Czarny Piątek i wielka narodowa sprawa

To jest czas kobiet – więc lojalka od faceta. To również czas antyklerykalizmu – więc także lojalka od chrześcijanina. Ale to przede wszystkim czas rozumu – najwyższy

Będzie w piątek w Warszawie wielki tłum. Autorzy zamachu na kobiety nie doszacowali skali protestu, zmyleni łudząco niską frekwencją niedawnych demonstracji pod kuriami. Pomylili się podwójnie. Radykalizm, tkwiący w samym fakcie demonstracji przeciw Kościołowi, nie wspominając już o okrzykach i hasłach, miał bowiem podzielić opinię wstrząśniętą pozbawianiem kobiet praw absolutnie elementarnych. Nie podzielił. To, co się stało chwilę potem z ustawą Kai Godek, podziękowania biskupów za efekt komisji Piotrowicza – cały ten cyrk uzasadnił wszelki antyklerykalny i nawet antykościelny radykalizm. Biskupi i tak nie dostali od kobiet tego, co im się należało. I wiedzą o tym w Polsce wszyscy z wyjątkiem tych 10% naszych rodaków, którzy popierają zakaz aborcji. Więc w piątek będzie w Warszawie wielki tłum. I dobrze – musi być wielki, bo i sprawa jest tego rodzaju. To wiemy. Jaki będzie efekt i skutek piątkowej demonstracji – tego nie wiemy wcale. Nie wiemy kilku rzeczy nawet ważniejszych.

Trzeba przede wszystkim znać miarę i ja ją oczywiście znam. Ani ja sam, ani Obywatele RP, przy całej czasem osiągalnej słyszalności naszego głosu, nie będziemy mieli żadnego wpływu na przebieg akurat tych wydarzeń. Gdzie nam do wielkiego ruchu, który w piątek zobaczymy w Warszawie. Tu rządzą walczące kobiety i nie ma żadnego powodu, by miejsce wszystko-lepiej-wiedzących, ale jakoś tak wciąż-dających-ciała partii politycznych nagle usiłowali zająć jacyś samozwańczy mądrale z ruchu, który żadną miarą nie jest wielki, niczego nie rozstrzygnie ilością własnych szabel i do wielkiej fali jutrzejszego protestu może co najwyżej dołączyć, co oczywiście chętnie uczyni. Piszę z żabiej perspektywy malutkiego facecika.

Choć też zaznaczyć trzeba, że wielkiego wpływu na wydarzenia w piątek nie będzie miał nikt. Jak już bywało, objawi się nam oddolny, spontaniczny ruch oburzonych. To zaleta, ale równocześnie wada – jeśli zatroszczyć się o to, co ma piątek przynieść śmiertelnie zagrożonym kobietom i – z przeproszeniem wszystkich – Polsce.

Rozpoznanie terenu

Najpierw, o co może chodzić w obozie władzy i kto dokładnie jest przeciwnikiem. Tu rozeznania nie mamy żadnego, ja sam wiem niewiele – tyle jednak wiem na pewno, że to skomplikowana sytuacja, a nie prosta. I że w związku z tym oczy trzeba będzie mieć dookoła głowy. Również w piątek, bo może być po prostu groźnie. Już choćby z tego powodu warto przeprowadzić namiastkę rozpoznania, nawet jeśli ono nie ma szans być poważne, miarodajne i przyzwoicie precyzyjne. Krajobraz jawi się przed nami mocno księżycowy. Moje poniższe próby nie są, bo być nie mogą, kompetentnym opisem tego krajobrazu. Kompetentnych autorów brak. Mam za to nadzieję pokazać, jak ten krajobraz może być ukształtowany i co go kształtuje. Jakkolwiek niepewny i być może naiwny jest ten opis, wynika z niego sporo, jeśli chodzi o cele, możliwości i sposoby działania i to z tego powodu go opisuję.

Kaczyński

Ani sam Kaczyński, ani cały twardy, pecetowski trzon PiS, nigdy nie parł do zakazu aborcji, a choć do konfrontacji rozmaitych oni prą nieustannie, to jak dotąd nigdy w tej sprawie. Po pierwsze wszyscy wiemy i PiS wie to również, że zwolenników zakazu jest 10%. Potężnego poparcia na tym zbudować się nie da, a kłopot wywołać – owszem. Jeśli więc to pisowski ośrodek – sam Kaczyński zatem – jest faktycznym inicjatorem uruchomionej właśnie akcji, to nie o aborcyjne regulacje tu chodzi. O co więc? Jak się zdaje – o eskalację. Być może zwarcie własnych szeregów przy tej okazji, bo ich rozluźnienie staje się coraz bardziej widoczne.

Jaką eskalację? No, różne wersje są możliwe, a jeśli przez chwilę pofantazjować, możliwy jest np. taki scenariusz. Pod siedzibą Kurii tłum demonstrujących kobiet spotyka się z ekipą ONR, która broni wiary, i tym razem dochodzi do fizycznego starcia. Gotowość po naszej stronie – publicznie zresztą ujawniona już kilkakrotnie – jest przy tym większa niż po tamtej. Tym lepiej. Brudziński zatem, po raz pierwszy w historii rządów PiS, każe policjantom odpiąć pały i ich wreszcie użyć. Dostajemy po równo i my, i oni, bezpieczeństwo kraju i kurii zostaje uratowane, kilku prowodyrów z obu stron ląduje w areszcie. Niespecjalnie trudno byłoby uzyskać efekt ulgi podobny temu, który towarzyszył zakazowi demonstracji pod ambasadą Izraela i otoczeniu jej płotem z barierek. Nie w tym rzecz, żeby kogokolwiek przekonać do realności akurat takiej możliwości – choć z pewnością służby wiele z takich ewentualności biorą pod uwagę – warto jednak zauważyć, że w różnych tego rodzaju eskalacyjnych scenariuszach liczebność i gwałtowność piątkowego protestu nie ma żadnych szans przerazić nikogo po stronie władzy i wpłynąć na decyzję w sprawie ustawy. Po prostu dlatego, że w takim scenariuszu to nie o ustawę chodzi, a eskalacja napięcia jest pożądanym elementem kalkulacji, może nawet jest jedynym celem, a nie czymś, czego ta władza chciałaby za wszelką cenę uniknąć.

