W interesie wyborców mniej istotne jest to, kto wygra, a bardziej – w jaki sposób to zrobi

Wybory w przestrzeni publicznej często widzi się jako wyścig, gdzie uczestnikami są politycy. Kto pierwszy dobiegnie do mety zdobywa mandat. Oczywiste jest, że stadiony mają swoich faworytów. Stąd też debata publiczna skupia się głównie na szukaniu odpowiedzi na pytanie: kto wygra? Korzystając z tego, że kurz już opadł, ale kibice nie stracili jeszcze totalnie zainteresowania, warto się przyjrzeć na jakich zasadach wygrany wygrał, a przegrany – przegrał

Są trzy zasady w tej grze, czy też – elementy składowe każdego systemu wyborczego. Pierwszy to model karty wyborczej – czy wyborca głosuje na kandydata czy partię (tzw. listy otwarte lub zamknięte). Drugi to wielkość i waga okręgu wyborczego – czy okręgi są jedno- czy wielomandatowe oraz ilu obywateli przypada na mandat. Trzecim elementem jest formuła matematyczna przeliczająca głosy na mandaty, nie taka obca polskiej debacie publicznej ze względu na formułę d’Hondta, o której wspomina się przy okazji każdej spekulacji co opłaca się bardziej w wyborach: startowanie w pojedynkę, czy wspólne listy koalicji kilku partii.

We wszystkich proporcjonalnych wyborach powszechnych w Polsce wyborcy mają realną władzę, wpływ na wyniki wyborów poprzez możliwość zmiany porządku listy kandydatów zaproponowanego przez partie polityczne ponieważ obowiązują tzw. listy otwarte. Oznacza to, że pomimo wskazania przez partię kandydata na „jedynkę”, jeśli większa liczba wyborców zaznaczy np.: ostatniego kandydata na liście, to ta właśnie osoba (a nie „jedynka”) otrzymuje pierwszy (a czasem jedyny) mandat partii w danym okręgu. Jest to swojego rodzaju kompromis pomiędzy władzą partii politycznych a wyborcami, który odzwierciedla europejską kulturę demokratyczną. W systemach większościowych, jak np. w USA, elementem równowagi władzy pomiędzy partiami a wyborcami w wyborze kandydatów są różnego rodzaju prawybory.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Pull up! Mamy za sobą cztery wybory przegrane przez opozycję

Na potrzeby wyborów do Parlamentu Europejskiego Polska jest podzielona na 13 wielomandatowych okręgów wyborczych. W październikowych wyborach do Sejmu będzie 41 okręgów. Wielomandatowość okręgów wyborczych wynika wprost z konstytucyjnej zasady proporcjonalności i poza ewentualnymi debatami o zmianie ustawy zasadniczej nie podlega kwestionowaniu. O wiele ważniejszym pytaniem w podziale kraju na okręgi jest to, czy zasada równej siły głosu, wymagana przez międzynarodowe standardy demokratycznych wyborów, jest zachowana? O ile w wyborach do Sejmu zasada ta jest sprawdzalna, o tyle w wyborach do PE sprawa się komplikuje.

Skąd ta różnica? Przyczyna polega w tym, że w wyborach do Sejmu każdy okręg wyborczy ma na stałe przyporządkowaną liczbę mandatów. W wyborach do Parlamentu Europejskiego liczba ta jest zmienna w zależności od frekwencji w danym okręgu. I tu pojawia się problem. Po pierwsze zasada przejrzystości głosowania wymaga, aby zasady były znane przed wyborami, a nie po nich, włączając w to wiedzę, ilu reprezentantów ma określony region (okręg) w Parlamencie Europejskim. Po prostu, nie ustala się zasad gry po jej zakończeniu,

PRZECZYTAJ TAKŻE: Proponujemy deklarację obozu reformy państwa

Co najważniejsze: zasada „jedna osoba – jeden głos” jest absolutnym minimum wymaganym przez prawo międzynarodowe i orzecznictwo trybunałów praw człowieka. Możliwa jest pewna elastyczność, ale standardy międzynarodowe także jasno określają dopuszczalne „widełki” średniej liczby ludności przypadającej na mandat. Tu właśnie nie ma dobrych wieści: tylko trzy z trzynastu okręgów spełniają zasadę równej siły głosu. W praktyce wyborczej oblicza się to na podstawie liczby mieszkańców w okręgu, którą dzieli się przez ilość mandatów w okręgu. Nawet gdy obliczymy to na podstawie zarejestrowanych wyborców, a nawet (choć to przesadne) na podstawie liczby uczestniczących w głosowaniu (wydanych kart) to sytuacja wcale nie ma się lepiej – liczba okręgów „w normie” rośnie wtedy do… pięciu. Małe pocieszenie.

Trochę uwagi w tegorocznym cyklu wyborczym otrzymuje sposób przeliczania głosów na mandaty. Wszystko za sprawą debaty o tym czy formuła d’Hondta zachęca do wspólnych list kilku partii. Poza małymi wyjątkami, głosy na temat tej metody były raczej polityczne i spłaszczone. Żadna z około 14 używanych na świecie metod przeliczania głosów nie promuje wprost jednego efektu. Oczywiście, niektóre metody sprzyjają bardziej pewnym trendom, ale nadużyciem jest uproszczenie, że np. d’Hondt promuje koalicje. Zbyt wiele zmiennych musiałoby się zgrać aby stwierdzenie to było prawdziwe. Jedną z nich jest głos wyborców, który mimo prób nie jest do końca przewidywalny. Inną zmienną jest akceptacja i zrozumienie wyborców dla wspólnych list wielu podmiotów.

[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Dorzuć swoją cegiełkę do walki o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Tylko Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]

To co w metodzie przeliczania głosów jest najbardziej istotne to fakt, że powinna ona jak najbliżej oddawać proporcjonalność, a także, do stopnia w jakim jest to możliwe, być zrozumiała. W naszym systemie wyborczym, formuł używa się dwukrotnie podczas wyborów. Pierwszy raz przy podziale mandatów pomiędzy partie, które przekroczyły próg wyborczy a drugi raz przy podziale mandatów pomiędzy okręgowe listy w ramach puli przyznanej partiom. Podwójny podział zbliża się już o granicę, za którą będzie niezrozumienie wyborcy na kogo i na co właściwie głosuje. Można uznać, że jest to „komplikacja” rozsądna i niezbędna, bo oddaje naszą kulturę i historię demokratyczną list okręgowych. W przypadku wyborów do PE natomiast pojawia się trzecia formuła, właśnie za sprawą dodatkowych mandatów „za wyższą frekwencję”. Trudne do zrozumienia jest dlaczego skomplikowano już i tak nie łatwy dla wyborców system. Z perspektywy uznanych w międzynarodowym prawie standardów demokratycznych dodatkową wątpliwość budzi, czy stosowanie trzech przeliczników w wyborach proporcjonalnych wystarczająco zabezpiecza wyborców tak, by ich głos miał efekt zgodny z ich wolą. I nie chodzi tu tylko o zrozumienie tego „co się dzieje z moim głosem”, ale zwyczajnie o to czy „mój głos idzie na konto partii którą wybrałem/am”, a nie na przykład na inną partię ze wspólnej listy.

PRZECZYTAJ TAKŻE: II Kongres Obywateli RP. Co postanowiliśmy

W wyborach do Parlamentu Europejskiego udział wyborców jest tradycyjnie najniższy ze wszystkich polskich wyborów powszechnych. Niepotrzebne komplikacje i wątpliwości co do podstawowych zasad demokratycznych wyborów nie pomagają w zwiększaniu tego zainteresowania. Oczywiście nie są to jedyne sprawy, które wymagają uwagi w polskim prawie wyborczym. Pilnych zmian wymagają na przykład zapisy o finansowaniu kampanii wyborczej oraz wytyczne o zabezpieczeniu tajności głosu osób z niepełnosprawnościami. Jedno jest pewne, Kodeks Wyborczy wymaga przeglądu pod kątem interesu wyborców, który wyrażają najlepiej uznane międzynarodowe standardy demokratycznych wyborów. A te jasno wskazują, że dla interesu obywateli mniej istotne jest to, kto wygra, a bardziej – w jaki sposób to zrobi.

Gościnnie Bartek Lech

*Bartek Lech to specjalista w dziedzinie demokratyzacji i obserwacji wyborów. Pracuje jako niezależny ekspert wyborczy i demokratyzacyjny na misjach obserwacji wyborów OBWE, UE, NDI oraz z organizacją byłego Prezydenta USA Jimmiego Cartera „The Carter Center”. Dotychczas analizował w tym charakterze wybory powszechne w 13 krajach na całym świecie. 

9 komentarzy do “W interesie wyborców mniej istotne jest to, kto wygra, a bardziej – w jaki sposób to zrobi

  • 12 czerwca, 2019 o 19:40
    Bezpośredni odnośnik

    Kolejny ekspert od demokracji i wyborów a la Radosław Markowski. Czyli do zaciemniania a nie rozjaśnienia, id do kłamania zamiast mówienia prawdy.

    Uczciwe, demokratyczne wybory, to tylko takie wybory, które przestrzegają trzech zasad podstawowych i dwóch dodatkowych. Opisała to Komisja Wenecka w dokumencie https://bisnetus.wordpress.com/biblioteka/akty-ustrojowe/kodeks-dobrej-praktyki-komisji-weneckiej/kodeks-dobrej-praktyki-w-sprawach-wyborczych-calosc/

    Te trzy zasady podstawowe to:
    – Powszechność wyborów: czyli że każdy obywatel i grupa obywateli może swobodnie kandydować w wyborach, zgłaszać własnych kandydatów oraz dowolnie wybierać

    – Równość wyborów: czyli, że warunki kandydowania i wybierania są dla wszystkich obywateli równe. Tutaj zalicza się równość szans, warunków, dostępu do mediów oraz równość wagi głosów. Nikt nie powinien być faworyzowany lub dyskryminowany w procesach wyborczych.

    – Wolność wyborów: czyli, że wybory powinny się odbywać uczciwie pod ochroną prawa i opinii publicznej, w warunkach pełnej możliwości wyrażenia woli wyborców

    Zasada bezpośredniości i tajności wyborów, to zasady pomocnicze mające gwarantować trzecią zasadę, czyli pełną wolność wyboru.

    Komisja Wenecka nic nie pisze o listach otwartych i zamkniętych (co za bzdura), o metodach większościowych, proporcjonalnych, czy metodach przeliczeń. Komisja Wenecka mówi, że każda ordynacja wyborcza jest demokratyczna, dozwolona i dobra, która szanuje przedstawione przez nią warunki zasadnicze i pomocnicze (powszechność, równość, wolność, bezpośredniość i tajność wyborów)

    Autor wpisu tu konfabuluje, a nic nie wyjaśnia. Mąci, by uzasadniać w Polsce nierządy partyjnej dyktatury. Bez biernego i czynnego prawa wyborczego każdego obywatela nie ma z definicji demokracji i wyborów demokratycznych.

    Odpowiedz
    • 13 czerwca, 2019 o 22:17
      Bezpośredni odnośnik

      Co z tego, że Komisja Wenecka nie pisze o listach zamkniętych i otwartych? Komisja Wenecka — o ile rozumiem — nie pisze też niczego o tym, że listy partyjne są niedozwolne. Czy może pisze?

      Nawiasowy wtręt „co za bzdura” jest epitetem, a nie jest argumentem. Jeszcze dalej idzie następujący fragment: „Autor wpisu tu konfabuluje, a nic nie wyjaśnia. Mąci, by uzasadniać w Polsce nierządy partyjnej dyktatury.” On mianowicie przypisuje autorowi intencje, których autor nie deklaruje wprost. Te intencje mają w dodatku być nikczemne. Taka teza domaga się dowodu.

      Inwektywny ton tego komentarza nie jest nowością niestety. Co nie znaczy, że da się go akceptować. Mam zwyczaj tolerować inwektywy wymierzone w siebie, ta skłonność znika, kiedy widzę ataki na innych, a właśnie to widzę. Pozycje, z których Pan atakuję, rozumiem i w znacznej mierze uznaję za własne.

      Kiedy jednak przeczytałem o sobie „wy, partyjniacy”, byłem dość mocno zdzwiony. Podobnie zdziwiony jestem widząc te tutaj uwagi do tekstu, którego wyraźną i jednak nieźle uzasadnioną intencją jest nie „uzasadnienie nierządu partyjnej dyktatury, ale „zabezpieczenie wyborców tak, by ich głos miał efekt zgodny z ich wolą.”

      Bardzo proszę o przemyślany umiar w komentarzach.

      Odpowiedz
      • 16 czerwca, 2019 o 07:44
        Bezpośredni odnośnik

        Proszę nie obracać kota ogonem. KW nie pisze, że listy partyjne są niedzowolone, i ja też nigdy nie nie napisałem, że listy partyjne są niedozwolone. Natomiast KW pisze, że ograniczanie praw obywateli jest niedozwolone i monopol list partyjnych jest niedozwolony. Wolność kandydowania dotyczy zarówno indywidualnych obywateli, jak i list partyjnych. „Co za bzdura” nie jest żadnym epitetem, lecz stwierdzeniem faktu, że łączenie „wolności wyboru” z „otwartymi lub zamkniętymi” listami partyjnymi jest czystym absurdem, który w zasadzie nie wymaga dalszego uzasadnienia. Wolność wyboru jest w literaturze jasno zdefiniowana, i nie ma nic wspólnego z otwartością lub zamkniętością partyjnych list. Bardziej z monopolem partyjnych list. I stąd mój zarzut „zaciemniania”.

        Pan wielekorotnie sam podkreślał swoje zaangażowanie po jednej stronie partyjnej wojny „polsko-polskiej”. Myślę, że to usprawiedliwia wystarczająco zarzut „partyjniactwa”.

        Ja świadomie stosuję „ostrość” w komentarzach. Ale ta „ostrość” jest zawsze uzasadniona i głęboko przemyślana. I mimo zamiaru doboru adekwatnych, ostrych słów w gruncie rzeczy umiarkowana.

        Odpowiedz
    • 15 czerwca, 2019 o 17:09
      Bezpośredni odnośnik

      Zdaje się, że błędnie zostały mi przypisane intencje i przychylam się do apelu w komentarzu Pana Pawła.

      Jasne jest, że międzynarodowe standardy demokratycznych wyborów nie nakazują takiego czy innego systemu wyborczego a raczej zobowiązują aby wybrany sytem spełniał podstawowe zasady wyrażone w traktatach i orzecznictwie.

      Suwerennością państwa jest decyzja o przyjęciu systemu wyborczego dostosowanego do kontekstu kraju i „nie ma pojedynczego modelu procesów wyborczych w równym stopniu dostosowanych do wszystkich narodów i ich narodów oraz że systemy polityczne i procesy wyborcze podlegają czynnikom historycznym, politycznym, kulturowym”.

      Natomiast, do oceny tego czy wybrany przez państwo system wyborczy jest zgodny ze zobowiązaniami międzynarodowymi kraju w dziedzinie praw człowieka, używa się „międzynarodowych zobowiązań i standardów”. Te z kolei mają swe źródła w traktatach, rezolucjach ZO ONZ, RB ONZ oraz orzecznictwie i aktach interpretacyjnych oraz, w ostateczności, w międzynarodowych deklaracjach politycznych.

      Mój tekst, analizuje wybrany przez prawodawcę system pod względem tego czy spełnia on normy pochodzące z wyżej wymienionych źródeł. Nie poddaje tu analizie „słuszności” tego systemu. I choć była by to niezwykle ciekawa dyskusja, to zdecydowanie wykraczająca poza cel mojego tekstu.

      Bardzo dziękuję za lekturę i krytyczne spojrzenie na jego treść. Chciałbym też pogratulować Panu bardzo ciekawego bloga, który jeśli będzie uaktualniony, może być ciekawym forum rozmowy. Doceniam także zamieszczanie źródłowych dokumentów, chętnie podzielę się dodatkowymi źródłami, jeśli zechce Pan kontynuować taką „biblioteczkę”.

      Z wyrazami szacunku,
      BL (autor)

      Odpowiedz
      • 16 czerwca, 2019 o 08:10
        Bezpośredni odnośnik

        Moja krytyka Pańskiego tekstu nie wypływa z typowego i powszechnego w sieci pryncypialnego krytykanctwa, lecz z wieloletnich przemyśleń i analiz dotyczących systemów demokratycznych, dorobku myśli demokratycznej i praw międzynarodowych, z których wybrane aspekty zawarłem z dużym wysiłkiem na moim wyspecjalizowanym na te tematy blogu. Z dużym wysiłkiem, bo nie jestem z natury i z wykształcenia ani dziennikarzem, ani publicystą, ani tłumaczem, czy prawnikiem. Niemniej jednak mnie jako laika interesują takie tematy jak fundamentalne zasady demokracji, jej aspekty prawne, problemy reprezentatywności partii politycznych, reprezentatywności. legitymizacji i wolności systemów wyborczych, porównań funkcjonujących i niefunkcjonujących systemów politycznych, i tym podobnych.

        Dlatego mnie nieco oburzył Pański post. może dlatego, że przyjął Pan jako punkt odniesienia oraz argumentacji tzw. „wybór polski modelu demokracji”, który jest według mojej wiedzy wyborem „pseudodemokracji”, nie mającym z normalną demokracją wiele wspólnego. Stąd te mylenie „wolności wyborów” z „otwartymi lub zamkniętymi listami” monopolistycznych list partyjnych, czy też przyjmowanie gangsterskiego 5% progu wyborczego w skali kraju jako oczywistość w systemie D’Honda. To są zakłamania wynikające z oczywistego fałszywego wyboru modelu demokracji.

        Za pochwałę mojego bloga bardzo dziękuję, To prawdziwa rzadkość. Jednak aktualizacji za bardzo nie obiecuję, bo to nie jest mój zawód (gdzie są w Polsce media, uniwersytety i elity do analizowania tych spraw?) i z zasady ten blog nie służy rejestrowaniu spraw bieżących czy moich okazjonalnych myśli. Tego bloga założyłem tylko po to by nieco utrwalić moje generalne myśli na temat systemów demokratycznych.

        Odpowiedz
    • 17 czerwca, 2019 o 17:28
      Bezpośredni odnośnik

      Sęk w tym, że jest zupełnie obojętne kto wygra. Jaka to niby różnica, czy wygra zamordysta Kaczyński ze swoimi cynglami Brudzińskim, Ziobrą i Gowinem, czy wygra zamordysta Schetyna ze swoimi cynglami Michałem Kamińskim, Kluzik-Rostowską, czy Giertychem. Przecież to jeden i ten sam syf i jedna rodzina.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *