Dwie partie i bilans energetyczny – matematyka sprzedawców lodów

Matematyka ma w polityce swoje miejsce – jak z matematyką często bywa w potocznej świadomości – do opisu sytuacji. Najczęściej wyobrażamy sobie, że chodzi o statystykę – te wszystkie procenty poparcia, analizy trendów i podobne rzeczy. Rzadziej uświadamiamy sobie, że za metodologią badań sondażowych stoją matematyczne pojęcia skomplikowane ponad wysiłek, który chcielibyśmy sobie fundować, by rzecz zrozumieć naprawdę, potrafiąc np. odróżnić badania solidne od niesolidnych. Jednak niemal nigdy nie wiemy, że dobrze już znana teoria chaosu, mniej zbadana i wciąż rozwijana teoria złożoności i kilka innych matematycznych konstrukcji potrafią nie tylko opisać, ale i dobrze wyjaśnić istotne mechanizmy ludzkich zachowań w politycznych systemach, bo te mechanizmy są wysoce przewidywalne przy całej nieprzewidywalności człowieka i ludzkich zbiorowości. Jeden z takich bardzo prościutkich modeli chcę tu przywołać. Bo zrozumieć znaczy również móc zmienić

Model

Wyobraźmy więc sobie plażę długości 400 metrów. Leżą na niej plażowicze rozmieszczeni równomiernie. Są też równomiernie spragnieni lodów. Na plaży jest dwóch sprzedawców. Sprzedają identyczne lody na identycznych patykach, w identycznej cenie. Są pazerni i chcą sprzedać jak najwięcej, konkurują więc między sobą. Plażowicze są zaś wyłącznie leniwi i nie mają innych cech – lubią leżeć, nie lubią chodzić i niczego więcej o nich nie wiemy. Wybierają więc zawsze tego sprzedawcę, który jest najbliżej. Problemem jest, gdzie wzdłuż linii plaży ustawią się sprzedawcy. Nie, gdzie stać powinni, ale w które miejsca zaprowadzi ich ewolucja tego prościutkiego układu.

Otóż oczywiście powinni stanąć w odległości 200 metrów od siebie – każdy w środku swojej 200 metrowej połówki plaży, a więc po 100 metrów od końców. Wtedy maksymalny dystans, jaki będą mieli do przejścia plażowicze, wyniesie 100 metrów, a każdy ze sprzedawców będzie miał dla siebie dokładnie połowę rynku. Rzecz w tym jednak, że pomimo niewątpliwej optymalności, jest to układ niestabilny.

Wystarczy, że któryś ze sprzedawców przesunie się w stronę konkurenta, np. o 10 m i wejdzie w ten sposób na jego rynek, a natychmiast dostanie jego część, nie tracąc rynku własnego, bo choć plażowicze z końca będą teraz mieli 110 metrów do przejścia, to jednak nadal ten sam sprzedawca będzie dla nich najbliższy. Pazerny sprzedawca zarobi w ten sposób 5 metrów plaży (będzie miał 110 metrów za sobą, a przed sobą połowę dystansu do drugiego sprzedawcy, zatem 95 metrów, czyli w sumie 205). Jedyną skuteczną reakcją konkurenta, który 5 metrów straci, jest zrobić to samo – podejść bliżej do drugiego sprzedawcy.

W rezultacie tego procesu po szeregu takich posunięć obaj sprzedawcy znajdą się dokładnie w środku plaży. Maksymalny dystans do przejścia zwiększy się dla plażowiczów dwukrotnie. Co interesujące, sprzedawcy będą mieli dokładnie te same rynki i żadnej korzyści nie osiągną. Straty odniosą wyłącznie plażowicze. Co interesujące najbardziej, właśnie ten układ, wysoce nieoptymalny dla plażowiczów – z dwójką sprzedawców w tym samym miejscu na środku – okazuje się najbardziej stabilny. Każdy sprzedawca, który przesunie się o krok z tego miejsca, natychmiast traci. Model dąży więc nieubłaganie właśnie do tego stanu.

Jeśli obaj sprzedawcy staną na jednym z końców plaży, wtedy też – oczywiście – każdy z nich dysponuje połową rynku, bo klienci ich nie rozróżniają i wybiorą losowo, niektórzy z nich po pokonaniu dystansu aż 400 metrów. Ten układ jest jednak niestabilny – i to skrajnie. Ten ze sprzedawców, który przesunie się w stronę środka choćby o metr, dostanie niemal całą plażę, pozostawiając konkurentowi jedynie półmetrowy margines.

Gdziekolwiek staną sprzedawcy, chciwość każe przynajmniej jednemu z nich – na pewno zaś temu, który aktualnie traci – zbliżyć się do drugiego. Cała dwójka będzie się zaś zawsze przesuwać w stronę środka. Proste. I nieuchronne.

Model można komplikować. Np. dodając do płaskiej plaży wzgórza, czy też wydmy, efektywnie zwiększające wysiłek plażowiczów. Nic się nie zmieni w logice. Wystarczy zastąpić metry „metrami przeliczeniowymi” lub np. kaloriami potrzebnymi do pokonania dystansu i choć ów środek – miejsce spotkania sprzedawców – przesunie się odpowiednio do tego, logika pozostanie dokładnie ta sama. Zaskakujące jest jednak to, że również zmiany opisu bodźców warunkujących zachowania sprzedawców i plażowiczów, nie zmieniają na ogół w żaden sposób dynamiki układu. Mogą być źródłem „lokalnych drgań” w systemie, ale nie naruszą kształtu przestrzeni zdarzeń, której matematyczny model zamienia plażę na powierzchnię wygiętą na kształt U, a sprzedawcy będą na tej powierzchni jak kulki, które do środka stoczą się zawsze. Komplikacje systemu będą jak zmarszczki na powierzchni U. Owszem, wprowadzą lokalne turbulencje, kulki jednak i tak stoczą się tam, gdzie się stoczyć muszą. Zmiana warunków opisujących motywacje może zmodyfikować przestrzeń globalnie, a nie tylko dodając „zmarszczek” – dno siodłowatego U może się przesunąć, ale i tak będzie istniało i kulki spotkają się właśnie tam. Trzeba by się nieźle nakombinować, by kształt U zmienił się w W – z dwoma „siodłami” satysfakcjonującymi plażowiczów.

Logika modelu jest tak przemożna, że nie potrzebujemy niczego mierzyć, spoglądając na plażę z oddali bujającego się leniwie na falach materaca i z jakichś powodów zainteresowani, gdzie dokładnie plaża ma środek – wystarczy spojrzeć, gdzie stoją sprzedawcy. Gdyby sprzedawca był jeden, może stać gdziekolwiek – np. w wygodnym cieniu. Jeśli jest ich wielu – nie tylko dwójka – ustawią się w środku z dokładnością do rozmiarów własnego ciała.

Dwie partie na wolnym rynku

Ów prymitywnie prosty model opisuje oczywiście logikę zachowania polityków w dwupartyjnym systemie i wyjaśnia, dlaczego partie muszą się do siebie zbliżać programowo, z czasem stając się nie do odróżnienia. Aborcja, „kompromis aborcyjny”, polityka wobec problemu uchodźców, emerytury mundurowych, przywileje górników – niezmienność polityki w tych i wielu innych kwestiach, pomimo rozmaitych politycznych wojen i zmian frontów, ma oczywiście właśnie takie źródła. Wiemy, że tak jest i narzekamy na to. Czasem czujemy, że tak być musi, ale rzadko uświadamiamy sobie, z jakim mechanizmem mamy tu do czynienia.

Mechanizm jest zaś w istocie ten sam. Skoro większość Polaków jest przeciw przyjmowaniu uchodźców – kombinuje Schetyna, lider „liberalnej” PO – należy „zmodyfikować przekaz” i przesunąć się „odważnie” o 50 m w stronę PiS na plaży: PO zademonstruje więc sprzeciw wobec obowiązkowych kwot uchodźców, będzie się domagała „pomocy w miejscu powstawania problemu”, zażąda uszczelnienia granic Unii itd. W stosunku do lodziarzy tylko jedno rozróżnienie jest istotne: nie wolno mówić identycznie, bo nie o to chodzi, żeby się fizycznie zespolić z konkurentem, należy pozostać „innym lodziarzem”, chodzi tylko o to, żeby stanąć w tym samym miejscu.

Motywacje ludzi w wyborach są oczywiście bardziej złożone niż proste lenistwo plażowiczów. To jest zresztą interesujące zwłaszcza dla tych z nas, którzy szukają możliwości przełamania obezwładniającej logiki konwergencji i szukają przestrzeni o kształcie raczej W niż U. Niektórzy wyborcy są więc przywiązani do tradycji i zwracają uwagę na ubiór sprzedawcy – są w stanie nałożyć drogi, byleby dojść do tego w niebieskiej koszulce, albo w czerwonej. Faceci polecą do pięknej dziewczyny – i nie będą im straszne żadne wydmy po drodze.

Cóż, W nie jest tak łatwo osiągalne, w polityce wolno nawet więcej niż na plaży – w sytuacji konkurencji z dziewczyną drugi sprzedawca natychmiast zmieni płeć, a potrafi to robić na zawołanie. Widzieliśmy Millera cudownie zamienionego w Ogórek, a choć nie na wiele się to zdało, to klęska nie brała się nie tyle z nieadekwatności modelu, co z braku danych o plażowiczach, których zamroczony upałem i porażony wdziękami Leszek Miller po prostu nie był w stanie dostrzec. Tak, czy owak najważniejsze w tych rozważanych odstępstwach od modelu jest zrozumieć, że zmiana płci, barw, czegokolwiek – wszystko to tłumaczy się jednak wciąż na ten sam element modelu sprzedawcy: na kroki w stronę konkurenta lub w stronę środka. „Metry przeliczeniowe”, kalorie, cokolwiek – logika jest wciąż ta sama. I kształt U też.

Patrii może być więcej niż dwie. Stanie się z nimi to samo, co dzieje się ze sprzedawcami. Logika przestrzeni każe każdemu próbować wejść na rynek sąsiada – sprzedawcy uformują się w „roje”, niemal na pewno elementem ewolucji będą dwa takie, które w końcu zleją się w jeden – na środku plaży.

Energetyczny potencjał zmian

Jest ujemny.

Stabilny stan dynamicznego układu – tym w istocie jest bliźniacze podobieństwo dwóch konkurujących ze sobą partii politycznych. Utrzymanie układu optymalnego ze sprzedawcą w środku swojej połówki plaży wymagałoby utrzymania stanu nierównowagi, a to z kolei żąda energii – tak to bywa w świecie fizyki, o czym na ogół wiemy, oraz w świecie matematyki, o czym już słyszało tylko niewielu z nas.

Przywykliśmy wierzyć, że nieregulowany rynek prowadzi do stanu równowagi. Owszem, stabilny stan jest względną równowagą dynamicznego układu. Równowaga nie oznacza jednak optimum, jak to już widzimy wyraźnie. „Niewidzialna ręka rynku” jest z punku widzenia leniwych plażowiczów przekleństwem, nie błogosławieństwem.

Na plaży trzeba by było przepisu, który każe sprzedawcom dostać np. koncesję na handel i związania tej koncesji z wyraźnie określonym miejscem, albo kawałkiem plaży. Sprzedawcy nie są tym jednak zainteresowani. Im bez różnicy. Owszem, gdyby byli empatyczni wobec klientów, mogliby dojść między sobą do porozumienia w tej kwestii. Jest jednak naiwnością zakładać u sprzedawców cokolwiek poza chciwością. Chcą zarobić, po to się na plaży zjawiają i tylko tego możemy być pewni. Nie wykluczając ich empatii, nie wolno jednak na niej polegać – system musi działać również wtedy, kiedy sprzedawcy to dranie. Draństwo sprzedawców nie jest właściwie wadą, podobnie jak cynizm polityków – jest cechą potrzebną w konkurencji.

Źródłem zmian – np. twórcami przepisów o koncesjach – mogą zatem być wyłącznie plażowicze. Ale w prostym modelu plaży to się nigdy nie zdarzy, a powodem tej pewności jest fakt, że utrzymanie stanu nierównowagi wymaga energii. Plażowicze zaś – jako się rzekło – są wyłącznie leniwi. Prawo trzeba by ustalić i wprowadzić. Trzeba by podnieść się z koca, przejść do sąsiada, kilka rzeczy uzgodnić, np. zebrać się w jednym miejscu. Trzeba by przejść dystans znacznie większy od tego wymaganego, by dostać upragnionego loda. A potem jeszcze trzeba by się wciąż podnosić, by wypełnienia prawa pilnować. To się więc nie zdarzy. Bo to się nikomu nie opłaca.

Co również wyjaśnia – wbrew przekonaniom tak częstym, że już obiegowym – dlaczego na ogół daremne są wyczekiwania „wkurwu” w wyniku naruszenia jakichś istotnych interesów wyborców i następującej potem mobilizacji. Psychologia – już nie sama matematyka – zna przynajmniej równie częste zjawiska odwrotne: silny deficyt potrafi paraliżować bardziej niż niewielki, a kluczowy okazuje się nie „wkurw”, tylko inny warunek konieczny: świadomość, że zmiany są realne i niezbyt trudne. Spodziewany wydatek energii – to się liczy. Energetyczny bilans. Do jego nieświadomej, ale wciąż prowadzonej i bardzo precyzyjnej kalkulacji przygotowała nas ewolucja w ekstremalnie trudnych warunkach walki o przetrwanie. Nie byłoby nas na świecie, gdybyśmy nie umieli kalkulować opłacalności wydatków energii. Na sawannie, gdzie walczyliśmy o przeżycie, nie było ani partii, ani sprzedawców lodów, żyliśmy w grupach nieporównanie mniejszych niż dzisiejsze społeczności, do których ewolucyjnie przystosowani jesteśmy słabo. Ukształtowani w ten sposób nie podniesiemy się z koca na plaży, ani nie zrobimy rewolucji, która zniosłaby polityczny układ dwóch partii – jeśli powodem ma być racjonalna potrzeba skrócenia drogi do faceta z lodami.

Spokojnie, to tylko fikcja

A dowodem fikcji jest PiS. Przypuszczam, że trochę to się wyda skomplikowane… Chodzi w każdym razie o to, że mamy inne powody niż sama tylko ochota na lody.

Dość długi cytat pozwolę sobie zaprezentować w nadziei wybaczenia nielubianej matematyki, którą tu zasunąłem niczego się niespodziewającym ofiarom. Autorką jest Chantal Delsol, francuska antropolożka, uczennica Arendt co prawda, ale równocześnie „prawaczka”, widząca w oświeceniowej tradycji praw człowieka i ładu społecznego opartego na autonomicznej wolności jednostki źródło współczesnych zagrożeń totalitarnych. Celowo cytuję akurat tę skądinąd dość obcą mi konserwatystkę i akurat taki fragment, który mimo to jest szalenie mi bliski (Czym jest człowiek? Kurs antropologii dla niewtajemniczonych):

Jakieś 100 000 do 80 000 lat temu neandertalczycy zaczęli grzebać swoich zmarłych, choć prawdopodobnie robili to w sposób niesystematyczny. Sprawienie pochówku to nie tylko przykrycie zwłok, ale również rytuał: zmarły zostaje ułożony w specjalny sposób, otacza się go pewnymi przedmiotami, ubiera się go lub przystraja. Te rytuały świadczą o pewnym wyobrażeniu śmierci, być może zaświatów, w każdym razie – o pewnym wyobrażeniu człowieka. W grocie Szanidar w Kurdystanie (60 000 lat p.n.e.) znaleziono szczątki siedmiu osób, w tym dziecka. Ich zwłoki zostały umieszczone na łożu z kwiatów. […] Dlaczego paleontolodzy uznają, że duża małpa staje się człowiekiem, kiedy zaczyna grzebać swoich bliskich? Ponieważ prawdopodobnie wtedy pojawia się świadomość śmierci, zdziwienie i smutek z jej powodu. Pytanie, które rodzi się w mózgu tej istoty, jest bardzo ważne. Można wręcz powiedzieć, że stanowi już podstawowe pytanie, na które nigdy nie udzielono pewnej odpowiedzi. Inaczej mówiąc, kiedy około 100 000 lat temu neandertalczycy po raz pierwszy grzebią swoich zmarłych, rodzi się pytanie, którego nie pozbędzie się żadna cywilizacja. Oto prastare włochate zwierzę dotyka palcem najwyższej tajemnicy. Wskazuje na gordyjski węzeł, którego nie zdoła rozwiązać żadne późniejsze wyrafinowanie. […] O czym więc świadczy świadomość śmiertelności? Jednocześnie o świadomości bycia sobą i o świadomości tego, że jako istoty jednostkowe żyjemy w czasie. Bycie sobą to bycie tym szczególnym, odróżnionym bytem, który odróżnia właśnie owo podążanie w przepaść od własnych narodzin do własnej śmierci. Jeżeli dowiaduję się, że muszę umrzeć samotnie w przeznaczonej mi godzinie, to znaczy, że istnieję jako byt samotny. Idea własnej śmierci odkrywa przed człowiekiem tę samotność i tę jedyność, ponieważ widzi on dobrze, czego mu brakuje. […] Odkrywając pewność własnej śmierci, człowiek odkrywa swoje znaczenie. […] Dowiaduje się, że jego śmierć oznacza zniknięcie pewnego punktu widzenia na świat. […] Wyrafinowane zwierzę, które zrytualizuje własną śmierć, stworzy następnie kosmogonie.

I to nie tylko te z Księgi Rodzaju, ale również teorie względności, kwantów i wielkiego wybuchu. I nie tylko kosmogonie, ale człowiek stworzył również Facebooka i systemy partyjne…

Otóż jeśli człowiek ma się nie poddać przemożnej logice modelu sprzedawcy lodów i ma przezwyciężyć własną, ukształtowaną ewolucyjnie skłonność do kierowania się prostym optimum bilansu energetycznego, to może polegać wyłącznie na tym, co go wyróżnia jako człowieka właśnie. Niewątpliwie ani rytualne grzebanie zmarłych, ani malowanie na ścianach Lascaux energetycznie optymalne nie było. Tę stratę energii człowiek akceptuje w imię realizacji potrzeb specyficznego, innego rodzaju. Człowiek potrzebuje mianowicie przede wszystkim sensu własnej, ograniczonej egzystencji.

Wracając na plażę – nie da się, jak widzieliśmy, apelować do plażowiczów o stworzenie prawa, które by kazało stać sprzedawcom lodów w optymalnych miejscach, ponieważ potrzebny do tego wysiłek znacznie przekroczy ten, po którym loda dostaje się przy skrajnie niekorzystnym położeniu. Należy zaniechać argumentacji apelującej do tak pojmowanych potrzeb, należy apelować do innych potrzeb człowieka. Jakich?

Delsol wskazałaby je chętnie. Powiedziałaby o trosce o ciągłość ludzkiej egzystencji być może. Tej egzystencji, która przekracza indywidualną egzystencję człowieka – przez Delsol cenioną umiarkowanie. Z tej perspektywy warto byłoby nachodzić się po naszej plaży teraz – ponad bieżącą opłacalność – po to wyłącznie, by następni plażowicze, przyszłe pokolenia, że tak powiem, miały po swoje lody bliżej. Albo w trosce o wspólnotę – ona również jednostkę przekracza. Jeśli wspólnota plażowiczów zacznie dla nich stanowić wartość osobną i osobny cel, wart sam w sobie chodzenia po kostki w piachu – wtedy kalkulacja wydatku energetycznego daje zgoła inny wynik, bo po drugiej stronie równania stoi już co innego niż tylko odległość od sprzedawcy. Trudno powiedzieć, co mianowicie, ale na pewno coś innego. Tak, czy owak trudna do zdefiniowania, dla mnie bardzo prawicowa Delsol odwołałaby się do wartości wspólnotowych i należy zauważyć tu rzecz niezwykle ważną. Istnienie takich wartości wśród ludzi na plaży potrafi mianowicie natychmiast unieważnić logikę modelu sprzedawców, bo on zakłada wyłącznie indywidualny interes i indywidualne motywacje.

Przy tej okazji kolejny fragment Delsol wyjaśni, dlaczego ci spośród ludzi w Polsce rzeczywiście myślących i w dodatku – w co nam trudno uwierzyć – myślących po PiS-owsku konserwatywnie, uważają szczerze, że bronią kultury przed nihilizmem zachodniego indywidualizmu i niepuste racje za nimi stoją, a nie wyłącznie nienawistny bełkot. Coś rzeczywistego próbują oferować być może. Pisze Delsol (Nienawiść do świata. Totalitaryzmy i ponowoczesność):

Z punktu widzenia wynaturzonego Oświecenia francuskiego, historia ludzi jest powieścią, której autorami jesteśmy my sami.(…) Zastąpienie metafizyki historią jest swoiste dla nowoczesności. W społeczeństwach totalitarnych kondycja ludzka była dekretowana przez krwawą władzę. Dziś piszą ją prawomyślne elity. Politycznie poprawne – chciałoby się rzec. [P.K.]

(…) Dlatego twierdzi się, że można skodyfikować całość ludzkiego poznania. Komunizm mówił, że zawrze całą ludzką wiedzę w jednej książce. Dziś słyszymy, że całą wiedzę zawiera Google. Jeśli świat ludzki jest powieścią, którą sami piszemy, to panujemy nad jego złożonością i prostotą. Bóg Biblii znał świat, ponieważ go stworzył. Dziś świat tworzymy my – a zatem mamy go w rękach…

(…)Wraz z zalewem ideologii emancypacyjnej nasz świat opuścił zdrowy rozsądek, to jest zdolność widzenia oczywistości i truizmów. (…) Skutkiem tryumfalnego marszu emancypacji okazało się zepchnięcie zdrowego rozsądku w otchłań zapomnienia, na śmietnik historii.

(…)Dominująca obiegowa ideologia przeczy (…) twierdzeniom stanowiącym gwarancję starego świata, którego należy się czym prędzej pozbyć, by znaleźć się w świecie przyszłym, w którym wilki nie będą już mięsożerne(…), w którym całkowity zakaz różnic poziomów w edukacji uniemożliwi jakiekolwiek porównania, w którym propaganda szkolna nawróci wszystkie dzieci pochodzenia cudzoziemskiego na laickość w sensie francuskim, bliską wojującemu ateizmowi, i w którym autorytet rodzicielski, nazbyt często nadużywany, nie będzie już potrzebny.

(…) Relatywizm, wedle którego wszystko jest dozwolone, to jedynie przynęta. Zachwala szał niszczenia, gdyż zawsze jest atrakcyjny. Nie mówi się jednak, że jest on jedynie narzędziem, przy pomocy którego prawie potajemnie narzuca się nowe konstrukcje, niekiedy bardziej opresyjne niż świat, który porzucamy.

Nie każdy zestaw celów i wartości indywidualnych zadziała jednak tak samo, jak potrzeba lodów i być może niekoniecznie trzeba wybierać wartości wspólnotowe. Inne potrzeby – wystarczająco silne – mają szanse przekształcić powierzchnię U w W. Sam mam inne preferencje aksjologiczne, ulubione wartości Delsol, owszem, cenię, ale nie wtedy, kiedy one – zgodnie z konsekwentną postawą aksjologicznego konserwatyzmu – wykluczają wartości wyemancypowanej jednostki. Powiedziałbym zatem plażowiczom o godności, którą obraża arogancja sprzedawców, widzących w nich wyłącznie obiekty i ignorujących ich potrzeby. Powiedziałbym może o sprawiedliwości naruszonej specjalnym statusem aroganckich sprzedawców. Na pewno nie proponowałbym jednak dealu polegającego na skróceniu koniecznej do przejścia drogi – bo byłaby to jawnie nieprawdziwa oferta.

Ludzie potrzebują sensu – a nie tylko sam bym tego chciał i chce tego cytowana Chantal Delsol. Czytamy zdania Delsol o włochatym zwierzęciu dotykającym palcem najwyższej tajemnicy, o gordyjskich węzłach nie do rozwiązania, o duchowych sekretach egzystencji – dlatego to wszystko czytamy z takim zainteresowaniem, że sami szukamy sensu. Zawsze słuchaliśmy o tym sag przy ogniskach, jeszcze zanim umieliśmy czytać.

Do publicystów i dziennikarzy

Tych oczywiście, którzy jeszcze nie zasnęli…

W dzisiejszej Polsce tylko PiS opowiada sagi. Niekoniecznie umie je opowiadać – są koszmarnie wykręcone i głęboko niemoralne – ale PiS przynajmniej próbuje. Nie tylko próbuje – własnym koszmarnym etosem zdołał wygnieść w przestrzeni zdarzeń siodłowate zagłębienie na tyle duże, że ciągnie w nie wszystkich innych.

Nie da się liczyć na polityków i partie. Są sprzedawcami lodów, takie są ich nieprzekraczalne dla nich samych ograniczenia. Liczyć być może da się na media, organizujące świadomość plażowiczów.

Nie opowiadajcie nam o lodach na patyku. O rozsądnie rozważonych kalkulacjach odległości do pokonania. O tym, czy one działają efektywnie, czy nie. Czy zapewniają nam komfort na plaży. Ani o ciepłej wodzie i powrocie błogiej normalności. Może i tego chcemy, ale w tym akurat celu nie opłaca się nam nawet podnieść tyłków z koca. Opowiadajcie sagi o wartościach.

To może być spóźniony apel, bo sami już możecie być sprzedawcami. Przez pokolenia żyliście w świecie, który od sag stronił, każąc zresztą unikać – jako zbyt skomplikowanych – nawet tak skrajnie wyzutych z aksjologii lektur, jak ten fragment powyżej, poświęcony mechanicznym aspektom socjologii ujętej w model plaży. Od pokoleń was, przekonanych, że treść musi być prymitywnie prosta, by dotarła do odbiorcy, zastępują inni – ci, do których swoje proste treści adresowaliście.

Jeśli jednak jeszcze jakimś cudem przeżył wśród was ktoś, kto umie opowiadać sagi, niech je opowiada. Nie wyjdziemy bez nich z dołka wygniecionego przez PiS.

 

 

11 komentarzy do “Dwie partie i bilans energetyczny – matematyka sprzedawców lodów

  • 6 listopada, 2017 o 14:57
    Bezpośredni odnośnik

    SZANOWNY PANIE PIOTRZE,
    Jestem z OBYWATELAMI RP całym sercem !!!!!!
    Płacę składki, jestem na KAŻDEJ „kaczyńskiej miesiączce” i krzyczę od grudnia 2015 r
    KACZYŃSKIM MUSI ODEJŚĆ NATYCHMIAST I NA ZAWSZE !!!!! – to jedyny ratunek dla Kraju !
    OBYWATELE RP walczą o ODZYSKANiE demokracjI i wolności, ale ….. TO JEST MOŻLIWE TYLKO
    „KUPĄ” CAŁĄ OPOZYCJĄ, WSZYSTKIMI – SOLIDARNIE !!!!!!!
    RAZ SIE UDAŁO, wprawdzie tylko na rok, ale ……jest możliwe !
    Dowiedziałem się, że jest Pan wrogiem KOD-u !!!!!!????
    Wyczyściliśmy KOD z cwaniaka i jego złodziejskiej kliki i pracujemy dla POLSKI !!!!!
    Jeśli nie zbierzemy się WSZYSCY w wyborach samorządowych i później seJmowych,
    MAMY PRZECHLAPANĄ POLSKĘ NA ZAWSZE !!!!!
    GORĄCO APELUJĘ O SOLIDARNĄ WALKĘ Z JEDNYM (!!!!!!!!!!!!!!) WROGIEM – KACZYŃSKIM !
    Niech Pan i OBYWATELE RP nie szukają wroga !!!!!!!!!!!!!!! JEST i NAZYWA SIĘ KACZYŃSKI !!!!
    LICZĘ WRAZ Z MILIONAMI RODAKÓW NA PANA,
    JMJEDYNAK

    Odpowiedz
    • 6 listopada, 2017 o 16:41
      Bezpośredni odnośnik

      Od KOD-u się Pan dowiedział? Czy ode mnie? No, KOD to nie moja bajka, ale żaden mój wróg…

      Odpowiedz
  • 6 listopada, 2017 o 18:52
    Bezpośredni odnośnik

    Nie, no ja bardzo przepraszam… Pójdziecie pod rękę z każdym? Z Grzegorzem Schetyną, na przykład, ufacie mu? Ja podobne zdanie mam o Magdzie Filiks i reszcie (czyli o klice, z której to KOD ponoć został wyczyszczony a ja tam ciągle widzę te same twarze) Tu nie ma żadnej idei. Czysty PR. Co w tym złego, żeby najpierw określić kim się jest, powiedzieć co się myśli i na czym nam zależy i się tego trzymać? Współpraca nie może oznaczać porzucenia tego, w co się wierzy. W przypadku niektórych środowisk solidarność to coś jak pójść nago do baru dla gwałcicieli.

    Odpowiedz
  • 7 listopada, 2017 o 12:12
    Bezpośredni odnośnik

    Bardzo ciekawy model. Uważam jednak, że model jest nieadekwatny do obrazowania procesów życia politycznego.

    Dowodów na adekwatność modelu należy szukać w praktyce. Otóż po upływie długiego czasu układ powinien być stabilny i partie powinny prezentować w zasadzie ten sam program. Tak nie jest. AFD to nie SPD, a Front Narodowy to nie Socjaliści. Pojawiają się nowe trendy i nie są to, jak chce Autor, zawirowania, tylko przejawy innej niż zamodelowana sytuacji.

    Sagi są tak stare jak ludzkość. Mieliśmy sagi o królach, którzy byli namaszczeni z woli Bożej. Potem mieliśmy sagi o narodach, które koniecznie muszą być niezależne, samodzielne i w ogóle, armia wówczas z powszechnego poboru i masowa. Mieliśmy wielkie sagi o socjalizmie i liberalizmie.

    Z sagami jest tak, że zazwyczaj trzeba za nie zapłacić. Specjaliści od ich głoszenia nie płacą. Płacą inni. Cena? Starczy spojrzeć w historię.

    Nie ma racji Autor, twierdząc, że PiS zawdzięcza sukces dzięki głoszonym sagom albo, że istnieje tu jakiś związek. Otóż PiS zawdzięcza sukces obietnicy i realizacji 500+. Nie mówię, że to dobrze czy źle, tylko to KONKRETNE KORZYŚCI się liczą u ludzi, a nie żadne sagi.

    W Polsce specjalistką od sag była Sanacja. Jak się skończyło to opowiadanie, wiemy. Sagi zastępują rozsądek i racjonalną ocenę sytuacji. Mamy poświęcić energię, zasoby, jakiś kawałeczek życia dla sag? A ich opowiadacze?

    Ma rację autor, że ludzie na plaży nie podejmą działań, bo to za duży wydatek energii. Ale inaczej niż w modelu, w życiu ten wydatek energii nie jest związany z odległością do sprzedaży lodów ani z wysiłkiem wyboru tej czy innej partii politycznej.

    Ten niewykonalny wydatek energii wynika z prostej przyczyny, ludzie na plaży NIE SĄ SPOŁECZEŃSTWEM. Koniec kropka. Tylko tyle i aż tyle. Ale co to znaczy – nie są społeczeństwem. To znaczy, ze są zbiorem odrębnych osób, które nie pozostają w społecznych relacjach z innymi. Nie komunikuja się w sposób otwarty. Nie współpracują ze sobą w przeróżnych „poziomych” strukturach. Nie ufają sobie nawzajem i się nie szanują. Motywem działania tych osób na plaży jest wyłącznie OSOBISTY EGOIZM.

    I to właśnie EGOIZM prowadzi do postaw i działań, które ludzką energię kierują na wzrost patologii, zachowań nieetycznych, na rozpad i atrofię społeczeństwa. Egoizm sam w sobie nie jest zły, tak długo jak jest korygowany etycznym wzorcem oraz społecznym kontekstem. Wyzwolić człowieka ze społecznego kontekstu i z etycznych wzorców – to zdaje się postulat nowoczesnego świata.

    Tymczasem to właśnie niszczy kapitał społeczny, niszczy społeczeństwo, tworząc z ludzi tłum rywalizujących, skonfliktowanych, czasem nawet żerujących na sobie wzajemnie jednostek. Takie zbiorowisko nie podejmie działań, bo nie ma jak.

    Nie wiem czego trzeba stronie politycznej przeciwnej PiS. Wiem czego potrzeba obywatelom, mieszkańcom Polski, nam.

    Potrzeba nam trzech rzeczy. Społeczeństwa. Trwałej, niezależnej od nacisków władzy – coś jak Singapur i prawdy. O prawdę pewnie będzie najtrudniej. To wszystko musi się jakoś poskładać w oparciu o taki czy inny wzorzec etyczno-kulturowy. Jakiś wzorzec zaakceptować musimy, jeśli mamy mieć społeczeństwo. Równość wszystkich wzorców – to brak, prowadzący do rozsypania się społeczeństwa.

    Odpowiedz
  • 7 listopada, 2017 o 21:10
    Bezpośredni odnośnik

    Nijak nie będę się wgłębiać w wartości, a tym bardziej sagi.
    Za to z przyjemnością wcielam się w plażowicza, którego jedyną cechą jest lenistwo. Załóżmy, że to jest jedyna wartość godna uwagi. Na dodatek nie jestem specjalnym łasuchem. Loda zjem i owszem, ale jak ktoś mi go podetknie pod nos. Nie ruszę zatem tyłka z koca żeby pójść 200 metrów po loda, który mnie niespecjalnie nęci, a nawet w ogóle mnie nie obchodzi, że jakikolwiek sprzedawca tam stoi. Oczywiście może się zdarzyć, że jakaś chęć raz dziennie mnie weźmie, ale bez przesady. Nie tak, żeby nadwerężać zasoby swojej energii. Nie zostało określone, czy każdy plażowicz jest zobligowany codziennie zjeść loda, jest tylko, że ma taką samą chęć jak sąsiad. Olewam zatem tych sprzedawców, zysku im nie przysporzę, a ich chciwość mnie nie sięga, bo moje lenistwo jest ponad to.
    Jednak obok mnie jest na plaży jeszcze parę osób, podobnych do mnie. Ja jestem wśród nich. Może nawet poodgradzani parawanami nie wiemy, że ktoś w ogóle na tej plaży sprzedaje lody. Czasem z nudów, ktoś się podniesie (broń Boże gdzieś iść!) żeby się rozejrzeć, albo raczej pokazać jak ładnie opalony jest, lub chociaż zawiesić wzrok na czymś nowym. Zauważa sprzedawców. Hmmm, jest chęć na loda, no ale to jednak tak daleko, za daleko. I w ogóle co to znaczy, że klient ma brnąć po te lody, zamiast one przyjść do klienta? Lenistwo jest przemożne, ale dla rozrywki można sobie pogadać, pokrzyczeć między kocami. Pośmiać się, podrwić z głupiej chciwości sprzedawców. Wszak oni takim samym lenistwem jak nasze chcą dorobić się majątku. Czy to mieści się w ogóle w głowie? Jakiś szum się podnosi, narasta, dociera.
    Chcą zarobić? Niech przyjdą! Boją się o swoje terytorium? Że jak tylko odejdą to konkurent zajmie im miejscówkę? Cóż, jak będzie stać w miejscu, a plażowicze zobaczą, że drugi przyjdzie do każdego koca to cierpliwie poczekają na tego drugiego, lenistwo wszak rządzi na tej plaży! Nie pofatygują się do tego stojącego, którego stać tylko na przestawianie swojej pozycji stania, a która ciągle będzie wymagać od plażowicza podniesienia się z koca i poczłapania. A fuj. Niech sobie stoi dziarsko i nawet nawołuje, reklamuje się głośno. Jeśli tylko to będzie robić, to ten chodzący od koca do koca sprzątnie mu klientów nawet w odległości metra. A jak obaj zaczną chodzić? Oooo, to może się dziać.
    U lenia najważniejsza jest zatem świadomość praw i ich rynkowej siły. No chyba, że łakomstwo weźmie górę nad lenistwem (ale nie zostało określone co jest silniejsze, u mnie zawsze lenistwo 🙂 ), a asortyment nie ma specjalnego znaczenia.

    Są jeszcze dwie możliwości. W obu lenistwo odgrywa ciągle kluczową rolę i ciągle na rzecz wspólnoty w oszczędzaniu energii, choć jest już jednak mniej leniwe (a może ostatecznie bardziej?) niż w pierwszym scenariuszu. Obie też zakładają, że każdy ze sprzedawców nadal będzie zajmował się wyłącznie sobą na wzajem, jak by się tu przepchnąć o dwa metry, a nie plażowiczami.

    Pierwsza z możliwości, znaczy druga, jest racjonalizatorska. Wykorzystuje zasoby asortymentowe sprzedawców. Jak powiedziano – są identyczne, tylko rozchodzą się w dwie różne strony. Zasadnicza teoria zakłada, że każdy kto chce loda podniesie się z koca indywidualnie. Każdy chce go równo i każdy jest równo leniwy. Ale jednak ten który ma najdalej, musi znacznie bardziej nadwerężyć swoje lenistwo niż ten, który leży najbliżej. To niesprawiedliwe (o ile powierzchnia jest nadal płaska, z drobną raptem morką)! Poczucie niesprawiedliwości lenie maja nad wyraz rozwinięte.
    Jako osoba doświadczona w lenistwie raczej starałabym się kogoś wysłać po loda dla siebie niż samej brnąć w piachu. Prawdopodobnie takich cwaniaczków znajdzie się w najbliższej okolicy więcej. To skoro i tak trzeba pójść to niech pójdzie jeden i przyniesie lody dla dziesięciu sąsiadów. Żeby nie było całkiem niesprawiedliwie to ustalmy, że codziennie idzie kto inny. Zawsze to trzeba iść raz na dziesięć dni tylko. Ba! W ogóle to ten co ma jakoś najbliżej niech weźmie lody dla setki i wróci z nimi na swój kocyk, do niego podejdzie kolejny po 90, do tego z kolei następny po 80 itd. aż do ostatniej dziesiątki. Byle jak najmniej wydatkować energii, a zaspokoić łakomstwo. Każdy ma wtedy do przejścia raptem 10 metrów. Gdyby któryś ze sprzedawców spuścił nieco wzrok z konkurenta sam mógłby to wymyśleć dla swojej części plaży, czyli zaproponować jakieś ułatwienie, system. A te dziesiątki mogłyby gdzieś na tyłach czy na granicy rewirów przechylić zyski na szalę tego, który system zaproponował. No, ale skoro nie…
    Lenistwo jest matką i ojcem wynalazków. Może zatem wymyśleć też sposób na zmianę asortymentu…

    Druga możliwość czyli de facto trzecia jest nieco podobna, ale perfidniejsza. Zresztą ta poprzednia całkiem swobodnie może się przekształcić w tę. Z prostej przyczyny – nudy z oferowania przez sprzedawców ciągle tych samych lodów. Leń leniem, ale nuda to całkiem inna rzecz.
    Zasadnicza teoria zakłada jedyne cechy osób leżących na plaży – lenistwo i chęć na lody. I nic więcej. No ale plażowicze chyba jednak nie nocują na niej, a jeśli to bardzo nieliczni. Ponadto nie było mowy o tym, że na plaży sprzedawane są również śniadania, obiady, kolacje, przyjeżdża kino czy cyrk czy, o naiwności, biblioteka, itp. Zatem plażowicze na plażę skądś przychodzą. Leżąc na kocach, można się dogadać, jak by tu ograniczyć konieczność łażenia do tych nudnych i chciwych sprzedawców. Wszak na plaży najważniejsze jest lenistwo. Może bardziej się opłaca zrobić sobie kącik lodów dla najbliższego towarzystwa? Przynieść je choćby w jakiejś lodówce turystycznej. Po co dyrdać 100 czy 200 metrów po grząskim piachu do leniwego sprzedawcy skoro można zorganizować lody tuż pod bokiem i leeeżeć. Codziennie mogą być inne na dodatek. Że trochę droższe? Czy aby na pewno?

    Podsumowując: prawdziwe lenistwo, zatwardziałe lenistwo może mieć całkiem korzystne społecznie cechy. Albo zmusi sprzedawców do ruchu wśród plażowiczów, bo inaczej nie sprzedadzą lodów wcale, albo zainicjuje ruchy poboczne, zwłaszcza na peryferiach plaży, bo tam lenistwo jest najbardziej zagrożone. Te peryferia mogą stać się nawet atrakcyjniejsze od głównych sprzedawców. Pytanie jak szybko tych dwóch zorientuje się, że tracą zyski i co w związku z tym wymyślą. Jednak jakieś zasady, koncesje, limity, zakazy, nakazy…? Ale jakie i z jakiej racji skoro właśnie bankrutują, albo są na najlepszej drodze? Kto lub co zmusi leni żeby porzucili swoje wygodniejsze, beztroskie plażowanie, które sami sobie urządzili na rzecz chciwych, ale też leniwych sprzedawców?

    PS. Oczywiście jasne jest, który z dwóch sprzedawców już dawno temu poszedł krążyć z lodami między plażowiczami, a tym do których nie dociera bezpośrednio, bo jednak uparł się jakoś pilnować swojego słupka na środku, zaoferował system? Stara się nawet urozmaicać asortyment, tyle, że hurtownię ma ciągle tą samą i niezbyt uczciwą. Towar miewa przeterminowany.

    Odpowiedz
  • 12 listopada, 2017 o 19:58
    Bezpośredni odnośnik

    Szanowny Panie Pawle,

    fascynująca analiza — mniej jednak ze względu na zawarte w niej tezy, bardziej z powodu paradoksalnego napięcia między owymi tezami metodologiczną ramą, dzięki której tezy w ogóle miały szansę zaistnieć. Dlaczego wskazuję na paradoks? Dlatego, że Pański tekst nie ma szans trafić ani do sprzedawców lodów, ani do ich konsumentów; istnieją także małe szanse, iż zainteresuje tych, którzy w mediach elektronicznych opisują relacje między „sprzedawcami” a „konsumentami” (w Polsce dziennikarstwo polityczne to przeważnie infotainment albo tożsamościowe opiniotwórstwo). Przedstawiciele tych trzech grup w przeważającej większości nie chcą czytać sążnistych analiz, opisujących abstrakcyjne modele życia społeczno-politycznego. Takimi analizami zainteresowane są nieliczne jednostki. I tu dochodzimy do sedna problemu —  w pisowskim dołku jesteśmy nie z powodu deficytu „sag” (np. Przemysław Czapliński mówi w tym kontekście o „narracjach”), ale z powodu ich chaotycznego nadmiaru. Dzisiaj co drugi blockbuster hollywoodzki serwuje nam „sagi” o Mordorze, który niby zniewala cały świat, a jednocześnie jest Reżimem tak fasadowym, że można go pokonać w ciągu dwugodzinnej projekcji. W totalnym pomieszaniu wyobrażeń i pojęć, do jakiego dochodzi za sprawą „sag”, Mordor może być zarówno symbolem ISIS, jak i Unii Europejskiej — nic więc dziwnego, że sprzedawcy popcornu mogą pożeraczom „narracji” bez trudu wcisnąć bajkę np. o islamizacji i konieczności Brexitu w demagogicznie sformatowanym jednopaku „filmowym”. Dopóki politykę będziemy traktować w kategoriach narracyjnych — tzn. czytać ją jak postpolityczny „dreszczowiec”, „kryminał”; lub jak tabloid albo reality show — dopóty nie wydostaniemy się z pisowskiego, a szerzej: populistyczno-reakcyjnego dołka. Znaleźliśmy się w nim właśnie z powodu naszej namiętności do epickich opowieści. Dziś zatem nie potrzebujemy kolejnych eposów — trzeba nam za to rzetelnie auto/krytycznych opisów kondycji, w jakiej się znajdujemy. Zaryzykowałbym wobec tego tezę, że dołek opuścimy wówczas, gdy więcej ludzi będzie pisać i czytać eseje takie jak powyższy — i większość zacznie podejmować decyzje polityczne na podstawie podobnych lektur, a nie pod wpływem klechd, bajd i kołysanek. Ślepą plamką Pańskiego eseju jest przeoczenie tej zależności, paradoksem zaś Pańskich rozważań — fakt, że w istocie (a przy tym nolens volens) pisze Pan o potrzebie „sag” do tych, którym żadne „sagi” nie będą potrzebne w procesie dokonywanie właściwych (emancypacyjno-progresywnych) wyborów. Jeszcze raz więc powtórzę: NAMYSŁ — TAK; NARRACJA — NIE (a w każdym razie niekoniecznie).

    Odpowiedz
  • 12 listopada, 2017 o 20:17
    Bezpośredni odnośnik

    Kolejna sprawa to fetysz sensu. Moim zdaniem ma Pan rację, wskazując na konieczność etosu — myli się Pan natomiast (chyba), akcentując pogoń za sensem. Każdy, kto świecie radykalnej wielości i przygodności obieca ludziom — wyborcom — sens, będzie ich oszukiwał, albo serwował im nowy rodzaj opium, traktując ich jak dzieci, którym nie wolno mówić prawdy o istotowej bezsensowności życia, bo trauma wywołana przez tę prawdę popchnie ich w ramiona demagogów spekulujących sensownością reakcyjną. Szkopuł metafizyczny i polityczny polega jednak na tym, że żaden substancjalny Sens (przed duże „S”) nie istnieje: są tylko sensy wyłaniające się przygodnie, będące sensami niepewnymi, trudnymi do zadekretowania… W tym kontekście przypomina mi się „Dżuma” Camusa. Ludzie żyją tam w świecie istotowo bezsensownym, w gruncie rzeczy absurdalnym — a jednak najdojrzalsi i najlepsi z nich (Rieux, Grand, Tarrou) są w stanie zająć niezłomną i nieskazitelną postawę etyczna wobec „plagi”. Czarnym charakterem z kolei nieprzypadkowo jest demoniczny komiwojażer sensu — ojciec Paneloux… Warto dzisiaj pamiętać o trudnym morale „Dżumy”. Podsumowując zatem: ETOS — BEZWZGLĘDNIE; SENS — NIEKONIECZNIE.

    Odpowiedz
  • 12 listopada, 2017 o 20:32
    Bezpośredni odnośnik

    Jest też takie klasyczne opowiadanie Tomasza Manna „Mario i czarodziej” (tytułowym „czarodziejem” jest cyrkowy hipnotyzer wzorowany na Mussolinim i Hitlerze). Co znamienne, akcja noweli rozgrywa się w miejscowości plażowej — i w dużym stopniu koncentruje wokół katastrofy, jaką wywołuje czarna magia Spektaklu. Tam, gdzie rządzi Spektakl (siłą rzeczy hipnotyzujący widzów; każda baśń polityczna ma zresztą „czarnoksięskie” właściwości hipnotyzujące) — tam za sprawą mitycznej konieczności (każda saga jest mitem) ostateczną instancją polityczną staje się fizyczna przemoc. Mann zatem przestrzega mitologizacją dyskursów politycznych („sagi” niejako automatycznie osuwają się w mityczność, ta zaś była i będzie wrogiem Oświecenia)…

    Odpowiedz
  • 13 listopada, 2017 o 11:05
    Bezpośredni odnośnik

    Gdyby chciał ten bardzo ciekawy model przybliżyć nieco do rzeczywistego systemu politycznego w Polsce, to należałoby go nieco zmodyfikować, mianowicie w taki sposób:
    a) nadal jest tylko dwóch sprzedawców lodów
    b) plaża liczy nie 400 metrów, ale 10 lub 100 kilometrów
    c) dwaj sprzedawcy dysponują siecią megafonów pozwalającą na dotarcie z reklamą do wszystkich plażowiczów na plaży o długości 10 lub 100 kilometrów
    d) na plaży obowiązuje zakaz wejścia na rynek innych sprzedawców lodów

    Jak funkcjonowałby taki system? Jak zachowywaliby się sprzedawcy i plażowicze? A zwłaszcza:
    a) Ilu leniwych plażowiczów byłoby konsumentami lodów
    b) Jaki byłby stosunek plażowiczów do lodziarzy i systemu megafonów (stopień wandalizmu w zakresie infrastruktury telekomunikacyjnej byłby również interesujący)
    c) czy dwa stanowiska sprzedaży lodów wymagałyby odgrodzenia systemem płotów i służby specjalnej w rodzaju Biuro Ochrony Sprzedawców Lodów

    Myślę, że w tym modelu ujrzelibyśmy bardzo wierne odwzorowanie polskiej „demokracji”.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *