Gdzie są fakta w ACTA2, a gdzie fake newsy

PiS wziął się pod rękę z tak znienawidzonymi zachodnimi koncernami technologicznymi. Razem maszerują wystukując na klawiaturze kolejne fake newsy w obronie tego, by w Internecie było, jak było

Od kilku dni przewala się przez Internet temat „Dyrektywy UE o prawach autorskich”. Temperatura sporu jest taka, jakby chodziło o niezwykle kontrowersyjne zarządzenie. Tymczasem dyrektywa takim zarządzeniem nie jest.

Informacje na temat cenzury treści, opłat za wstawianie memów, groźba płacenia za przypadkowe kliknięcie w link (bo wszystkie mają być płatne) – pomysły na fake newsy i przerażające informacje są nieograniczone. Wszak sprzęgli się specjaliści od socjalmediów i technologii z  mistrzami kłamstwa. Zamieszanie to jest wynikiem lobbingu i działań PR-owych wielkich platform internetowych i wszystkich tych, którzy korzystają z cudzej pracy (kradną treści – nazwijmy to po imieniu).

W Polsce oliwy do ognia dolewa PiS, który w każdym konflikcie i zamieszaniu widzi szansę dla siebie. Złodziej krzyczy łapcie złodzieja i mówi o cenzurze i wolności. Tymczasem koncerny mówią jedynie o filtrach, które mają wyłapywać treści nielegalne, czasem coś tam zablokują z naddatkiem, ale gdzie tu  cenzura?

Spytacie: kto rozsądny uwierzy Kaczyńskiemu mówiącemu o wolności, o prawach autorskich w Internecie. A jednak! Wystarczy porównać dyrektywę do ACTA i już się zapala czerwona lampka. Nie ważne, żesprawę referuje facet, któremu pani Basia albo inny człon musi odpalić komputer, gdy ten chce obejrzeć rodeo. Ważne, że ACTA, że wolność, pies ganiał prawdę i fakty.

Przez lata zajmowałem się sprawą własności intelektualnych w Internecie. To w tym obszarze pojawienie się Internetu najbardziej zraniło prasę.  Hasło, że w Internecie wszystko powinno być za darmo nie dotyczyło sprzedaży butów, ubrań, aut czy domów. Tu musieliśmy i musimy płacić. Natomiast to co napisane, sfilmowane, nagrane miało rozchodzić się – zdaniem twórców „nowej ekonomii” i zawsze skąpych użytkowników – za darmo. Wszak na tym miała polegać wolność wypowiedzi.

______________________________________________________________________________

PRZECZYTAJ TEŻ o projekcie Obywatele Mają Głos

______________________________________________________________________________

Budowanie paywalli (mechanizmów do płacenia za treści) wywoływało złość obrońców „wolności”. Choć ci sami ludzie swojej pracy nie oddaliby za darmo. Za cudzy wysiłek napisania wiadomości, nie chcieli zapłacić nawet złotówki. Znany serwis technologiczny Spiderweeb pochwalił się błyskawicznie, że już po kilku godzinach nauczył się obchodzić system płatności w „Gazecie Wyborczej”. Większość komentarzy wyrażała podziw dla sprytu autora notki, a nie oburzenie dla złodziejstwa, jakie ujawnił.

Dyrektywa to nie ACTA, to nie jest też żadne ograniczenie wolności. To spóźniona (szczególnie, że wejdzie w 2021 roku) próba ratowania mediów pisanych, które przy całym ich kryzysie jakości, nadal są ważnym, ba może nawet kluczowym, bastionem obrony resztek demokracji. Wystarczy porównać sytuację na Węgrzech i w Polsce. Siła oporu pozaparlamentarnego, ale i parlamentarnego, brała się ze wsparcia niezależnych mediów. Choć opozycja pozaparlamentarna – ja sam też – często uważaliśmy, że jest to wsparcie niewystarczające, nieudolne, nie w czas. Ale było.

Ta dyrektywa to próba gonienia zmieniającej się rzeczywistości przez przepisy prawa, próba nie wystarczająca, spóźniona, ale ważna. Ona ma zmusić do płacenia koncerny, które darmo korzystają z cudzych treści, a nie poszczególnych internautów. Oczywiście mniej dobrych treści za darmo oznacza, że trzeba będzie szukać ich na płatnych serwisach, ale czy wy owoce swojej pracy rozdajecie za darmo non stop? Wszelkie platformy internetowe zarabiające na udostępnianiu nie swoich treści będą musiały płacić (dzielić się zyskiem).


[sc name=”newsletter” naglowek=” Bądź dobrze poinformowany!” tresc=” Najnowsze informacje o nas, analizy i diagnozy sytuacji w kraju trafią prosto na Twoją skrzynkę!”]

Dlaczego to tak długo trwało? Bo sprawa nie jest prosta, nie tylko przez grzech pierworodny darmowości, ale i wielość rozwiązań i sytuacji (np. taki „Na Temat” korzysta z cudzych treści na potęgę, ale inaczej niż Google, FB itp.) oraz zagrożenie zwiększeniem kontroli Internetu.

Jednak bez tych zmian gazety i tygodniki nie utrzymają się. Nie miejsce tu, by opisać cały proces upadku mediów pisanych, ale dyrektywa to tylko element układanki, która może odwrócić sytuację. Poprawia pozycję prasy, ale jej nie wyrównuje. Giganci nadal będą w przewadze. Dla nich ten podział zysku będzie tylko ukłuciem, a dla mediów poważnym zastrzykiem gotówki.

Czy stracą czytelnicy? Nie. Mogą tylko zyskać, bo bogatsza prasa to lepsza jakość. A mniej pokus do łamania prawa to szansa na etyczny rozwój.  Zatrzymanie procesu pauperyzacji mediów jest konieczne.

Czy trzeba będzie płacić za linki? Nie. Jeśli odsyłać będą na stronę twórcy, tam kierować ruch i przenosić czytelnika. Te zmiany nie dotkną też Wikipedii, tzw. transporterów treści jak Dropobox, Evernote itp., bo albo działają jako dobra pożytku publicznego, albo płaci się za nie z innych powodów.

Regulowane będzie tylko to, ile będzie można wyświetlić na swoich stronach treści bez płacenia, mam nadzieję, że z czasem nie będzie można w ogóle. To tylko ukróci wszelkie agregatory newsów i firmy zbierające treści cyfrowe i sprzedające je w pakietach tematycznych, tytułowych itp.

„Dyrektywa UE o prawach autorskich” to pierwszy krok, są tu szarości dotyczące monitorowania udostępnień czy procedur blokad. Przepisy pewnie będą musiały być nowelizowane, poprawiane, ale z pewnością sprawy ruszyły w dobrą stronę.

W Polsce jest jeszcze jeden jej aspekt. Bo szansa na jakikolwiek strumyk gotówki dla mediów demokratycznych jest kluczowa dla ich istnienia. I dlatego PiS-owcy tak protestują i manipulują tematem. Dlatego wszyscy europosłowie PiS byli przeciw dyrektywie!

Dlaczego natomiast niektórzy europosłowie opozycji byli również przeciw? Nie pytajcie, meandry strategii politycznej naszych wybrańców są nieodgadnione. Wśród nich była Róża Thun i Michał Boni, co napawa mnie smutkiem, bo mam o ich kompetencjach wysokie mniemanie.

Chętnie posłuchałbym, jakie to minusy przeważyły nad plusami (wsparcie dla mediów, wynagrodzenie dla autorów, porządkowanie praw sieci, zmniejszenie przychodów największych koncernów internetowych i osłabienie zwykłych złodziei, na których pojawi się bat).

Wojciech Fusek

fot. Pixabay


[sc name=”wesprzyj” naglowek=” Dorzuć swoją cegiełkę do walki o demokrację i państwo prawa!” tresc=” Twoja pomoc pozwoli nam dalej działać! „]

3 komentarze do “Gdzie są fakta w ACTA2, a gdzie fake newsy

  • 1 kwietnia, 2019 o 18:06
    Bezpośredni odnośnik

    Które to demokratyczne media miał na myśli autor, pisząc o szansie na strumień gotówki? Może GW, z której spora część „prenumeratorow” to np. studenci UMK w Toruniu, którym tą przyjemność zafundowały władze uniwersytetu?
    Pożyjemy, zobaczymy.

    Odpowiedz
    • 2 kwietnia, 2019 o 22:18
      Bezpośredni odnośnik

      Szanowna Pani, nim się coś napisze proszę sprawdzić. GW ma ponad 170 tys prenumeratorów, z całym szacunkiem do toruńskiego Uniwersytetu, nie ma tam tylu studentów. Pza tym, gdy ja odpowiadałem za prenumeratę w GW, takie deale nie liczyły się do liczby prenumeratorów, gdyż z powodu ceny nie wchodziły do puli liczonych. To jest bardziej działanie promocyjne.
      A generalnie, tak miałem na myśli miedzy innymi GW, Newsweek, Politykę, przy wszystkich zarzutach tylko profesjonalne media mogą ratować demokrację. Influencerzy dostarczają ciekawych treści ale w żaden sposób nie maja szans zając się kontrola polityków. Bez wolnych mediów zginiemy i ich obrona jest absolutnym priorytetem, ponad wszelkie niedogodności miłośników korzystania z cudzej pracy.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *