Kogo mogą poprzeć w wyborach Obywatele RP?

Kogoś muszą, wybory to zbyt poważna sprawa, żeby nie zabrać w nich głosu. Z jednej strony sprawa jest prosta – stawiać trzeba na tych konkurentów PiS, którzy mają szansę po prostu wygrać. Więc na ogół na PO i Nowoczesną, do których dołącza właśnie Inicjatywa Polska Barbary Nowackiej. Gdzieniegdzie da się stawiać na PSL, choć akurat Obywatele RP raczej nie zdołali dotrzeć w te rejony, w których to PSL ma szansę

Ale ani Obywatele RP, ani inne ruchy obywatelskiego protestu, działające na rzecz polskiej demokracji, nie są organizacjami partyjnych elektoratów. Każdy z nich chce i musi trzymać równy dystans wobec każdej z partii politycznych, raczej stawiając warunki i narzucając reguły demokratycznej gry, niż wchodząc w sojusze z którąkolwiek stroną politycznego sporu. Żadną miarą nie wolno nam wchodzić zwłaszcza w gabinetowe układy. Moglibyśmy wobec tego powiedzieć – wszyscy tylko nie PiS. Pewnie też nie Kukiz. Ale i tak się nie da. Takie postawienie sprawy nie tylko jest z naszej strony wykluczone z bardzo zasadniczych powodów ideowych, ale również ordynacyjna arytmetyka sprawia, że byłoby to dalece niewystarczające. Co więc da się zrobić z pozycji obywatelskiego ruchu, któremu nie wolno sympatyzować z żadną partią? Bardzo wiele, choć nie jest to proste.

Proponuję zawierać wyborcze kontrakty wszędzie tam, gdzie istnieje obywatelskie środowisko, które wie czego chce i jest w stanie zaoferować politykom lokalnym własne poparcie dla nich i uzgodnionych z nimi projektów. Proponuję to przyjaciołom z ruchu Obywateli RP i z wszystkich innych ruchów obywatelskich. Jeszcze coś możemy zdziałać. Czas jest trudny, jest go mało, a szanse w wyborach nie wyglądają najlepiej. Zróbmy, co się da.

Rozpoznanie terenu – niedobre wróżby

Pryncypia odłóżmy na później, skoro nie da się ich rozważać serio bez krytycznego rozliczenia politycznej przeszłości, w której rachunek obciąża partie i środowiska startujące dzisiaj przeciw PiS i z tego powodu bezwzględnie wymagające wsparcia, a nie krytyki. Dzisiaj powiedzmy sobie o pryncypiach tylko tyle, że w polskim konflikcie logika anty-PiS ani nie wystarczyła w wyborach z 2015 roku, ani nie przyniosła niczego w trzech latach następnych. Potrzeba tu wiarygodności, której brak objawił się w przegranych wyborach, oraz programu wychodzącego poza przegrany konflikt PO-PiS. Wybory samorządowe są tu świetną okazją, ponieważ to nie o „wielką politykę” chodzi w nich przede wszystkim, ale o taką, która rozwiązuje zwykłe sprawy ludzi.

Niemniej logika starcia ma swoje konsekwencje. D’Hondt pracuje na najsilniejszą listę, a w sejmikach wojewódzkich niemal wszędzie najsilniejszą listą jest pisowska Zjednoczona Prawica. Kilkakrotnie liczyliśmy wynikające z sondaży podziały mandatów: w pięciu województwach, wliczając w to Mazowsze i Śląsk, niespełna 40% poparcia przekłada się na 50% lub więcej mandatów i daje PiS samodzielne rządy. Sytuacja odwróciłaby się oczywiście przy wspólnej liście opozycji, ale szans na nią nie widać.

Logika starcia ma jeszcze swoją socjo-psychologiczną dynamikę i ona prawdopodobnie tworzy zagrożenie największe. W pamięci polskich obywateli wybory i polityczne zmiany władzy nie przynosiły dotąd wielkich, a często nawet zauważalnych dla wyborców zmian w życiu kraju. Lewica prowadziła liberalną politykę gospodarczą, liberałowie utrzymywali z dawna zastane przywileje socjalne, poważne reformy i odważne zmiany nie następowały. Dające się zauważyć i odczuć wyjątki – jak choćby próba podniesienia wieku emerytalnego – dyktowała bardziej konieczność niż polityczna wola zmian, a przy tym wyborcy nie dali koalicji PO-PSL premii za odwagę stawienia czoła wyzwaniom. Niezależnie od nierzadko gorzkich, ale zawsze skomplikowanych ocen faktów – w świadomości Polaków głos w wyborach niczego istotnego nie zmieniał, o polskiej polityce decydowały ekonomiczne i polityczne konieczności, o których wciąż słyszeliśmy – a nie polityczna wola narodu. Rozczarowanie z tym związane dotyczyło samego serca demokracji, którym są właśnie wybory – bo w opinii Polaków prawdziwego wyboru w rzeczywistości nie było.

[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Jeżeli popierasz nasze działania to dołącz do nas albo nas wesprzyj!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]

 

Wybory z 2015 roku zmieniły pod tym względem wszystko. Wyborcy PiS mają dziś realne poczucie sprawstwa w polskiej historii – właśnie dlatego, że PiS łamie zasadę rządów prawa i wbrew konstytucji sięga po władzę całkowitą. Oraz dlatego, że wszystkie dotychczasowe konieczności odrzucono – często wraz ze zwykłym zdrowym rozsądkiem. Zmiana jest całkowita. I dotyczy w Polsce niemal każdego. „Jestem Polakiem i jestem z tego dumny” – mówią dziś napisami na patriotycznych koszulkach „wstający z kolan” rodacy.

Zwolennicy PiS pójdą więc do urn z poczuciem misji i pójdą po zwycięstwo, wiedząc, że ich głos ma znaczenie. Naprzeciw nim stają dzisiaj rozczarowani, rozbici, pogrążeni w kryzysie zaufania i niewierzący w zwycięstwo demokraci. Wynikające stąd prognozy nie są dla demokratów dobre. Aktywność obozu władzy w kampanii wyborczej nie zmierza dzisiaj do przeciągnięcia na swoją stronę zwolenników opozycji. Chodzi wyłącznie o ich demobilizację. Trzeba dzisiaj wiedzieć, że władza ma tu nie tylko wszystkie środki w rękach, ale i wyjątkowo łatwe zadanie.

Kontrola prawidłowości wyborów jest oczywistym zadaniem, ale nie jest najważniejsza. Wybory nie będą prawidłowe wobec propagandy przejętych przez PiS mediów. Fałszerstwa w tej sytuacji do niczego nie będą potrzebne. Działania na rzecz frekwencji prowadzić trzeba, ale na przeszkodzie stoi rozbicie, niewiara i potężnych kryzys zaufania w obozie demokratów. Z tym przede wszystkim trzeba się mierzyć. I sposób na to istnieje. Przestańmy walczyć z PiS. Zacznijmy stawiać warunki „swoim”.

Oferowane nam programy

Opozycja z PO na czele przedstawiła z dawna przygotowany „sześciopak”, do którego Barbara Nowacka dołożyła kilka dość oczywistych akcentów socjalnych oraz „kobiecych”. Sześciopak miał być pragmatyczny i miał się koncentrować na sprawach leżących w samorządowych kompetencjach i w polu ich zainteresowania. Z tego powodu różnice pomiędzy programami „demokratycznej koalicji” a PiS tracą na ostrości, bo w końcu im bliżej miejsca zamieszkania wyborcy, tym bardziej oczywista staje się cieknąca rynna, a Sąd Najwyższy traci na znaczeniu. Jednak oczywiście obie strony polskiej wojny starają się wciąż podkreślać różnice.

Opozycja zatem koncentruje się na sprawach, które władzy nie wychodzą – więc np. szkoły i smog znalazły się na prominentnych miejscach programu. Widać też ważną, ustrojową perspektywę: PO już dawno zapowiedziała zamiar połączenia władzy w województwie, którym rządzić ma nie urzędnik z politycznej nominacji centralnej, nie wojewoda zatem, ale wybrany w samorządzie marszałek województwa. O tym oczywiście wybory samorządowe nie przesądzą, bo brak im kompetencji, ale kierunek jest jasny i dla myślenia o samorządzie ważny.

I opozycja, i władza obiecują gminne drogi oraz sport i rekreację dla dzieci, choć w „ofercie” PiS widać raczej dyskontynuację niż kontynuację dotychczasowych projektów. „Orliki” mają zatem stać i niszczeć, nowa władza zainwestuje w stojące obok place zabaw.

I jak PO domaga się decentralizacji, widocznej również w szkołach i decentralizacji ich finansowania, tak PiS zapowiada realizację w gminach rządowych programów, z centralnego budżetu dofinansowując w gminach np. budowę dróg i ocieplenie domów. PiS natychmiast zresztą przechodzi do centralizacyjnych konkretów. Beneficjentami rządowego wsparcia mają być mianowicie gminy z dobrymi gospodarzami, którzy z władzą centralną PiS chcą i umieją współpracować.

Ten konflikt jest jasny i nie pozostawia wątpliwości, a demokrata, zdawałoby się, zawsze wybierze decentralizację. Sam mam z tym jednak kłopot, zwłaszcza, kiedy przychodzi do szczegółów. Samorządowe inwestycje bywają finansowane ze środków europejskich, ale one pokrywają część kosztów. Drugą część samorządy pożyczają, co jest źródłem kłopotów. Współfinansowanie centralne niekoniecznie jest więc w dzisiejszej praktyce naruszeniem samodzielności władz lokalnych, a często mogłoby pomóc. Nie wspominając o tym, co jest o wiele ważniejsze: że mianowicie różnego rodzaju polityki nie tylko infrastrukturalne, ale również socjalne bywają domeną państwa jako całości i przekazywanie odpowiedzialności w dół nie zawsze bywa rozwiązaniem dobrym, bo okazuje się najczęściej, że na poziomie naprawdę najniższym nie ma komu ich prowadzić – i to właśnie dlatego zajmuje się tym państwo.

Problem z decentralizacją byłby prawdopodobnie widoczny lepiej, gdyby PO podtrzymała swoją nieco dawniejszą zapowiedź, zgodnie z którą budżety gmin miałyby pochodzić głównie z podatku dochodowego. Gminy zatrzymywałyby u siebie całość przychodów z tego tytułu. Była to propozycja niezbyt jasna, brakowało istotnych uściśleń. Jeśli bowiem naprawdę całość samorządy lokalne zatrzymywałyby dla siebie, oznaczałoby to dramatyczne nierówności w finansach gmin. Z kolei wyrównywanie tych dysproporcji za pomocą Janosikowego oznaczałoby, że ów fundamentalny ustrojowy projekt PO jest z tego punktu widzenia w gruncie rzeczy operacją czysto księgową, żadnej samodzielności nie dając.

Cóż, głowy nie urywa, w wyborczych programach samorządowych atrakcyjnych fajerwerków i istotnych przełomów w żadnym razie nie widać, więc na poziomie kraju oraz „wielkiej polityki” wyborcze szanse ukształtują zapewne nie programy w kampanii, ale ogólny „wizerunek” stron. Hasło „dotrzymujemy słowa” – co by nie mówić – działa na korzyść PiS. Opozycja – jakkolwiek się stara – osuwa się w anty-PiS. Wynik starcia da się łatwo przewidzieć.

Jak może wyglądać Sejm po wyborach w 2019 roku?

Czas kontraktów

W perspektywie tych i następnych wyborów Obywatele RP mieli i mają nadal trudne zadanie, nie mogąc opowiedzieć się po stronie żadnej z partii. Nie wolno nam nawet – zachowując polityczną bezstronność – poprzeć żadnego wyraźniej określonego politycznego programu. Próbowaliśmy się wobec tego koncentrować na określeniu akceptowalnych dla nas demokratycznych reguł gry. Domagaliśmy się więc otwartych, międzypartyjnych prawyborów jako sposobu na upodmiotowienie wyborców w walce o demokrację i jako narzędzia wyłaniania wspólnej listy, w którym porozumiewające się partie nie zrzekają się swojej programowej tożsamości, a konkurują ze sobą w prawyborach – do wyborów przeciw jednolitej liście populistów stanąć miała pluralistyczna reprezentacja obywatelskiego, demokratycznego społeczeństwa wyłoniona głosami obywateli, a nie ustalona w międzypartyjnych targach. Tę propozycję odrzucono, uznając ją za infantylnie idealistyczną.

Jeśli zatem chodzi o listy kandydatów, karty rozdano bez nas, jakąś część z nich marnując. To jednak żadną miarą ani nie znaczy, że od kampanii wyborczej powinniśmy się odwrócić obrażeni, ani, że nic już się nie da w tej sprawie zrobić. Przeciwnie.

Dla organizacji społecznych w demokratycznym świecie czas wyborów jest czasem żniw. Centrale związkowe w takim „politycznym sezonie” demonstrują, strajkują lub grożą strajkiem, ponieważ to jest dobry czas, by od zabiegających o poparcie polityków coś realnego uzyskać. Powinniśmy do tego samego dążyć. Marzyłbym, by Obywatele RP pojawiali się na wyborczych spotkaniach środowisk i partii opozycji, wyraźnie oświadczając, że to powinny być ostatnie takie wybory przeciw PiS, w których obywatelom nie dano wyboru, każąc głosować na kandydatów wytypowanych w zakulisowych negocjacjach. Ale marzyłbym również, żeby się zaraz potem, już od drugiego zdania wypowiedzi na przedwyborczym wiecu, pojawiła lista postulatów, których akceptacja oznaczać będzie poparcie Obywateli RP dla kandydata lub listy – wszystko jedno, z jakiej partii i środowiska pochodzi.

Targować się da wszystko, np. budżety partycypacyjne, których udział w budżecie gmin powinien rosnąć, podobnie jak udział budżetów sołeckich w gminach wiejskich. Targować da się ustalenie zakresu ważnych dla gmin spraw, w których decyzja wymaga rozpisania referendum. Ustaleniom mogą podlegać warunki obywatelskiej kontroli urzędników i polityków samorządowych – z jasnymi regułami rozliczania programów i odwoływania tych, którzy łamią wyborcze deklaracje – choćby poprzez referendalne wota nieufności. Da się pomyśleć – przykłady są znane zza granicy, ale i z kilku polskich samorządów – różne formy powoływanych społecznie „izb samorządowych” (niektóre powołuje się losując reprezentatywną próbę lokalnej społeczności), doradzających lub decydujących w wybranych sprawach – tak rozpoczął się proces decyzyjny w sprawie legalizacji aborcji w Irlandii. Targować można powoływanie wiceprezydentów – zwłaszcza np. tych odpowiedzialnych za sprawy społeczne, za kontakt z organizacjami pozarządowymi itd. – w drodze wyborów, a nie gabinetowych ustaleń: choćby z rady gminy, albo spośród przedstawicieli organizacji społecznych, albo wreszcie w powszechnych wyborach mieszkańców. Wreszcie ustaleniom przedwyborczym może podlegać każdy problem lokalny i każdy projekt, którego chcą mieszkańcy.

Ludzie idą na wybory – podobnie zresztą jak na uliczne demonstracje – kiedy wiedzą po co. I kiedy wiedzą, że się da uzyskać realną zmianę. Tego zaś w obietnicach wyborczych składanych dotąd przez znanych już kandydatów po prostu nie widać, nie widać tego również w partyjnych konwencjach samorządowych. Oraz w naszych działaniach.

Kiedy się taka świadomość i inicjatywa pojawia – a polskie samorządy znają takie przykłady – frekwencja w wyborach potrafi osiągać 100%. Wtedy wygramy. Nie tylko z PiS i nie z PiS przede wszystkim. Wygramy Polskę – proszę wybaczyć górnolotne sformułowanie – dla obywateli, którzy jej demokratyczne instytucje przejmą na własność.

Przykład bydgoski

Np. w Województwie Kujawsko-Pomorskim – jeśli nic nie zmieni się w sondażach – Zjednoczona Prawica i koalicja PO z Nowoczesną uzyskają po 12 z 33 mandatów w sejmiku. Zagrożenie zwycięstwem PiS nie jest tu więc wielkie, bo PiS nie ma zdolności koalicyjnej, ale w żadnym stopniu nie znosi to jednego z poważniejszych problemów województwa. Największe miasto, Bydgoszcz, stolica województwa, ma w sejmiku 5 radnych, a o ponad 1/3 mniejszy Toruń, siedziba sejmiku – 6. Przekłada się to na nierównorzędność finansów płynących od marszałka wojewódzka do obu miast. Bydgoszcz jest niedofinansowana.

To jeden z bardziej skrajnych przykładów ogólniejszego problemu widocznego zwłaszcza w sejmikach wojewódzkich, ale nie tylko tam, bo wszędzie w samorządzie – z nazwy przecież terytorialnym – podobnie słabo działa właśnie terytorialna reprezentacja. Ktoś słyszał o reprezentacji rad osiedli w radzie gminy? Albo o reprezentacji sołectw w gminie? Ze słyszenia znam przykład jednej takiej gminy, w której dwie wioski są rzeczywiście reprezentowane – dlatego, że przed każdymi wyborami odbywa się tam rodzaj prawyborów. Terytorialną reprezentację zwłaszcza w sejmikach wojewódzkich, gdzie absolutnie rządzą listy partyjne, wyklucza decydująca o ich ustroju ordynacja wyborcza. Nie tylko niewielkie okręgi w połączeniu z algorytmem d’Hondta premiują duże partie, ale sprawę załatwia po prostu próg wyborczy. Co z tego, że w powiecie lokalni kandydaci dostaną np. 80% poparcia? W całym województwie nie mają szans przekroczyć progu i głosy z powiatu przepadają – wraz z pomysłami finansowania projektów w powiecie.

Zmiana tego stanu rzeczy w Bydgoszczy wymagałaby stworzenia lobby na rzecz miasta, obejmującego nie tylko radnych z bydgoskiego okręgu, ale również z otaczającego go terenu obejmującego powiat bydgoski, nakielski, sępoleński, świecki i tucholski. To jest możliwe – również dzisiaj, kiedy nie da się wpłynąć ani na podział mandatów pomiędzy okręgi, ani na ordynację wyborczą. Działanie na rzecz takiego lobby wymagałoby przekonania wyborców, że wzrost finansowania jest możliwy, wyraża się w konkretnych kwotach i może dotyczyć konkretnych, wymienionych projektów realizowanych w mieście i w otaczających je powiatach, które z pewnością nietrudno byłoby połączyć wspólnotą interesów. Poparcie ruchów obywatelskich, jak KOD, Strajk Kobiet i Obywatele RP może dotyczyć kandydatów z dowolnych list, którzy wsparliby tak pomyślane porozumienie dla Bydgoszczy.

Jeśli coś jest w stanie znacząco podnieść frekwencję i poparcie demokratycznych kandydatów w mieście, to właśnie tego rodzaju projekty, a nie zwykła „agitka” i przekonywanie o zagrożeniach ze strony PiS.

Szkoła

PiS wykonał w polskiej szkole to, co wykonał. Koalicja opozycji proponuje dzisiaj w wyborach samorządowych darmowe bilety komunikacji dla uczniów, darmowe posiłki i inwestycje w sport i rekreację. Chce też podnosić pensje nauczycieli, zasilając budżet wypłat z budżetów samorządowych. Cóż…

Kiedy minister Zalewska ogłosiła pisowski projekt „reformy”, opozycja wraz z ZNP i kilkoma innymi organizacjami wystąpiła z inicjatywą referendum w tej sprawie. Tę inicjatywę wsparliśmy na miarę własnych bardzo przecież ograniczonych możliwości. Pytaliśmy jednak wówczas partie i organizacje o plany na oczywistą ewentualność – co zrobimy, kiedy pisowski Sejm odrzuci inicjatywę referendalną. Usłyszeliśmy, że nastąpi wówczas protest społeczny, bo rodzice 1 września staną wobec koszmaru kompletnego chaosu. Protest oczywiście nie nastąpił, liczenie nań byłoby zaś naiwnością tak wielką, że nie umiem uwierzyć w szczerość ówczesnych deklaracji. Każdy, kto widział, jak rodzice bez większych wahań zapisują swoje dzieci na lekcje religii i choć uważają je za skandal, to ulegają, by chronić dzieci przed kłopotami, powinien wiedzieć, że rodzice – nauczyciele zresztą również – nigdy otwarcie nie zaprotestują, kiedy ryzyka z tym związane obciążą ich dzieci. Proponowaliśmy wówczas referenda „w stylu katalońskim” przeprowadzone w gminach wbrew spodziewanej i oczywistej decyzji Sejmu oraz wykorzystanie tych kompetencji, które samorządy mają, będąc „właścicielami” i gospodarzami szkół. Nic takiego nie nastąpiło – jedynie prezydent Łodzi odmówiła wykonania poleceń kuratorium oświaty, pozostałe samorządy posłusznie polikwidowały gimnazja, choć ustawa Zalewskiej ich do tego nie zmuszała.

PRZECZYTAJ TAKŻE o programie Obywateli RP

Czy demolkę polskiego szkolnictwa da się odkręcić, czy nie, to sprawa osobna – ale na koszmar rodziców i dzieci zwłaszcza w obecnych klasach VII i VIII, które w dwa lata mają realizować program trzyletniego gimnazjum, to właśnie w samorządach da się znaleźć lekarstwo. Samorządy mogą nie tylko fundować darmowe bilety. Mogą tworzyć szkoły wspierające edukacyjną alternatywę, a ona jest niezwykle pilnie i dramatycznie potrzebna. Potrzeby są tu wielkie i w rzeczywistości przekraczają samą tylko pisowską demolkę – tym, którzy twierdzą, że szkołę mieliśmy świetną, a dopiero PiS ją psuje, warto pokazać tłumy maszerującej po ulicach nacjonalistycznej młodzieży i zapytać, czy to na pewno PiS zdążył tych ludzi tak szybko i tak skutecznie wychować. Istnieje w Polsce mnóstwo środowisk i pozarządowych organizacji edukacyjnej alternatywy – ogromna większość z nich była za poprzednich rządów traktowana po macoszemu – które mają w tym zakresie sporo do zaoferowania. Istnieją kadry – brakuje organizacyjnego i finansowego wsparcia.

Gdyby skoncentrować się tylko, albo przede wszystkim na ostatnich klasach obecnej szkoły podstawowej, gdzie mamy do czynienia z ruiną tej edukacji, która się dotąd odbywała w gimnazjach – to zwłaszcza jedna z wielu możliwych i nieźle znanych ścieżek edukacyjnej alternatywy wydaje się szczególnie interesująca. W pisowskiej ustawie pozostawiono wcześniejsze zapisy dotyczące tak zwanej edukacji domowej. Za zgodą dyrektora szkoły do takiej edukacji może trafić każde dziecko. Oznacza to, że znika obowiązek uczestniczenia w lekcjach organizowanych w administracyjnie wydzielonych klasach według narzuconej w MEN absurdalnej, przeładowanej tygodniowej „siatki godzin”, w której ustala się ile godzin w tygodniu dziecko ma spędzać na lekcjach religii, ile na ćwiczeniach fizycznych, a ile na ćwiczeniach z rachunków, niesłusznie zwanych matematyką. Dziecko w edukacji domowej podlega kuratorium oświaty jedynie pośrednio i zaledwie raz w roku. Ustawa wymaga mianowicie, by w „macierzystej szkole” dziecko zdawało egzamin klasyfikacyjny na zakończenie roku szkolnego.

Dzieci w edukacji domowej nie muszą uczyć się w domu i niekoniecznie rodzice muszą się tym zajmować. Naukę mogą im zapewniać dowolnie zorganizowane placówki – w tym również ta szkoła, która wydała zgodę na edukację domową. I właśnie takie szkoły mogą powołać samorządy. WOS nie musi się odbywać raz w tygodniu – wystarczy np. tygodniowy obóz wyjazdowy z warsztatami z demokracji w praktyce. Szkolna matematyka nie musi oznaczać systematycznego wielogodzinnego katowania dzieci nudnymi zadaniami – poznanie szkolnej matematyki przeciętnie zdolnemu, albo kompletnie niezdolnemu dziecku z VII klasy zajmie nie więcej niż dwa miesiące, jeśli się wie jak to zrobić i ma do tego możliwości. Język polski daje wciąż swobodę w doborze lektur i nie musi być koszmarem. Systematyczne, schematyczne testy mogą zniknąć całkowicie. Jeśli problem klas VII i VIII potraktować, jak problem korepetycji, które ogromna część dzieci musi dzisiaj brać, żeby po szkole nadgonić niemożliwy do zrealizowania w trakcie lekcji program, to placówki organizujące edukację domową, są jednym z najbardziej interesujących rozwiązań.

Gimnazja, które wbrew opinii dzisiejszej opozycji nie działały świetnie, miały pełnić funkcje wyrównywania szans, pełniły ją w stopniu zróżnicowanym. W dużych ośrodkach miejskich działały odwrotnie. Powstały tam gimnazja „dobre” i „złe”, do jednych trafiały dzieci „z dobrych rodzin”, a te z rodzin „złych” musiały się zadowolić szkołami dla nich dostępnymi. To jedna z większych porażek reformy Handkego. Gimnazja wiejskie działały jednak dobrze. Głownie dlatego, że było ich mniej niż podstawówek. Dało się je lepiej wyposażyć i zapewnić staranniej dobraną kadrę. Grupowały dzieci kończące kilka szkół w okolicy i zapewniały im wszystkim ten sam, na ogół rzeczywiście wyższy poziom. Zwłaszcza zatem na wsi szkoły alternatywne grupujące dzieci z klas VII i VIII mogą naprawdę dać dzieciom szansę na liceum, której PiS – jak się wydaje – pozbawił je wyjątkowo skutecznie.

Projekt ratowania sytuacji nie jest wydumaną mrzonką. To paląca potrzeba – całkowicie w zasięgu możliwości samorządów.

„Nie palcie komitetów”

„Beata, niestety, twój rząd obalą kobiety” – krzyczeliśmy na demonstracjach przeciw projektom całkowitego zakazu aborcji. Powiedziałbym również, że obalić autorytaryzm i zbudować demokrację mogą nie tylko kobiety, ale również np. lokalne spalarnie śmieci zamiast cuchnących wysypisk. Jeśli tylko wokół nich zmobilizują się aktywiści i opinia publiczna. Jeśli powstanie komitet, który zmusi polityków do realizacji takiego zadania i będzie rozliczał jego wykonanie. Lokalnie – spalarni śmieci. Ogólnopolsko – praw kobiet.

Cytowane słynne zdanie Jacka Kuronia przypomina się często jako wezwanie do działań pokojowych. I oczywiście takie było jedno z jego wielu znaczeń. Ale nie jedyne i wcale nie główne. Zdanie to streszczało niezwykle ambitny program polityczny i wizję społecznej przebudowy kraju. Kuroń był anarcho-syndykalistą, o czym łaskawie dlań zapominamy – przynajmniej jeszcze wtedy, kiedy to zdanie wypowiadał. Polityka była dla niego zawsze konfliktem ścierających się racji i kolizyjnych interesów. Polityka państwa, które Kuroń akceptował, polegałaby na instytucjonalizacji tych konfliktów. „Zakładajcie komitety” było więc wezwaniem do budowy takiego społeczeństwa i takiego państwa metodą faktów dokonanych. Było równocześnie wizją przyszłego ładu i strategią walki o ten ład.

Dzisiaj marzy mi się, by ruch Obywateli RP, do którego powstania się przyłożyłem, realizował taką właśnie wizję. Mamy napisane w deklaracji, że polityczne obalenie PiS nie jest naszym celem głównym, że chodzi o wymuszenie praworządności, poszanowania demokracji i obywatelskich praw – na każdej władzy. Wierzyliśmy zawsze – i nawet zdołaliśmy to pokazać na przykładach – że ustępstwa rzeczywiście da się wymusić. Dzisiaj stajemy do wyborów. Ludzie muszą wiedzieć, po co w nich głosują. Wyborcy PiS to wiedzą. A my? A niegłosująca większość? Ci, którzy się wciąż wahają?

Twórzmy komitety. W sprawie praw kobiet, w sprawie dzieci w szkołach i w sprawie spalarni śmieci. Organizujmy wokół nich społeczny potencjał. Zapraszajmy do rozmów tych polityków, którzy są akurat w zasięgu. Nie musimy ich kochać. Jeśli siądą do stołu, siądą po drugiej stronie. Jeśli zawrą umowę, naszą rolą będzie pilnować jej wykonania. Jeśli umowy nie wykonają, zapłacą za to. W tych i w każdych następnych wyborach nasze żądania adresujmy nie tylko i nie przede wszystkim do PiS – to przecież ma niewielki sens, oni naprawdę muszą odejść. Gra toczy się o to, kto po nich przejmie władzę i po co. Weźmy dla obywateli jak największą część tej władzy.

Paweł Kasprzak

17 komentarzy do “Kogo mogą poprzeć w wyborach Obywatele RP?

  • 9 września, 2018 o 02:13
    Bezpośredni odnośnik

    Skąd założenie, że Ob. RP muszą kogoś poprzeć w wyborach, namaścić jak prasa swego ulubieńca? Właśnie dobrą stroną tego, co dzieje się w Polsce jest to, że ludzie zaczęli mieć większą świadomość obywatelską.

    Owszem, sporo wyborców jest zmęczonych, zniechęconych konfliktem, na to była obliczona manipulacja emocjonalna pis-u. Jednak sporo ludzi wydaje się być znacznie rozeźlonymi postępowaniem obecnie rządzących.

    Sześciopak z B. Nowacką – zobaczę, jakie efekty zostaną po przystawce w postaci złowienia lewicowego elektoratu po wyborach.
    Mam takie samo zdanie jak Paweł obserwując działania mojego samorządu, one bardzo zniechęcają do zaufania lokalnie rządzącym u mnie. Widziałam fantastycznych ludzi próbujących dostać się do władz samorządowych, zwyciężyły tłuste, sprytne koty.
    Tu, gdzie mieszkam, partycypację zostawiono mieszkańcom w taki sposób, że pozostaje się gromko śmiać, jesli ktoś ma poczucie humoru. W tym przypadku go nie mam , za to mam cwanych i cynicznych graczy partyjnych rozdających posadki, publiczne dobra, umorzenia od podatku, a także część działaczy robiących piękne wrażenie, absolutnie niezgadzających się na podawanie kosztorysów, rozliczeń, bo po co, skoro powdzięczy się taki do burmistrza, na grilla z nim pójdzie i to wystarczy?
    Znowu kłania się d’Hondt , którego regułami powinnam kierować się przy głosowaniu. Reprezentacje, chyba systemu wyborczego.

    O edukacji, kolejnych dzieciakach zmarnowanych przez kaprysy polityków oraz o dzieciach ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi wobec prawa wdrożonego przez pis nie jestem w stanie pisać.

    Za to, co piszesz o matematyce i tym, że jest sprowadzona do poziomu rachunków – ogromne podziękowania. Nie tylko o matematykę chodzi, prawda?
    Myslenie, logika, umiejętność liczenia to podstawa tego, co przyda się człowiekowi . Uczeń nie musi umieć na pamięć, szkoda terabajtów jego mózgu.
    Ale nie zapominajmy o uczeniu wpływającym na osobowość : wyborze lektur, zalecanych konspektach. Niech będzie nagradzanie myślenie, nie zaś posłuszeństwo .
    Edukacja domowa – wolne żarty . W mojej wsi z poniekąd dobrą podstawówką (dobrą wg kryteriów kuratorium i dostawania się do gimnazjów) nie było mowy o takich sytuacjach, za to gdy nauczyciele zrobili strajk, rącze mamusie stały przy bramie szkoły krzycząc, że o wszystkim poinformują stosowne organa; witaj, Polsko.
    /żeby nauczyciel śmiał poczucie sprzeciwu, wolności przekazywać, uczyć tego, przecież to niewygodne chociażby dla rodziców / .

    Obawiałam się formy handlu politycznego z organizacjami pozarządowymi w przypadku Ob RP. Wiem, że kilkoro ludzi z innego ruchu opozycyjnego dostało już miejsca na listach wyborczych, zobaczę, jak im dalej się powiedzie .

    Dopóki wystarczy mi sił i życia, będę reprezentować to o czym piszecie. Są jaskółki. Dużo ludzi mówi mi o buncie, o szeroko pojętej niezgodzie na to, co wyprawiają politycy. Oby konstruktywnie tak dalej .
    Ci, co krzyczeli, że są miarą wszechrzeczy , prawi, zachwycający moralnie i dlatego głosują na pis, teraz nie patrzą mi w oczy, zwłaszcza po tym , jak kochający rząd oszukał ich i okradł.
    Kiedy mówię o konstytucji i podstawach prawnych , ludzie uważnie słuchają, by potem upominać się o to, co im się należy.
    Zmienia się. Gorzko, powoli, boleśnie. Oby nikt nie sprzedał się za własne złudzenia.

    Prawa kobiet – proszę Cię. Kobieta przecież samodzielnie nie myśli, a w mojej gminie dostanie posadkę, jeśli jest kochanką władzy albo odpowiednio się wdzięczy .

    Ty piszesz o komitetach, słusznie . Tu, gdzie mieszkam, na razie lepiej działać jak cichociemni.

    Dziękuję za sformatowanie tekstu wygodne do czytania . Doceniam, że dobrze, wyraziście podzieliłeś wymagającą uwagi treść, ale nie wklejaj mi zdjęć Scheta, bo zostanę lesibijką.

    Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 02:51
    Bezpośredni odnośnik

    Przykład województwa kujawsko-pomorskiego został przedstawiony błędnie. Przy wszystkich plastycznych możliwościach kształtowania okręgów wyborczych paru arytmetycznych warunków ustawowych należy przestrzegać, w tym zasady normy przedstawicielskiej. Zatem na pierwszy rzut oka porównanie Bydgoszczy i Torunia, jak w artykule, nie może się zgadzać. Więc krótko rzuciłem wzrokiem na mapę okręgów do sejmików w tym województwie. Fakty są takie:
    1) Bydgoszcz ma swój samodzielny miejski okręg wyborczy nr. 1, który zapewne tylko miasto obejmuje. Przysługuje mu 5 radnych.
    2) Powiat bydgoski, który można pewnie uważać za tereny podmiejskie jest wraz z kilkoma innymi powiatami w okręgu nr. 2 liczącym 6 radnych. Tereny podmiejskie Bydgoszczy są zatem w części tam reprezentowane.
    3. Miasto Toruń nie ma „własnego” okręgu wyborczego. Jest tylko częścią większego okręgu wyborczego wystawiającego 6 radnych, który obejmuje miasto Toruń oraz powiat toruński i chełmski.

    Zatem przedstawione tu nierówne traktowanie wyborcze na poziomie municypalnym jest całkowicie błędne i pomija naturę rzeczywistych okręgów wyborczych w tamtym regionie.

    Odpowiedz
    • 9 września, 2018 o 03:16
      Bezpośredni odnośnik

      OK, przecież nie twierdzę, że okręgi w Kujawsko-Pomorskim wyznaczono z naruszeniem prawa i obowiązującej zasady proporcjonalności reprezentacji z okręgów. Jasne, że okręgi wyznaczono prawidłowo z zachowaniem tej zasady i że miasto Toruń wraz z powiatami ma prawo do większej reprezentacji niż sama Bydgoszcz. Czy za takim podziałem stoi jakaś premedytacja, czy jest on przypadkowy — dość, że utrwala stan faktyczny, jakim jest odczuwalne przez mieszkańców niedofinansowanie Bydgoszczy w stosunku do Torunia. To zresztą odpowiada innym obserwowanym w samorządach tendecjom. W kraju dominują okręgi pięciomandatowe w wyborach gminnych. Czyli najmniejsze z możliwych, najbardziej wykluczające małe komitety lokalne. I nie żaden spisek PiS-u tę regułę spowodował, ale suwerenne decyzje „samorządowych włodarzy”, dla których taki układ jest najwyraźniej wygodny — po co się kłopotać konkurencją jakichś np. rowerzystów?

      Ja tylko sugeruję, że w dzisiejszej sytuacji, pod rządami tej ordynacji wyborczej, szansę na rzeczywistą reprezentację terytorialną mogły dać albo prawybory, albo porozumienia w sprawie lokannych „lobby”. Tak czy owak, na poziomie decyzji Sejmiku Kujawsko-Pomorskiego znacznie większe znaczenie z punktu widzenia Bydgoszczy miałby spór 5 lub 11 (gdyby powstało lobby) radnych bydgoskich z 6 radnych toruńskich niż konflikt 12 radnych PO z 12 z PiS.

      Odpowiedz
      • 9 września, 2018 o 03:59
        Bezpośredni odnośnik

        Mnie chodziło głównie o dość mylne i mylące przeciwstawienie nierównowagi dwóch miast, które nie odpowiada logice okręgów wyborczych. Przy wyznaczaniu okręgów wyborczych zasada równości głosu stoi w naturalnym konflikcie z lokalnymi uwarunkowaniami demograficznymi, geograficznymi, kulturowymi, a nawet administracyjnymi. Szukanie tutaj kompromisu jest nieodzowne. A w szczególności dotyczy to większych miast, gdzie konieczność dopasowywania granic okręgów do rejonów miejskich, podmiejskich a nawet wiejskich bywa często karkołomna. Przypadek Bydgoszczy to raczej przypadek typowy. Chociaż Toruń, to jest jedno z większych polskich miast (dwa razy większe niż Koszalin lub Opole) i w pewnym sensie mocny konkurent Bydgoszczy w regionie.

        Partyjna ordynacja wyborcza, która sprawia, że większe ciała przedstawicielskie w państwie są mało reprezentatywne dla obywateli to już jest osobna historia. W normalnej demokracji z normalnymi (obywatelskimi, reprezentatywnymi i zakorzenionymi w terenie) partiami politycznymi sprawa wyglądałaby zgoła inaczej, bo Toruń i Bydgoszcz byłyby odpowiednio mocno reprezentowane już w terenowych strukturach partii, a co za tym idzie gro uzgodnień i kompromisów o charakterze lokalnym kształtowałoby się w wewnątrzpartyjnych demokratycznych procesach decyzyjnych. W Polsce takich partii jednak nie mamy (z małym wyjątkiem PSL) a w partiach nomenklaturowych grupki lokalnych działaczy odgrywają bardziej rolę namiestników reprezentujących centrale nomenklaturowe w regionie. Taką namiestnikowską rolę grają w polskim samorządzie właśnie wojewodowie i wojewódzkie sejmiki.

        Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 03:01
    Bezpośredni odnośnik

    Moja strategia na wybory samorządowe jest inny. Wyżynać centralne partie tam gdzie się da, a tam gdzie środowiska lokalne zdołały przełamać bariery przywilejów partyjnych, głosować na komitety lokalne. Oczywiście nie bezwarunkowo. Muszą być to lokalne podmioty polityczne w miarę wiarygodne i poważne. Sama bezpartyjność czy anty-partyjność nie może być jedynym lub najważniejszym kryterium wyboru.

    Natomiast tezy o „wyższej antypisowskiej konieczności” po prostu nie kupuję. Nie będę zwalczał dżumy cholerą. Nie będę wybierał „mniejszego zła” i zastępował jednej antyobywatelskiej i antydemokratycznej bandy nomenklaturowej inną antyobywatelską i niedemokratyczną bandą nomenklaturową. Zwłaszcza, gdy obie działają w monopolistycznej zmowie.

    Odpowiedz
    • 9 września, 2018 o 03:20
      Bezpośredni odnośnik

      Też jej nie kupuję. Ale „po naszej stronie” dominuje desperacka determinacja poparcia anty-PiS za każdą cenę. Nie chcę jej komentować. Nie mieliśmy wpływu na listy kandydatów. Da się grać z tymi, których wystawiono. Ważne jest wiedzieć jak i w jakim celu. Jednym z celów jest przeciąć pępowinę wiążącą polityka z partyjną centralą, a zastąpić ją kontraktem wiążącym go z wyborcami.

      Odpowiedz
      • 9 września, 2018 o 04:17
        Bezpośredni odnośnik

        Moim zdaniem nie czas, nie okoliczności, by łączyć to, co wypracowaliscie z pomocą tylu ludzi, z jakąkolwiek partią. Nie chodzi mi o ocenę. Nie te okoliczności.

        Co do Torunia – od wielu lat Bydoszcz jest w wielu aspektach gorzej traktowana, to info od torunian.
        Okręgi wyborcze mają swoją logikę, niedawno było ładne orzeczenie sądu w tym temacie (tzn. partyjnych nagięć okręgów).

        Ani tu, gdzie mieszkam , ani w kilku innych mi znanych rejonach Pl nie jest tak, że grupki lokalnych działaczy odgrywają bardziej rolę namiestników reprezentujących centrale nomenklaturowe w regionie . Owszem, tak było, ale elektorat się zbiesił.

        Oczywiście, że nie ma sensu komentowanie w/w poparcia . Polityka powinna być służbą wobec np. wyborcy.

        Odpowiedz
      • 9 września, 2018 o 04:50
        Bezpośredni odnośnik

        Ta, moim zdaniem sztucznie tworzona polaryzacja na dwa obozy (synonimu to dwa plemiona, dwa kibolskie stada, dwa umysłowe obozy koncentracyjne) to jest taka przejrzysta sztuczka systemowa, która odpycha demokratów i ludzi racjonalnych od mieszania się w ogóle do tego „sporu”. Uważam, że uleganie tej logice jest katastrofalnym błędem i prowadzi do ciągłego kompromitowania oraz całkowitej degeneracji idei demokratycznej. Przypomina to trzepanie rękoma w bagnie. Im bardziej trzepiesz, tym szybciej pogrążasz się w bagnie. I tym bardziej odstręczasz ludzi od „demokracji”.

        Właśnie zaczynamy „maraton wyborczy”. Zaczyna się od starych 100 razy powtarzanych wyświechtanych numerów, że aż mdli. Jakaś bardzo ładna i sympatyczna pani na lewicy właśnie postanowiła włączyć się w „wielki nowy” projekt konserwatywno-liberalnej prawicy, oczywiście w imię wartości wyższych. Mimo urokliwej twarzy tej pani, widzę zaraz w niej rysy Misia Kamińskiego, Kluzik-Rostowskiej, Dorna, Palikota, Ujazdowskiego, również Ziobry i Gowina. Mamy znów wielkie zjednoczenie. Obywatelska platforma specjalnie nie wypaliła, może obywatelską koalicję ciemny lud kupi. A w mediach oczywiście nikt nigdy nie zapyta, kogo tak naprawdę reprezentuje ta pani. Tylko swoją fotogeniczną twarzyczkę, albo 5 osobową kanapę bliskich towarzyszy i towarzyszek, a może grupkę 30 znajomków. 300 to już bardzo wątpię a o jakiś parotysięcznych strukturach to już nie ma mowy. W telewizja jedna twarzyczka na sprzedaż „wielkiego zjednoczenia” frontu demokratycznego wystarczy. Po co więcej?

        Mamy też powiew świeżego powierza znad morza, ze Słupska. Zupełnie nowa, nieznana i przesympatyczna twarz nie schodząca z ekranów telewizyjnych w ciągu ostanich 15 lat. Ma być podobno zupełnie nowa polityka. Tylko w tym świeżym powiewie na kilometr jedzie stęchlizną i wyświechtanym numerem a la PJN, oba ruchy Palikota, Kukiz, Petru, Gowin, Kowin i dziesiątki podobnych pomniejszych. Kolejne „Wielkie odnowy” i „powiewy świeżego powietrza”, za którymi stoi tylko paru spin-doktorów i makijażystów z pewną szansą na zgromadzenie kilkuset niedobitków pogubionych na „scenie politycznej”. Ileż razy można się na takie wyświechtane numery nabierać?

        Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 05:21
    Bezpośredni odnośnik

    Co do partii i popierania sił politycznych przez ORP, to ja na waszym miejscu sporządziłbym krótki (5-7 punktowy) zbiór warunków określających cechy minimalne demokratycznej i obywatelskiej partii politycznej, a wypełnienie tych cech rozwiązaniami statutowymi i praktyką działania uczyniłbym warunkiem ewentualnego poparcia partii przez ORP. Ja, na własne potrzeby zrobiłem taki zestaw i opisałem go we wpisie Kiedy i dla jakiej partii poszedłbym na wybory?. Oczywiście ORP mogłaby zrobić własną listę według swoich kryteriów ważności.

    Takimi warunkami mógłby być warunek otwartości na obywateli czy oddolne prawybory wewnątrz partii politycznych. Przy niedostatku reprezentatywności partii w terenie mógłby być to nawet warunek przeprowadzenia otwartych prawyborów.

    Przygotowanie takiego zestawu i postulatu miałoby szereg zalet, jak popularyzacja standardów demokratycznych, sprecyzowanie oczekiwań, stworzenia jasnych kryteriów postępowania i udzielania ewentualnego poparcia, a nawet szansy konkretnego ustosunkowania się partii i ich funkcjonariuszy do jasno sformułowanych postulatów i kryteriów, a więc też do ujawnienia swoich prawdziwych intencji. Takie ustosunkowanie się byłoby bardzo interesujące nie tylko ze strony głównych partii nomenklaturowych, ale może nawet bardziej od nowych bytów politycznych typu partia Razem, czy partia wirtualna Biedronia.

    Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 07:50
    Bezpośredni odnośnik

    Halo p. Anno. Czemu nie zażąda Pani uzunięcia postu bisnetusa, w którym zamieścił link do swoich treści?
    Tytuł nie podniecił tak jak wczoraj wieczorem?

    Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 12:06
    Bezpośredni odnośnik

    Czemu Obywatele RP muszą kogoś namaścić? Może lepiej obrać kurs wskazany przez Andrzeja Rozenka, czyli każdy z wyjątkiem PiS-Kukiz?
    Nie planowałem głosować na PO z wyjątkiem II tury, a po wciągnięciu Nowackiej i to poddaje w wątpliwość. Bo raz, że Basia stała się niewiarygodna wstępując do partii mocno konserwatywnej, jawnie zwalczającej jej czarne parasolki, dwa że PO dowiodła, że władza jest dla niej cele samym w sobie. Kto wie, może i wrócić do pomyslu „popis”, wszak sporo ich łączy. Przynajmniej przewodnia rola kościoła instytucjonalnego – jakże to pięknie brzmieć by mogło w popisowej konstytucji!

    Odpowiedz
    • 9 września, 2018 o 15:48
      Bezpośredni odnośnik

      Klasyczny przykład systemu politycznego, w którym wybory polegają … na braku wyboru. Nie głosujesz w ogóle – wybierasz POPiS, głosujesz na plankton medialny – wywalają twoje głosy do śmieci i głosujesz na POPiS. Głosujesz na mainstreamowe twory medialne PO, PiS, SLD, PSL – głosujesz na POPiS.

      Co byś nie zrobił, zawsze wyjdzie POPiS z tymi samymi twarzami podstrojonymi nowymi kwiatuszkami i aniołkami. No chyba, że zmienią nazwę. To będzie np. KOPiS. Jak w PRL – jakbyś nie głosował zawsze wychodziło PZPR/SD/ZSL.

      PS. Kaczyński miał swoje aniołki na konwencjach. Schetyna ma już też jednego aniołka na konwencje.

      Odpowiedz
      • 9 września, 2018 o 16:04
        Bezpośredni odnośnik

        Ja jednak SLD wyżej stawiam niż POPiS. Rozumiem też niechęć jaką są darzeni przez tych, którym PRL dał po tyłku. Ale pamiętam przede wszystkim, że Ci ludzie w największym stopniu wprowadzali nas do UE, że starali się zliberalizować swego czasu drakońskie prawo antyaborcyjne (wzorem PiSu nie rozjechali TK i im Zoll szyki pokrzyżował). Pamiętam również, że oni (bardziej UP-fakt) podjęli próbę wprowadzenia związków partnerskich. Czynił to jeszcze niby Ruch Palkota ale dość szybko spacyfikowany został przez PO, natomiast to co robił Peowski Dunin, zakrawało na żart i drwinę.
        Także, o ile nic dziwnego się nie wydarzy, w samorządzie stawiam na SLD. A druga tura… Chciałbym też móc na SLD…

        Odpowiedz
        • 9 września, 2018 o 21:50
          Bezpośredni odnośnik

          Moja niechęć do SLD czy POPiS-u nie ma nic wspólnego z PRL-em. Programy są dla mnie też bez znaczenia. Moja niechęć wynika z tego co te partie robiły i robią teraz w III RP, a jest to dla mnie działalność antykonstytucyjna, wręcz przestępcza. Głównie zawłaszczenie państwa przez partie, postawienie się ponad prawem i przestępstwa przeciwko podstawowym prawom człowieka, takim jak chociażby indywidualne bierne i czynne prawo wyborcze.

          Programy „partii”, które nie mają odwagi stanąć do wolnych, demokratycznych wyborów mnie ani trochę nie interesują.

          Odpowiedz
  • 9 września, 2018 o 16:27
    Bezpośredni odnośnik

    Paulina Pichna – Więckiewicz powiedziała w wywiadzie „Nie wyobrażam sobie, że moi wyborcy w pakiecie ze mną dostają Grzegorza Schetynę”. Suweren jej odpowiedział m. in. , że P. Paulina elektoratu nie posiada na własność.
    Moim zdaniem Ob. RP mogą sporo stracić z tego, co wypracowali , jeżeli będą namaszczać polityków. Każdy ma prawo głosować według swojego sumienia, wiedzy, przekonań.

    Nie wierzę w słowa polityków . Różne rzeczy mówią przed wyborami, nie są słowni.

    Odnosząc się do aparycji polityków – bardzo podobała mi się P. Jaruga – Nowacka, matka P. Barbary. Miała obłędną klasę, kulturę dyskusji.
    P. Schetyna podobać mi się nie musi, ale jego sposób mówienia, zachowania jest dla mnie nieprzyjemny.

    Przewodnia rola kościoła inst. brzmi świetnie, prawdziwie i strasznie.

    Odpowiedz
    • 9 września, 2018 o 21:26
      Bezpośredni odnośnik

      Suweren, a przynajmnie jego część, ten sam przekaz skierowała do Barbary Nowackiej wstępującej do PO.

      Odpowiedz
  • 10 września, 2018 o 07:21
    Bezpośredni odnośnik

    Ja myślałem, że Obywatele RP nie mieszają się do polityki wyborczej, że w ich działalności chodzi o coś więcej niż czysta gra wyborcza. Z drugiej strony czytają powyższy artykuł, aż razi po oczach to, kogo Ob. RP chcą popierać w nadchodzących wyborach, gdzie nie ma dla nich znaczenia czy to PO, PSL czy SLD. Nie ważne kto, byle uchwycić władzę.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *