Walka o wolne media to bój o naszą wolność

Choć widać ich kres, resztką sił bronią się wolne sądy, a już znaki na niebie i ziemi wskazują, że PiS gotuje się do ataku na media – pisze Wojciech Fusek
 
Władza według konstytucji RP należy do obywateli, czyli do Polaków. W związku z tym ta czwarta władza, która ma bardzo duży wpływ, bo komunikuje różne rzeczy i może zmieniać nastroje społeczne, też powinna należeć do Polaków – wyrwało się wiceministrowi kultury Pawłowi Lewandowskiemu. – Ponieważ media są też filtrem, to jedne opinie mogą przekazywać, a drugie – nie. Musimy mieć 100-procentową pewność, że wszystko, co dzieje się w Polsce, jest kontrolowane przez polskie władze. Czwarta władza też musi być polską władzą – dodał.
To jego ministerstwo odpowiada za przygotowanie ustawy, która ma „zmniejszyć koncentrację kapitałową w segmencie mediów”. Gdyby opozycja miała think tanki medioznawców i analityków języka, to cytat ten byłby dogłębnie analizowany. Ja skreślę tylko kilka zdań.

    Czego nie chciał powiedzieć Lewandowski

W wypowiedzi ministra zbulwersowało twierdzenie, że „media powinny należeć do Polaków”. To pokazuje, jak łatwo manipulować tzw. liberalnymi mediami. Gdy sztandarowe kwestie – nacjonalizm, LGTB, prawa kobiet, wolność jednostki – zostaną rzucone w przestrzeń publiczną, dziennikarze jak psy Pawłowa ruszają za tym ochłapem, nie patrząc na resztę. Tymczasem minister zdanie wcześniej stwierdził: czwarta władza, która ma bardzo duży wpływ, bo komunikuje różne rzeczy i może zmieniać nastroje społeczne – czym zdradził, jak jego formacja rozumie zadania mediów i w którą stronę ma iść reforma.

Media nie mają być platformą wymiany poglądów, narzędziem kontroli władzy, samorządów, biznesu, NGOsów itd. Nie mają bić na alarm, czasem histerycznie, gdy dzieje się zło. Media – tak jak rozumie je PiS – mają za zadanie wpływać na nastroje społeczne, a to jest czysta propaganda. Muszą mieć jeden przekaz – nieważne czy prawdziwy, ważne, że słuszny.
Jasnym się też staje, dlaczego mają być polskie. Bo to ma być propaganda narodowa.
Musimy mieć 100-procentową pewność, że wszystko, co dzieje się w Polsce, jest kontrolowane przez polskie władze – dodał minister. Włos staje na głowie, gdy się to czyta.

Reakcje na polski charakter mediów PiS sprawdzał – mówiąc językiem wojskowej taktyki – po rozpoznaniu zwiadem i ostrzałem artyleryjskim.
Ostrzałem artyleryjskim był atak na wszystko, co niemieckie. A zwiadem? Proszę sobie przypomnieć, że na początku mówiono tylko o „zmniejszeniu koncentracji kapitałowej” w mediach. To kamuflaż propagandzistów, gdy temat jest gorący i trudno go ukryć, albo gdy chce się rozpoznać przedpole. Wtedy wrzuca się zmianę pod przykrywką szerszego projektu (jak wychwycony przez posła Arłukowicza zamach na in vitro, ukryty w ustawie zmieniającej sposób finansowania świadczeń zdrowotnych ze środków publicznych) lub pod nazwą, która niewiele powie zwykłemu śmiertelnikowi, a można pod nią ukryć wiele znaczeń i rozwiązań, co pozwoli się wywinąć kłamstwami spod ognia pytań.

W tej chwili jesteśmy na etapie analizowania wewnętrznie możliwości, które chcielibyśmy tam zastosować. Jak się na coś zdecydujemy zaimplementujemy to do projektu – dodał Lewandowski.
Znów perła nowomowy. Nawet najbardziej zakłamany język nie zamaże jednak wszystkiego. W PiS nikt nie mówi od siebie, z każdego wypowiedzianego zdania płynie komunikat. Trzeba tylko – niczym w Enigmie – odkryć algorytm albo kod nowego znaczenia słów, zanalizować konteksty oraz przewidzieć do kogo komunikat ma trafić. Na tej podstawie można odsłonić intencje lub plany.
Mówiąc jaśniej, trzeba zgadnąć czy to komunikat do swoich wyborców, by ich podnieś na duchu, czy do drugiej strony, by ją uspokoić i zmylić. Czy może jakąś drobną aferą (np. bilbordową) chce się nakryć inny kontrowersyjny temat.


Podoba Ci się? Udostępnij!

[apss_share]


Raz jeszcze: Analizowanie możliwości, które chcemy zastosować. Analizować, czyli szczegółowo zbadać pod względem efektów. Celem PiS nie jest poprawa, tylko konkretny efekt. Nie potrzeba konsultacji społecznych, dyskusji ze specjalistami praktykami z różnych mediów, z różnych opcji. Strata czasu i energii.

Rozmawiałem z prawnikami, którzy albo pracowali przy pisaniu ustawy medialnej, albo rozmawiali z tymi, którzy ją szykują. Ich informacje są szczątkowe i czasem sprzeczne. Zapewne działa zjawisko „głuchego telefonu”, ale jest też kilka wersji ustaw i nie ma kancelarii, która zbierałaby całość. Ten model, często przez PiS stosowany, jest jedną z przyczyn – obok niekompetencji – tego, że ich ustawy pojawiają się w Sejmie w ostatniej chwili i są wewnętrznie sprzeczne.
Tak może być i z medialną. Po miesiącach oczekiwań zobaczymy prawnego potworka.

    Kto na celowniku

Podobno Jarosław Kaczyński jeszcze nie zdecydował, czy chce strzelać do telewizji, czy może do mediów lokalnych. Pierwsze dałoby totalną przewagę propagandzie, alternatywna rzeczywistość kreowana w TVP nie miałaby się z czym konfrontować. Drugie jest mniej spektakularne, nie podgrzeje aż tak nastrojów społecznych, ale przygotowuje grunt pod wybory samorządowe. To ważne, bo jeśli nie spacyfikuje się szybko wolnych sądów, trzeba będzie wygrać wybory lokalne – nazwijmy to – według reguł prawa, co najwyżej z pomocą zmian w ordynacji. To zmusza do przejęcia lub przynajmniej wyciszenia lokalnych mediów, które nie powinny utrudniać pracy kandydatom PiS, a wręcz przeciwnie, powinny atakować skutecznie lokalnych kandydatów opozycji.

W tym media ogólnokrajowe nie pomogą. Można nagłośnić sprawę jednego czy dwóch polityków PO lub „N”, ale skutecznie nie obryzga się wszystkich, bo lokalne społeczności swój rozum mają i głosują na konkretne osoby, a nie na coś takiego jak partia. Trudno też walić z kolumbryny TVP do samorządowych komitetów. Natomiast lokalnymi mediami można wykonywać chirurgiczne cięcia oczyszczając zdrową tkankę narodu z lewacko-liberalnej narośli.

Opanowanie mediów lokalnych wspomoże też prowincjonalnych Misiewiczów i posłów PiS, którzy podobno bardzo naciskają na wprowadzenie ustawy medialnej. Sami nie będą krytykowani i będą mogli obsadzać innych niekompetentnych. A takie rozdawnictwo posad to w terenie klucz do sukcesu.
Teren przejęty od PSL, indoktrynowany przez wiejskich proboszczów – członków kościoła ojca Rydzyka – to sondażowe i wyborcze zaplecze partii Kaczyńskiego. Po przejęciu mediów lokalnych świat miasteczek i wiosek zostanie zabetonowany na lata.
Ktoś powie: – To nie te czasy, jest przecież Internet…

    Internet i co z tego?

Jego siła, szczególnie na głuchej prowincji, jest przereklamowana. Dwuwymiarowy świat Internetu okazał się być środowiskiem przyjaźniejszym dla fake newsa niż dla prawdziwej informacji. Oczywiście w wielu miejscach znajdą się tropiciele nieprawości, ale zasięg ich blogów, czy serwisów bywa mizerny. Łatwo ich zastraszyć, ośmieszyć albo przekupić. Poza tym nie wzmacniają przekazu opozycji, bo trudno by pisali o boju o Trybunał Konstytucyjny, o sporach z Unią Europejską, czy podejrzanych interesach Macierewicza.

Samego Internetu PiS tykać nie chce. Brak masowego zaangażowania młodych w uliczny ruch protestu to zbyt cenne zjawisko, by prezes zrobił jakikolwiek ryzykowny ruch, który by sytuację odmienił. Podobno PiS zlecił badania testując różne reakcje na skalę ograniczeń w Internecie i wyniki są oczywiste. To nie sądy, nie telewizja, nie paszport w domu i nie ulica są dla młodych przestrzenią wolności. Jest nią Internet. Co więcej, identyfikują oni partie polityczne, rząd, kościół i rodziców jako główne zagrożenia tej wolności. To rozumie nawet prezes, choć podobno z samego Internetu nie rozumie prawie nic.
 

 

    Dlaczego media muszą być wolne

Już choćby z tego opisu widać, dlaczego trzeba wolnych mediów bronić. Bronić nie znaczy zachować bez zmian. One, tak jak wszystko, podlegają degeneracji, starzeniu. W mediach, może bardziej niż gdzie indziej, sprawdza się – i to dosłownie – stara kopernikańska zasada, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. To właśnie pieniądz był przyczyną zepsucia, które może sprawić, że za mediami, które od lat są dyżurnym chłopcem do bicia, nikt się nie ujmie. Bardzo bym chciał się mylić.

Po pierwsze, winnymi nie są tylko dziennikarze. Po drugie, bronić musimy nie konkretnych autorów czy koncernów, ale jednego z najważniejszych bezpieczników demokracji, tej wielkiej krajowej i tej małej lokalnej. Gdy partiom opozycyjnym wyrwano zęby łamiąc regulaminy i obyczaje w Sejmie, gdy prezydent przestał być strażnikiem konstytucji, gdy demontaż sądów dobiega końca, wolne media stają się ostatnim filarem podtrzymującym walący się nam na łeb dach demokracji.

    Dziennikarz to już nie brzmi dumnie

Pauperyzacja zawodu postępuje, szczególnie w mediach newsowych, internetowych i popularnych. Środowisko dziennikarskie należy do najbardziej podzielonych i skonfliktowanych. Oprócz podziału fundamentalnego na media prawicowe i lewicowe-liberalne, mamy podziały na dziennikarstwo cyfrowe i tradycyjne, na dziennikarzy prasowych i telewizyjnych (czytaj mądrych i biednych oraz głupich i bogatych), na młodych wykorzystywanych i starych, którzy zdaniem tych młodych blokują lepiej opłacane stanowiska.
Dziennikarze mają straszną broń – docierają ze swoimi opiniami do milionów, dlatego rany jakie sobie zadają nawzajem też są poważne i trudne do zapomnienia.

Mamy też podział wynikający z konkurencji między poszczególnymi gazetami, stacjami. Ta konkurencja jest od lat wściekle zażarta. Dlatego prawie nie zdarza się byś w TVN usłyszał o Polsacie, w GW przeczytał coś pozytywnego o Rzeczpospolitej i odwrotnie. Z zasady nazwy konkurentów nie istnieją, ich się nie cytuje, nawet jak dadzą ważnego newsa.
To wszystko sprawia, że środowisko nie jest zdolne do samoobrony, bo nie jest solidarne za grosz.

Te podziały niszczą też standardy. Nie ma autorytetów, nie ma wspólnej organizacji, która by oceniała coś od strony etycznej. Nie ma nawet jednej środowiskowej nagrody. Nie oddziela się informacji od infotainmentu. Nie poszukano nazwy, która by odróżniła dziennikarza od showmana, czy producenta fake newsów w tabloidach. A te ostatnie wykonały robotę – czasem na najwyższym poziomie dziennikarstwa np. śledczego – by zatrzeć różnice.

Dziś bywają dziennikarze, którzy dają się przekupywać PR-owcom. Product placement wszedł nie tylko do kin, seriali i programów rozrywkowych, ale też na strony dzienników. Prezenterzy telewizyjni od lat występują w reklamach. Mimo to można zaryzykować tezę, że zniszczenie wolnych mediów będzie jeszcze poważniejszym ciosem w demokrację niż likwidacja wolnego sądownictwa.

To drugie ma brzemienne skutki dla jednostek, zlikwiduje wolne wybory, ale to pierwsze wpłynie na naszą wspólną codzienność. Zamkniemy się w małych grupkach, konformizm i strach wleją się do domów niczym fala powodziowa, stracimy do reszty zdolność dyskutowania, wzrośnie rozwarstwienie. Ci lepiej wyedukowani i bogatsi będą mieli dostęp do mediów zachodnich, reszta zostanie skazana na sformatowany przekaz przygotowany pod dziewiętnastowieczne rozumienie świata, patriotyzmu, demokracji itd.

 


Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!

 

    Czy ten opis to nie jest przesada?

Wystarczy na godzinę włączyć TVP, zwane dziś przez połowę kraju TVPiS. Jeśli 3-4 lata temu mówiono, że zawód dziennikarza upadł, to okazuje się, że można przebić dno i z każdym dniem spadać niżej.
To samo dzieje się w prasie. Jeśli przekaz będzie kształtowała Gazeta Polska, czy – o zgrozo – Gazeta Warszawska lub Nasz Dziennik, to prymitywizacja języka, banalizacja przekazu, bezguście graficzne osiągną stan niszczycielski. Nigdy nie dowiemy się też, ilu polityków, biznesmenów nie decyduje się na działanie nielegalne, nieetyczne, na granicy prawa, bo boją się reakcji mediów. Im one słabsze tym ta prewencja mniejsza. Ale nawet najsłabsze, ale wolne media różnych opcji, są straszakiem. Gdy straszak zniknie…
Z wszystkich tych powodów mediów bronić muszą wszyscy myślący, niezależnie od opcji.

    A jak bronić mediów?

To nie jest proste. Machiny wielkich koncernów potrzebują do działania wielkich przychodów. Kiedyś generowały też wielkie zyski, dziś to biznes nisko marżowy. Dlatego spada jakość, bo wszyscy tną koszty by zamknąć bilans na zero. Jeśli państwo zamiast wspierać – jak robi to wiele rządów – jest obojętne na problem (to była postawa PO) lub stara się utrudnić pracę (od ograniczania sprzedaży, np. na państwowych stacjach benzynowych Orlenu i Lotosu, przez rezygnację z prenumerat w urzędach, sądach, liniach lotniczych, placówkach kulturalnych, po nasyłanie nieustannych kontroli, dolegliwe zmiany w prawie prasowym, podatkowym, dot. spółek itd., ograniczenie reklam spółek skarbu państwa w prywatnych mediach, wysokie kary finansowe) to sytuacja staje się bardzo zła.

Co więc robić? Po pierwsze bronić się muszą chcieć sami dziennikarze. Nie tylko protestować ale zrozumieć, że ich zawód to misja, a teraz walczą o to by ten misyjny zawód nadal mogli wykonywać. To wymaga od nich więcej pokory, więcej pracowitości i więcej odwagi, bez tego zaangażowania obrona nie tylko się nie uda, ale nie ma sensu. Resztę zostawmy ich pomysłowości.

My, czytelnicy, możemy wyjść na ulice, pod redakcje – tak jak to robiliśmy wielokrotnie, ale skuteczność takich gestów jest mała dopóki nie będzie to milionowy tłum.
Możemy kupować pisma, niezależnie od tego, czy mamy czas na przeczytanie wszystkiego, co ciekawe. Możemy wspierać datkami media niezależne – najlepiej przez zlecenie regularnej wpłaty. Promować we własnym zakresie ciekawe artykuły i programy. Przekazywać dziennikarzom jak najwięcej informacji o przekrętach, nieprawidłowościach. Ale też słać im słowa otuchy i wsparcia. Wszystko to ważne.
Niestety, do sfery marzeń możemy w Polsce przełożyć pomysł, by jeden lub wielu bogatych przedsiębiorców stworzyło fundusz wsparcia wolnych mediów. Nasi biznesmeni w swej masie nadal uważają, że ważniejsze jest zmienić samochód co dwa lata, zbudować kolejny dom lub, co i tak najlepsze, rozwinąć kolejny biznes, niż inwestować w edukację społeczeństwa, np. w media, czyli de facto w swoje bezpieczeństwo.

A możliwości jest wiele. Od różnych modeli wsparcia finansowego, po ustanowienie grantów, stypendiów, nagród dla dziennikarzy, fotografów, redaktorów. To nie tylko promowałoby najlepszych, ale też mogło odciążać redakcje. Pieniędzy można też szukać za granicą. Sytuacja w Polsce zbliża się niestety do takiej, w której staniemy się państwem wymagającym wsparcia organizacji broniących praw człowieka i demokracji.

Swoich zwolenników ma też strategia walki z mediami rządowymi, np. przez bojkot. Ich zdaniem to nie tylko kara, ale też szansa na uwolnienie przestrzeni dla mediów niezależnych, bo prawdą jest, że bardzo wielu czytelników, widzów, użytkowników włącza kanał, kupuje gazetę bez jakiejkolwiek konotacji politycznej. Tak jest w każdym kraju, niestety, Polacy należą do najmniej świadomych obywateli-czytelników.
Gdy więc osłabi się media rządowe, stworzy się przestrzeń dla tych pozostałych.
Nie ma złotej recepty, dlatego pewnie trzeba robić wszystko, co się da mając świadomość, że walka jest bardzo trudna.

Taka wojenna taktyka w dłuższej perspektywie jest zabójcza, media powinny dążyć do w miarę obiektywnego przekazu, a przynajmniej do przekazu niezafałszowanego i wielostronnego. Niestety, dziś nie to jest priorytetem, gdyż nie szkoda marzeń o obiektywnym przekazie, gdy płonie wolność.

fot 1. Pixabay, fot.2 Katarzyna Pierzchała
 

2 komentarze do “Walka o wolne media to bój o naszą wolność

  • 9 października, 2017 o 09:24
    Bezpośredni odnośnik

    Nie będzie to komentarz, bo tego tekstu komentować nie trzeba.Sądzę,źe większość z nas mogłoby pod takim tekstem się podpisać, w ramach poparcia. Mam tylko pytanie, mam nadzieję, że retoryczne :Wojtek, czy ten tekst można upubliczniać?
    I jeszcze jedno :jak przekonać szerokie rzesze ludzi, źe obrona wolnych mediów jest tak waźna. Starsi, pamiętający PRL może to zrozumieją, natomiast młodzi?
    Chciałabym się mylić, ale chyba niezbyt wielu z nich czyta prasę..

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *