana te trzydzieści kilka lat temu. Chociaż tam wymagano ortografii i interpunkcji jednak…
Pewnie prawdą jest, że nawet kucharka może zostać nauczycielem. Ale pewnie nie każda może być dobrym nauczycielem, a na pewno takie założenie o szybkiej promocji kucharek nie powinno być zasadą ustrojową.
Systemowa pogarda dla pracy jest tutaj symptomem czegoś jeszcze bardziej odrażającego. Otóż, kto zezwala by dzieci w dorosłe życie wprowadzali ludzie z negatywnej selekcji, a jeśli to jednak z powołania, to by młodym wzorem, gdy sami są wyzyskiwani, lub świecili dobrym przykładem, gdy luminaci państwa sami dają przykłady własnego nieuctwa?
Panie Karolu,
Jeśli zna Pan jakiegoś nauczyciela, który „uczy” odczytując zeszłoroczne notatki – to rzeczywiście proszę doradzić temu Panu/ tej Pani, że może lepiej przemyśleć – czy zostać czy pójść jednak do innej roboty. Za czytanie notatek dotychczasowa pensja wystarczy – tylko, że to nie jest to edukacja !
A może Pan Karol jest ofiarą takiego właśnie nauczyciela, albo słabo się uczył i nie zauważył tej ogromnej różnicy.
Mnie w dzieciństwie interesowało dosłownie wszystko, ale jedna Pani uczyła mnie matematyki jako lekcji precyzyjnego myślenia. Byłem oczarowany tą Panią, byłą wieźniarką obozu koncentracyjnego, tak dużo mi dała. Chociaż do dzisiaj żyję z matematyki stosowanej, to mam wrażenie, że jest to tylko cząstka daru tego Wielkiego Pedagoga.
A ja trafiłam w łapy humanistów. Matematyki – tylko tyle, żeby przeżyć w mieście, ale za to moi poloniści i historycy nie wypuściliby z „humana” nikogo kto nie wiedziałby kto to był Hegel. Kant, co zajmowało filozofów antycznych, dlaczego wybuchały konflikty światowe, jakie wydarzenia należy zapamiętać – by nikt nam głupot nie wmówił po latach, że tak nie było !
Mam wrażenie, że im dalsze komentarze, tym dalej odbiegają od meritum artykułu p. Pawła Kasprzaka. Za chwilę będą wspomnienia klasówek i studniówek. Co może potwierdzić nie najlepszą jakość oświaty w zakresie logiki formalnej i dyscypliny intelektualnej lub chłonności abiturientów. Może warto wrócić do istoty rzeczy podniesionych w artykule? Serdecznie pozdrawiam!