Inny wymiar eskalacji – wypchnięcie protestującej opozycji z szerokiego mainstreamu i pogrążenie jej w marginalizującym się radykalizmie. To zresztą ma szansę pięknie się uzupełniać ze scenariuszem prowokacji. I odpowiada obserwowanym ewolucyjnym trendom po stronie ruchu protestu.

Jeszcze inny wymiar – zwarcie własnych szeregów. No, PiS wielokrotnie ćwiczył wariant „obrony świętych szańców” i jeśli taka jest kalkulacja, to protest raczej nie spowoduje wycofania ustawy. W takiej kalkulacji mieściłoby się i zmarginalizowanie Gowina, jeszcze latem romansującego z biskupami za plecami PiS, a dzisiaj wypychającego własnych ludzi do wyborów samorządowych, i odbicie Rydzyka z rąk odstawionych od łask Macierewicza i Szyszki. Jeśli zaś to nie Kaczyński jest autorem antyaborcyjnego przyspieszenia i sam zamierza ustawę odsunąć w niebyt bliżej nieokreślonej przyszłości, to protest mu w tym nie pomoże, ale raczej przeszkodzi. To inne szeregi się skonsolidują, nie jego. Co oczywiście nie oznacza, że protest nie ma sensu. Ma. Ogromny. Tyle, że bardzo świadomie trzeba w nim wybierać formy i cele. Do tego zaś oczywiście jeszcze wrócimy.

 

Frakcja?

No, właśnie – kolejna nierozpoznana sprawa – czy sprawcą jest tu Kaczyński i czy on tę sytuację kontroluje? Znamienne, że o aferze aborcyjnej nie wypowiada się głośno ani on sam, ani też nikt od młodego Morawieckiego, który – choć to nie wydaje się prawdopodobne akurat w tej sprawie – równie dobrze może być „frakcjonistą”. Tego milczenia nie było poprzednio z okazji aborcji i być może świadczy to właśnie o kłopotach PiS z utrzymaniem obozu władzy w karnej jedności u progu nadchodzącego przesilenia.

Ponad setka posłów PiS, Kukiza i starszego Morawieckiego napisała do TK z pytaniem o konstytucyjność „eugenicznej” przesłanki dopuszczającej aborcję w „kompromisie aborcyjnym”. To jest zresztą miara parlamentarnej reprezentacji owych 10% Polaków opowiadających się za zakazem. Mają niemal ćwierć Sejmu. Warto mieć to w głowie, bo widać tu sens koncentracji na konkretach, a nie na „zderzeniu kultur” w walce z władzą PiS. Mamy w Sejmie reprezentację ekstremy, a nie spektrum poglądów Polaków i ta świadomość powinna nam ułatwiać myślenie w politycznych kategoriach realnej zmiany.

Polityczne pytanie jest jednak również takie, czy inicjatywa setki posłów to naprawdę PiS i jego kierownicze centrum. Wszystko wskazuje, że nie, choć lista podpisów jest niejawna i o pewność trudno. Nikomu wcześniej nieznany poseł Wróblewski, rzekomy lub rzeczywisty autor inicjatywy, raczej jednak nie montuje frakcji. Może jednak zebrane przez siebie szable komuś ofiarować.

Z narodowcami, zatem również z Kają Godek, bo ona z tego kręgu pochodzi, od dawna dobrze chcą żyć rozmaici PiS-owcy. Otwarcie z nimi romansował Duda i Błaszczak, ale także Macierewicz, który właśnie utracił wszelkie wpływy. Jeszcze je miał, kiedy pisano ów list do TK, ale nie da się wykluczyć, że w dzisiejszym wzmożeniu antyaborcyjnym – niekoniecznie wygodnym dla Kaczyńskiego – to właśnie Macierewicz macza palce. Albo wręcz przeciwnie – Ziobro. Niczego o tym nie wiemy, a powinniśmy, bo to jednak są poważne sprawy. Zachowanie domniemanych frakcji nie wygląda poważnie i polega raczej wyłącznie na psikusach robionych przeciwnikom, liczeniu szabel i prężeniu muskułów. Ważne jest jednak to, że w tym wariancie sprawcom naprawdę zależy na przepchnięciu ustawy i przejęciu choć części politycznej inicjatywy w Sejmie. Ich szanse w głosowaniu nie wyglądają poważnie, ale kłopot potrafią sprawić potężny, kiedy zmuszą Kaczyńskiego do głosowania przeciw – razem z PO, choć to osobny rozdział. Za takim scenariuszem przemawia widoczna determinacja w sprawie aborcji – próbuje się tu wielu ścieżek: więc nie tylko ustawowego zakazu, ale również „niekonstytucyjności eugeniki” i ścieżkę „klauzuli sumienia”, której powszechność na poziomie szpitali przesądza o zakazie bez dodatkowych regulacji prawnych. To wygląda naprawdę groźnie – któraś z tych ścieżek może się udać. Kaczyński w tym wariancie byłby niemal sojusznikiem protestujących kobiet, w jego interesie leżałoby bowiem, żeby projekt Godek przepadł, a sam protest powodowałby skutki odwrotne od zamierzonych. Znów – to nie oznacza, że protest nie ma sensu. Ma – pod warunkiem oderwania jego postulatów od bieżącej awantury, a to bardzo trudne.

Z Macierewiczem – jeśli to on jest „czynnym szatanem” – może być jednak inaczej i możemy być świadkami zjawiska z kategorii psychiatrii, a nie polityki. Słychać plotki, że Macierewicz myśli o własnej formacji na prawo od PiS. Tak już przecież było. Macierewicz miałby zabiegać o sympatię ONR, MW – tego rodzaju towarzystwo kusił udziałem w formacjach OT. Macierewicz – jak by nie patrzeć – jest psychicznie niezdrów. I to na tyle, by tracić rozeznanie w faktach i możliwościach, a jeśli nic innego o tym nie świadczy, to sama komisja smoleńska starczy za dowód. On już raz naprawdę próbował wyprowadzać wojsko w noc teczek. Mogą mu się roić oddziały OT okrzykujące go wodzem. Patrzyłem na niego stojącego samotnie w ostatnim rzędzie na smoleńskiej mszy. Wymowny był to obrazek, łącznie z rytualnymi uściskami dłoni wymienianymi tam przez potencjalnych akolitów z wyklętym Antonim, demonstrującym otwarty i twardy sprzeciw wobec władzy Kaczyńskiego. Trochę ich tam podchodziło, a nie tylko jeden Naimski. Mania Antoniego może również przynieść realizację jakiejś konfrontacji – choć to wydaje się jednak najmniej prawdopodobne, a jeśli nawet realne, to raczej niegroźne, bo oparte wyłącznie na urojeniach człowieka chorego i pozbawionego kontaktu z rzeczywistością.

Błędne jest zresztą rozpowszechnione przekonanie, że w PiS o wszystkim decyduje Kaczyński i że wszystkie elementy pisowskich działań są starannie przemyślaną strategią politycznej centrali. Niekoniecznie też klasyczne frakcje są źródłem politycznych ruchów. Wiele działań PiS ma oddolny charakter pospolitego ruszenia. Tak było choćby z „lex Obywatele RP”, czyli z nowelizacją prawa o zgromadzeniach, na podstawie której zakazuje się dzisiaj wszystkiego, co jest niewygodne dla władzy. Słyszeliśmy wtedy po prostu na ulicy aktywistów i polityków PiS, jak w rozmowach wymyślali wszystko to, co potem trafiło do zapisów projektu – większość z tej absurdalnej twórczości zresztą wycofano. To, co zostało, niemal na pewno nie przeszło przez ręce żadnego zdyscyplinowanego biura politycznego. To był kompletnie nieprzemyślany ruch, spowodował dla PiS więcej strat niż korzyści. Nie wymyśliła tego żadna centrala ani frakcja, a ruch pisowskiego ludu. Z aborcją może być podobnie. Ale nie wygląda na to. Ktoś musiał na przykład uzgadniać sprawę z biskupami. I raczej nie był to poseł Wróblewski.

 

Kościół

Wbrew powszechnej opinii antyklerykałów, dzieje się tu coś dziwnego, a nie typowego. Jaki jest stosunek hierarchów do prawa aborcyjnego, wiemy od bardzo dawna. Dla nich to jest kwestia podstawowych i oczywistych dogmatów. Dogmaty wszakże zajmują biskupów wybiórczo, podobnie jak nauczanie papieża – papieża Polaka również, nie tylko Franciszka. Popularne antyklerykalne opinie o kleszej nienawiści do kobiet, albo o spisku niewolącym ludzi w okowach patriarchalizmu, nie są poważne i należy je włożyć między inne ludowe bajki.

Kościół zna sondaże tak samo jak PiS, a może zna je lepiej. Aborcja to króliczek wart gonienia, a nie złapania. Tak zwany aborcyjny kompromis w istocie kompromisem nie był nigdy – był stanowiskiem przez Kościół wymuszonym i odpowiadającym hierarchii tym bardziej, im większy był wokół niego spokój i zgoda mainstreamu. Biskupi o aborcji ględzili zawsze, ale nigdy do zakazu ponad „kompromis” nie parli. Świetnie wiedzieli, że grozi to katastrofą ogromnego konfliktu i wiedzieli również to, że po prostu stracą ludzi – jak straciliby ich ekskomunikując każdego nadużywającego alkoholu, stosującego antykoncepcję, uprawiającego seks przed małżeństwem itd. Co odbiło arcybiskupowi Gądeckiemu, że nie tylko przecież zaapelował do władz, ale najwyraźniej z kimś ten apel uzgodnił na tyle, że reakcja nastąpiła natychmiast i potem było za co dziękować Piotrowiczowi? Co się stało ostrożnym z natury hierarchom, że jawnie wkroczyli na wojenną ścieżkę, ryzykując destabilizacją kraju? I stratami wśród zasilających tacę wiernych?

Mówiąc wprost, nie mam bladego pojęcia i nie wiem, czy je ma ktokolwiek, kogo by można było spytać. Jest dziś wyraźnie inaczej niż było latem ubiegłego roku, kiedy Kościół zaangażował się w weta Dudy i było jako tako jasne, kto z kim gada i o czym. W orbicie „cywilizowanej chadecji”, o której była wtedy mowa, miał się znaleźć Gowin, którego samodzielność Kaczyński pilnie zwalczał – a w wyborach samorządowych wierzgający Gowin byłby niewygodny szczególnie, bo ma wśród samorządowców zaplecze. Ten trop sugerowałby autorstwo jednak Kaczyńskiego – ruch w sprawie aborcji przebijałby Gowina i jego domniemane „plecy” w Episkopacie. Cóż – to wszystko jest kompletnie amatorskim wróżeniem z fusów, co należy po raz kolejny uczciwie i ze smutkiem zaznaczyć, żałując bardzo, że w naszym obozie nie ma wróżbitów profesjonalnych. Opisywanie tych wróżb jakieś aspekty rzeczywistości jednak ujawnia, jeśli się tylko odwołuje do mechanizmów działających rzeczywiście.

Milczy prymas Polak, który był bardzo aktywny w czasie prezydenckich wet. Wtedy Polak odzywał się niemal jak mąż stanu. Przewodniczący Gądecki, który wtedy prymasa wspierał, wypowiadając się podobnie, co nie jest u niego normą, dziś przejmuje pierwsze kościelne skrzypce i mówi coś kompletnie innego. Przeważył konserwatywny obóz w Episkopacie? Być może – tego też nie wiemy. W tych wszystkich niejasnościach widać jednak z całą pewnością, że kiedy się w proteście zjawiamy pod kurią – słusznie! – warto dobrze przemyśleć, do kogo właściwie przemawiamy, jakim językiem i po co. Proste „spadajcie, dranie!” jest ze wszech miar uzasadnione. Ale całkowicie kontrproduktywne.

Plan drogi

Hierarchia jest więc z pewnością trafnie wybranym celem nacisku, ale raczej nie cała. Jeśli zaś nawet ignorować istnienie kościelnych frakcji i frontalnie atakować całość, to wypada się chociaż zastanowić, co dokładnie wywrze rzeczywisty nacisk na instytucjonalny Kościół. Do „ataków wrogów Kościoła” biskupi przywykli. Apelować trzeba by było raczej do wiernych. Ze świadomością, że w ogromnej większości niemal nikt z nich nie przestrzega żadnych kościelnych norm związanych z antykoncepcją, czystością przedmałżeńską i że zakaz aborcji, a zwłaszcza klesze pieprzenie o „eugenice” budzi wśród nich sprzeciw podobny do naszego lub co najmniej niezrozumienie. Ten atut mamy lub możemy mieć w ręku, a uparliśmy się nie tylko z niego nie korzystać, ale go wręcz niszczyć.

Frazeologia, jeśli nie aksjologia

Wnioski są proste, a nie skomplikowane. Na pewno nie ta frazeologia. Demonstracja wściekłego gniewu – choć odbywa się pod kurią – jest w rzeczywistości adresowana znów, jak zwykle, do myślących tak samo.

Może i „aborcja jest OK”, nie zamierzam w ten spór wchodzić w tym miejscu. Jeśli nawet tak sądzimy, to hasło jest po prostu złe. Przeciwskuteczne. Na bardzo wiele sposobów. Pod kurią zwłaszcza. I jeszcze raz – nie o przekonywanie hierarchów chodzi, bo tego się zrobić nie da i byłoby naiwnością próbować. Chodzi o nacisk. O wykorzystanie rys i braku jedności poglądów przeciwnika. Frontalny, radykalny antyklerykalizm te rysy znosi, a nie wykorzystuje.

Jeśli nawet dla wszystkich po naszej stronie aborcja jest czymś etycznie obojętnym, a nie jest to prawdą, to stojąc pod kurią i chcąc wywrzeć na nią nacisk, mówimy do ludzi – i nie są to biskupi, ale ludzie, którzy im po prostu płacą – dla których aborcja to jednak nie jest coś, jak wyrwanie zęba. Nie kupują gadek o „mordowaniu nienarodzonych”, nie popierają przymusu chrzczenia dzieci urodzonych wyłącznie w tym celu, by ochrzczone natychmiast skonały – ale uważają, że problem życia nie jest w myśleniu o aborcji pustym wymysłem zacofanych ideologów skrajnej prawicy. Aborcja nie jest dla nich OK. A mogą być naszymi sojusznikami. Pod kurią innych nie mamy. Chyba, że przychodzimy pod kurię wyłącznie „wykrzyczeć swój gniew”, na żaden efekt nie licząc.

Kierunkiem jest mainstream

 Nie lubię pojęcia mainstreamu, zwłaszcza kiedy się staje homogeniczny, co na szczęście nie jest konieczne. Niezbyt cenię manstreamowe media, uważam, że sprzedają misję zmiany społecznej świadomości za prognozy sprzedaży oparte na sondażach świadomości zastanej. Drażnią mnie mainstreamowi politycy z powodów z grubsza podobnych. Ale albo chcę zmienić rzeczywistość, albo chcę tkwić w samozadowolonym pięknoduchostwie i pielęgnować własne poglądy, w powszechnym niezrozumieniu znajdując potwierdzenie własnych racji i ich wyjątkowości. Tertium non datur. Niestety.

107 sejmowych sygnatariuszy wniosku do TK w sprawie „aborcji eugenicznej” to jeden z jawnych dowodów na to, że Sejm nie reprezentuje „suwerena”. Jednak jasne jest to wtedy – i tylko wtedy – kiedy mówimy, że skrajnym, nieludzkim okrucieństwem jest kazać kobietom rodzić dzieci, które przeżyją tydzień. A nie wtedy, kiedy mówimy, że „aborcja jest OK”. Bo przeciwników tej akurat tezy jest w Polsce znacznie więcej niż mogłaby ich reprezentować ta setka posłów. Setka sygnatariuszy wniosku do TK chce kazać Polkom rodzić mimo nieodwracalnych i trwałych uszkodzeń płodu – co w Polsce popiera być może 10% obywateli, a najpewniej znacznie mniej, bo ludzie rzadko kiedy wiedzą, za czym dokładnie się opowiadają w tego rodzaju sondażach. To ten pogląd setki posłów budzi oburzenie polskich obywateli. A nie przekonanie, że „płód ma duszę”. Bo to oburza tylko radykałów z naszej strony.

Na ogół uważa się przy tym, że mainstream wymaga umiarkowania i kto chce do mainstreamu przemówić, ten musi ocenzurować swoje być może zbyt radykalne poglądy lub aspiracje. Cóż, tak właśnie robią często i bezmyślnie mainstreamowe media oraz politycy i za to ich nie lubię. Stojące za tym racje i fakty są zrozumiałe i liczyć się z nimi trzeba koniecznie, choć niekoniecznie trzeba ulegać im bezwzględnie. Mainstream akceptuje „kompromis aborcyjny”, nie akceptuje zaś ekstremów, czyli „aborcji OK” na życzenie, a z drugiej strony – zakazu. To wszystko prawda i z tym się zmagamy, jeśli „kompromis” nam nie wystarcza – jak nie wystarcza mnie. W ciągu ostatnich dwóch lat jednakże ilość zwolenników legalizacji aborcji wyraźnie rośnie kosztem „kompromisu”. Ja to się dało osiągnąć?

Nie znam dowodu, a jedynie silne poszlaki – wydaje się wszakże, że powodem opisanej zmiany nie są czarne protesty wprost odnoszące się do tych postulatów, a inne protesty z udziałem aktywistek ruchów znanych z walki o prawa aborcyjne. Aktywistki zwłaszcza Strajku Kobiet widać stale w pierwszej linii akcji podziwianych przez wielu – jak to się często dzieje np. w blokadach faszystów. W ten sposób rzekomy lub rzeczywisty feminizm (cokolwiek to znaczy) staje się częścią mainstreamu – rzecz jasna po demokratycznej stronie dzisiejszego sporu. Trudno wykazywać, że działa to bardziej niż protesty wprost pod „feministycznymi” postulatami, ale równoległe zjawisko dotyczy praw gejów – gdzie zmiana postaw jest jeszcze większa, choć gejowskie manifestacje odbywają się w Polsce raz w roku. Tu niemal pewnym wnioskiem jest, że powodem zmiany jest obecność ludzi z tęczowymi flagami na pierwszej linii demokratycznego frontu, a nie demonstracje dotyczące wprost praw mniejszości seksualnych.

Paradoksalnie zatem akceptacji radykalnych haseł nie sprzyja ich powtarzana ekspresja, a raczej właśnie rozszerzenie frontu tak, by obejmował szersze kręgi. Niekoniecznie zaś trafne jest „kunktatorstwo” i autocenzura postulatów. O tym da się powiedzieć z góry, że do niczego nie prowadzi.

Postulaty i strategia – brakujący program

Niewątpliwie jednak na jakieś postulaty zdecydować się trzeba. Spodziewane w piątek być może kilkadziesiąt tysięcy osób oczekuje, że ich walka czemuś będzie służyć. Czemu dokładnie? Ekspresji gniewu?

Czego więc chce protestujący ruch w obronie kobiet? Utrzymania „kompromisu”? Legalizacji aborcji? Tego nie wiedzą uczestnicy ruchu. Trzeba przy tym powiedzieć, że na tle innych protestów obywatelskich, ruch kobiecy ma najbardziej konkretne cele i najbardziej konsekwentnie, bardzo wprost je do tej pory realizował. Niemniej i ten ruch działa wyłącznie reaktywnie, widoczna w nim jest niechęć do myślenia w politycznych kategoriach, nie wiadomo ani czego dokładnie żąda, ani w jaki sposób te żądania miałyby być spełnione. Nawet, gdybyśmy dzisiaj wiedzieli, jakich dokładnie praw aborcyjnych oczekują kobiety, nie bardzo wiadomo, w jaki sposób i kto miałby zdecydować o ich wprowadzeniu. Jasne – pojawiły się społeczne inicjatywy ustawodawcze i wiadomo, co w nich było. Nikt jednak poważnie nie brał pod uwagę, że Sejm je przegłosuje. I jak Sejm – o ile to istotnie on ma zdecydować – do tego da się przymusić. Skoro nie Sejm, który nas nie reprezentuje i żadnej decyzji nie podejmie, to może obywatele w referendum? Przeprowadzonym choćby bez zgody Sejmu, co kiedyś proponowaliśmy i wciąż proponujemy jako jedną z silniejszych form nacisku? No, to również nie jest akceptowane. Nie tylko z powodu obaw towarzyszących zawsze referendom w takich sprawach, ale głównie z powodów zdecydowanie bardziej zasadniczych i wyrażanych gniewnym zdaniem: „nie będziesz, samcze, głosował, czy jestem człowiekiem, czy nie”. Nikt przy tym nie zdaje się dostrzegać, jak dokładna jest tu symetria z poglądem Marka Jurka w tej samej sprawie: „fundamenty etyki nie podlegają głosowaniu”… No, jak nie w głosowaniu, to właściwie jak?

Cóż, w piątek wkurzony tłum zbierze się z powodu ustawy Kai Godek. Jest jasne, że ten skandal po prostu trzeba powstrzymać. Gdyby dało się w piątek fizycznie zablokować Sejm, uniemożliwić mu procedowanie, należałoby to uczynić. Gdyby jakimkolwiek strajkiem dało się spowodować konieczność negocjacji warunków kapitulacji przeciwnika, również właśnie tak trzeba by było postąpić. Nic takiego jednak w piątek się nie stanie. Czy będzie nas kilka, czy kilkadziesiąt tysięcy. Nie należy się spodziewać, choć to jest wciąż możliwe, że piątkowy protest wymusi wycofanie z Sejmu tego marzenia narodowców – ponieważ wiele z możliwych i wyżej opisanych wyjaśnień antyaborcyjnej ofensywy oznacza, że społeczny koszt dla jej sprawców nie istnieje, a opór przynosi autorom same korzyści. Prawdopodobnie zbierzemy się, policzymy i zadowoleni z wyniku rozejdziemy się, jak wiele razy przy innych okazjach.

Nawet zresztą sukces w postaci wycofania tej ustawy o niczym nie przesądza. Istnieje jeszcze wniosek do TK, istnieje równoległa ścieżka wykorzystania „klauzuli sumienia”. I będą kolejne akcje skrajnej prawicy – w Sejmie nadreprezentowanej i niemającej żadnej przeciwwagi. Sejm i wybory są jednym z możliwych rozwiązań i jednym z kluczy. Na pewno niewystarczającym – w końcu mamy za sobą ćwierć wieku parlamentaryzmu bez porównywalnych z obecnym zamachów stanu, a o prawach kobiet zdecydował „kompromis” faktycznie zawarty poza parlamentem, bez żadnej debaty i faktycznego udziału obywateli. Głosu kobiet i ich organizacji nikt odtąd nie zechciał wysłuchać.

 Pytania, na które odpowiedź nie padła, a paść musi:

  1. Obrona status quo, czy żądanie legalizacji aborcji – czego dokładnie chcemy?
  2. Czy trzeba o tym przesądzać już teraz? A jeśli nie, to czego żądamy?
  3. Debaty? Ale jak zdecydować w jej wyniku?
  4. Kto ma decydować – Sejm, referendum, może sąd? Na przykład Najwyższy albo Trybunał Konstytucyjny?
  5. Jaką rangę ma mieć rozstrzygnięcie? Ustawa? Konstytucja, jak proponował Schetyna? Czy wyrok sądu?
  6. Jak dojść do rozstrzygnięcia? To jest pytanie o strategię, taktykę, środki nacisku.
Konstytuanta

Mój pogląd w tej sprawie z pewnością wyda się co najmniej tak kontrowersyjny, jak formułowane przez Obywateli RP żądanie prawyborów. Trudno. O tyle łatwiej, że jest to tylko moje osobiste zdanie.

Prawo aborcyjne ma rangę konstytucyjną. Z wielu względów. Potężna jest więc ranga problemu – i wartości, które stoją w konflikcie. Wybuchowy potencjał sprawy aborcji jest niebezpieczny. Nie tylko kobiety – połowa Polaków – stają się ofiarami aborcyjnych awantur, ale zagrożona jest przez nie ustrojowa stabilność państwa. Nawet więc jeśli żadnych konkretnych rozwiązań tej sprawy nie da się w konstytucji zapisać, albo z jakichś powodów nie chcielibyśmy tego robić, decyzji w tej sprawie nie da się podjąć zwykłą większością głosów np. w parlamencie wybranym przez 50% wyborców, bo to zbyt mały mandat, by decydować w tak dramatycznej i tak doniosłej sprawie. Prawo aborcyjnie nie może się również dać równie łatwo zmienić.

Historia III RP oglądana pod tym kątem przekonuje, że dramatycznie zawodzi tu tradycyjny parlamentaryzm. W „kompromisie” nie uczestniczyli obywatele, których parlamentarzyści reprezentowali. Rozwiązanie zostało narzucone i od tego czasu konsekwentnie i niezmiennie arogancko odrzucano wszelkie postulaty zmiany – zresztą podnoszone przez obie strony dzisiejszego konfliktu.

Obecny parlament nie reprezentuje potrzeb i poglądów Polaków – nie tylko w tej sprawie, ale widzimy to dzisiaj zwłaszcza w tej. Rzetelna debata – jakkolwiek dokładnie miałaby się odbywać – nie może się więc odbyć w tym parlamencie. To jeden z wielu powodów żądania zmiany władzy. Bardzo to jest przy tym konkretny i bardzo dramatyczny powód. Prawo o aborcji przy całym doniosłym znaczeniu jest w rzeczywistości jednym z wielu problemów o zasadniczym wpływie na ustrój Polski. I wraz z innymi kluczowymi problemami wymaga pilnego rozwiązania. Nie tylko w ramach „sprzątania po PiS”, ale w ramach gruntownej naprawy polskiej demokracji. Potrzebę tej naprawy pokazały już same wybory z 2015 roku i ujawniony nimi „bunt” wyborców przeciw „staremu porządkowi”, wotum nieufności wobec publicznych instytucji, partii i elit politycznych – wszystkiego.

Ruch, który w piątek po raz kolejny pojawi się w proteście powinien więc sformułować żądanie debaty wpisanej w debatę konstytucyjną. Powinien żądać również wyborów, w których ta debata będzie jednym z celów i elementów treści narodowej konstytuanty.

Nie trzeba dzisiaj przesądzać o treści aborcyjnego prawa. Wystarczy jasno powiedzieć, że decyzja w tej sprawie zapaść musi z udziałem wyborców, że musi mieć rangę konstytucyjną, co oznacza, że zwykła większość tu nie wystarczy, że trzeba w tej sprawie zatwierdzającego referendum i procedury takiej, jak w przypadku zmiany konstytucji.

Powinniśmy również żądać moratorium na zmiany prawa aborcyjnego przy równoczesnych gwarancjach realizacji obecnych praw, bo one nie są realizowane, głównie z powodu nadużywanej i wypaczonej „klauzuli sumienia”. Do czasu zakończenia prac konstytuanty.

Żądania – jak widać – w ten sposób całkowicie zmieniłyby charakter i również adresata. Nie byłby już nim obecnie rządzący PiS, ani oczywiście Kościół. Stałoby się nim państwo i wszyscy, którzy dzielą w nim władzę lub do niej aspirują. Również partie dzisiejszej opozycji. Protest traci w ten sposób reaktywny wyłącznie charakter i niebezpieczny kontekst bieżącej polityki uwikłanej w rozgrywki z PiS lub w grę frakcji w obozie władzy. Staje się podmiotowym, autonomicznym ruchem obywatelskim zmierzającym do własnych celów, a nie ulegającym politycznym koniunkturom.

Chcemy konstytucyjnych gwarancji praw kobiet, dlatego żądamy wyborów i towarzyszącej im ogólnonarodowej debaty o tych i innych podstawach polskiego ustroju.

Nacisk w tej sprawie – podobnie zresztą jak w innych sprawach kluczowych dla ustroju Polski i wpisanych w treść konstytuanty – polegałby odtąd nie tylko na tradycyjnych formach protestu. Opór ze strony tej i każdej innej władzy powinien powodować realizację artykułu 4. konstytucji i referendum organizowane – na sposób kataloński – niezależnie od decyzji władz.

Czarny Piątek

Kluczowo ważne jest zablokować obecną próbę zamachu. To żądanie powinno być wyrażone jako żądanie moratorium. O życiu i śmierci nie wolno decydować temu Sejmowi, ani żadnemu – w zwykłym trybie, nie wspominając o takim, który narusza elementarne normy. Siłą piątkowego żądania jest nie sama liczebność protestu. I nie np. blokada Sejmu, bo do niej nie dojdzie. Żadna gwałtowność działań. Siłą jest zapowiedź konsekwentnej realizacji obywatelskiej władzy w państwie. I gotowość jej podjęcia.

Kluczowo ważne jest nie przesądzać dzisiaj o tej lub innej treści praw aborcyjnych. Protestujemy w imię śmiertelnie zagrożonego, podstawowego bezpieczeństwa polskich kobiet. Protestujemy przeciw skrajnemu barbarzyństwu. Protestujemy przeciw parlamentarnej władzy, która w tak dramatycznej sprawie nie reprezentuje Polaków w żadnym stopniu.

Żądamy obywatelskiej debaty, a jeśli uniemożliwia ją niereprezentujący nas ani nikogo parlament, zgodnie z konstytucją przejmujemy funkcje organów przedstawicielskich i decydujemy sami w obywatelskim referendum. To, a nie trzeci już obywatelski projekt ustawy w tej kadencji Sejmu, powinno być następnym krokiem ruchu. Kolejnym powinny być wybory do narodowej konstytuanty.

7 komentarzy do “Czarny Piątek i wielka narodowa sprawa

  • 22 marca, 2018 o 05:51
    Bezpośredni odnośnik

    Obawiam sie, ze sytuacja jest prosta. Masowy ruch bez przywódców, bez organizacji, i bez celów, nic nie osiągnie. Pokrzyczy i się rozejdzie. Skona tak samo, jak skonał ruch Occupy Wall Street, a takze KOD. Przeciwnikiem tego ruchu jest dobrze zorganizowana szajka, która zamierza przejąc władze. Ja tu widzę analogie z tzw. Rewolucją Październikową, w której mala organizacja terrorystyczna przejęła władzę w wielkim kraju. Teraz zapewne chodzi o to samo. Aborcja jest akurat wygodnym pretekstem do mobilizacji gangsterów. Nagła miłość biskupów do realizatorów być może bierze się stad, ze biskupi już postawili na nowy reżim, który ma się niedługo wykluć przy tej okazji. A jeśli nie tej, to za chwile będzie zmontowana następna podobna awantura. Idac tym tropem, skład neo-bolszewików to zapewne Ziobro, Morawiecki, Duda, i być może Macierewicz, choć on zapewne będzie szybko odsunięty. W odróżnieniu od Kaczyńskiego, który Macierewiczem pompował paranoje, gang nie będzie miał zapotrzebowania na świra, który już się zgrał.

    Jeśli mam racje, to właśnie kończy się przywództwo Kaczyńskiego, zaś jego miejsce zajmie czarna sotnia, na którą postawili biskupi. Wyjścia z tej sytuacji nie ma, poza wyborami parlamentarnymi, jeśli do nich dojdzie i jeśli nie zostaną sfałszowane. Chodzenie po ulicy w kolko nie będzie miało wpływu na nic. Rzady nie upadają od krzyku, zaś kościoły maja grube mury i krzyk nie dociera do środka. Jedyne, co ma przyszłość, to sprawnie zorganizowana partia polityczna i wprowadzenie do Sejmu własnej reprezentacji.

    Odpowiedz
  • 22 marca, 2018 o 11:50
    Bezpośredni odnośnik

    Jak ta PiS-owska szajka zwyrodnialców z hersztem bandy, Kaczyńskim, na czele śmie narzucać naszym kobietom swoje uzurpatorskie reżimy społeczne? I jak to pojąć, że polscy hierarchowie kościelni wymuszają na tej bandzie swoje spaczone wymagania „moralne”?

    Głęboko wierzymy, że nasze bohaterskie kobiety teraz, raz na zawsze, zniszczą nieodwołalnie i bezpowrotnie „nowy porządek” PiS-owski, by przywrócić sobie należne im ludzkie prawa na równi z despotycznymi mężczyznami. TYLKO KOBIETY POTRAFIĄ TEGO DOKONAĆ! Żadne „zjednoczone” (i ciągle oddzielne) partie opozycyjne (bo mają za dobrze biorąc pensje poselskie/senatorskie). NIE LICZCIE NA ŻADNE „PARTIE”. One są zupełnie oderwane od życia i jest im dobrze w gmachach Sejmu/Senatu, szczególnie gdy mogą występować przed reporterami, czyli być niejako „celebrytami”, a już niczym więcej ponadto. DO NICZEGO JAKIKOLWIEK PARTIE NIE SĄ NAM POTRZEBNE! Potrafimy organizować się i działać zdecydowanie skuteczniej od nich. Wszelkie programy społeczno-rozwojowe stworzą nasi zaufani fachowcy, których sami wskażemy i powierzymy im stery rządu.

    A Kościół niech się strzeże narosłego gniewu kobiet i powróci do swojej służebnej posługi wobec nas wszystkich.

    Miejmy wszyscy na uwadze naczelną bezpieczną zasadę:

    „Pełna nieufność wobec działań rządu PiS-owskiego. Zero zaufania do kogokolwiek w nim (et consortes).”

    Kierowanie się tą zasadą zapewni uniknięcie gorzkich rozczarowań (i drastycznych obostrzeń w życiu) kobiet (i nas wszystkich).

    Tak na „wszelki wypadek” ostrzegamy policję, aby NIE PRÓBOWAŁA stosować SIŁY wobec kobiet. Wszędzie będą nasi „kamerzyści” dokumentujący WSZYSTKIE zachowania POLICJI. A poza tym – tak już „po ludzku” – pamiętajcie: „KOBIETY NIE BIJ NAWET KWIATEM” (bo inaczej, wychodzisz na tępego, brutalnego zwyrodnialca, popisującego się swoją pseudo „odwagą” wobec istot fizycznie słabszych).
    Miejcie na uwadze to, że wśród protestujących kobiet będą wasze żony, partnerki, siostry, kuzynki, matki, słowem te, którym wszystko zawdzięczacie. Nie ma znaczenia to, że oszalałe dowództwo zwiezie was z różnych zakątków Polski, aby was „wymieszać” i dać namiastkę poczucia, że nie występujecie przeciwko bliskim wam (terytorialnie) kobietom. Nic bardziej mylnego! Wszystkie kobiety są waszymi i naszymi siostrami i WARA WAM OD NICH!

    NIE WYKONUJCIE DURNYCH I NIEBEZPIECZNYCH POLECEŃ/ROZKAZÓW DOWÓDCÓW! Oni nie mogą się was pozbyć, bo bez was sami przestaną istnieć.

    Całym sercem popieram walkę kobiet przeciwko PiS-owskiemu reżimowi, inspirowanemu – niestety – przez (niegdyś poważany) Kościół katolicki.

    Odpowiedz
  • 22 marca, 2018 o 12:47
    Bezpośredni odnośnik

    Panie Pawle wspaniała analiza sytuacji. Proszę jednak o to by Pan jako czołowy obywatel RP nie rozpisywał na tysiąc zdań przekazu, który Polakom jest tak potrzebny. Proszę mnie dobrze zrozumieć bo mało kto może Pana wypowiedź doczytać ze zrozumieniem do końca. To nie jest moja krytyka Pana wypowiedzi tylko życzliwa uwaga o czysto technicznej sprawie przekazu. Prości (nie mylić z prostactwem) obywatele, albo nie mają normalnie czasu, lub cierpliwości na przeczytanie tekstu w całości. Mądre słowa, które mają do nas dotrzeć muszą być krótkie i proste kłania się twitter.

    Odpowiedz
  • 22 marca, 2018 o 14:14
    Bezpośredni odnośnik

    Dziewczyny, chłopaki nie zawiedźmy swoich córek, sióstr, ciotek, wnuczek.. nie zawiedźmy samych siebie. PRZYJEDŹMY/PRZYJDŹMY – WSZYSCY NA WARSZAWĘ czarny piątek 23.03 godz. 16.00 pod Sejmem!!!

    Odpowiedz
    • 22 marca, 2018 o 21:40
      Bezpośredni odnośnik

      Miejcie przy sobie pojemnik z gazem łzawiącym (jaki używamy podczas joggingu), a przynajmniej flakonik „ostrej” wody kolońskiej (spełnia podobną funkcję) dla obrony przed napastującym policjantem – wszak zawsze można oświadczyć: „napastował mnie i chciał wsadzać łapy (tu dowolnie wskazane miejsce własnego ciała)” i/lub: „chciałam się odświeżyć tą wodą kolońską, lecz przepraszam, jeżeli PRZYPADKOWO prysnęło panu w oczy – widocznie podmuch wiatru nie w tę stronę.”

      Zawsze twórzcie grupę i nie pozwólcie na „wyłuskiwanie” pojedynczych członkiń grupy. W razie najwyższej konieczności „drzyjcie się” jak najgłośniej – to zawsze peszy atakującego oraz przyciąga uwagę innych, w tym mediów.

      Zakładam, że znacie swoje prawa w przypadku legitymowania przez policjanta – przede wszystkim NIGDY nie dajemy dowodu osobistego do ręki policjanta: mamy tylko obowiązek OKAZANIA dowodu w sposób umożliwiający spisanie danych, trzymając go w SWOIM ręku.

      – A że „za ciemno w tym miejscu” – „poświeć sobie latarką”.

      – A że „pani ręka się trzęsie, wskutek czego nie mogę odczytać danych” – Kryśka/Hanka „podtrzymaj mi rękę, bo on mówi, że się trzęsie”.

      – A że „mam podejrzenie, iż dowód jest fałszywy” – „informuję, że ten dowód został wystawiony przez (nazwa urzędu) „n” (podać liczbę) lat temu, oraz że od tamtego czasu posługuję się nim we wszystkich urzędach/bankach itp. bez zastrzeżeń – czy to pana przekonuje? Jeśli nie, proszę spisać dane z okazanego dowodu i je bezzwłocznie zweryfikować swoimi kanałami, a nie bezpodstawnie twierdzić (jak wcześniej)”.

      Jest jeszcze inna metoda, którą ja już 2-krotnie SKUTECZNIE zastosowałem – opisuję:

      Jesteśmy w grupie. Policjant regulaminowo prosi mnie o okazanie dowodu tożsamości. Ja odpowiadam (np. po angielsku): „Sorry, I don’t speak Polish”. Policjant (na ogół) „baranieje” i nie wie, co zrobić. Koleżanki, nie czekając, mówią: „To jest nasza koleżanka z (Kanady, Szwecji itp.), którą zabrałyśmy ze sobą. Ona nas wspiera”. Policjant (z reguły) rezygnuje i rozgląda się za łatwiejszym „łupem”.

      Odpowiedz
      • 23 marca, 2018 o 08:10
        Bezpośredni odnośnik

        Dziękuję za wyczerpujący materiał dowodowy 🙂
        Z takimi radami mogę być spokojny o sukces tej akcji, a raczej jej brak.

        Odpowiedz
  • 23 marca, 2018 o 06:55
    Bezpośredni odnośnik

    …to protest spontaniczny, ale świadomość, do której Pan nakłania powoduje ( przynajmniej u mnie) zwoekszenie poczucia ważności tego co stanie sie w piątek, dziękuję za ananalize.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *